Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-06-2012, 20:00   #188
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Wyprostował się, przerzucając ze spokojem koraliki.
Dominic.
Co w nim było nie w porządku?

Oczy Point Mana strzelały po pomieszczeniu, by ponownie spojrzeć na Wingu Antonii.
Czy to możliwe, by nie żyjący Dominic Ward stał się jaśniejszy?
Czy to możliwe, by leżący przed nim William Eakhardt ściemniał?
Czy to możliwe, by czarny pies był jeszcze bardziej czarny?

Bzdura-pomyślał i skupił się na Mala.

Ciałem Brazylijki wstrząsnęły drgawki. Trzeba będzie ją przytrzymać, by nie zrobiła sobie krzywdy.
Potrzebowali Chemika szczególnie wtedy, kiedy jeden już nie żył.

Smith uśmiechnął się. Jego wyraz twarzy był iście paskudny, gdy omiótł wzrokiem pokój oraz zdezorientowaną Amy, najwyraźniej nie wiedzącą co robić.
Ba! Nie wiedziała co czuć!

Turysta podszedł do trumny, by sprawdzić funkcje życiowe Dominica w ślad za Fałszerką.

Nagle oczy Williama rozwarły się, a on sam rzucił się na Ruhla, chcąc go zagryźć!
Dominic usiadł w trumnie!
Ramos powoli zaczęła się podnosić spod łóżka, wyjąc i zawodząc niecałe dwa metry od patrzącego z chłodnym spokojem Smitha.
Mężczyzna rozczapierzył palce lewej ręki. Mala wskoczyło na nadgarstek.
Brazylijka oszalała! Rwała sobie włosy z głowy, zerwała maskę!

Jak wystrzał karabinowy przeszło przez umysł Point Mana, ze ta kretynka zaraz pokaleczy się jeszcze bardziej!

-Ruhl! Black! Brać najbliższych!-krzyknął Point Man samemu skacząc w kierunku Antonii.

Dopadł Chemiczkę! Chwycił jej dłoń i pociągnął, wykonując przerzut przez bark!
Wysoka kobieta z impetem uderzyła w podłogę. Powietrze uciekło z płuc wypompowane siłą upadku, powodując chwilowe oszołomienie.
Niemniej Anthony nie czekał ani chwili. Ani na chwilę nie wypuścił z ręki nadgarstka przeciwniczki.
Natychmiastowo założył dźwignię pomagającą w obrocie z pleców na brzuch, gdzie założył identyczną dźwignie na drugą rękę.
Błyskawicznie wsunął kończyny górne pod własne kolana na wysokości uniemożliwiającej podrapanie go długimi, zakrwawionymi paznokciami.
Nogi zacisnęły się, pieczętując pozycję prawie niemożliwą do zniesienia.
Jedynym ratunkiem były nogi obezwładnionego przeciwnika, lecz jedynie wyszkolona osoba mogło wprawnie ich użyć, wykonując duszenie lub skręcając kark - praktycznie jedyne linie obrony, gdyż ciosy z obecnej pozycji nie mają mocy.
Jednakże by skręcić kark z tak niekorzystnej pozycji, potrzeba było siły tura i gibkości węża.

Umysł Smitha odnotował, iż Ramos wcale się nie broni. Jej ciało było jak szmaciana kukła, nie stawiało oporu, Chemiczka dyszała tylko ciężko, z policzkiem przytulonym do posadzki łypiąc jednym okiem na to co działo się z ożywionym ciałem Dominica Warda.
Anthony, nie zwalniając ucisku podniósł energicznie głowę omiatając sytuację na środku pomieszczenia.

-Co z nim teraz?!-usłyszał zza siebie Rulera.

-Trzymaj!-odkrzyknął.
Nie widział co Chris zrobił, lecz wiedział, iż ma sytuację pod kontrolą. Inaczej dalej mocowałby się miast pytać.

Wzrok postaci siedzącej w trumnie skierowany był teraz na Amy Fox, a na wymalowanej w niepokojące symbole twarzy pojawił się nikły uśmiech. Wzrok ten niczym wzrok bazyliszka unieruchomił Amy, dziewczyna patrzyła szeroko otwartymi oczyma, wyraźnie wystraszona.
-Will?!-szepnęła.

Antonia zwiotczała w uścisku Pointa jak pozbawiona wody roślina. Jej oczy były obce, niewidzące i nieobecne, jak oczy Mirandy, którą w Wenecji zawieźli do kliniki, jakby ciągle patrzyła na coś po drugiej stronie, i to coś, co napełniało ją przerażeniem, ale nie mogła zmusić się, by przestać patrzeć.

-Kurwa mać-warknął do siebie.
Chciał zacząć mówić do czarnoskórej kobiety. Ona nie mogła odejść!
Ta idiotka musiała się trzymać!

Nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, napięła wszystkie mięśnie, wizgnęła głową w tył a z jej ust popłynął strumień bełkotliwej mowy. Nie był to angielski, i o ile Anthony się orientował, nie był to też rodzimy język Brazylijki ani żaden z języków, którymi mówiono na tej ziemi, o czym Anthony był święcie przekonany.

Uderzyły go obrazy szkolenia, jakie przeszedł. Szkolenie akcentów i podstawowych zwrotów z większości języków świata.
Wyjazdy w tamte rejony, by utrwalić wiedzę, osłuchać się.

Być może nie był nawet nie był to język ludzi. Pasmo gęstej, przemieszanej ze skrzepami krwi śliny wyciekło z ust Antonii na brodę. Nie, nie walczyła, a przynajmniej nie z Anthonym - prędzej z samą sobą.
Przynajmniej tak się Inżynierowi wydawało. Skoro miała z czym walczyć, to niech walczy. On nie miał zamiaru jej w tym przeszkadzać.
Przytrzymał delikatnie głowę Chemiczki, kładąc dłonie na nieporanionych jej częściach.

Coś - może własna silna wola, a może nieporuszony spokój, z jakim Point Man trzymał ją w żelaznym uścisku - pozwoliło jej wygrać, i gdy ponownie otworzyła oczy, były one nadal przerażone, usiane krwawymi pajączkami popękanych naczynek, ale ludzkie i przytomne.
Jej ciało stało się całkowicie bezwładne, zaś starszy mężczyzna jeszcze chwilę trwał w poprzedniej pozycji.
Chciał upewnić się, iż atak się skończył. Spokojnie wyjął ręce spod głowy towarzyszki.

Przez chwilę lewa dłoń Smitha przesłoniła świat Brazylijce, która zdążyła zauważyć, iż odbiega ona od schematu ludzkich rąk.

Sytuacja powoli uspokajała się, lecz tendencja nie obchodziła Inżyniera. Czekał na efekt końcowy, by móc wstać z pozycji siedzącej.
Jeszcze w tej chwili nie mógł usunąć własnego ciężaru spoczywającego tuż przy głowie swojego celu.
Jeszcze w tej chwili nie mógł rozluźnić zgiętych nóg, by uwolnić wykręconych z założonymi dźwigniami rąk kobiety spod własnych kolan.

-To-wydyszała charkotliwie, próbując oswobodzić rękę z uścisku Pointa by wskazać na ciało, w którym mieszkał kiedyś jej Wingman.

-To...nie... nie on... nie Will! Will utonął w czarnym oceanie!-wrzasnęła głosem coraz bardziej zbliżającym się do swego zwykłego tonu, z jego siłą, bezkompromisowością osądu i głębokim przekonaniem o własnej racji.
-To nie jest Will!!!

Ciekawe. Aż do tej pory sądził, że Chemiczka przyprowadziła do ciała jakiegoś swojego demonicznego znajomego.
Nagle, ni stąd ni zowąd stwierdziła, iż nie jest to profesor William Eakhardt.
Dlaczego miałby to być Profesor?
Dlaczego kobieta nie ufała temu, co było w ciele jej byłego Winga?

Z pleców Antonii Inżynier uważnie obserwował otoczenie, patrząc spode łba na zgromadzonych. Nagle roześmiał się lodowato nie puszczając Chemiczki.

-Amy. Zmień się w Blackwooda. O nic nie pytaj, tylko się w niego zmień. Blackwood. Popilnuj to ścierwo, co usiadło-mówił cicho, wyciągając telefon z kieszeni.
Fałszerka nie zareagowała.

-Koroniew, przyjdź do pokoju Williama. Zabierz ostrą amunicję i pospiesz się.

Architekt czuł się jakoś inaczej. Usiadł i zamrugał oczami oglądając się dookoła. Trumna była dość niepokojąca. Pokój nie przywodził wspomnień, ale ludzie którzy go wypełniali jak rybki akwarium i owszem. Ludzie, których znał. Tylko skąd ich znał? Jednych chyba lepiej, ale nikt nie wydawał się tu obcy. To czemu spoglądali na niego jakby to właśnie on był tu nie na miejscu. Przerażenie, zaskoczenie, niepewność. Anthony, Blackwood, ten którego nazywali Rulerem. Chwilowo więdnąca Antonia Nawet Amy. Nawet ona. Powiedziała coś do niego. Jego imię. Will jasne, że Will a kto?

-Mam coś na...?

Urwał i przyglądał się przez chwilę swoim dłoniom. Linie papilarne biegły jakoś inaczej. Opowiadały zupełnie inną historię od tej do której przywykł. Były jakby bardziej gładsze, młodsze a co za tym idzie... - zgiął je i obrócił wpatrując się w zaciśnięte pieści - pewniejsze. Utonął... Kto utonął on?

-Nie bądź śmieszna An...

I wtedy go zobaczył. Wtedy zobaczył siebie. Wierzgającego coraz bardziej niemrawo, zmęczonego mężczyznę przygniecionego cielskiem Solo na glebie. Jego doppelganger przyglądał mu się z wyrazem ogłupienia na twarzy. Synapsy w jego głowie iskrzyły i powoli zaczynał rozumieć. Po słowach Point Mana nabrał pewności.

-Udało się... Naprawdę się udało...-jego głos nie był jego głosem i było to dziwne, ale żył i wszystko zeszło na dalszy plan.

Pod połą kurtki Anthony’ego komórka zmieniła się w odbezpieczonego Browninga.
-W co ty grasz-warknął, gdy nachylił się w kierunku Brazylijki i zamilkł na moment.
Gdy jej zdrowiu i życiu nie zagrażało już bezpieczeństwo mógł skupić się na innych aspektach.
Cały czas w umyśle Inżyniera tłukła się jedna, niewygodna myśl: zaufał jej, dał jej czas.

Teraz wątpił w słuszność własnych czynów. Był niemalże pewien, iż popełnił błąd, lecz musiała mieć szansę na obronę.
Musiała spróbować go przekonać, że to, co widzi wkoło ma swoje uzasadnienie godne zaakceptowania.
Zmusi ją do obrony samej siebie, by móc następnym razem zostawić ją tak, jak zrobił to teraz - z przekonaniem, iż ona wie co robi.
Na obecną chwilę nie zrobiłby tego.

-Macie trzydzieści sekund na wyjaśnienie dlaczego William rzuca się jak wściekłe bydle, a trup Dominica zmartwychwstał. Trzydzieści sekund. Czas start-wraz z ostatnim słowem rozbrzmiało piknięcie stopera w zegarku.

Został zignorowany. Kolejny raz.
Taka sytuacja miała już miejsce w ich pierwszym śnie, ale teraz nie miał zamiaru na ro pozwolić.
Miał czas. Nie pozwoli im nic zrobić, póki nie usłyszy żądanych informacji.
Nie obchodziło go, co zrobią.
Nie obchodziło go, co myślą.

On musiał dostać swoje informacje.
Nie dlatego, że tak mu się podobało i nie dlatego, że nie mogły one czekać. Powód był bardzo prozaiczny, a jednocześnie perspektywiczny.
Podczas akcji taka przepychanka, jaka miała miejsce poprzednim razem mogłaby ich zabić. Wszystkich.
Martwa drużyna z powodu niesubordynacji jednej osoby!
Do tego nie wolno było dopuścić! Point Man nie zamierzał poświęcać całej drużyny ze względu na to, iż jednej osobie nie chciało się poświęcić trzydziestu sekund, czyli dokładnie tylu, ile im dał.

Na twarzy Amy pojawił się niepewny uśmiech. Dźwięki otoczenia przestały do niej dochodzić, chyba Anthony czegoś od niej chciał, nieważne.
Udało się, udało się - słowa odbijały się echem w jej głowie. Nie zastanawiając się ani chwili rzuciła ku Willow by rzucić się mu na szyję.

Huk wystrzału! Błysk iskier tuż pod nogami Fałszerki!
Kolejny huk! Tuż nad głowami Amy i ciała Dominica!
-Dwadzieścia dwie sekundy...

Nawet Amy go zignorowała! Nawet ona!
W szczególności tego nie mógł przepuścić. Niesubordynacja Antonii nie może być zaraźliwa.

Amy odruchowo cofnęła się, zasłaniając uszy. Nie zdążyła przytulic się z Willem, który najwyraźniej był jednak w nowym ciele! Nie zdążyła nawet do niego dojść. W szoku spojrzała na tego, kto strzelał. Strzelał! Smith strzelał, o centymetry od niej! Inni też z niedowierzaniem patrzyli na Point-Mana. Chyba tylko za wyjątkiem Blackwooda, który nadal, jakby zamieniony w kamień od momentu zmartwychwstania ciała Dominica, nadal wpatrywał się szeroko otwartymi oczyma w człowieka w trumnie...Do tej pory Turysta nawet nie zareagował na wołania Smitha, dopiero wystrzał sprawił że drgnął i zacisnął jakby odruchowo pięści. Ciało leżące pod Rulerem znieruchomiało jak sparaliżowane hałasem.
-Osiemnaście sekund-kontynuował bezlitośnie Anthony.

Wyprowadzenie z równowagi Amy Fox nie było łatwe. W każdej niemal sytuacji potrafiła zachować zewnętrzny spokój. Smith jednak przegiął.

-Co ty sobie do cholery wyobrażasz?!-krzyknęła. Na jej twarzy malowała się wściekłość.
-Jeśli wystrzelasz nas wszystkich...-stała już na przeciw niego wpatrując się w oczy Pionta.
-...raczej się nie dowiesz.
Słyszała Inżyniera i celowo go zignorowała. Tego nie mógł przepuścić.

Wystrzał! Błysk między Amy i Dominiciem!
Browning ponownie wypluł nabój, lecz Smith nawet nie patrzył gdzie strzela, bez najmniejszego mrugnięcia wpatrując się w Fałszerkę.
-Dwanaście...

Młody chłopak, którego oczy były o wiele bardziej dojrzałe niż mogło się to wydawać zasępił się wyraźnie. Czuł się tak jakby Point Man w jednej chwili przebił balon ze wszystkimi pozytywnymi uczuciami jakie w nim tkwiły. Uspokoił oddech i próbował zrobić to samo z sercem walącym w piersi jak oszalałe. Będzie musiał go przekonać i miał na to trochę ponad 10 sekund. Cudownie.

-Anthony... To ja, Will-nie wiedział co jeszcze mógłby dodać w tak krótkim czasie. Właściwie to chciał wypluć z siebie całe mrowie słów, wyjaśnić, ale chwilowo powstrzymywała go lufa pistoletu skierowanego na niego i Amy. Podniósł tyko dłonie do góry.
-Pozwól mi wyjaśnić.

O to chodziło!
Nie ufał temu czemuś ani trochę. Ani kapkę. Nie ufał niczemu co nie żyło, a żyje.
Niemniej właśnie do tego starszy mężczyzna zmierzał.
Ktoś chciał udzielić wyjaśnień. To się liczyło, więc odliczanie zostało wstrzymane.

Amy nawet nie drgnęła. Słuchała słów wydobywających się z ust Dominica wciąż wpatrzona w Pointa. Ktoś musiał wygrać ten pojedynek na spojrzenia. Na charaktery.
Wściekłość w niej buzowała.

-Na to czekam-warknął Anthony, przyciągając do siebie torbę, z której wydobył rewolwer, do którego włożył jedną kulę.




-Coś mi trudno uwierzyć...-mruknęła Antonia z gleby do tego, co przemawiało ustami Dominika.
-Piekielnie wręcz trudno-szarpnęła się w uścisku Pointa.
-Puszczaj, są ważniejsze pytania niż twoje, musisz poczekać.

Taka ona przewidywalna!-westchnął w myślach Anthony.

Bębenek zakręcił się, sypiąc kliknięciami. W końcu zatrzymał się.
Inżynier spojrzał na broń, jakby ją sprawdzając. Całkowicie zignorował Chemiczkę. Zupełnie jakby dalej milczała.
Kiedy zaczęła się szarpać, szybkim ruchem przystawił lufę do głowy. Delikatnie ukłuło Najwyraźniej lufa nie była gładka. Nacisnął spust.

Ciche kliknięcie. Tym razem bez wystrzału...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline