Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-06-2012, 01:07   #11
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Akurat Spielerowi, jeśli nawet nie same dobiegające od sąsiedniego stolika słowa, to przynajmniej ich zasadniczy sens umknął. Podobnie zresztą jak puenta opowiastki Eckarta. Już na wstępie uświadomił sobie, że ją za spokojnych, altdorfskich czasów gdzieś słyszał, a dla nowej tylko aranżacji szkoda mu było uwagi. Starczyło, że go z błogiej, w pocie czoła wypracowanej bezmyślności wyrwał swoim bzdurnym dekretem jaśnie panujący.

Z początku Spieler uznał, że to Erich musiał coś przez debiutancką tremę pokręcić. Utorował sobie nawet drogę w zdezorientowanej nieco gawiedzi, żeby naocznie się przekonać, czy Gomrund dobrze wypełnił belferskie powinności. A skoro już się przed samym obwieszczeniem znalazł, to tam – w najwłaściwszym miejscu – ulżył swemu zaskoczeniu cięższym słowem.
Potem już do tej niesmacznej sprawy nie wracał, próbując do ostatka wykorzystać dobroczynny wpływ harówki przy linach. Siedział więc sobie spokojnie, najbardziej ze wszystkiego zainteresowany posiłkiem, chociaż i o nim nie potrafiłby zbyt wiele powiedzieć, gdyby mu ktoś miskę przed zadaniem pytania złośliwie zasłonił.

Dopiero na bezpośrednie wezwanie Sylwii zebrał się znowu w sobie i popatrzył po świecie przytomniej. A może i ciut przychylniej, bo na samym początku zahaczył spojrzeniem o błyskające mu przed twarzą to i owo. Siłą rzeczy zdać się więc musiał na jej ocenę. Poza tym utrafiła całkiem udatnie nie tylko w jego nastrój, ale także istotę fachu, no i głęboko zakorzenione nawyki. Wśród tych rzeczy, których naprawdę nie lubił, poczesne miejsce zajmowała agresja i chamstwo wobec karczemnych dziewek. I najmniejsze tu miało znaczenie, że Sylwia za taką wzięta została zupełnym przypadkiem, jeśli nie na własne życzenie.
Ociężały jeszcze co nieco rozsądek podpowiadał wprawdzie nieśmiało, że może lepiej byłoby zawczasu podnieść dupsko i sprawdzić karty, nim podrośnie stawka, ale Spieler bardziej niż do roli rozjemcy, zatęsknił teraz do prostych rozwiązań. Nie miał ochoty nikogo do niczego zniechęcać, zawstydzać ani straszyć. Niepostrzeżenie przesunął tylko nogi, żeby w razie potrzeby natychmiast poderwać się z miejsca i pierwszego, który do Sylwii podejdzie, poczęstować wyprowadzonym od samej podłogi ciosem. Takim, co to niespodziewanie wyłącza z zabawy. A przy pomyślnych wiatrach nawet kompanom rozciągniętego bez przytomności na ziemi chojraka może odebrać ochotę na dalsze harce.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 24-06-2012 o 01:10.
Betterman jest offline  
Stary 25-06-2012, 12:58   #12
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Niektórym bogowie rozum odbierają i to chyba była właśnie taka sytuacja. Przynajmniej według Konrada. Po co Sylwia rzucała jakiekolwiek oskarżenia, skoro nie mogła ich poprzeć żadnym dowodem? Słowa przeciwko słowom? Brednie. Chciała wywołać awanturę dla samej awantury, czy też może podczas bójki zaszlachtować oponenta, który w słowach nie przebierał? Cóż ona sobie myślała? Że się przyznają? Że ich spłoszy i zrezygnują z rabunku? Konrad miał nadzieję, że aż tak głupia nie była.
Zapewne miała swój plan i w tym jego realizacji Konrad nie zamierzał jej przeszkadzać. Uważał również, że Gomrund całkiem niepotrzebnie pobiegł dziewczynie z odsieczą. Wszak Sylwia widziała, że obaj wychodzą i ich obecność z pewnością w jej planach się nie znalazła. Po co zatem je psuć jakimiś nieprzemyślanymi działaniami.

- Może mi pan powiedzieć, jak trafić do chaty tej niziołki zielarki? - zagadnął jakieś przechodnia, wyglądającego na drobnego kupca.
- Ale ona ponoć nie żyje - odparł zapytany.
Konrad skinął głową.
- Słyszałem - powiedział. - Ale słyszałem też, że ktoś tam zamieszkał. Pewnie interes przejmie.
- Być może...
- Kupiec wzruszył ramionami. - Idź pan tamtą ulicą ulicą do końca, potem w prawo, dwie przecznice dalej skręć pan w lewo. Mały domek z bielonymi ścianami, chata w zasadzie. Poznasz pan po ogródku.

Skręciwszy za narożnik Konrad omal nie zderzył się z czteroosobowym patrolem straży miejskiej. Trzech potężnych drabów pod dowództwem nieco niższego, lecz szerszego w barach sierżanta.
- Jakaś awantura się zaczęła w “Czarnym Złocie” - poinformował ich uprzejmie Konrad.
Sierżant obrzucił go bacznym spojrzeniem.
- O co poszło? - spytał.
- Ja tam nie wiem - odparł Konrad. - Ja się w to nie mieszam. Ja tam jestem spokojny człowiek.
Strażnicy obrzucili wzrokiem Konrada, którego strój tudzież broń dobitnie świadczyły o czymś całkiem innym i zarechotali w głos.
- Ta, jasne... Spokojny... - stwierdził sierżant. - Idziemy. - Skinął na swoich ludzi.

Domek był malutki, parterowy, tak jakby odrobinę krzywy. Wyglądał niemalże jak wiejska chata i do miasta ledwo pasował. Kryty gontem dach porośnięty był w znacznej części mchem, z komina wydobywała się wąska smużka dymu. Okienka były malutkie, dość nisko nad ziemią, drewniane drzwi pomalowano dawno temu i miejscami schodziła z nich farba. Albo Elwira nie zarabiała zbyt wiele, albo też rozsądnie kryła się ze swoim bogactwem.
W przeciwieństwie do domku ogródek sprawiał dobre wrażenie. Prócz mnóstwa kwiatów, z których Konrad znacznej części nie znał, rosło tam parę ozdobnych krzewów. Ogródek odgrodzony był od ulicy płotkiem, który pewnie nie zdołałby powstrzymać bardziej zdecydowanego kundla. Furtka była zamykana na prosty skobel. Widać Elwira nie uznawała hasła “mój dom moją twierdzą”, lub też nie raczyła wprowadzić go w życie, przynajmniej w rzucający się w oczy sposób.

Furtka otworzyła się z skrzypnięciem i Konrad ruszył w stronę drzwi. Ścieżka, co łatwo było zauważyć, wymagała pewnego odświeżenia, jako że tu i tam wdarło się na nią trochę trawy i zielska, ale to już była sprawa nowego właściciela posesji.
- Zaraz, zaraz! - odezwał się czyiś głos w odpowiedzi na stukanie Konrada. - Już otwie...
Na widok Konrada mówiącemu odebrało głos. Wytrzeszczył oczy i cofnął się o krok, unosząc dłonie w obronnym geście.
Konrad skrzywił się, chociaż reakcja Malthusiusa była całkiem zrozumiała. Ostatnio doktor widział, jak Konrad szlachtował niziołkę. Trudno się dziwić, że Malthusius miał takie a nie inne skojarzenia.
- Doktorze, to ja - powiedział Konrad. - Nie tamten podmieniec.
- No wiem, wiem. A raczej słyszałem
- odparł Malthusius. Wyciągnął z kieszeni kraciastą chustkę i wytarł czoło. - Doszły do mnie wieści i o podmieńcu z piekła rodem, i o waszych działaniach.
Odetchnął głęboko.
- Aleś mnie przestraszył... - dodał. - Cóż cię sprowadza? - spytał, zamykając za Konradem drzwi i prosząc go do środka.

Malutki korytarzyk prowadził do izby, której umeblowanie stanowił stół i cztery krzesła, dwie wysokie, oszklone szafy, sekretarzyk i wielki kufer. Na licznych półkach stały różne słoje, słoiki, mniejsze i większe flaszki. Na ścianie naprzeciw drzwi, oprawiony w ramkę, wisiał jakiś pergamin ozdobiony okazałymi pieczęciami.
- Cóż pan tu robi, doktorze? - spytał Konrad. - Poprzednio miał pan menażerię. Zmienił pan zawód?
Malthusius pokiwał głową.
- Postanowiłem zabrać się za coś innego. A tu trafiła się okazja. Kuzyn Elwiry postanowił sprzedać to wszystko hurtem. A ja się na tym trochę znam. Mam nawet dyplom. - Wskazał na pergamin. - Miksturami jeszcze nie handluję, bo nie do końca jeszcze wiem, gdzie co Elwira trzymała. No i nie wszystko jest dobrze opisane. Wolałbym nie zaczynać nowej drogi kariery od otrucia kogoś. Napijesz się piwa? Dobre, sam sprawdziłem.
Nie czekając na odpowiedź Malthusius wyszedł. Po chwili wrócił z dzbankiem i dwoma kubkami.
Piwo, co Konrad musiał przyznać, było lepsze niż to, które pił ostatnio.
- Lepsze niż w “Czarnym Złocie” - powiedział. - No i z tym wiąże się moja wizyta. Nie z piwem - wyjaśnił. - Usłyszeliśmy, że paru ktosiów, pięciu co najmniej, planuje złożyć panu wizytę i zająć się tym, co zostawiła Elwira. Ze względu na pamięć o niej doszliśmy do wniosku, że należałoby uprzedzić właściciela. Nie spodziewaliśmy się, że to pan, doktorze.
Wypił parę łyków piwa.
- Świetne - stwierdził. - Gomrund nie będzie mógł odżałować, że nie przyszedł ze mną. Jesteśmy tu przejazdem i rano ruszamy dalej - powiedział. - Gdyby pan coś od nas potrzebował, to jesteśmy w porcie, na "Krańcu Cierpliwości".
Wypił piwo do końca i wstał, by się pożegnać.
 
Kerm jest offline  
Stary 25-06-2012, 21:55   #13
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Noc była jeszcze młoda. Z okna widać było, że oba księżyce dopiero unosiły swe oblicza zza wysokiego budynku nulneńskiej biblioteki. Nie szła tak wcześnie spać. Nie odkąd przestała pracować jako barmanka w prowadzonej przez niziołka altdorfskiej karczmie. Dzień od tamtej pory wydłużył się znacznie. Trochę nawet jakby boleśnie. Życie szarych ludzików jest proste. Trzeba przeżyć. Z dnia na dzień. Nie ufać za bardzo. Nie wierzyć za bardzo. Tylko starać się przeżyć. Martwić się można tylko małymi rzeczami. Co do gara wrzucić. Co zrobić, żeby jeszcze trochę gdzieś zarobić nie kupcząc swoim ciałem. Żeby być poza domem gdy poborca przyjdzie. Czy starczy na dach nad głową. Wreszcie, kiedy on przyjdzie, czy w ogóle przyjdzie. Na koniec dlaczego nie przyszedł. Tak. To była ostatnia mała rzecz, którą utopiła we wsiąkających w poduszkę łzach w domu swojego zniedołężniałego wuja. Szanowanego gospodarza, aczkolwiek nikogo więcej jak tylko reiklandzkiego chudopachołka. Szybko opuściła to miejsce. Spróbowała czegoś. Czegoś innego. Nie udało się. Nie zamierzała do końca swoich dni żyć to porażką. W Altdorfie odnowiła kilka znajomości i pojechała do Nuln. Nadal ją chcieli. Nie zapomnieli. Było dla niej miejsce. Przypomniała sobie jak bardzo jej tego brakowało. Emocji. Tajemnicy. Zakazanej magii.

Po rynkach krążą kapłani i fanatycy wywrzaskując bez przerwy o potępieniu. Co oni wiedzą? Wywyższają tylko tę szarość. Tą zgniliznę dnia codziennego. Że tego trzeba się trzymać. Że tych tylko kochają bogowie, którzy jedyne czego pragną to przeżyć. Co oni wiedzą? Czy, któryś z nich w ogóle ma pojęcie, że świat może być inny? Piękniejszy? Wolniejszy? Że może liczyć się coś więcej poza czepianiem się zgniłego sznura, na którym wisiało życie? Ona wiedziała. Spróbowała żyć ich życiem. Niczego w nim nie znalazła poza głodem, łzami, smrodem i wybitym przez jakiegoś pijaczynę zębem.

Impeirum... To całe wielkie Imperium... z tym swoim Sigmarem Młotodzierżcą... Wszystko to czekają płomienie...

Kilka dni temu dostała list od swoich przełożonych z Altdorfu. O natychmiastowe stawienie się w pobliskiej miejscowości Grissenwald i spotkanie z ich człowiekiem, który miał mieć jej coś ważnego do zakomunikowania. Pojechała. Miał. Nie spodziewała się tego zupełnie. Otrzymała zadanie. Własne. Ważne. Wielkie. Dostała też własne laboratorium w Czarnych Szczytach. I miesiąc na wszystkie przygotowania.

Podrapała czarne jak noc kocisko po grzbiecie i za uszami, a następnie zamknęła trzymaną na kolanach księgę i wrzuciła ją do swojego kufra.


***


Axel Sparren poczerwieniał jak burak prychając i ocierając dłońmi twarz z rzeczonych szczyn. Tatuś zawsze starał się wpoić w niego pewne zasady, na których opierał się świat. Na przykład taką, że dziewki należą się każdemu silnemu pewnemu siebie mężczyźnie. A jak jaka narowista to jako i narowistą kobyłkę z pięści trzeba nastawić, bo wiadomo. Baba głupią jest i gdzie jej miejsce pokazać jej trzeba. Zaślepiony nienawiścią jaka w nim teraz wzbierała nie miałby zapewne szans ze zwinną złodziejką, która jednym tanecznym ruchem ośmieszywszy go, odsunęła się już na bezpieczną odległość. W karczmie jednak stołujących się było nader dużo i choć pora wczesna, pokaźna grupa lokalnych dokerów i inszych robotników rzecznych robiła sobie przerwę chłodząc się napitkiem. Wrzawa zrobiła się niemała gdy Sylwia głośno rzuciła groźbę w twarz starszego Sparrena. Jedni się śmiali z ociekającego domniemanymi szczynami Axela i z niecodziennego widoku jaki stanowiła siwowłosa obrończyni halflingów, inni podjudzali go by jej pokazał kto tu portki nosi, a jeszcze inni powoli zaczęli chwytać za to co akurat było na stołach szykując się na szerszą zabawę.

Ktoś popchnął Sylwię w kierunku stolika sparrenowych flisaków. Tego dziewczyna uniknąć nie mogła, ale nie pomyliła się pokładając wiarę w Dietrichu. Ochroniarz szybkim celnym ciosem kufla w bok głowy powalił słomianowłosego rybaka o wielkim czerwonym nosie na deski pozbawiając go przytomności i oficjalnie dając sygnał, że zabawa rozpoczęta.

Mimo głośnego sprzeciwu karczmarza trzasnęły kilka naczyń, przewróciło się kilka stołów i taboretów. Popchnięta Sylwia wpadła na jednego z kompanów Axela, który chcąc efektownie zakończyć jej opór złapał ją za włosy i pociągnął mocno. Srodze się pomylił jeśli myślał, że to wystarczy. Kopniak w lędźwia usadził go z powrotem na swoim stołku z miną wyrażającą skruchę za przewinienia całego swojego życia.

Ochroniarz nie mógł ruszyć jej na ratunek. Znajomkowie bowiem powalonego niczym knur przed kastracją rybaka już go dopadli i nim się Spieler obejrzał, zainkasował dwa słabiutkie ciosy w brzuch na które zdążył się przygotować i jeden skierowany na głowę cios jakąś pałką w głowę, przed którym szczęśliwie zasłonił się ramieniem. Prawdopodobnie oberwałby jeszcze trochę gdyby nie Eckart, który do niego doskoczył biorąc na siebie część jego przeciwników.

Sylwia wyzwoliwszy się od flisaka spróbowała znów odskoczyć w kierunku broniącego się Dietricha i za razem wyjścia z karczmy, ale znów ją ktoś złapał mocno za ramię i odwrócił z całej siły do siebie. Zobaczyła przed sobą wściekłe oblicze Axela i choć instynkt działał jej bezbłędnie, jakaś głupia myśl sprawiła, że zmarnowała jeden cenny ułamek sekundy. Myśl, że ten bandzior jest nawet podobny do Konrada.

Uderzył otwartą ręką na odlew. Wystarczająco silnie jednak by poczuła jak górna warga pęka, a po ustach rozchodzi się metaliczny smak krwi...

I wtedy sala zamarła.
– Ty furunkule z orczego zada! - rozległ się ryk krasnoluda stojącego w drzwiach - Lepiej zamknij ryj nim ci go twoją obsraną dupą zawrę… A zresztą… pies cię krzywą kuśką rypał. Wpierdolę ci i tak! Wyłaź na zewnątrz, żeby twoje obszczane strachem portki towarzystwu smaku nie psuły!
Co powiedziawszy skinął na niego jakby go zachęcając. Potem jednak dostrzegł zza znieruchomiałego tłumu, że Sparren zdążył już jego córuchnę naprostować.

Coś zawrzał w krasnoludzie. Krew nabiegła mu do twarzy tak gęsto, że niemal posiniał a gdzieś z głębi potężnych płuc zaczął dobywać się tak złowróżbny pomruk, że pobliscy flisacy odstawili szybko swoje bronie i odsunęli się od norsmena.

Gomrund ruszył przez karczemną izbę. Prosto na Axela. Większość uczestników rozróby się przed nim rozstępowała, a ci którzy zauważyli go nie w porę byli brutalnie odtrącani na boki. Axel szybko puścił Sylwię i odsunął się w najdalszy możliwy kąt karczmy. Jego dotychczasowi poplecznicy również się rozstąpili zostawiając już tylko w obronie Sparrena masywną ławę dębową. Bogowie wiedzą do czego byłby zdolny teraz krasnolud gdyby nie nagła interwencja karczmarza.

Huk wystrzału był zdecydowanie głośniejszy od krasnoludzkiego ryku. Nawet na tyle, że Gomrund przystanął na chwilę gdy posypały się na niego drzazgi z postrzelonego stropu.
- Będzie tego! - krzyknął brodacz oddając dymiącą rusznicę młodemu pomywaczowi, który w zamian dał mu drugą nabitą - Będą mi tu gizdy rozróby urządzać! Won! I wy i wy!
Wskazał Axela i jego kompanów, a także Sylwię, Dietrich i Gomrunda!
Oberżysta nie wyglądał na takiego co by się miał teraz przejmować sprzątanie krwi z karczemnych desek, czyja by ona nie była.
- Ale przeca to oni zaczęli! - Axelowi wychodzenie na zewnątrz z Gomrundem bynajmniej się nie uśmiechało.
- Won chwoście, bo zamiast krost będziesz śrut z gęby wyciskał!
Sylwia otarła krwawiącą wargę i spojrzała na Sparrena. Spojrzała też na karczmarza. W jego oczy. Niema prośba. Potem podeszła do Sparrena. Patrzył to na nią, to na karczmarza, to na Gomrunda. Strach w jego oczach był prawdziwy. Nie było go jej jednak bynajmniej żal. Sierpowy złodziejki nie należał do fachowych, ale serca mu nie brakowało. Axel Sparren zatoczył się trzymając za przetrącony nos i nie patrząc już na Sylwię ani nikogo innego.
Gdy wyszli na zewnątrz od strony rzeki zbliżał się właśnie czteroosobowy patrol straży weissbruckiej.

***

Malthusius zatrzymał Konrada w drzwiach w momencie gdy od strony miasta zaczęła zbliżać się do nich Sylwia z Gomrundem i Dietrichem. Spojrzenia wszyscy mieli nietęgie choć na widok poczciwego doktora, który zatrzymał się przy Konradzie zezując w ich kierunku, przynajmniej jedno spogodniało.
- Oooo... Sylwia! - krzyknął uradowany choć już po chwili dostrzegł krew na jej ustach - A co wam...
Opowiedzieli po krótce. Jak się tu znaleźli i co ich spotkało. Sylwii dostał się opatrunek z tymianku, a Gomrundowi i Dietrichowi piwo którego nie zdążyli wypić w Czarnym Złocie. Konrad za drugie podziękował. Siedział chyba trochę zasępiony od spojrzeń towarzyszy z boku pomieszczenia i się nie odzywał.
Malthusius słuchał w skupieniu wszystkiego co dodali do nieciekawych wieści jakie zostawił mu już wcześniej Konrad. Na koniec podrapał się smętnie po głowie.
- Nowe życie, nowe problemy jak widzę - westchnął - A nie mało ich za sobą zostawiła biedna niziołka. To co prawda dopiero drugi, ale małym się nie wydaje. Jej kuzyn... hmm. Można śmiało powiedzieć, że nie była najbardziej lubianą osobą w rodzinie. On ją najczęściej odwiedzał. Teraz został popilnować dobytku, a gdy wróciłem, wyjechał. Zostawił mi to wszystko za bezcen niemal. Mi. Komuś kto ostatnio zagrzał miejsce... hmm... nawet nie pamiętam ile to było lat temu. Zostawił też liścik, który wsunięto pod drzwi. Pomyślałem, że skoro Elviry już nie ma to sprawa jest nieaktualna, ale jak widzę niekoniecznie... Może im dobrowolnie oddać te składniki i aparaturę? Znaczy nie wiem czy mi to się przyda. Raz czy dwa może bawiłem się czymś takim. Pewnie by nie chciała, ale... sam nie wiem.
Tymczasem coś na stryszku jakby przewróciło się i... podreptało. Z góry dobiegł wszystkich głos należący do najwyżej dziesięciolatki.
- Głodna jestem!!!
Spojrzeli na Malthusiusa zdziwieni nieco.
- No właśnie. I to jest ten drugi problem.

Dziewczynka jak wyjaśnił doktor nazywała się Lisa Sauber i była znajdą, którą opiekowała się Elvira. Za nic nie chciała rozmawiać z nikim, a z samym Malthusiusem, który napewno kłamał o śmierci niziołki, już napewno w ostatniej kolejności.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 26-06-2012, 14:32   #14
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Potem to chciało jej się śmieć. Choć robiła to niejako półgębkiem. Miała chyba szczęście, bo nie chciałaby jak Erich, wstawiać sobie metalowych zębów. Nawet nie umiała sobie tego wyobrazić. A zazwyczaj w tej dziedzinie mogła naprawdę wiele, przecież spotkała już w swoim życiu dwóch bogów.

Wcześniej planowała zapłacić karczmarzowi za ewentualne straty z mieszka kmiota, ale jakoś za szybko stamtąd wylecieli. Choć, summa summarum, jak mawiał pewien jej altdorfski znajomy, karczmarz to był porządny człowiek.
Na zewnątrz nawet spróbowała odciągnąć Płomiennego od niedoszłego bandyty, ale nie jakoś natarczywie, w końcu tamten sam się prosił o manto. W jej męskim towarzystwie zaszło po rozróbie nieco przemian, jakby w chaosie bójki wymieszały się gomrundowe i dietrichowe nastroje, i stworzyły jeden. Identyczny dla obydwóch. Dietrich był jakby ciut mniej skrzywiony niż wcześniej, a Gomrund zdecydowanie bardziej. Rozdała dwa uściski.

Strażnikom jedynie ukłoniła się grzecznie.

Jak dla niej rzecz była załatwiona. Sekretne plany złodziejskie przestały być sekretem i jako takie straciły wartość, ale oczywiście musiała odwiedzić Malthusiusa. Miała do niego ważną sprawę.
Jeszcze tylko podzieliła się tą natarczywą myślą.
- Ten obszczymurek nie przypominał wam kogoś?

***

Maść, którą dostała od Malthusiusa czyniła cuda. Podobnie jak zwierciadło, które mówiło, że na szczęście boli gorzej niż wygląda. I mogła już uśmiać się serdecznie, kiedy doktor stwierdził, że odda obwiesiom majątek zielarki.
- No to jak ty sobie dotąd dawałeś radę jak się każdego chłystka boisz? –Zapytała w końcu z niedowierzaniem – Znasz się na różnych stworzeniach i potworach, psa sobie kup. Starczy na takich z nawiązką. Takiego właściwie, bo kumple opuścili go na sam widok Gomrunda. Masz –wysypała zawartość axelowej sakiewki. Policzyła srebrniki.
- No dużo tego nie ma – przyznała i pochyliła się do przodu, prezentując Gomrundowi i Dietriechowi tyłek, a hochsztaplerowi dekolt – Widzieliście? – zapytała po chwili już wyprostowana.
Spojrzeli na nią nie rozumiejąc. Pokazała na dłoni cztery złote monety.
- Wyciągnęłam z buta. Widzieliście czy nie? Ćwiczę się w odwracaniu uwagi.
- Masz – dała korony Malthusiusowi –powinno starczyć na najlepszego psa. Zaraz pójdę w tę wiochę dopytać się, od kogo kupić.

Potem dopiero usłyszeli dziecko. Miała wrażenie, że wszyscy mężczyźni spojrzeli na nią.
- O nie. To chyba jeszcze pieluchy nosi. Ja się takimi brzydzę. Muszę iść. Wy się zastanówcie, co z tym ostrzeżeniem zrobić, jeśli Malthusius tu zostaje.

***

Wróciła zadowolona po jakiejś godzinie. W rękach miała ten sam koszyk, co go pierwszego dnia wniosła na pokład Krańca.
- Jak to na wsi – roześmiała się już w progu – wiele psów tu mają. Niektórych magazynów pilnują całkiem ładne bestie. I wiadomości są więcej niż dobre, bo dużymi psami handluje zastępca tutejszego szefa straży miejskiej. Niejaki Lichten. Od niego kup, zapłać dwa razy więcej niż chce i będziesz od razu miał na jakiś czas ochronę. Akurat, żeby się urządzić.
- No chyba, że zwyczajnie chcesz zwiać od dzieciaka. To się nie wtrącam. No - dodała jeszcze raz - a teraz przejdźmy do ważnych spraw.

Podniosła koszyk do góry obydwiema rękami. Musiał sporo ważyć. Postawiła na stole przed Malthusiusem. Odgarnęła impregnowane płótno z wierzchu, potem białe ze spodu, na koniec odsłoniła czystą słomę, którą widocznie musiała wymieniać regularnie.
- Pomyślałam, że powinno mieć ciepło? –pół oznajmiła pół zapytała – Powiedz mi. Co to jest?
W koszyku leżało jajo. Było większe od głowy dorosłego człowieka. W jego grubej złocistej skorupie lśniły błękitne żyłki. Wyglądało jak olbrzymi klejnot.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 26-06-2012 o 18:06.
Hellian jest offline  
Stary 26-06-2012, 22:25   #15
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Konrad przez kilka chwil wysłuchiwał słów Malthiusa, a potem komentarza Sylwii. Dopiero gdy ta ostatnia uciekła, spłoszona głosem małolaty, postanowił dodać kilka słów od siebie.
- Jeśli nie chcesz, doktorze, prowadzić tego interesu - powiedział, nawiązując do przedstawionej przez Malthiusa chęci dobrowolnego rozstania się ze spadkiem po Elwirze - to oddanie wszystkiego po dobroci byłoby najlepszym rozwiązaniem. Chociaż to nie bardzo wypada, żądaniom takim ulegać i pozbawiać tę małą - spojrzał w stronę poddasza - spadku. Problem jednak, według mnie, polega na czymś innym. Tak sobie teraz myślę, że to mi wygląda na robotę na zlecenie. Ktoś wynajął tych głąbów, by wydostali coś od Elwiry. Z pewnością nie chodziło o te kilka szklanych słoików i rurek, czy o wiązkę ziółek. W Altdorfie takich rzeczy można dostać na kopy, nie trzeba jeździć do Weissbrucka.
Spojrzał na Gomrunda, z którym zostali sami. Krasnolud, korzystający szczodrze z gościnności gospodarza, był w połowie drugiego piwa.
- Warto by się dowiedzieć - mówił dalej - kto i czego chce. A dokładniej - kto ich tu przysłał, bo po co, tego raczej dokładnie nie wiedzą. Elwira skarb znalazła, księgę jakąś kupiła, amulet jakiś czy magiczny artefakt zdobyła w taki czy inny sposób? My nie wiemy, ona nam nie powie. Chyba że Lisa coś wie. Ale ja nie umiem rozmawiać z dziećmi. Myślałem, że może Sylwia, ale jak widać myliłem się.
- Może przesadzam, ale myślę, że to musi być coś specjalnego, wartościowego, inaczej to wszystko nie miałoby sensu. Jak tych przepędzimy, to się zjawią kolejni. Żaden pies wtedy nie pomoże. Ale może być też tak, że oddasz wszystko, a i tak nie będzie w tym tej poszukiwanej rzeczy. Może być wisiorek, może być sztylet, a może być zapisany na jakimś karteluszku przepis.
- Ale może warto by...
- Konrad spojrzał na moment w okno. - Gdyby tak dać im kilka worków pełnych rzeczy Elwiry, a potem, gdy już sobie doktorze pójdziesz, ktoś by to im odebrał? Wróciliby zapewne do swego mocodawcy z informacją, że ktoś był od nich lepszy... Może wtedy mielibyście oboje spokój.
 
Kerm jest offline  
Stary 27-06-2012, 00:14   #16
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Gomrund wyszedł z gospody. Huk wystrzału z rusznicy nawet jego potrafił usadzić w miejscu... i uspokoić. Tym bardziej, że te gamonie miały już nieźle posrane portki. Kiedy wyłazili przyjrzał się nieco Sylwii czy aby na pewno jest cała. Kiedy się upewnił, że nic jej nie jest pokiwał tylko przecząco głową. Trudo było stwierdzić czy wyrażał dezaprobatę do zachowania dziewczyny czy do tego, że nikomu nie dał w mordę. Chwilę jeszcze odczekał by móc mieć możliwość bądź co bądź wejścia w głębszą interakcję z bratem Konrada... którego nomen omen nigdzie nie było. Ku wielkiemu rozczarowaniu krasnoluda... Brodacz był pewien, że młodzian który tak chyżo pozbawił go możliwości dokończenia piwa i posiłku bo chciał dopiec bratu nie przepadnie jak kamień w wodę... No ale przecież nie każdy musi się znać na pokrętnej logice długonogich.

- Te mendo ze świńskiej pyty! Zawołał Axel'a. Jednak widząc iż szczyl zamierza uniknąć bliższej znajomości nie zbliżał się aż nadto. W końcu nie chciał go spłoszyć. - Posłuchaj mnie i zapamiętaj. Jeżeli cokolwiek zniknie z tego składziku, albo co gorsza coś stanie się jego właścicielowi to ty będziesz za to odpowiedzialny. Ty i kurwa nikt inny... Dorwę cię i poprzetrącam kulasy. Potem jeszcze trochę upuszczę krwi. Od tak kleszczami poszarpię mięśnie... tu wyrwę kąsek tam kąsek. Wsadzę cię do rzeczki i poczekam aż przylezą raki i zaczną cię skubać... kawałek po kawałku. A na dzień wyciągnę z wody tak byś mógł się nieco na słoneczku zagrzać. I żeby muchy mogły wleźć w rany i złożyć larwy... a w nocy z powrotem do rzeczki... i tak jak mniemam powinniśmy spędzić parę niezapomnianych chwil. Podrapał się po brodzie i paskudnie uśmiechnął. - Pamiętaj Sparren - bardzo powoli i wyraźnie wymówił nazwisko... - Wiem mendo ktoś ty i jak cię znaleźć. Czy tutaj, czy w Altdorfie czy w innym sraczu. Jak będę wracał i w kantorze coś nie będzie tak jak powinno to przyjdzie czas bólu...



Kiedy wreszcie doczłapali do kantorku mało co nie posrał się ze szczęścia... Chędożony doktorek zamienił się w zielarkę. Pewnie gdyby wiedział jakiej gnidzie pomaga to w ogóle by nie ruszył dupska od gulaszu. Pamiętając zajścia z Bogenhafen i kłopoty w jakie go wpakował pewnie by nie przestąpił progu gdyby nie córuchna próbująca łagodzić sprawę. W sumie to fakt, że ten "doktor" jej pomógł trochę go uspokoił. Chociaż i tak siedział ze skwaszoną miną i niewiele gadał... no może do czasu pokazu Sylwii i prezentacji listu trochę się rozkręcił. - Jak tak wszystkim będziesz zadek pod nos podstawiać to ktoś kiedyś ci go uszczknie! Mało mu się to wszystko podobało bo niby córuchna miała ze trzy razy mniej lat niż on. Niby jak na wszelkie standardy przyzwoitej krasnoludzkiej estetyki była koścista to już nie na niby przyjrzał się tym wypiętym pośladkom i musiał się powstrzymać od cmoknięcia. No i cholera nie widział skąd wyciągnęła te monety, odruchowo złapał się za mieszek żeby sprawdzić czy mu niczego nie brakuje.


***

- Nie podoba mi sie to. Znowu jakieś tajemnice... pokrętne interesy i to. Wraził palec wprost w skrzyżowane trzy kreski. - Widziałem ja już coś takiego w głębokich pieczarach i dziwnie to pachnie mi szczurzym ogonem. Nie wiem na ile są strachliwe tutaj ludzie, ale większość z nich jak ognia unika takich czy innych znaków kojarzonych z mrocznymi bogami... w obawie przed złym losem jaki mógłby ich spotkać. Dokończył piwo. - A może to jakieś pierdolety. Bo jak pisały to te pizdy od starszego Sparrena to nie ma co się przejmować i pies wystarczy.

Sylwia z Dietrichem zdecydowali się na taktyczne uniknięcie rozwrzeszczanej smarkuli. Krasnolud z nietęgą miną poprosił ich tylko o to aby też rzucili okiem na ten czerwony magazyn... i czy ktoś nie obserwuje domu. Sam się przestraszył swojej paranoi. Wysłuchał Konrada z pewną dezaprobatą - dalej miał do niego pretensje o to nagłe zniknięcie. - Jak cały dobytek braciszek brać chciał tedy oni sami nie wiedzą co mają zabrać. Może zróbmy tak. I wyłożył pokrótce jak to widzi. Konrad z doktorkiem raz jeszcze przejrzą dobytek Elwiry czy aby coś nie rzuci im się w oczy... a jak wróci Sylwia to mogłaby jeszcze jakiś skrytek poszukać. Chociaż jak ktoś żąda dobytku to może być tak, że chce rzeczy na pozór dość typowej. Ba wręcz jakieś wywary czy inne alchemiczne specyfiki. Gomrund w tym czasie zajmie się smarkulą. A na koniec dnia można ewentualnie część dobytku zanieść do tego magazynu... w jednej skrzyni z krasnoludem i zrobić pułapkę na tych żartownisiów. Albo i bez brodacza w paczce a obserwować magazyn i jakoś się zasadzić. Natomiast to już były didaskalia...


***

Zapach podgrzanej strawy przebijał się przez mieszankę ziół, maści i innych medykamentów. Kiedy tylko drzwi trzasnęły za Konradem i Malthiusem klapa od stryszka lekko się uchyliła. Chwila ciszy i nic... potem delikatne skrzypienie szczebli drabiny. Znowu cisza. Bose stopy dziecka śmigały po drewnianej posadce. Dziewczynka przemknęła do kuchni kierując się wpierw do małego okienka wychodzącego na podwórze... zupełnie jakby chciała się upewnić, że doktor nie ma zamiaru zaraz wrócić. Potem już z miską w ręce podskoczyła do kociołka wiszącego nad paleniskiem. Zupa rybna, bo cóż innego to mogło być w nadrzecznej osadzie. Przyjemnie bulgotała polewka - płocie, karasie, okonie i nawet jakiś sumik kąpały się w towarzystwie kalarepy i pietruchy, solidnie przyprószone koprem i tylko czekały aż ktoś je zje.

- Elwirę zamordowali tylko dlatego, że nas znała. Powiedział krasnolud siedzący do tej pory w bezruchu. Cicho i spokojnie... na pozór spokojnie ale jednak na to wspomnienie głos mu lekko zadrżał. Dziewczynka, aż podskoczyła. Była chuda ale prosta jak struna i widać było, że absolutnie nie zagłodzona. Oczy miała podpuchnięte a twarz zabrudzoną. Niczym zwierzę w potrzasku rozglądała się za drogą ucieczki. To w kierunku stryszka to na drzwi. - Zabił ją morderca chcący odsunąć podejrzenia od swojego mocodawcy.

Nie drgnęła. Chciała ale jakby była sparaliżowana. W kąciku oka zbierała się wielka niczym groch łza...

- Nie wiem co ci powiedział Malthius, nie wiem czy będzie dla ciebie dobry... nawet nie wiem jak ci mógłbym pomóc... Potężne krasnoludzkie barki uniosły się na znak bezradności a zazwyczaj groźne brwi przybrały teraz dobroduszny wyraz.

- Nie wierzę ci... ani jemu! Nikomu nie wierzę... Kiedy ona wróci? Wykrzyczało dziecko, a po policzkach zaczęły spływać łzy - Kiedy ciocia Elvira wróci?

- Ona nie żyje... a ja dziecko chciałbym móc ci pomóc... Zawahał się na moment... - Zabiliśmy ich za... umilkł. Powoli do niej podszedł i przyklęknął. Objął ją ramionami które mogły skręcić orczy kark teraz drżały w rytm jaki łkało to małe ciałko. W życiu by się do tego nie przyznał ale dobrze, że wszyscy sobie poszli bo by mu nie uwierzyli, że jakiś cholerny paproch sprawił że aż zakręciło go w nosie i oczy się zeszkliły na moment.


***

Zawartość koszyczka Sylwii skwitował krótko acz dobitnie - Jebany. Z rozdziawioną gębą przypatrywał się niezwykłemu jajku... nie zastanawiał się skąd to dziewczyna wytrzasnęła albo jak by smakowała jajecznica ale myślał o tym, że ta kwoka dbała o takie jajo a uciekła przed dzieckiem potrzebującym matki. On nigdy nie zrozumie tych ludzi... nigdy.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 27-06-2012 o 00:51.
baltazar jest offline  
Stary 30-06-2012, 23:40   #17
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Kiedy Sylwia ruszyła do wyjścia, Spieler podniósł się ze zbyt niskiego, niziołkowego krzesełka tak samo co najmniej jak ona żwawo, czym pewnie wprawiłby kompanów w niejakie zdumienie, gdyby na wyścigi nie dziwowali się już drugim Malthusiusowym problemem.
Idę z tobą – mruknął niegłośno, ale rad wyraźnie z takiej możliwości. W jedną garść chwycił kurtkę, drugą zaś po krótkim wahaniu uniósł do ust w trzeciej części dopiero opróżniony kufel. Wychylił bez poszanowania zupełnie dla zacności trunku, po wszystkim sapnął za to z głębokim uznaniem. Wtedy zmieszał się nieco pod spojrzeniami towarzyszy i chociaż nikt go o nic nie pytał, na odchodnym dorzucił pośpiesznie:
– Żeby się tym gnojom nie zechciało równać rachunków przypadkiem... Głupsi mogą być, niż wyglądają.

*

Tak jak wyszedł z chatki zielarki za Sylwią, tak i z początku za nią maszerował. Po ochroniarsku. Dwa, trzy kroki z tyłu, jeden w bok, żeby wszystko widzieć. Bez oporów pozwolił siwowłosej dziewczynie prowadzić, w końcu to ona wiedziała czego i gdzie szuka. Do tej pory chyba nieźle działało, miało nawet swój urok. Mądrzy ludzie mówią, że każdy powinien na tym się skupić, na czym wyznaje najlepiej. Na przykład taki Dietrich Spieler dosyć o niewieścich tyłkach wiedział, żeby uznać, że przed nim kręci się właśnie piekielnie urokliwy.
Ale dawno nauczył się godzić męskie i ochroniarskie powinności. Przesiąkł tą robotą na wylot przez te wszystkie lata. Pewnie niewiele rzadziej by zerkał na boki, gdyby wcale nie ścieli się w Czarnym Złocie z bandą starszego Sparrena. Swoją drogą kto by pomyślał, że w takich okolicznościach zapoznają braciszka Konrada. Rodzinka... Szlag by ją.
Niegrzecznie byłoby czekać na kolejną zachętę, zdusił więc w zarodku głębokie westchnięcie i przyspieszył kroku.

– Sylwia... – zaczął ostrożnie, jakby wkraczał na nieznany i niebezpieczny teren. – Nie myślisz chyba, że to na ciebie się gniewam? Jeśli na kogoś mogę, to tylko na siebie... – Pokiwał smętnie głową, ale zaraz zdobył się nawet na krzywy uśmieszek. – Niby stary chłop, a ostatnio nieznośny, jak zakochany tragicznie prawiczek...

*

Po powrocie nie pchał się do jaja, bo już zdążył je sobie obejrzeć. Niespecjalnie udzielał się też w rozmowie. Przysiadł z powrotem na skrzypiącym ostrzegawczo krzesełku i zaopiekował się troskliwie nowym kuflem piwa. Ale gdyby ktoś go z niewiadomych przyczyn uznał za bardziej interesującego od niezwykłego nabiału Sylwii i trochę bardziej przyziemnych problemów Malthusiusa, dostrzegłby pewnie w jego nastroju nie taką znów subtelną zmianę. Jakby spacerek po Weissbrucku utrwalił, a może i pogłębił, dobroczynne efekty przepychanki w Czarnym Złocie.
 
Betterman jest offline  
Stary 06-07-2012, 10:34   #18
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Burdel “Szynszylka”. Często w nim ostatnio bawił. Nawet kilka darmówek udało mu się zgarnąć. A te dziewczyny... z tych paru groszy, które normalnie zarabiał to by przez rok musiał ciułać na to co przejebał w tym przybytku w ciągu kilku raptem dni. A jeszcze dziś to... Ona. Magda... Jej cycki... Jej miękkie majestatyczne cycki nie mieściły się w jego dłoniach gdy próbował je uchwycić. Niesfornie umykały spomiędzy palców by nadal rytmicznie falować przy każdym pchnięciu, które wozaczka ochoczo przyjmowała witając każde głośnym jęknięciem... Nie wnikał co tu robiła. O takich rzeczach się nie myśli w trakcie. Tylko co tu robił Zahnschluss? Nie przypominał sobie by odwiedzał burdel razem z tym doktorzyną. Stał obok niego i coś przelewał z fiolki do fiolki. Se kurwa wybrał miejsce na tę robotę kuchenną. I jeszcze żeby się zamknął, to nie... Mruczał coś pod nosem do Kastora. Do niego. To było właściwie zabawne. Był Kastorem. Od początku przecież nim był. Kastorem Lieberungiem. Mistrzem Przemian, jak go rozszyfrował Gomrund. Był KIMŚ. Na potwierdzenie jakby tego boska herborystka zwiększyła tempo. Cudna dziewczyna. O skórze jasnej niczym gołąbek Shalyi i okrągłej buzi wyrażającej czyste uwielbienie dla narzędzia jakim rżnął jej troskliwe usteczka. Aż gubił myśli. Nie pamiętał jak się tu znalazł. Jakiś statek? Ależ ona była dobra. Taka miękka. Taka jak trzeba. Wyborna. Złapawszy obiema dłońmi za tą jej smakowitą krągłą dupcię wbił się w nią mocno. Nie żałował siły i zapału. Patrzył na jej naprężony grzbiet i pchał jakby nie było jutra, czując jak dziewczyna entuzjastycznie odwzajemnia jego wysiłki. Starał się nie zwracać uwagi na łapiducha i jego specyfiki. Szkoda było marnować taką chwilę. Rękę zatopił w jej białych włosach. Tylko dlaczego się nie odwróci? I co tu do kurwy nędzy nadal robi ten doktorzyna? Niech se własny pokój znajdzie. Stał nad nim i tylko coś gadał jak najęty. Niby do siebie, a wyglądało jakby do tych chemikaliów wszystkich... A co tam. Kastor nie przerywał. O nie. Druga taka okazja prędko się nie trafi. W końcu mają gdzieś płynąć, a potem on będzie heretykiem i nie będzie miał na nic czasu. Poprawił włosy, starł pot z twarzy i chwycił Sylwię mocno za biodra. Teraz będzie najlepsze. Teraz... Aj! No i sukinsyn znowu go ukłuł. Spróbował odtrącić natręta, ale... okazało się, że nie może oderwać dłoni od biodra Sylwii. Żadnej! Dziewczyna wyczuwszy nagłe zawahanie natarła na niego pośladkami. A doktor cały czas coś gadał. Nieee... Nie gadał. Zaczął coś cicho zawodzić w jakimś paskudnym języku i gapił się na niego. Prosto w oczy. Nie było w nich strachu ani zagubienia. Było zimne wyrachowanie. Doktor złapał Kastora za szczękę i ścisnął mocno. Boleśnie wręcz. Co jest?! Serce zabiło mu szybciej. Coś tu było tu mocno nie tak. Gdzie był? Przecież to nie jest burdel! Znów spróbował się opędzić, ale Sylwia nie ustępowała. Chciała jeszcze. Jego dłonie zaczęły przyrastać do jej bioder. Kastor chciał krzyknąć, ale doktor zalał mu czymś usta nadal mrucząc. Krew zalała mu oczy, a głos doktora nie był już głosem doktora. To był głos demona, który podniósł za gardło człowieka imieniem Erich. Znowu był w piwnicy. Gdzie się u licha podział Gomrund??? On się nie bał demonów. Niech sobie je zabija... Sylwia też tu była. Byli ze sobą zrośnięci. Nie mógł już nawet z niej wyjść. Co więcej... wcale nie chciał z niej wyjść. Jęczała przy każdym coraz bardziej bolesnym i coraz bardziej rozkosznym pchnięciu. Ktoś się zaczął dobijać przez okratowane wyjście z piwnicy. Może to Dietrich? Wpadli do środka. Dwójka ludzi. Kobieta i mężczyzna. Obejmowała go udami, a on ją całował po nagich cyckach. On i Sylwia? Też byli zrośnięci. Zobaczyli demona. Demon zobaczył ich. Ryknął....

Teraz pewnie Kastor będzie musiał zjeść ich serca. Jednak głupio jest być heretykiem.


***


- Fol. Datura Stramonium - przeczytał wolno Malthusius biorąc do rąk jeden z wielu opisanych glinianych słoików. Potem spojrzał na Konarada pytająco i westchnął - To na pewno klasyczny. Znam ten język. Ale obawiam się, że mimo to opis mógłby być równie dobrze po elficku. Nazwy większości ziół nie wiele mi mówią.
Podał słoik Konradowi. Przewoźnik bez większej nadziei raz jeszcze przyjrzał się literom jakby te komuś niepiśmiennemu miały zdradzić swoje znaczenie i ostrożnie zdjął wieko słoika. Zapachu prawie nie było, ale kształt liści chyba rozpoznał.
- Bieluń... - powiedział. Nie dodał, że jest to jeden z częstych składników jakie stosuje się w ważeniu trutek.
Zakręcił słoik i odstawił na miejsce. Musiał przyznać rację Malthusiusowi. Elvira bez względu na swoją osobowość była osobą delikatnie rzecz ujmując bałaganiarską i jeśli ktoś mógłby w tym rozgardiaszu cokolwiek znaleźć to chyba tylko ona sama. We wszelkiego rodzaju szafkach i kredensach stały dziesiątki identycznych słoików. Niektóre opisane pełną nazwą inne jakoś skrótowo. I o ile mogli się domyślić nie zawsze zawierały to co zgodnie z napisem powinny. Do tego należało dorzucić woreczki z maściami, flakony z mniej, lub bardziej barwnymi miszkulancjami i wywarami, a także półki i wieszaki na których leżały wyschnięte już korzenie
Godzinę później nie znajdując niczego co by jakoś bardziej rzuciło im się w oczy zaprzestali żmudnych poszukiwań. Jeśli coś tu było nietypowego to potrzeba by gruntownej wiedzy z zakresu zielarstwa i alchemii i tygodnia najmarniej by ogarnąć to poplątanie z pomieszaniem.
- Łatwiej było zrobić jak mówiłeś chłopcze - rzekł na koniec zrezygnowany Malthusius - Pomysł to nawet niegłupi był, bo wtedy to szukaj wiatru w polu. Musieliby odejść z niczym i nawet nie mieliby kogo o to nękać.
Konrad nie był już jednak tak przekonany jak wcześniej. Rewelacja Gomrunda na temat znaku na liściku, mogła zmienić Axela z pospolitego przestępcy, za jakiego zresztą go już dawno uznał, na posługacza w jakichś mrocznych sekretach. A z taką myślą nigdy wcześniej nie dane mu było się zaznajomić.
- Ja i tak wszystkiego tego nie zabiorę ze sobą więc jeśli coś chcecie zabrać dla siebie to śmiało.

***

Wyprawa Sylwii i Dietricha niczego nowego do całej sprawy również nie wniosła. Złodziejka w nosie miała interesowanie się jakąkolwiek stodołą, a czerwoną już najmniej, ale w ostateczności przystała na to. Przemyślenia Gomrund a w związku z liścikiem może i były przesadą, wszak heretyków nie spotyka się tak na co dzień i kto jak kto, ale oni chyba swój limit na ten rok wyczerpali, ale sprawa i bez tego jakoś tak trochę nabrała na powadze, a pies niekoniecznie mógłby wystarczyć by pomóc doktorowi. Dietrich w pierwszym odruchu przez wzgląd na Sylwię nie do końca zgadzał się z tym by właśnie ich dwójka miała zbadać podejrzane miejsce, ale ostatecznie uznał, że jak sobie poradzili z włamaniem do Teugena to czerwona stodoła nie powinna nastręczyć trudności.

Magazyn z pewnością miał swoje najlepsza lata dawno za sobą. Czerwona farba ze ścian już pozłaziła w wielu miejscach odsłaniając zszarzałe drewno, a liczne deszcze jakie przechodziły nad Reiklandem i nadrzeczny klimat rozszczelniły powyginane nieco deski przez które dało się swobodnie zajrzeć do środka. Wnętrze jednak było zupełnie puste. Ochroniarzowi udało się tylko znaleźć trochę narzędzi gospodarskich ustawionych pod jedną ze ścian i ślady butów na zakurzonej podłodze, a Sylwii duży, pusty worek lniany w jakim zwykle przenoszono zboże i rozbitą czymś starą, pordzewiałą kłódkę.

***

Malthusius zamrugał kilkakrotnie oczami spoglądając to na jajo to na bezwzględnie dumną z niego właścicielkę. Podrapał się po siwiejącej bródce i mruknąwszy pod nosem coś co brzmiało jak “wielkie nieba”, sięgnął po schowany w surducie monokl. Założywszy go spojrzał raz jeszcze na Sylwię jakby czekając na przyzwolenie i pochylił się nad jajem.
Chwilę dotykał je wodząc palcami po naturalnym żłobieniu. A robił to ostrożnie i jakby z namaszczeniem. Po jego pokrytym pierwszymi zmarszczkami obliczu obliczu błąkał się uśmiech zafascynowanego dziecka. Skoczył szybko do swojej torby i zaczął wyrzucać z niej kolejne przedmioty aż w końcu wrócił do jajka dzierżąc w dłoni zwinięty centymetr krawiecki. Zmierzył jajo wzdłuż i wszerz. Uniósł. Przyłożył policzek do skórzastej skorupy i zachichotał.
- A to dobre! Chodźcie, pomóżcie mi.
To rzekłszy kazał wszystkim pozamykać i szczelnie pozasłaniać okna i drzwi, a sam dorzucił do paleniska drwa i położył na jednym z taboretów wygodną poduszkę, na której następnie umieścił jajo. Na prowadzących na stryszek schodkach przycupnęła mała Lisa Sauber bacznie przyglądając się całemu zajściu.
Gdy we wnętrzu chaty zapadł już wystarczający mrok, doktor przysunął taboret z jajem w stronę paleniska.
- Spójrzcie - powiedział pokazując, z której strony mają patrzeć.
Sylwia pierwsza się pochyliła patrząc na jajo pod odpowiednim kątem. Skorupa na tle płonącego ognia nabrała lekko czerwonawego odcienia gdy światło zaczęło przez nią odrobinę przechodzić odkrywając zarys skrywanego w środku sekretu. Mały zwinięty w kłębek stwór. Jego korpus był nie do rozpoznania przez wtulone weń kończyny i głowę, ale wyraźnie dało się rozpoznać szponiaste łapy zaciśnięte w pierwszym embrionalnym odruchu, które odstawały odrobinę od reszty.
- Co to jest? - szepnęła Sylwia.
- Nie mam najzieleńszego pojęcia - odparł wesoło Malthusius - Ale napewno jest bardziej niesamowite niż cała moja zookopeia razem wzięta.
- Może to... hipogryf? - złodziejka nie ustępowała.
Gomrund ubiegł doktora i w odpowiedzi parsknął śmiechem. Widać nie tylko w Norsce krążyły bajki o niestworzonych potworach, które wybrańcy mogli wytresować i jakoby latać na nich siekąc gobliny czy inne paskudztwa ociekając przy tym chwałą i promieniami słońca.
- Cokolwiek to jest, jak się wykluje będzie duże i zieleniny bynajmniej nie będzie miało zamiaru wpierdzielać. To twór chaosu i jako taki najlepiej go utłuc tu i teraz. A do tego patelnia by się nadała.
- Sam się utłucz -
burknęła Sylwia
- No po prawdzie to krasnolud dużo racji ma... To może być wszystko. Nie widziałem co prawda na oczy hipogryfa... ani niczego podobnego. Ale takiego jaja też nie widziałem. Chaos jednak z pewnością jest w jego naturze. Bez niego takie hmmm... zwierzęta nie powstają. Może być wszystkim. Ot choćby chimerą.
Sylwia nie wydawała się jednak już go słuchać. Patrzyła tylko uważnie na życie tętniące wewnątrz jaja. Z niemniejszą fascynacją patrzyła na nie również Liza.

***

Nie mogąc przenocować w Czarnym Złocie byli skazani albo na “Kraniec Cierpliwości”, albo na dom Elviry, albo na konkurencyjną karczmę zwaną w okolicy nie bez przyczyny “Karaluchem”. Gomrund i Konrad wybrali barkę. Sylwia i siłą rzeczy Dietrich, dom Elviry.
Liza już się nie zamykała na górze. Również jednak nie odzywała się specjalnie. Nikt też jej o nic nie pytał. Sylwia i Dietrich mieli swoje sprawy, a Malthusius czego by o nim nie rzec, mimo że ucieleśnieniem miłosiernej Shalyi nie był, sumienie swoje miał i głupio mu było rozmawiać z dzieckiem, z którym nie wiedział co począć. Dziewczynka jak się rankiem okazało doskonale rozumiała sytuację. Przynajmniej na swój sposób. Gdy się obudzili, nie było jej ani w domu ani nigdzie w okolicy.

***

Ponieważ zarówno po Axelu jak i najętych przez niego flisakach ślad w Weissbrucku zanikł równie szybko jak smród po wczorajszej burdzie karczemnej, nie pozostało nic innego jak czekać aż Kraniec Cierpliwości odbije od brzegu. Pewnym było tylko to, że Gomrundowi i Sylwii udało się przepłoszyć niedoszłych złodziei. Niewyjaśnionym natomiast pozostawał sekret zmarłej niziołki i udział w tym wszystkim brata Konrada. Czy był jakoś związany z autorem listu? Czy może po prostu przez przypadek chciał okraść osobę, której nie powinien i w ten sposób w coś się wplątał?
Konrad, który brata oczywiście znał najlepiej, milczał w tej sprawie.

Kraniec Cierpliwości wyruszył w dalszą podróż z niewielkim opóźnieniem. W zmienionym jak się jednak okazało składzie. Nocą uciekła gdzieś z pokładu para inżynierów z Carroburga wzbudzając tym samym bardzo marny humor kapitana, który od nich jedynych opłatę miał pobrać dopiero w Altdorfie. Na ich miejsce wsiadł natomiast zastępca lokalnego dowódcy straży dróg, konstabler Schnipke o kanciastym, ponurym obliczu. Ten sam zresztą, który sprzedał Malthusiusowi ciemnego, podpalanego psa o równie ponurej kufie. Dostał za zadanie zapoznanie się z sytuacją w nadrzecznych wsiach w odniesieniu do cesarskiego obwieszczenia o jakim często teraz prawiono, a które wzmogło zainteresowanie wśród załogi osobą Liwiusza Iliasza. Podżegacz, którego głosu ciężko było nie słyszeć, miał na ten temat teorię tak paskudną, że nawet Gomrund o wiele rzeczy podejrzewając rodzaj ludzki i wielu mąk życząc Liwiuszowi nie mógł nie poczuć zwątpienia. A jeśli ten mądrala się nie myli?

Do tego wszystkiego Erich się pochorował. Doktor Zahnschluss z bardzo zafrasowaną miną przyznał, że szczęka wozaka zdaje się nie znosić najlepiej nowych zębów i młody Oldenbach jest pod ciągłym wpływem środka uśmierzającego ból, który podaje mu doktor. Widać zresztą było, że Erich jak już wychodził na pokład to snuł się nieco otępiały zwykle pod opieką doktora. Zahnschluss obiecywał, że jak tylko dotrą do Altdorfu do jego pracowni, w mig upora się z problemem. Kapitan Reis obiecywał zaś, że jeśli nie zacznie w końcu jakoś rozsądnie wiać to minie tydzień nim tam dotrą.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 06-07-2012, 11:41   #19
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Noc była jeszcze młoda...
Jak zwykle po wschodzie księżyców próbowała doliczyć się, kiedy ostatni raz widziała na oczy męża. Zaczynało się zawsze tak samo. Ze złością, solennym postanowieniem, że jeśli go jeszcze na swojej drodze spotka, obije mu rzyć tyle razy, na ile miesięcy zostawił ją samą. Bez wieści. Bez pieniędzy. Na łasce i niełasce (choć o to drugie ciężko go było podejrzewać) wuja, któremu to ona bardziej zapewniała opiekę, niż on jej...

***

Dom?
Akademik w Altdorfie dał jej spokój, jakiego nie odczuwała od dawna. Z pewnością, jakiej wcześniej nie miała, mogła go nazwać domem. Mówią, że tam jest dom, gdzie i serce. Początkowo naiwnie myślała, że domem nazwie każdą dziurę, w której będzie mieszkała z mężem. Że jego obecność osłodzi i ogładzi niedostatki materialne, opromieni szczęściem i wypełni puste kąty. Że razem w końcu dorobią się własnego małego domku na wsi albo mieszkania w mieście. Myślała. Mąż owszem, bywał. Na początku małżeństwa nawet często, ale z biegiem czasu - i ciągłym brakiem potomka - coraz rzadziej. Nie było tajemnicą, że chlał i grał, po czym trzeźwiał i wracał do domu ze skruszoną miną, obiecując poprawę. Bywało, że nie widziała go przez kilka tygodni, gdy miał robotę plus kilka dni, gdy się bawił, zupełnie o niej nie pamiętając. Próbowała być dobrą żoną. Cholerni bogowie widzieli, że się starała. Zawsze czekała, wypatrywała, cieszyła się, jak wrócił cały i opatrywała, gdy wracał ranny. Zawsze gotowała posiłki, choć często się marnowały. Pracowała w karczmie, nierzadko ciężko, przypłacając to wybitym zębem, gdy jakiś zapity w trupa cham zbyt szeroko pokazał toast i stracił równowagę. I tak dobrze, że to tylko ząb, bo o mały włos skończyłoby się utratą oka. Całe szczęście pijaczek nie pokazał się więcej w karczmie. Zapił się na śmierć...
Ale to nie był jej dom. Domem nie była też malutka posiadłość wuja.
Za to tu...
Wystarczyło, że weszła na znajome korytarze, odetchnęła powietrzem przesyconym wonią wiedzy - kurzem, ziołami, pergaminem, inkaustem... i poczuła, że jest w końcu na swoim miejscu. Nie robili jej problemów. Przedstawiła się jako Mara Herzen, bo takie miano nosiła jako studentka. Pamiętali ją. Wiedzieli, że wyszła za mąż i ma nowe nazwisko - czy zaktualizować dane? Nie ma potrzeby. Nie pytali, dlaczego. Uprzedziła tylko, że może przychodzić korespondencja do niej na nazwisko Spieler. Niech również przysyłają.

***

Diet wprowadził się sam. Wzorem swojego imennika znikał czasami na kilka dni, ale wracał zawsze, jak zły szeląg. Czasami z podarunkiem w postaci zdechłej myszy albo małego ptaszka. Obrzydliwie wzruszające. Choć musiała mu przyznać, że przynosił do domu więcej, niż jej eks-małżonek. Bo w to, że do niej wróci, od dawna już nie wierzyła. Nie napisał ani jednego listu, nie przesłał ani jednej paczki. Nie odwiedził ani razu. Od ostatniego pocałunku w czoło przy wyjeździe w żaden sposób nie okazał jej miłości. Więc wyrzuciła go z myśli i z serca. Zatroszczyła się sama o siebie i okazało się, że było to najlepsze wyjście. Kilka rozmów w Altdorfie i powrót na uczelnię. Nareszcie. W mieszkaniu na wsi najbardziej doskwierał jej brak biblioteki. Cierpiała bez dostępu do wiedzy zawartej w księgach. Oczywiście, miała swoje własne księgi i manuskrypty, ale wszystkie znała niemal na pamięć. No i nigdy nie mogła sobie pozwolić na jakiekolwiek eksperymenty, ciągle bacznie obserwowana przez ciekawskie oczy gosposi (to wspomnienie nieodmiennie wywoływało na jej twarzy nieprzyjemny uśmiech) czy kogokolwiek innego.

W akademiku miała spokój. Dostała wolny wstęp na wszystkie wykłady, które by jej się spodobały i swobodny dostęp do wszystkich pomieszczeń. Mogła do woli korzystać z laboratoriów, wszystkich działów biblioteki, wypytywać do woli wszystkich profesorów i wykładowców, jeśli by miała ochotę. To było jej życie, którego już teraz nie zamierzała zamieniać na żadne inne. Choćby i setka Dietrichów błagała ją na kolanach z bukietami kwiatów w zębach! Z trzaskiem zamknęła studiowany akurat wolumin i wstała od biurka, by odłożyć go na półkę. Dziś już nie miała głowy do studiowania, choć było jeszcze widno. Po drodze dostało się kocurowi, który nie dość szybko umknął przed zamaszystym ruchem pantofla.
- Nie właź mi pod nogi bo zostaniesz kotem doświadczalnym - warknęła ze złością i poprawiłaby pewnie tupnięciem, gdyby nie odgłos pukania.
- Kto tam?
- Mara Spieler? Mam list z Altdorfu...

Serce zabiło jej mocniej. Zapomniawszy o kocie odłożyła księgę z powrotem na biurko i otworzyła drzwi.
- To ja. Czy nadawca czeka na odpowiedź?
- Nie, pani.

Wysupłała drobną monetę i położyła na brudnej dłoni posłańca, który ukłoniwszy się natychmiast zniknął.
Przebiegłszy szybko kilka linijek tekstu, natychmiast zaczęła się pakować. Czuła, że zaczyna żyć. Życiem znów własnym, nie pożyczonym, w którym nikt już nie próbował narzucić jej wymyślonej przez siebie roli. Uwolniła się od ojca, wychodząc za mąż. Od męża została uwolniona wbrew własnej woli, ale coraz bardziej się z tego cieszyła. Była wolna, a teraz w końcu zauważona.
Wyruszyła o świcie następnego dnia, wróciła równo po tygodniu. Odmieniona nie do poznania. Z błyszczącymi oczyma i energią w ruchach. Nie bez znaczenia była też brzęcząca sakiewka, ukryta w kufrze podróżnym. Natychmiast po powrocie rozpoczęła wnikliwe studia nad geografią i historią Jałowych Wzgórz i okolic. Dzięki uprzejmości bibliotekarza mogła zrobić kopie wszystkich dostępnych map, a że wpadła w oko jednemu z pomocników, nie musiała tracić na to czasu. Po kilku dniach dostała pięknie wykonane mapy, za co nagrodziła wręczającego je z uzasadnioną dumą mężczyznę całusem w policzek, po czym obróciła się na pięcie i z furkotem spódnic ruszyła do siebie, swoim zwyczajem nie oglądając się za siebie.

Miała pilniejsze rzeczy do zrobienia. Od razu po powrocie do Nuln zamówiła u najlepszego rzemieślnika porządną, kutą skrzynię. Z zewnątrz zupełnie zwyczajny dębowy kufer podróżny z żelaznymi okuciami, tyle, że trochę większy i z nieco solidniejszym zamkiem. Wewnątrz... wyściełany stalą i grubą warstwą ołowiu. Kilka razy zaznaczała, że musi być idealnie szczelny. Mistrz Lehner zażyczył sobie niebotycznej sumy za tę skrzynię, ale zgodziła się. Sprawa była zbyt ważna, żeby oszczędzać. Zwłaszcza, że czasu było mało i dodatkowo dopłaciła za priorytet swojego zamówienia. Skrzynia miała być gotowa po dwóch tygodniach. Tymczasem minęły trzy a ona nadal nie mogła jej odebrać. Tak, wiedziała, że mogą być opóźnienia bo to wiosna, szlaki rozmiękłe, kapryśne, a ona zażyczyła sobie dość specyficznej budowy kufra i w ogóle... Po godzinie bezowocnych rozmów dopłaciła jeszcze “bo chyba pomyliła się w obliczeniach i jednak zabrakło kilku monet w mieszku, który ostatnio zostawiła” i juz nazajutrz mogła obejrzeć swoją własność. O mały włos nie rozszarpała wtedy Lehnera na strzępy. Z zewnątrz skrzynia była piękna, choć drewno było wyraźnie cieńsze, niż w typowych kufrach. Ale na to jeszcze można było machnąć ręką. Za to po otwarciu okazało się, że warstwa ołowiu nie dość, że nie jest dość gruba, to jeszcze niechlujnie położona. Najwyraźniej wydawało mu się, że jeśli ma do czynienia z kobietą i to nie szczędzącą złota, to może oddać byle co i jeszcze na tym zarobić...
Musiała wyglądać naprawdę przerażająco, bo rzemieślnik wyraźnie zbladł, gdy skończyła oględziny i zapytała uprzejmie, czy przypadkiem nie pomylił skrzyń bo to nie jest ta, którą zamawiała i za którą zapłaciła więcej, niż niejeden człowiek zarobił w ciągu całego życia. Oczywiście, nastąpiła jakaś fatalna pomyłka, niech przyjdzie jutro...

Dała mu pełne dwa dni, w trakcie których kompletowała ostatnie drobiazgi na podróż i dogadała upatrzonych wcześniej ochroniarzy. Czterech. Którzy mieli tę zaletę, że nie zadawali pytań. Wybrała się też do kowala i dopasowała dyskretną kolczą koszulkę i parę innych przydatnych drobiazgów. Nigdy nie wiadomo było, co się może wydarzyć po drodze. A Mara nie lubiła być zaskakiwaną.
Dietrich jednak mimochodem nauczył ją kilku rzeczy, których nawet nie podejrzewał... wystarczyło tylko obserwować i słuchać...

Po kufer od Lehnera zajechała krytym wozem bladym świtem w dniu wyjazdu, choć obejrzała go sobie kilka dni wcześniej. Tym razem była zadowolana, zwłaszcza z wymyślnego krasnoludzkiego zamka, wstawionego “gratis” z przeprosinami za opóźnienie. Wyjeżdżając poradziła mistrzowi, żeby zwinął interes i jeszcze tego samego dnia zniknął z miasta. Dokładnie tak, jak mówiła przy wcześniejszym spotkaniu. Nie posłuchał.
Po dwóch dniach znaleziono go martwego w warsztacie...

***

Eskortę odesłała zgodnie z umową, po przekroczeniu granic Grissenwaldu. Dodając jeszcze po monecie gratis i zapewniając o pamięci na przyszłość.
Do Czarnych Szczytów dojechała późnym popołudniem, nie niepokojona przez nikogo. Mysia Gardziej tylko przez chwilę zamajaczył przy wieży, po czym zniknął w kopalni, najwyraźniej rozpoznając przybyłą. I dobrze, na razie nie miała ochoty na gadanie z tym zielonym pokurczem.
Wóz wprowadziła na dziedziniec wieży i zostawiła, wiedząc, że nikt się do niego nie zbliży. Tylko konie zaprowadziła do stajni nie wiedząc, ile jej przyjdzie tu czekać.
Chociaż nie przypuszczała, żeby musiała czekać dłużej, niż do świtu. Jutro upłynie równo miesiąc...
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 09-07-2012, 21:58   #20
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Gomrund źle spał. Nie lubił niedokończonych spraw… nie lubił spraw, w których był tak bezsilny. Wiedział, że zostawienie tego dziecka z szarlatanem to kiepski pomysł. Zły… może nie najgorszy, ale zły. Chędożeni długonodzy, którzy nie potrafią zadbać o swoje potomstwo. Przeklął w duchu i sięgnął po kolejny haust z flaszki. W kajucie było duszno, ale to nie pogoda doskwierała brodaczowi jeno bezsilność. Właśnie dlatego wojna, bitki i walka była dla niego. Bez dylematów moralnych, bez przeciągającej się niepewności… a tu masz! Co miasto to jakiś kłopot, jak nie chośniki to sprzedawczyki. Jak nie sieroty to zepsute paniątka… na psa urok… Nie wiedział kiedy zasnął. Sądząc po pustych flaszkach trochę zajęło mu głowienie się nad tym problemem jednak wymyślił. Rankiem obmył się równie szybko co niedokładnie. Pajdę chleba i jakiś suszony kawał mięcha zjadł nieomalże w biegu… Był z siebie zadowolony. Widział co zrobić. Wiedział jak zapewnić Lisie Sauber lepszą przyszłość i planował to jak najszybciej ogłosić. Już na barce napisał list do kapłanki Vereny z Bogenhafen. Prośba o to aby zajęła się sierotą i być może przysposobiła ją na akolitkę. Rzecz jasna miał do tej prośby dołączyć jeszcze zadatek… i obietnicę przesyłania pewnej sumy na utrzymanie.

Niestety panna Sauber postanowiła sama zadać o swój los. Przepadła jak kamień w wodę. Poszukiwania na nic się zdały – nikt nic nie widział i nikt nic nie słyszał. Łaził. Szukał. Rozpytywał. Nic. Malthusius obiecał, że będzie kontynuował poszukiwania ale Płomienny Łeb widział to w tych kaprawych oczkach – szarlatanowi było na rękę zniknięcie niechcianej podopiecznej. Dał mu na wszelki wypadek pismo ale czarno to wszystko widział. Może i by próbował szukać tej małej kozy… ale jak nie chciała… przecież wszystkim nie mógł pomóc. Przynajmniej tak tłumaczył mu głos rozsądku w postaci jednego z kompanów.

Nie dawało mu to spokoju.

Pił mniej. Więcej ćwiczył… trochę pomagał załodze. Zapomnieć nie potrafił tak samo jak pomóc… ale próbował. Mijały godziny, dni i poczucie winy… właściwie to teraz nie pozostawało mu już nic innego jak pomodlić się do bogów by czuwali nad tą małą.


Postanowiła uciec. Właściwie to już dawno temu, jednak dopiero teraz nabrała pewności, że jej ciotuchna nie wróci. Przygotowany zawczasu tobołek wyleciał przez okno i wylądował na ganku. Chwilę później i ona się zgramoliła z poddasza. Ruszyła w noc… miała to wszystko zaplanowane. Musiała dostać się do przystani. Tam wślizgnąć się na jakąś łódź i popłynąć… byle dalej od tego miejsca.

Było ich trzech. Pijanych, śmierdzących z czymś przerażającym w oczach. Już myślała, że im uciekła. Ukryła się.

Usłyszała łoskot buciorów, ciemność zaułka rozjaśniła pochodnia.

– Mała kurewka! Bierta ją, chłopy!

Chwycili ją, przewrócili na ziemię, szamoczącą się wtłoczyli pomiędzy skrzynki i beczułki, przydusili… Dwóch ją przytrzymywało. Krzyczała, dusząc się ich smrodem nieprzetrawionego alkoholu, cebuli, gnijących zębów i męskiej chuci. Słyszała rechot, gdy zadzierali jej sukienkę. Gdy wpychali kolana pomiędzy uda. Cały świat zawirował jej przed oczyma… z których gęsto lały się łzy… Wrzasnęła, wyprężyła się, wierzgnęła. Jeden z rzecznych mętów z rozmachem trzepnął ją w twarz. Pociemniało jej przed oczyma. Ktoś chwycił za sukienkę na piersiach, rozerwał tkaninę gwałtownym ruchem…

Jak się okazało Imperium bardzo szybko zaopiekowało się zbłąkaną sierotką… nie zostawili jej. Niczym szmacianą lalkę, z której tylko od czasu do czasu wydobywało się ciche łkanie rzucili na swoją łódź i popłynęli ciesząc się, że ich nowa zabawka będzie im umilać czas na rzece. A kiedy już się nią znudzą… cóż, Reik przymnie wszystko.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 09-07-2012 o 22:41.
baltazar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172