Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-06-2012, 12:58   #23
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Kolejne cięcia, kolejne chwile w zwarciu z czymś co gawędziarza - o ile byłby w swoim własnym ciele - mogłoby zmiażdżyć w ułamku sekundy... Puchary potu wylane z silnego cielska Tankreda dawały ciepło, ale czyniły też przeszywanice noszoną pod zbroją cholernie ciężką. Ciężką i nieprzyjemną. Benwolio czuł jak pot zalewa mu oczy. Czuł jak buty stają się coraz cięższe i przy zbyt nagłych zwrotach kaleczą nogi panicza. Nie tak to sobie wyobrażał...

Od zawsze myślał, że rycerski fach to sama słodycz. Piękna lśniąca zbroja, pancerny hełm, biały rumak, własna ziemia i całe stada kobiet moknących na same wspomnienie imienia wspaniałego wojownika. Teraz - na własnej skórze - przekonał się, że jest zupełnie inaczej. Zbroja jest cholernie ciężka, hełm po jakimś czasie robi się nieznośny a kobiet nie jest wcale tak wiele. I jeszcze trzeba ich bronić...

Kolejne cięcie pozbawiło twór chaosu łapy. Tym razem z jej okolic wydobyło się jedynie nieprzyjemne skwierczenie. Ku uciesze walczących nic nie chciało bestii odrosnąć. Po rozejrzeniu się po polu bitwy Tankred nie widział nigdzie Bazyliszka a Mortimer leżał w bezruchu. Płacząca, nawołująca Gołębica nie wiedząc co z jej synem próbowała się wyrwać z uścisku silnego krasnoluda. Cicero mignęła też Konstancja. Z jej ręki wyskoczył gorejący bielą promień, który trafił demona. Niczym grom z jasnego nieba. Benwolio zamurowało. Jak to?! To dlatego Katherina ostatnio wspominała o odmieńcach i ich prawie do życia?! Bo sama jednym z nich była?! Ale ja byłem głupi...

Demon w skutek ataku rozprysnął się na małe ogniki aby po chwili pojawić się jako zdeformowany i nie tak trwały płomień. Jedno silne cięcie Tankreda przecięło go na pół. Miecz pod wpływem gorąca zaczął się topić. Pasażer białej zbroi zaczął słabnąć. Upadł na kolana, zbladł i miał mroczki przed oczyma. Poza tym nie mógł złapać powietrza jedynie wymiotując. Stracił przytomność...

***

Pierwsze co poczuł to ból. Nie tyle fizyczny co psychiczny. Mimo iż właśnie się obudził czuł zdrętwiałe knykcie, pieczenie mięśni i miedziany posmak krwi w ustach. Początkowo widział wszystko w odcieniach szarości. Gdy zobaczył Fleischera obraz zaczął nabierać kolorów. Benwolio powoli wstał, rozsmarował dłonie, przejechał palcem po wardze. Zero krwi, żadnych ran czy innych obrażeń. Blizny pokrywające jego ręce pod oplatającymi je rękawami miały już jakiś czas za sobą. Żadna nie była nabyta dzień czy nawet tydzień czy miesiąc temu. Benwolio wyglądał na wystraszonego, gdy dostrzegł stare, zardzewiałe pancerze i zbutwiałe tarcze w okolicy szkieletów uzbrojonych w wiekową, pokrytą rdzą broń. Jedynie miecz Bazyliszka wyglądał jakby właśnie wyjechał z kuźni. Był taki jak tamtego wieczoru. Dokładnie taki sam.

- Kurt. Dziękuję za uratowanie życia. Jak się czujesz? Ja okropnie... - powiedział gawędziarz przeciągając się z krzywym uśmiechem.

Kurt nawet jeżeli był zdziwiony całą tą sytuacją to nie okazywał tego nazbyt wylewnie. Przeciągnął się solidnie i rozmasował kark… Zupełnie tak jakby spędził noc niemalże na klepisku i nieomalże w pomieszczeniu ze wszystkimi ścianami. Opłukał usta wodą po czym splunął w kąt. Szturchnął nogą giermka i upewniwszy się, że jest cały i leniwy jak zwykle ostawił go samego sobie. Bez wylewności minął bajarza i skierował się po miecz… który kiedyś należał do Bazyliszka… a który teraz uznał za swoje trofeum.

Za dziękuję nic nie kupię. Ale uwierz mi, spłacić dług możesz mieć okazję nadspodziewanie szybko. - Odparł sucho. Głowę zaprzątało mu jednak zupełnie coś innego – herszt tych dezerterów. Wolał być gotowy na to… już nie mówiąc o sakiewce z kamyczkami, którą powinien odnaleźć w pobliżu. – Żyję i nic mi nie będzie. Trzeba nam resztę obudzić.

Widząc rycerza zbliżającego się do miecza Bazyliszka gawędziarz odkaszlnął znacząco.

- Chyba nie chcesz zabierać ze sobą miecza tego zwyrodnialca? Zrobisz jak uważasz, ale dla mnie to bynajmniej zły omen. Nie będzie lepiej go wrzucić do studni i dla pewności przysypać kamieniami bądź przygnieść którąś z tych zardzewiałych płyt?

Rycerz zaśmiał się tylko.

- Nie bądź jak stara baba! Zwyrodnialca nie ma... a miecz jest. Mój. Przyjdzie czas sprawdzić go później czy nie przeklęty.

- Jak chcesz. W razie jakiś komplikacji możesz liczyć na moją pomoc. A skoro już rozmawiamy to mogę wiedzieć, gdzie się z swoim towarzyszem wybieracie? Może nam po drodze razem a im liczniejsza grupa tym bezpieczniej... - Benwolio zdradził lekką ciekawość sięgając do swojego dobytku po manierkę z wodą i pakunek z jedzeniem.

Kurt popatrzył na swojego ciekawskiego towarzysza

- Teraz to ja się wybieram odlać... i ani Ty ani mój towarzysz mi w tym nie będzie towarzyszył. A co będzie potem to się jeszcze okażę. - Rozglądnął się czy nikt ich nie podsłuchuje i korzystając z tego, że grupa wojaków nie obudziła się w tym samym miejscu co oni. - Póki co to trzeba pozbyć się tych dezerterów... a mam spore obawy, że to nie będzie takie łatwe. We śnie widziałem Casamira... jak konał. Poza tym muszę tutaj jeszcze coś sprawdzić... i im mniej par oczu będzie w pobliżu tym lepiej. Jak chcesz ze mną jechać dalej to pozwól im odjechać... a potem kierunek obierzemy na wschód.

- Jak dla mnie może być. - powiedział lekko zdumiony na wspomnienie słowa “dezerter”. - Na wschód jest mi po drodze więc możemy wyruszyć razem. Wspólnie osiągniemy więcej. Uwierz mi. Znam się na ludziach. - dodał z uśmiechem tileańczyk i zaczął jeść.

***

"A więc Casamir zginął w trakcie wizji. Ciekawe czy żyje czy też na jego miejscu pojawił się szkielet. Ja tego nie będę sprawdzał. Zjem, wypocznę, a później zacznę czytać. W końcu mistrz Ragnar po coś te księgę napisał..."

 
Lechu jest offline