Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-07-2012, 12:00   #489
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ostrożnie wypowiadaj życzenia, bowiem złośliwi bogowie mogą je spełnić, gdy usłyszą co mówisz. Połowicznie się spełniło. Co prawda z twierdzy nikt nie zainteresował się szczekaniem i nie wyjrzał, ale za to Gottwin miał na karku dwa krasnoludy i mógł sprawdzić, czy wymyślony przez niego sposób się sprawdzi.
- Poradzimy sobie z nimi - mruknął do swego czworonożnego towarzysza. Ten w odpowiedzi wyszczerzył kły. Gottwin nie był w stanie powiedzieć, czy był to wyraz aprobaty, czy też pełen powątpiewania szyderczy uśmiech.
Bez względu na to, czy Pies miał zamiar uczestniczyć w starciu, czy nie, plan uśmiercenia krasnoludów oparty był na wcześniejszych przemyśleniach i zakładał najpierw użycie kuszy, a potem - miecza.
Schowany w porastających brzeg wąwozu krzewach Gottwin obserwował wspinające się po dość stromym zboczu krasnoludy.

Krasnoludy wspinały się dziarsko, znając teren. Wiedziały, w którym miejscu najlepiej wejść z pod leżącej na dnia wąwozu twierdzy na górę jednej z dwóch ścian. Krasnoludy miały lekkie, skórzane pancerze, jak na zwiadowców przystało. Jeden z brodaczy miał dwuręczny młot, drugi zaś przy pasie pistolet skałkowy, przy drugim boku schowany w pochwie miecz i narzuconą na plecy tarczę. Brnąc powoli na górę szli dość blisko siebie, w odległości niespełna półtora metra, może odrobinę więcej.

Gottwin na początek upatrzył sobie tego z pistoletem. Gdyby zdołał go wyeliminować, z drugim miałby zapewne mniej kłopotów. Przynajmniej ten drugi nie strzeliłby mu w plecy, gdyby Gottwin zdecydował się na zastosowanie odwrotu na z góry ustaloną pozycję.
W tym momencie Gottwin zaczął żałować, że nie zdążył wcześniej zdobyć zapasowego magazynka do kuszy. Mógłby sobie więcej postrzelać, zanim sięgnąłby po miecz. Ale mówiło się trudno...
Gottwin cichutko przekradł się w stronę miejsca, gdzie - jak mu się wydawało - krasnoludy powinny wyjść na górę. Gdy tylko upatrzonemu krasnoludowi zostało do przejścia parę metrów Gotttwin wycelował starannie i nacisnął spust. Miał nadzieję, że krasnolud nawet jeśli nie zginie, to przynajmniej spadnie.
Plan Gottwina był w swej prostocie genialny. Wystarczyło pojawić się w odpowiednim momencie i oddać kilka celnych strzałów. Tak jak założył, tak też zrobił. Gdy krasnoludy były dość blisko by bez problemu wycelować i jednocześnie dość daleko by nie zdołały go zaatakować człek wyłonił się zza krzaków i oddał serię strzałów. Większość bełtów zniknęła w oddali, jednak trzy pociski dotarły do celu. Dwa soczyście raniły brodacza, trzeci lekko go drasnął. Zdziwiony i zaskoczony krasnolud upadł i sturlał się w dół, lecz zdołał się zatrzymać łapiąc się większego kamienia. Gottwin miał kilka chwil, nim wstanie i dotrze znowu na górę. Drugi z krasnoludów wyszczerzył zębiska i wejrzał przez ramię na turlającego się w dół kompana. Khazad uniósł topór i ruszył z jeszcze większym zapałem, pozostało mu jeszcze około trzech metrów do dotarcia na szczyt i kolejne dwa do pokonania odległości do Gottwina.
Po raz kolejny Gottwin przeklął brak zapasowego magazynka. Wymieniłby i, gdyby bogowie mu sprzyjali, kolejny krasnolud znalazłby się parę metrów niżej. A tak... trzeba się było imać innych metod.
- Bierz go! - Gottwin wskazał Psu wspinającego się krasnoluda, a sam, wymieniwszy kuszę na miecz, ruszył w stronę miejsca, w którym krasnolud miał wyjść na górę. W końcu większa jest szansa trafienia kogoś, kto nie stoi zbyt pewnie na nogach.
Pies nawet sekundę nie zastanawiał się nad rozkazem. Błyskawicznie, jednym susem minął bokiem topornika i dopadł wstającego nieco niżej rannego brodacza. Silne szczęki wilczura zacisnęły się na grdyce brodacza wysyłając go w otchłań, do swych przeklętych bogów. Po chwili krasnolud już nie żył, choć Pies ciągle go szarpał, jakby chciał mieć pewność, że dobrze wykonał robotę.
- Dobry piesek - zawołał Gottwin, zadając równocześnie cios krasnoludowi.
Walka błyskawicznie dobiegła końca. Gottwin miał bolesną ranę na piersi, ale co najważniejsze udało mu się unieszkodliwić dwójkę brodaczy i z pięciu oponentów zrobiła się trójka. Nagle jego dobry nastrój spowodowany zwycięstwem mocno się popsuł. Gottwin dostrzegł paskudnego Ogra, który wyłonił się z leśnej gęstwiny kilkadziesiąt metrów dalej. Wielkolud trzymał na ręku martwego Felixa, oraz poganiał ciężko rannego Yerga. Maszerował w stronę trójki khazadów chaosu, stojących nieopodal wejścia do warowni.
- Na zadek Morra - zaklął Gottwin, pospiesznie pakując bełty do magazynka. - Czy oni wszyscy są ślepi?
Pierwsza wypowiedź związana była ściśle z zaistniałą sytuacją, druga - dotyczyła ślepych i głuchych kretynów siedzących w warowni.
Towarzyszy mu było żal, ale Felixowi i tak pomóc nie mógł, a Yerga nie mógłby ocalić, mając tylu przeciwników. Musiał czekać, aż sytuacja ulegnie zmianie. W końcu prędzej czy później ktoś musi jakoś zareagować na to całe kręcące się koło wejścia towarzystwo. A ktoś inny musi przeżyć, by móc przekazać wieści.
Pospiesznie przeszukał zabitego przez siebie krasnoluda, a potem, nie podnosząc głosy, przywołał do siebie Psa.
- Pies, chodź tu! - powiedział ponownie, gdy zwierzę nie zareagowało od razu. Nie wystawiając się na widok publiczny poparł polecenie odpowiednim gestem.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 01-07-2012 o 12:26.
Kerm jest offline