Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-06-2012, 22:32   #161
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Dona Luisa Ignacia de Todos wiedziałą, że Pani Zwierząt nie opuści jej domostwa. Wiedziała również, ze nie ma ma tyle siły by ją wyrzucić. Zresztą wyrzucanie Gangrelki oznaczałoby zrobienie sobie wroga i to bardzo potężnego, a tego nie chciała. Dlatego starając się zachować twarz Luisa rzekła uprzejmie:
- Zechciej przyjąć gościnę, pani.
Niestety, Cykada, nie podjęła gry. Nie dała wyjść z twarzą. Tak przynajmniej wdowa po grancie de Todos przyjęła jej pełne sarkazmu:
- O dzięki ci patrycjuszko.
~Zupełne zdziczenie obyczajów.~ Rzuciła w myślach za odchodzącą Gangrelką. ~Wszak to gra pozorów tworzy nasze społeczeństwo. To gra pozorów sprawia, że możemy egzystować we względnym spokoju. Gra pozorów, którą każdy z nas zgodził się grać. ~
Wyglądało na to, ze nie każdy i nie zawsze. ale na to Luisa de Todos jak na razie nie mogła nic poradzić.
Nie pozostało jej nic innego jak tylko zająć się czymś, a właściwie kimś przed spoczynkiem. Luisa chciała się dowiedzieć co też ciekawego może jej powiedzieć sarowy ghul, którego teraz chowa w swoim zamku. Dziewczynkę miał przyprowadzić jej przyjaciel.

Wysłany po Katalinę Kostaki wrócił z niczym.
- Wyszła tuż po nas. Nie wróciła do tej pory - oznajmił zatroskany i wydrapał sobie jakiegoś strupa spomiędzy kołtunów.
- Szukaj, aż znajdziesz - poleciła Luisa oschle. - Poczekaj... - góral zatrzymał się już w drzwiach. - Zacznij od kuchni.

Niedługo potem na korytarzy rozległ się pisk protestu, w drzwiach stanął Kostaki, wlekący za warkocz wyrywającą się i miotającą obrzydliwe przekleństwa dziewczynkę. Twarz Cataliny była umazana masłem, a w małej rączce, którą wymierzyła Gangrelowi celny cios między oczy, puszczała soki wymiędlona pomarańcza.

- Nie masz prawa! - wrzasnęła do Luisy, kiedy wściekły Kostaki uniósł ją w górę, posadził przemocą na krześle i wprawnie przywiązał urwanym od baldachimu łoża jedwabnym sznurem. - Sara tu jest! Sara ocaliła wasze miasto, pierdolone Patrycjusze! Przyjdzie po mnie! Wyrucha was tak, że nie będziecie wiedzieć, gdzie niebo a gdzie ziemia!
- Dziecko. - Zaczęła spokojnie Luisa. - Jeszcze jej tu nie ma. A więc służysz mnie. Pokaż zatem, że jesteś przydatna. Że nie na darmo cię karmię, ubieram, daję ciepłe schronienie.

Spojrzenie dziecka było tak złe, że dona de Todos, choć do strachliwych nie należała, poczuła pełznący na karku, między siwymi włosami, zimny dreszcz.

- Sara nigdy nie opuściła miasta - wycedziło dziecko o oczach staruchy. - I nigdy go nie opuści. I nadejdzie czas, w którym podziękuje księciu i innym za to, że patrzyli obojętnie, gdy księżowi pachołcy brali sobie jej dziewki jak własne.

Szarpnięciem uwolniła się od prawicy Kostakiego spoczywającej na jej ramieniu.
- Jutro rano księżowi pachołcy przyjdą po niego - machnęła główką w stronę górala. - I oskarżą go o wszystko. O zamieszki, zarazę, dzikie zwierzęta pod bramami, o krakena... o suszę pewnie też. O wszystko. Bacz, aby i ciebie te oskarżenia nie objęły. Ta, którą zowią Salome schroniła się w żeńskim klasztorze. Teraz zabawne: w męskim klasztorze od paru dni siedzi możny Tremere z Coruny. Siedzi, do swoich się nie odzywa i udaje, że go nie ma. Jego wysokość książę zaś był widziany ostatni raz pode kościołem Zwiastowania, jak maszerował dumnie w stronę wieży. Dwie godziny temu. Świat się wali, i wszyscy krwiopijcy nagle się nawrócili i chcą się przytulić do Boga - wywróciła złymi oczami, błysnęły białka. - A gdyby nie Sara, z portu nie byłoby co zbierać. Ona przegnała krakena. Pamiętaj o tym, jak zobaczysz swojego niewydarzonego brata. Te Krwawe Łowy to jakaś porażka. Nikt już zresztą nie poluje.
- A widzisz?? Można. - Odparła spokojnie dona. Siliła się by być spokojna. - Grzeczne dziecko. A teraz możesz odejść.
Kostaki posłusznie zwolnił sznur, który przytrzymywał małą.

Gdy tylko mały potwór wyszedł Luisa poklepała górala po ramieniu.
- Trza było wyrwać gadowi łeb, gdy mogłeś. Ale to jeszcze nic straconego. - Uśmiechnęła się do niego.

Gangrel wzruszył ramionami. Luisa jednak miała świadomość, że aż przebiera nogami by to zrealizować. Należało mu się. Tak jak wiele innych rzeczy. Innych, których na razie nie mogła mu dać. Ale tę jedną miała zamiar mu sprezentować. Pomyślała wodząc wzrokiem za odchodzącym z komnaty Kostakim.
~Dla niego ta noc też była wyczerpująca. ~ Pomyślała układając się na spoczynek w wielkim łożu z aksamitnym baldachimem i grubymi zasłonami. Już miała przymknąć powieki, gdy przypomniała sobie, że doniesiono jej o jakimś posłańcu, który na nią czeka. Zwlokła się więc z łoża i poszła dowiedzieć o co chodzi.
I to był błąd. Posłaniec okazał się być sługą Iblisa, przynoszącym zaproszenie od Malkavianina.
Luisa tylko zerknęła na jego treść, w oczy jednak rzucił jej się pewien dopisek w rogu karty papieru, an której skreślone było zaproszenie.
~Pontifex Maximus.~ Zabrzmiało w jej głowie. ~Tak się określają biskupi Rzymu. Tak się tytułował przełożony kolegium kapłańskiego w Rzymie. Ciekawy tytuł dla Maaklavianina. ~ Luisa postanowiła zająć się tą sprawą następnego wieczoru. Wróciła do swoje komnaty i otulona puchowymi pierzynami udała się na zasłużony, w jej mniemaniu, odpoczynek.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline