Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-06-2012, 23:29   #122
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
- Teresa, jesteś tam – szorstki głos starego Bułki rozbrzmiał za drzwiami. – Dzwonili ze szpitala. Hirek odszedł tej nocy.
Bułka jeszcze raz spojrzała na bramę, w której zniknął Paweł a później, jakby nie do końca kontaktując otworzyła drzwi przecierając zaspaną twarz. Słowa ojca jakoś ją uderzyły ale nie mogła pojąć ich znaczenia, jakby zablokował jej się mózg.

- Jak odszedł? - nadal była ubrana we flanelowe spodnie od piżamy i za mały podkoszulek w autka, który zapakowała z rzeczami Antosia. - Dokąd?

- Umarł - brutalność słów ojca kontrastowała z jego podpuchniętymi, zaczerwienionymi oczami. - Dzwonili przed kilkoma minutami. Pomyślałem, że będziesz chciała wiedzieć.

Cisza, która zawisła po tych słowach była wręcz namacalna. Teresa gapiła się w oczy swojego ojca aby niespodziewanie... wybuchnąć śmiechem. Ale to nie był dobry śmiech. Ten był chory, szalony, przeżarty paniką, żalem i wściekłością.
- Kłamca! - wrzasnęła z mocą. - Hirek by mnie nie zostawił! Przebrzydły... obłudny... złośliwy... kłamca!
Zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.
To było dziwne uczucie. Brakowało jej powietrza a im większe hausty próbowała wciągnąć do płuc tym bardziej narastało uczucie świszczenia i przeświadczenie, że się dusi. Oparła czoło o zimną ścianę i nagle znów zaczeła się śmiać. To działo się poza nią, nie kontrolowała tego, nie rozumiała.
Trwało to minutę, może dwie. Gdy wreszcie opanowała ten makabryczny odruch twarz stężała jej w martwą maskę. Wyminęła oszołomionego Gawrona i na moment zniknęła w sypialni a kiedy z niej ponownie wyszła miała na sobie buty i zarzucony na piżamę płaszcz. Otworzyła wejściowe drzwi gotowa czmychnąć na zewnątrz.

Patryk w końcu przetrawił pierwszy szok. Bardziej niż własne rezerwy twardej psychiki pomógł w tym pęcherz, bezdusznie i nieadekwatnie do sytuacji domagający się swoich praw.
- Ubierz się dziewczyno, pojedziemy razem. - Powiedział spokojnie, lekko łapiąc za ramię i kierując ją z powrotem w stronę mieszkania. - Naprawdę... bardzo mi przykro. Nie wiem co powiedzieć. Jeszcze wczoraj... ech, może wejdzie pan na chwilę?
Gdyby wzrok mógł zabijać... Po chwili niezręcznej ciszy Patryk bąknął coś niezrozumiałego pod nosem i przymknął drzwi za Teresą.

- Puść mnie - strzepnęła dłoń Gawrona. - Nie idę do szpitala. Po prostu mnie zostaw, dobra?! - ostatnie wykrzyczała i wydając z siebie wściekły warkot i znów złapała za klamkę .

Nie szarpał się z nią, po prostu oparł się plecami o drzwi wyjściowe.
- Możesz wyć, wrzeszczeć, kląć, możesz mi przypierdolić, ale jak chcesz wyjść z mieszkania, to się ubierz. - Sam nie wiedział skąd się w brał ten anielski spokój w jego głosie, w środku każda jego komórka wrzeszczała z bezsilnej wściekłości.
Przez chwilę stała naprzeciwko niego dysząc wściekle a gdyby wzrok mógł zabijać to Gawron leżałby już trupem. W końcu odwróciła się na pięcie i zniknęła w pokoju by za nie dłużej niż minutę wrócić w sukience w groszki, która pamiętała jeszcze czasy liceum.
- Odsuń się - wbiła ręce w płaszcz jakby był co najmniej czemuś winien. Torebkę zawiesiła na ramieniu choć jej wygląd wcale nie wydał się przez ubranie bardziej schludny, może wręcz przeciwnie. Potargane włosy, blada cera, błyszczące oczy, do połowy wciągnięty płaszcz i kusa sukienka z niedopiętymi guzikami, która przekrzywiła się tak bardzo, że widać było w całości kościste białe ramię.

Skrzętnie skorzystał z okazji, by się odlać i naciągnąć spodnie. Czekał jednak w tym samym miejscu, jakby był wmurowany w posadzkę przedpokoju.
- Przejrzyj się. - powiedział spokojnie, wskazując głową lustro. - Gdzie chcesz iść w tym stanie?

Na lustro nawet nie spojrzała.
- Jeśli mnie stąd nie wypuścisz więcej się do ciebie nie odezwę.

- Gdzie chcesz iść? - powtórzył patrząc na nią poważnie.

- Chcę po prostu wyjść! - znowu się wydarła. - A co mam niby zrobić? Co ja mam teraz zrobić, hm? Oświeć mnie. Jesteś mądry facet, po studiach, kurwa inteligent! Straciłam syna. Straciłam męża. A teraz brata. Nie wspominając o domu i prawdopodobnie pracy. Nic nie mam! A teraz ty mnie nawet nie chcesz na cholerne powietrze wypuścić. Zaraz się uduszę, rozumiesz? Więc z łaski swojej przesuń się albo będę musiała wyjść oknem!
Złapała go za ramię i spróbowała na siłę pociągnąć wgłąb korytarza.

- Kazałeś mi się ubrać to się ubrałam! Czego ty jeszcze chcesz ode mnie psia kość? Nie jestem twoją siostrą, ani twoją żoną! Nie masz tu nic do powiedzenia. To jest moje życie! Jak będę miała taką wolę to je sobie zmarnuję!

- Pewnie masz rację. - odparł tym samym tonem, nie ruszając się z miejsca. - Powiedzmy, że jestem tylko kłodą pod twoimi nogami. Taką co to leży na drodze i nie pozwala zrobić czegoś głupiego. Wybacz, zginęło nas już dość, nie chcę stracić też ciebie. - ostatnie dodał z wyjątkowo dziwną miną, spuszczając wzrok.

Słuchała go w skupieniu skubiąc dolną wargę a kiedy wreszcie zamilkł o dziwo się... zaśmiała. W ten sam obłąkany nieprzewidywalny sposób co wcześniej.
- A więc o to chodzi tak? Chcesz mnie ochronić? Nawet romantyczne - ujęła jego dłoń i dość niespodziewanie przycisnęła ją do swojej piersi. Kiedy przestała się śmiać ton miała ostry jak nóż. - Wszyscy wiedzą, że się we mnie bujasz od podstawówki. Nie masz jaj, wiesz? To dość żałosne z twojej strony, ta zabawa w przyjaciela. Kobiety i mężczyźni się nie przyjaźnią. Po prostu zejdź mi z drogi Gawron. Zejdź zanim spalę spalę za sobą wszystkie pieprzone mosty.

- Wszyscy gówno wiedzą. Sama w to nie wierzysz. - odparł patrząc na nią z nieprzeniknioną miną. - słuchaj, ujmę to najprościej jak potrafię: jesteś w szoku, zachowujesz się dziwnie, pierdolisz od rzeczy i nie ma chuja, żebym pozwolił ci się szwendać po mieście w tym stanie. Proste?

Spochmurniała gwałtownie. Krzyk ustąpił pola posępnej minie, wykrzywionym w podkowę ustom i drżącym powiekom. Puściła jego dłoń i pokiwała głową na znak, że rozumie. I to chyba był jakiś sygnał dla zbolałego umysłu, że ma dość. A może dopiero wówczas dotarło do niej z całą stanowczością co się właściwie stało. Łzy zaczęły ściekać po policzkach, jedna goniąc drugą.
- O boże, będę musiała zająć się pogrzebem. Mama i tata się do takich rzeczy nie nadają.

Poszła do dużego pokoju i tak jak stała, w płaszczu, kozakach i oplątaną wokół ramienia torebką opadła jak kłoda na kanapę. Pozwoliła by żal z niej wypływał z kolejnymi kaskadami łez, jęków i zawodzeń. Nie było slychać niczego poza nimi jakby cała kamienica w skupieniu chłonęła jej rozpacz.
Trudno powiedzieć ile to trwało. Może kwadrans, może dwa.
Niemniej szlochy w końcu ustały. Bułka wyjęła z barku napoczętą “Żytnią”, nalała sobie pół szklaneczki i wypiła do dna. Siedziała przy stole gapiąc się w szkło, z miną bez wyrazu i podpuchniętymi czerwonymi oczami.

- Pamiętam jak kiedyś Hirek pojechał na takie kolonie dla zdolnych dzieciaków, przysponsorowała je gmina czy coś - nie była nawet pewna czy Gawron jest gdzieś w pobliżu ale zaczęła ochrypłym głosem nalewając sobie obficie. - Ojciec i matka byli tacy dumni, wszystkim się chwalili jaki to ich syn zdolny nie jest. My z Marcysią całe wakacje spędziłyśmy w Mieście, to było najbardziej upalne lato jakie pamiętam - usta zadrgały w uśmiechu kiedy cofała się w czasie do wspomnień. - No a jak wrócił z tych kolonii, poszliśmy na obiad do babci, siedzimy przy stole a Marcelina mówi “Mama, po Hirku zwierzątka skaczą”. Matka go dopadła, ogląda, za łeb się złapała. Wszy normalnie po nim skakały jak kangury. Cap, owinęła mu na głowie turban z babcinego ręcznika w kwiatki... Wiesz, że ja dokładnie ten różowy ręcznik pamiętam, jakby to było wczoraj? I tak wracał przez pół Miastka, jak jakiś turecki wezyr. Ze wstydu chciał się zapaść pod ziemię - wychyliła duszkiem literatkę czystej i otarła usta rękawem. Na chwilę się rozkasłała. - W domu matka powiedziała, że przez tydzień nie będzie teraz do szkoły chodził bo trzeba się tego plugastwa pozbyć. No i nam się kazała do niego nie zbliżać. A my z Marceliną tak mu zazdrościłyśmy, że go szkoła ominie, że jak tylko matka z domu wyszła to zaczęłyśmy mu te wszy grzebykiem wyczesywać i sobie do włosów wtykać. Nie byłyśmy pewne czy to wystarczy więc na wszelki wypadek siedliśmy później na kanapie i się stykaliśmy z Hirkiem głowami, żeby wszy sobie mogły swobodnie migrować. Parę dni później jak już z Hirkiem było lepiej okazało się, że u mnie i Marcysi się na łbach zrobiła wylęgarnia robactwa. Bardzo byłyśmy dumne z naszej pomysłowości. No i dopięłyśmy swego bo do szkoły nie musiałyśmy chodzić, tylko matka się wściekała bo nie mogła tego cholerstwa wyplenić chyba z miesiąc. Co u jednego populacja malała to u drugiego rosła - uśmiechnęła się, tym razem szeroko i szczerze. - Zdaję się, że tobie też w między czasie tą wszawicę sprzedaliśmy. W ogóle większość matek na osiedlu miała do nas o to żal.” To te całe Bułki epidemię rozpoczęły”, gadały. Bo się pewnie nie myją i w ogóle w domu patologia - parsknęła śmiechem. - To był najfajniejszy wrzesień w moim życiu, tylko Hirek się w kółko martwił, że będzie miał już na starcie zaległości w budzie. On się zawsze lubił uczyć...

Uśmiech zgasł tak niespodziewanie jak się wcześniej pojawił. Teresa sięgnęła po wódkę i polała sobie po raz trzeci. Tym razem upijała mniejszymi łykami ale ewidentnie nie zamierzała zachować trzeźwości.
- Wszystko bym dała żeby zobaczyć jeszcze raz jego uśmiech.Bez niego... już nic nie będzie tak samo. Ja... nie wiem po prostu czy chce mi się jeszcze żyć. Czemu mi nie odpuścisz Gawron? Zawsze się mną opiekowałeś. Czemu?

Patryk usiadł na przeciwko i po prostu słuchał. Skąd wzięła się butelka wódki? Nie miał pojęcia. On jej nie kupił. Zostały trzy wina. Jedno napoczęte ze wczoraj i dwa ukryte w szafce. Kto kupił wódkę? Demony. "Demony alkoholu niszczące twoje relacje z bliskimi". Tak, to było jedyne wyjaśnienie.
Tymczasem jednak słuchał i patrzył. Pozwalał by wódczany demon na jego oczach dokonał cudu. Bluźnierczego acz skutecznego cudu uzdrowienia... no może przynajmniej pocieszenia.

Kamienną minę starego barmana porzucił dopiero na dźwięk ostatnich zdań.
- Nie wolno ci. - Popatrzył na nią z lekkim, trochę przerysowanym wyrzutem i pogroził palcem, dolał jej wódki i postawił butelkę koło siebie. - To znaczy... teraz możesz wyrzucić z siebie wszystko, ale z tym "nie chce mi się żyć"... nie opowiadaj takich rzeczy przy ludziach. Ja wiem, że to tylko gadanie, ale ktoś to może wziąć na serio i wcisnąć cię w kaftan. A czeka nas jeszcze walka o Antka.
Czując że pytanie wciąż wisi w powietrzu wzruszył ramionami i dla zajęcia czymś rąk zaczął odpalać papierosa.

- Wielkie mi tam “zawsze”. Miły ze mnie, kurwa, człowiek i tyle. A z braku własnego rodzeństwa, musiałem się zadowolić smarkulą z kółka różańcowego i zawszonym wezyrem. - Uśmiechnął się smutno, spoglądając gdzieś w przestrzeń. - Cóż, chyba w końcu czas się przyznać: te wszy złapał ode mnie. Dzień przed wyjazdem. Powiedziałem, że jak komuś wygada, to urwę mu łeb... chyba potraktował to wtedy zbyt dosłownie. Albo zapomniał. Tak czy inaczej mroczna tajemnica została zachowana po dziś dzień.

Na moment się zaśmiała ale zaraz znów posmutniała.
- Muszę zadzwonić do Marceliny. I pogadać z Cichym. Nie możesz mnie trzymać pod kluczem Gawron. Musisz mi zaufać, wiesz, że nie masz wyjścia. Tak na dłuższą metę się po prostu nie da.
Dłuższą chwilę milczał. Patrzył na nią badawczo, jakby się wahając.

- Jeśli zależy ci na odzyskaniu dzieciaka musisz zachowywać się poczytalnie. Zwłaszcza przed Cichym. - Powiedział powoli, patrząc jej w oczy. - Ubierz się jak człowiek i weź klucze.

Poszła do łazienki. Umyła się, wyszorowała zęby, uczesała starannie. Ryczała jeszcze przy tych zwykłych czynnościach ale już ukradkiem, nie tak ostentacyjnie. Przebrała się w schludne ciuchy, tą samą sukienkę, którą założyła na pogrzeb Czubka. Przecież powinna teraz chodzić w żałobie a jak na złość nie miała nic w czerni. Na koniec nałożyła drżącymi rękami ledwie zauważalny makijaż ale ten pomógł nieco zatuszować ślady ostatniego płaczu.
Tak wyszykowana i na ile to było możliwe - opanowana wróciła do Gawona.
- Nie jestem pewna kiedy wrócę - wyjaśniła. - Skontaktuję się z Marceliną, później odwiedzę Cichego choć nie wiem czy będzie chciał ze mną gadać. Pewnie woli się ograniczać do zaglądania w twoje okna. Później, może z rodzicami, pojadę do szpitala. Nie mam wprawy jak się to odbywa ale pewnie biurokracji nie brakuje. Muszę... odebrać ciało czy coś. Zacząć załatwiać pogrzeb. Powiadomić Hirka szefową no i tego współlokatora, Radka. Pogrzeb też trzeba jak najszybciej wyprawić, do księdza chyba iść. No i policja pewnie dochodzenie powadzi. Muszę się wywiedzieć... - mimowolnie zacisnęła pięści - kto to w ogóle zrobił.
Schowała do torebki dodatkową parę kluczy.
- Gawron... - spuściła wzrok, policzki pokrył rumieniec wstydu. - Przepraszam cię. Chyba musiałam się wyładować a ty byłeś najbliżej. Wiesz, że wcale tak nie uważam. Jesteś mi jak brat. Zresztą Hirkowi też byłeś.
Skinęła mu nie oczekując w zasadzie komentarza, gotowa wyjść z tego ciężkiego od emocji mieszkania.

- Nie ma o czym mówić. Znikaj, zanim się rozmyślę. - mruknął z krzywym uśmiechem, po czym ciężko podniósł się z krzesła, otworzył kuchenne okno i zapalił papierosa.

***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Gh7LUCfNdyc&feature=related[/MEDIA]

Wlepiał wzrok w podwórko. Nic się tu nie zmieniło: skrawek zniszczonego bruku wciśnięte w studnię wysokich, ceglanych ścian o małych okienkach. Ławka, trzepak, śmietnik. Zjawy dwóch jego przyjaciół i bliżej nieznanej dziewczyny bez nóg zniknęły bez śladu.

- Czego wy kurwa chcecie? - mruknął cicho zaciągając się papierosem. - Że co? Że może pomóc przyszliście? Jeśli tak ma, kurwa, wyglądać wasze wsparcie zza grobu, to weźcie wy się kurwa pierdolnijcie w te martwe mózgownice...

Umilkł, widząc, że w oknach naprzeciwko pojawiła się twarz pierwszej sąsiadki zaintrygowanej pijakiem rozmawiającym z powietrzem. Ułamek sekundy później przez podwórko przebiegła Teresa. Pospieszne kroki odbiły się echem, dwa zmokłe gołębie zatrzepotały skrzydłami, zrobiły dwie rundki po obwodzie studni i wylądowały na trzepaku. Zapadła cisza.
Gawron siedział na parapecie, paląc już drugą fajkę. Nieruchomo jak pieprzony gargulec.

Jak to leciało? Droga do wyzwolenia prowadzi przez ból...

Dzesięć i cztery... nie... dziesięć i pięć...

dziewięć i pięć jego kurwa mać!

I to o poświęceniu... i łańcuchu cierpienia...


Cyferki. Pieprzone, bezsensowne cyferki, pieprzone, bezsensowne slogany, wyrwane z kontekstu strzępy, durne, pozbawione treści w obliczu ostatecznego.
Powinien coś zrobić. Z kimś pogadać. Coś załatwić. Ale jedyne co mu się w tej chwili chciało, to przechylić się przez parapet i pierdolnąć łbem o brukowane dno podwórka.

Co z tego że dziewięć i pięć, kurwa? Hirek nie żyje! Rozumiecie debile? Martwy,sztywny, wącha kwiatki od spodu, wyciągnął kopyta i śpiewa w anielskich chórach jak ta pierdolona papuga ze skeczu. Następnego ranka będzie tam sterczał razem z wami. CO Z TEGO, ŻE DZIEWIĘĆ I PIĘĆ?! CO TO KURWA ZMIENIA?! W CZYM, KURWA, MA POMÓC?! TO WSZYSTKO, CO MACIE, SZTYWNE SKURWYSYNY DO POWIEDZENIA?!!

Oprzytomniał. Nie, chyba nie mówił na głos, ale za to stał oboma butami na parapiecie wysokiego okna, w ręku trzymał nadwątloną przez Bułkę butelkę wódki. Stał i wciąż wbijał wyzywające spojrzenie w coraz bardziej przerażoną staruszkę z naprzeciwka.

- Pierdol się. - mruknął w jej kierunku i pociągnął potężny łyk.

Na początku Cichy też tak miał. Parę piwek do lustra bo miał zły dzień.

- Pierdol się. - powtórzył jakby delektując się brzmieniem swojego głosu. Pociągając kolejny i opróżniając butelkę do dna. Jasność myślenia powróciła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Zeskoczył z parapetu na turecki dywan i ruszył w stronę barku.

Demony alkoholu, to one niszczą twoje..

- Ty tez się pierdol. - uciął krótko w stronę pustego mieszania. Wyciągnął z szafki butelkę napoczętego wczoraj wina i wytrąbił ją "na hejnał". Tak, teraz był gotowy do walki choćby z samym Lucyferem. Plan... a komu był potrzebny plan, miał dość tych pieprzonych ciuciubabek i łamigłówek. Od nich tylko bardziej chciało mu się pić.

Wyjść z domu. Zacząć coś robić... chuj, później wymyśli co. Najpierw musi przejść przez podwórko. Tam czają się martwi przyjaciele. Przyjaciele, wrogowie, demony, zgubione dusze? Cholera wie, lepiej się zabezpieczyć.

To jak Gaaaawron. Odrąbiiiiiesz mi łeeeeb? Czyyyy daszzzz sobieeee wyssać mózzzzg?

Potrzebował broni... tym razem innej niż pięści. Z szuflady zgarnął solidny, drewniany różaniec babki. W pierwszej chwili chciał go sobie zawiesić na szyi, jednak z jakiegoś niezrozumiałego dla niego powodu nie chciał mu przejść przez głowę. Nie miał też żadnego rozpięcia. Czy ludzie na pewno nosili je na szyjach... do czego to cholerstwo właściwie służyło? Powinien był uważać na religii. Po chwili zmagań owinął go sobie wokół nadgarstka. W jedną kieszeń kurtki wpakował kieszonkową biblię, w pozostałe - puste butelki po wódce i winie. Na wodę święconą.

Na odchodne spojrzał w oczy starego, poczciwego Zbawiciela, którego solidnej wielkości portret wciąż zdobił salon. Łagodny wyraz twarzy, wybebeszone na wierzch serce, niebieski i czerwony promień podłączone do niego jak katoda i anoda respiratora. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.

- Wiesz, gdybyś chciał coś dodać, poradzić, czy cokolwiek, to teraz jest dobry moment. - rzucił i wyzywająco uniósł brwi. - Tak? Nie? Nie wiem? Dzięki stary, byłeś niezmiernie pomocny.

Zaśmiewając się z własnego dowcipu jak pierdolnięty, opuścił mieszkanie i szybkim krokiem ruszył na spotkanie kolejnego koszmarnego dnia. Najpierw zatankuje wodę z chrzcielnicy, potem zamelduje się Milczanowskiemu... a potem się pomyśli.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline