Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-06-2012, 21:55   #13
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Noc była jeszcze młoda. Z okna widać było, że oba księżyce dopiero unosiły swe oblicza zza wysokiego budynku nulneńskiej biblioteki. Nie szła tak wcześnie spać. Nie odkąd przestała pracować jako barmanka w prowadzonej przez niziołka altdorfskiej karczmie. Dzień od tamtej pory wydłużył się znacznie. Trochę nawet jakby boleśnie. Życie szarych ludzików jest proste. Trzeba przeżyć. Z dnia na dzień. Nie ufać za bardzo. Nie wierzyć za bardzo. Tylko starać się przeżyć. Martwić się można tylko małymi rzeczami. Co do gara wrzucić. Co zrobić, żeby jeszcze trochę gdzieś zarobić nie kupcząc swoim ciałem. Żeby być poza domem gdy poborca przyjdzie. Czy starczy na dach nad głową. Wreszcie, kiedy on przyjdzie, czy w ogóle przyjdzie. Na koniec dlaczego nie przyszedł. Tak. To była ostatnia mała rzecz, którą utopiła we wsiąkających w poduszkę łzach w domu swojego zniedołężniałego wuja. Szanowanego gospodarza, aczkolwiek nikogo więcej jak tylko reiklandzkiego chudopachołka. Szybko opuściła to miejsce. Spróbowała czegoś. Czegoś innego. Nie udało się. Nie zamierzała do końca swoich dni żyć to porażką. W Altdorfie odnowiła kilka znajomości i pojechała do Nuln. Nadal ją chcieli. Nie zapomnieli. Było dla niej miejsce. Przypomniała sobie jak bardzo jej tego brakowało. Emocji. Tajemnicy. Zakazanej magii.

Po rynkach krążą kapłani i fanatycy wywrzaskując bez przerwy o potępieniu. Co oni wiedzą? Wywyższają tylko tę szarość. Tą zgniliznę dnia codziennego. Że tego trzeba się trzymać. Że tych tylko kochają bogowie, którzy jedyne czego pragną to przeżyć. Co oni wiedzą? Czy, któryś z nich w ogóle ma pojęcie, że świat może być inny? Piękniejszy? Wolniejszy? Że może liczyć się coś więcej poza czepianiem się zgniłego sznura, na którym wisiało życie? Ona wiedziała. Spróbowała żyć ich życiem. Niczego w nim nie znalazła poza głodem, łzami, smrodem i wybitym przez jakiegoś pijaczynę zębem.

Impeirum... To całe wielkie Imperium... z tym swoim Sigmarem Młotodzierżcą... Wszystko to czekają płomienie...

Kilka dni temu dostała list od swoich przełożonych z Altdorfu. O natychmiastowe stawienie się w pobliskiej miejscowości Grissenwald i spotkanie z ich człowiekiem, który miał mieć jej coś ważnego do zakomunikowania. Pojechała. Miał. Nie spodziewała się tego zupełnie. Otrzymała zadanie. Własne. Ważne. Wielkie. Dostała też własne laboratorium w Czarnych Szczytach. I miesiąc na wszystkie przygotowania.

Podrapała czarne jak noc kocisko po grzbiecie i za uszami, a następnie zamknęła trzymaną na kolanach księgę i wrzuciła ją do swojego kufra.


***


Axel Sparren poczerwieniał jak burak prychając i ocierając dłońmi twarz z rzeczonych szczyn. Tatuś zawsze starał się wpoić w niego pewne zasady, na których opierał się świat. Na przykład taką, że dziewki należą się każdemu silnemu pewnemu siebie mężczyźnie. A jak jaka narowista to jako i narowistą kobyłkę z pięści trzeba nastawić, bo wiadomo. Baba głupią jest i gdzie jej miejsce pokazać jej trzeba. Zaślepiony nienawiścią jaka w nim teraz wzbierała nie miałby zapewne szans ze zwinną złodziejką, która jednym tanecznym ruchem ośmieszywszy go, odsunęła się już na bezpieczną odległość. W karczmie jednak stołujących się było nader dużo i choć pora wczesna, pokaźna grupa lokalnych dokerów i inszych robotników rzecznych robiła sobie przerwę chłodząc się napitkiem. Wrzawa zrobiła się niemała gdy Sylwia głośno rzuciła groźbę w twarz starszego Sparrena. Jedni się śmiali z ociekającego domniemanymi szczynami Axela i z niecodziennego widoku jaki stanowiła siwowłosa obrończyni halflingów, inni podjudzali go by jej pokazał kto tu portki nosi, a jeszcze inni powoli zaczęli chwytać za to co akurat było na stołach szykując się na szerszą zabawę.

Ktoś popchnął Sylwię w kierunku stolika sparrenowych flisaków. Tego dziewczyna uniknąć nie mogła, ale nie pomyliła się pokładając wiarę w Dietrichu. Ochroniarz szybkim celnym ciosem kufla w bok głowy powalił słomianowłosego rybaka o wielkim czerwonym nosie na deski pozbawiając go przytomności i oficjalnie dając sygnał, że zabawa rozpoczęta.

Mimo głośnego sprzeciwu karczmarza trzasnęły kilka naczyń, przewróciło się kilka stołów i taboretów. Popchnięta Sylwia wpadła na jednego z kompanów Axela, który chcąc efektownie zakończyć jej opór złapał ją za włosy i pociągnął mocno. Srodze się pomylił jeśli myślał, że to wystarczy. Kopniak w lędźwia usadził go z powrotem na swoim stołku z miną wyrażającą skruchę za przewinienia całego swojego życia.

Ochroniarz nie mógł ruszyć jej na ratunek. Znajomkowie bowiem powalonego niczym knur przed kastracją rybaka już go dopadli i nim się Spieler obejrzał, zainkasował dwa słabiutkie ciosy w brzuch na które zdążył się przygotować i jeden skierowany na głowę cios jakąś pałką w głowę, przed którym szczęśliwie zasłonił się ramieniem. Prawdopodobnie oberwałby jeszcze trochę gdyby nie Eckart, który do niego doskoczył biorąc na siebie część jego przeciwników.

Sylwia wyzwoliwszy się od flisaka spróbowała znów odskoczyć w kierunku broniącego się Dietricha i za razem wyjścia z karczmy, ale znów ją ktoś złapał mocno za ramię i odwrócił z całej siły do siebie. Zobaczyła przed sobą wściekłe oblicze Axela i choć instynkt działał jej bezbłędnie, jakaś głupia myśl sprawiła, że zmarnowała jeden cenny ułamek sekundy. Myśl, że ten bandzior jest nawet podobny do Konrada.

Uderzył otwartą ręką na odlew. Wystarczająco silnie jednak by poczuła jak górna warga pęka, a po ustach rozchodzi się metaliczny smak krwi...

I wtedy sala zamarła.
– Ty furunkule z orczego zada! - rozległ się ryk krasnoluda stojącego w drzwiach - Lepiej zamknij ryj nim ci go twoją obsraną dupą zawrę… A zresztą… pies cię krzywą kuśką rypał. Wpierdolę ci i tak! Wyłaź na zewnątrz, żeby twoje obszczane strachem portki towarzystwu smaku nie psuły!
Co powiedziawszy skinął na niego jakby go zachęcając. Potem jednak dostrzegł zza znieruchomiałego tłumu, że Sparren zdążył już jego córuchnę naprostować.

Coś zawrzał w krasnoludzie. Krew nabiegła mu do twarzy tak gęsto, że niemal posiniał a gdzieś z głębi potężnych płuc zaczął dobywać się tak złowróżbny pomruk, że pobliscy flisacy odstawili szybko swoje bronie i odsunęli się od norsmena.

Gomrund ruszył przez karczemną izbę. Prosto na Axela. Większość uczestników rozróby się przed nim rozstępowała, a ci którzy zauważyli go nie w porę byli brutalnie odtrącani na boki. Axel szybko puścił Sylwię i odsunął się w najdalszy możliwy kąt karczmy. Jego dotychczasowi poplecznicy również się rozstąpili zostawiając już tylko w obronie Sparrena masywną ławę dębową. Bogowie wiedzą do czego byłby zdolny teraz krasnolud gdyby nie nagła interwencja karczmarza.

Huk wystrzału był zdecydowanie głośniejszy od krasnoludzkiego ryku. Nawet na tyle, że Gomrund przystanął na chwilę gdy posypały się na niego drzazgi z postrzelonego stropu.
- Będzie tego! - krzyknął brodacz oddając dymiącą rusznicę młodemu pomywaczowi, który w zamian dał mu drugą nabitą - Będą mi tu gizdy rozróby urządzać! Won! I wy i wy!
Wskazał Axela i jego kompanów, a także Sylwię, Dietrich i Gomrunda!
Oberżysta nie wyglądał na takiego co by się miał teraz przejmować sprzątanie krwi z karczemnych desek, czyja by ona nie była.
- Ale przeca to oni zaczęli! - Axelowi wychodzenie na zewnątrz z Gomrundem bynajmniej się nie uśmiechało.
- Won chwoście, bo zamiast krost będziesz śrut z gęby wyciskał!
Sylwia otarła krwawiącą wargę i spojrzała na Sparrena. Spojrzała też na karczmarza. W jego oczy. Niema prośba. Potem podeszła do Sparrena. Patrzył to na nią, to na karczmarza, to na Gomrunda. Strach w jego oczach był prawdziwy. Nie było go jej jednak bynajmniej żal. Sierpowy złodziejki nie należał do fachowych, ale serca mu nie brakowało. Axel Sparren zatoczył się trzymając za przetrącony nos i nie patrząc już na Sylwię ani nikogo innego.
Gdy wyszli na zewnątrz od strony rzeki zbliżał się właśnie czteroosobowy patrol straży weissbruckiej.

***

Malthusius zatrzymał Konrada w drzwiach w momencie gdy od strony miasta zaczęła zbliżać się do nich Sylwia z Gomrundem i Dietrichem. Spojrzenia wszyscy mieli nietęgie choć na widok poczciwego doktora, który zatrzymał się przy Konradzie zezując w ich kierunku, przynajmniej jedno spogodniało.
- Oooo... Sylwia! - krzyknął uradowany choć już po chwili dostrzegł krew na jej ustach - A co wam...
Opowiedzieli po krótce. Jak się tu znaleźli i co ich spotkało. Sylwii dostał się opatrunek z tymianku, a Gomrundowi i Dietrichowi piwo którego nie zdążyli wypić w Czarnym Złocie. Konrad za drugie podziękował. Siedział chyba trochę zasępiony od spojrzeń towarzyszy z boku pomieszczenia i się nie odzywał.
Malthusius słuchał w skupieniu wszystkiego co dodali do nieciekawych wieści jakie zostawił mu już wcześniej Konrad. Na koniec podrapał się smętnie po głowie.
- Nowe życie, nowe problemy jak widzę - westchnął - A nie mało ich za sobą zostawiła biedna niziołka. To co prawda dopiero drugi, ale małym się nie wydaje. Jej kuzyn... hmm. Można śmiało powiedzieć, że nie była najbardziej lubianą osobą w rodzinie. On ją najczęściej odwiedzał. Teraz został popilnować dobytku, a gdy wróciłem, wyjechał. Zostawił mi to wszystko za bezcen niemal. Mi. Komuś kto ostatnio zagrzał miejsce... hmm... nawet nie pamiętam ile to było lat temu. Zostawił też liścik, który wsunięto pod drzwi. Pomyślałem, że skoro Elviry już nie ma to sprawa jest nieaktualna, ale jak widzę niekoniecznie... Może im dobrowolnie oddać te składniki i aparaturę? Znaczy nie wiem czy mi to się przyda. Raz czy dwa może bawiłem się czymś takim. Pewnie by nie chciała, ale... sam nie wiem.
Tymczasem coś na stryszku jakby przewróciło się i... podreptało. Z góry dobiegł wszystkich głos należący do najwyżej dziesięciolatki.
- Głodna jestem!!!
Spojrzeli na Malthusiusa zdziwieni nieco.
- No właśnie. I to jest ten drugi problem.

Dziewczynka jak wyjaśnił doktor nazywała się Lisa Sauber i była znajdą, którą opiekowała się Elvira. Za nic nie chciała rozmawiać z nikim, a z samym Malthusiusem, który napewno kłamał o śmierci niziołki, już napewno w ostatniej kolejności.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline