Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-06-2012, 23:20   #25
Blacker
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Morfast przygotował truciznę, planując zakpić z opowieści w której się znalazł jednak zanim to zrobił uczta już dobiegła końca. Widocznie okoliczności nie dawały się tak łatwo zmienić, a scenariusz dziwnego snu w którym znalazł się jego pozbawiony paliwa umysł wyraźnie nie chciał z jego strony żadnych zmian. Dla postronnego obserwatora wyglądało to, jakby niziołek mamrocząc pod nosem po prostu przemierzał korytarze zamku ściskając mały, lniany woreczek, jednak w rzeczywistości Morfast nie był w swoim spacerze osamotniony. Wszystko zaczęło się z pozoru niewinnie, gdy lekarz opuścił kuchnię by rozejrzeć się po okolicy. Już wtedy wydawało mu się, że przez mgnienie oka na granicy pola widzenia dostrzegał jakiś ruch lub kontur postaci znikające jednak bez śladu gdy próbował skupić na nich wzrok. Później pojawiły się również odgłosy, wśród których był w stanie rozróżnić dźwięk lekkich, podobnych do dziecięcych kroków i delikatnych brzdęków metalu uderzającego o metal. Morfast zatrzymał się i odczekał chwilę po czym gdy odgłosy ucichły odwrócił się gwałtownie stając twarzą w twarzą z kimś, kogo stanowczo nie był przygotowany tutaj spotkać. Z osobą której zawdzięczał tak wiele jednocześnie całe swoje życie dedykując temu by nie stać się do niej podobny pomimo faktu, że szedł w jej ślady.

Pomarańczowe włosy, jak zwykle w nieładzie i luźny strój po którym w żaden sposób nie dało się poznać jego profesji ani tym bardziej rzeczywistego stanu materialnego oraz radosny uśmiech osoby która nie potrafiła żadnemu potrzebującemu odmówić pomocy - nieodłączne atrybuty Mulwicka Rdzewiacza, jednego z najbardziej utalentowanych niziołczych lekarzy. Morfast widząc swojego od lat nieżyjącego ojca nie zdziwił się jednak, tylko odpowiedział swoim słynnym uśmiechem, od którego między innymi wzięła się nielubiana przez niego ksywka ,,Paskuda”.

- Witaj Ojcze - zagadnął Morfast - dobrze Cię znowu widzieć

Spokojna reakcja Paskudy jak i uprzejme powitanie nieco zbiły z tropu Mulwicka. Zakłopotany przeczesał swoje włosy wprowadzając w nich jeszcze większy nieład i odpowiedział

- Witaj Synu... Nie mów, że się mnie spodziewałeś?

Słysząc słowa swojego rodziciela Morast wybuchnął śmiechem - a warto dodać że również sposób w który się śmiał nijak nie pasował do niziołka bardziej przypominając rechot jaki zwykle można usłyszeć w ludzkich domach dla obłąkanych. W trakcie swojej kariery nauczył się kilku różnych rodzajów śmiechu i potrafił korzystać z nich na zawołanie, jednak ten upodobał sobie szczególnie

- Jak mogłem się spodziewać kogoś kto od lat nie żyje, mój kochany ojczulku? W tej chwili nie sądzę by zostało po tobie coś więcej niż resztki kości w zbiorowej mogile leżące tuż obok tych których próbowałeś do końca ratować
- Więc dlaczego...?
- To proste. Skoro nie żyjesz, to znaczy że cię tu nie ma. Ot, cała filozofia


W międzyczasie Morfast zdążył z powrotem dotrzeć do kuchni, którą opuścił by przekonać się że uczta faktycznie dobiegła końca. Pomocnicy kuchenni widząc niziołka gadającego do siebie postarali się możliwie szybko zniknąć z pola widzenia zostawiając go w pomieszczeniu samego

- Jeśli więc sądzisz że nie jestem twoim ojcem, to może udowodnię ci że się mylisz?
- Co, może zademonstrujesz mi pochodzącą z zaświatów wszechwiedzę? Na początek łatwizna, jak zdobyłem podstawy wiedzy medycznej?
- Dzięki swoim braciom, rabusiom grobów i z moich notatek które zostawiłem w domu. Muszę przyznać, że nie tylko byłeś w stanie zrozumieć mój styl opisywania ale na dodatek wzbogaciłeś je o rzeczy o których ja sam nie miałem pojęcia. Naprawdę, imponujące jak na dzieciaka bez doświadczenia którym wtedy byłeś
- Dobra, pytanie drugie. Pierwsza zawalona z mojej winy operacja?
- Kislevska szlachcianka. Przeprowadzałeś operację razem z nadwornym medykiem i kłóciliście się o to co naprawdę jej dolega. Zaczęła się rzucać gdy zażartowałeś że rozstrzygniecie podczas sekcji przez co tamten konował uszkodził jedną z tętnic i zanim zdążyliście opanować krwotok pacjentka zeszła. Zastraszyłeś go, jednak muszę przyznać że byłeś do końca uczciwy gdy na dokumentacji w rubryce przyczyny zgonu po prostu się podpisałeś i czym prędzej opuściłeś tamte okolice.


Morfast uśmiechnął się do wspomnień. Myślał bardziej o tym przypadku gdy jako medyk polowy zemdlał ze zmęczenia doprowadzajac do śmierci pacjenta, jednak musiał przyznać swojemu ojcu rację - ten epizod jakoś zwyczajnie wypadł mu z pamięci. Pozostawało jednak ostatnie pytanie. Niziołek podszedł do jednego z ustawionych pod ścianą worków i wciąż wpatrując się swojemu ojcu w oczy, nabrał garść znajdujących się w nim ziaren zboża. Uśmiechając się trimufalnie wysunął rękę w kierunku swojego ojca

- Trzecie i ostatnie pytanie: ile ziaren znajduję się w mojej dłoni?
- Kto by tam liczył ziarna
- odpowiedział Mulwick powodując że uśmiech Paskudy stał się jeszcze szerszy
- Czyli jest dokładnie tak, jak się spodziewałem. Nie możesz wiedzieć ile znajduje się tu ziaren bo najzwyczajniej w świecie nie wiem tego ja sam. Dysponujesz tylko taką wiedzą jaką posiadam ja sam, co w prosty sposób pozwoliło mi dowieść że najzwyczajniej w świecie rozmawiam sam ze sobą

Mulwick uśmiechnął się tajemniczo

- Skoro tak twierdzisz... W takim jednak razie sam musisz przyznać że rozmowa z samym sobą ci nie zaszkodzi, prawda? A czasem nawet prowadząc dialog z samym sobą z rozpisanym podziałem na role możemy dowiedzieć się czegoś ciekawego o nas samych

Morfast skinął głową potwierdzając słowa swojego ojca. Faktycznie sam przekonał się ile czasem można dostrzeć sensu w słowach mamroczącego do siebie szaleńca.

- O czym więc chciałeś porozmawiać? Bo zgaduję że nie jest to bynajmniej kurtuazyjna wizyta mojej podświadomości która nagle postanowiła że pogawędzi chwilę z aktywnymi obszarami mózgu.
- Chciałem porozmawiać o Tobie, czy uściślając o pewnym troskliwie przechowywanym przez ciebie pudełeczku z białą zawartością
- Mówisz o...
- Mówię o Grecie, czy precyzyjnie mówiąc o Darze Grety, używce, środku odurzającym którym powoli się zabijasz. O twojej chorej miłości jak to sam określasz
- Chora miłość wciąż pozostaje miłością, a Greta od dawna pomaga mi zachować siłę w najczarniejszej nawet godzinie. Dzięki niej mój umysł staje się klarowny niczym górskie jezioro nawet jeśli wcześniej wiele godzin spędziłem na pracy
- Nie jesteś już dzieckiem, by nie wiedzieć że za wszystko trzeba zapłacić. W tym przypadku za każdym razem płacisz bezpowrotnie tracąc część własnego umysłu. Ot, takie rozłożone na raty samobójstwo


Morfast, który w trakcie rozmowy wrzucił ziarna z powrotem do worka, słysząc słowa o samobójstwie pokiwał ze zrozumieniem głową

- Może się przejdziemy? - zaproponował, a gdy ojciec skinął głową wyszedł na zamkowy korytarz kontynuując rozmowę - Pozwolisz że zamiast obłudnej skromności cechującej idiotów i będę po prostu szczery? Naprawdę sądzisz, że jako lekarz posiadający zarówno nieprzeciętny talent, żywy intelekt i sporo nabytego w różnych warunkach doświadczenia nie zdaję sobie z tego sprawy?
- Dlaczego więc to robisz, skoro wiesz jaki ma ta twoja Greta na ciebie wpływ?
- Jako lekarz doskonale wiem że nieuniknionym końcem życia jest śmierć. Niezależnie od tego jak będziemy starali się tą chwilę odwlec, nieważne jak bardzo będziemy się starać wyprzeć fakt nadchodzącej śmierci z naszych umysłów nie uda nam się jej uniknąć. Dlaczego więc do cholery zamiast kulić się ze strachu i brudząc koszulę łzami i smarkami błagać o trochę dłuższe życie nie mam wyjść jej naprzeciw? Przywitać się jak ze starą znajomą i ucałować te zimne, skostniałe usta być może na chwile wlewając w nie ciepło życia by później z podniesionym czołem i świadomością dobrze przeżytego życia udać się na drugą stronę.
- Bzdury. Tu nie chodzi o parę godzin czy dni, przez Gretę odbierasz sobie całe lata!
- I co z tego? Mam starać się przeżyć do późnej starości by zdychać powoli świadomy własnej bezsilności? I to oczywiście jeśli będę miał szczęście i będzie się miał kto mną opiekować, bo jak nie to śmierć przyjdzie do mnie gdy będę leżał utaplany we własnym gównie! Życie nie jest konkursem kto włoży najzdrowsze, najlepiej wyglądające ciało do grobu


Mulwick westchnął ciężko, wyraźnie niezadowolony ze słów własnego syna

- Zawiodłem się, po kim jak po kim ale po tobie oczekiwałem czegoś więcej. Faktycznie jesteś bardziej inteligentny niż większość znanych mi ludzi razem wzięta ale widzę że twój własny nałóg całkowicie zaćmił ci wzrok. I nie mówię tutaj o Grecie - oczy Mulwicka wpatrywały się w syna badawczo, nie odrywając się od niego nawet na chwilę mimo że właśnie pokonywali schody na wyższą kondygnację - - Początki praktykowania na zwłokach, później kariera w kompaniach najemniczych lub jako wędrowny cyrulik. Zawsze jakoś tak się składało, że twoi towarzysze kończyli marnie, tylko ty sam uchodziłeś z życiem niejednokrotnie będąc świadkiem ich śmierci. Również służba w regularnej armii pasuje do tego schematu, tam przez twój lazaret przewijało się jeszcze więcej osób, a co za tym idzie jeszcze więcej spośród nich kończyło życie na twoim stole operacyjnym. Dodajmy do tego nałóg którym powoli zabijasz samego siebie z ciekawością obserwując proces obumierania własnego mózgu... To nie Gretę tak naprawdę kochasz, czy może raczej jest ona po prostu personifikacją kogoś innego, w kim tak naprawdę jesteś zakochany?

Morfast skinął głową potwierdzając słowa swojego ojca. Fakty przedstawione w ten sposób prowadziły z bolesną wręcz oczywistością do jednej, prostej diagnozy. Nie wiedział co odpowiedzieć swojemu ojcu, wiedział jednak że nie ma zamiaru zmieniać swojego stylu życia. Murwick najwyraźniej także zdawał sobie z tego sprawę

- Mój czas się kończy, synu... I wiedz, że przeklinam twoją głupotę

Ojciec Paskudy zniknął gwałtownie, wraz z nim rozwiał się obraz pięknego do tej pory zamku odsłaniając ukrytą pod nim ruinę. Morfast odniósł wrażenie jakby leciał w dół, ból uderzenia w kamienną posadzkę poniżej urwał się jednak gdy niziołka otoczyła ciemność, z której wyrwało go dopiero prześwitujące przez dziurę w murze zrujnowanej twierdzy słońce. Niziołek z trudem zdołał się podnieść próbując sobie przypomnieć ile wydarzeń z wczorajszego dnia miało miejsce w rzeczywistości a ile było tylko majaczeniami wywołanymi przez pozbawiony Grety umysł. Nie był jednak w stanie wystarczająco się skoncentrować więc drżącymi zarówno z zimna jak i narkotykowego głodu rękami zdołał wydobyć z kieszeni koszuli ozdobną tabakierę. Ostrożnie nabrał odrobinę białego zbawienia na pośliniony opuszek palca wskazującego i wtarł w dziąsło po czym schował na powrót tabakierę. Zamknął oczy i odczekał chwilę by środek zaczął działać, gdy je otworzył świat wydawał się nieco wyraźniejszy niż wcześniej. Morfast roześmiał się przypominając sobie rozmowę z samym sobą którą toczył poprzedniego wieczora i ruszył do przodu próbując odnaleźć wyjście z ruin, jednak już po kilku krokach potknął się o coś zagrzebanego w śniegu. Śmiech zamarł mu na ustach gdy zauważył że tym czymś była czaszka niziołka która w tej chwili zdawała się wpatrywać w niego pustymi oczodołami. Teraz na myśl o wczorajszej rozmowie nie było mu już do śmiechu, musiał jak najszybciej odnaleźć Thorgala i wynieść się z tego przeklętego miejsca

I czy ostatnie słowa jakie wypowiedziało widmo jego ojca były przypadkowe czy może miały coś wspólnego z dotyczącą śmierci Morfasta przepowiednią?
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline