Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-07-2012, 13:46   #124
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Basia opuściła głowę i popatrzyła na mokrą plamę – herbata i bulion szpitalny - która rozlewała się na przodzie jej bluzy od piżamy. Żołądek skurczył się jeszcze raz, i kolejny, gwałtownym, bolesnym skurczem, ale nie miała już czym wymiotować. Obtarła usta rękawem.

- W człowieku nie ma tyle krwi – oznajmiła z głębokim przekonaniem.
- Słucham? - krwawa wizja znikła.
Stał przed nią konkubent matki. Smażył jajecznicę, a zapach bekonu wypełniał całą kuchnię.
- Boże! - wykrzyknął z autentycznym przerażaniem spoglądając na wymiociny.
- Boże. Dziecko. Dobrze się czujesz? - widać było, że nie bardzo potrafi odnaleźć się w tej sytuacji.
- Dobrze... - powiedziała prześlizgując się oczami po znajomych ścianach kuchni i sylwetce konkubenta matki. Wszystko wyglądało.. jak zawsze. Kolejne urojenie.. to samo co w kawiarni… Artur… gdzie mam telefon… Boże, wszyscy umrą..a może już?
– Dobrze wujku – powiedziała przyciskając przedramię do klatki piersiowej, żeby zakryć mokrą plamę – Leki, znieczulenie, dawno nie jadałam.. i tak jakoś.. strasznie mi głupio. Gdzie mama? - spytała pozornie lekkim głosem, ale nie udało się jej ukryć napięcia w głosie.
- Weź się połóż ... co... - wydukał. - Umyj. Nie wiem. Ja tutaj to ... ogarnę.
- A mama gdzie?
- powtórzyła.
- Na chwilę do sklepu wyszła.
- Pójdę do łazienki.. dziękuję wujku.


Zamknęła za sobą drzwi łazienki, ściągnęła bluzę od piżamy, przeprała ja w umywalce, a potem, ociągając się, spojrzała w lustro.

Zobaczyła bladą, smutną twarz, z resztkami wymiocin na brodzie. Podkrążone, przygaszone, przestraszone oczy. Płytkie, przysychające zadrapania, i siniaki, które zaczynały dopiero nabierać głębokiej barwy. Przetłuszczone włosy wisiały w posklejanych strąkach nad pokrytym kroplami potu czołem.

Nalała gorącej wody i weszła do wanny. Ręka z namydlona gąbką błądziła po ciele, jakby odkrywając je na nowo – siniak, stłuczenie, obtarcie. Aż dziwne się wydawało, że po zderzeniu z samochodem była w tak dobrym stanie. Największy siniak – co nawet ją rozbawiało - rozlewał się w zgięciu łokcia, gdzie wcześniej miała podpięta igłę od kroplówki.
Umyła włosy. Trząśnięcie drzwi upewniło ją, ze matka wróciła. Fala ulgi przelała się przez jej ciało. Do uszu dziewczyny doszły urywane skrawki dialogu.

- Gdzie /…/ nie powinieneś /…/ dobrze..
- /…/ podłoga /…/
- Boże /…/ jadła? /…/


Skuliła się, i zanurzyła głowę w wodzie, żeby nie słyszeć już tej przytłaczającej – i budzącej irracjonalne poczucie winy - troski w głosie matki.

Wyszła z wody i stanęła na powrót przed lustrem. Coś w niej buntowało się, wzbierał jakiś wewnętrzny gniew i determinacja. Nie będzie wyglądać jak ostatnia sierota!
Wyciągnęła suszarkę, porządnie wyszczotkowała włosy i wysuszyła je na szczotce, nadając fryzurze kształt. Przez chwilę przypatrywała się sobie, a potem ściągnęła włosy i splotła je w luźny warkocz. Tak lepiej.
Wyciągnęła krem do twarzy, a potem podkład i puder matki. Po kilku chwilach twarz zmieniła kolor na zdrowszy, siniaki przybladły, i nawet oczy nabrały blasku.
Przeszła do swojego pokoju, otworzyła szafę. Jasna bluzka, kolorowy sweter, dżinsy. Tak, tak lepiej.

Spojrzała w okno – ujadanie ciągle nie ustawało. Zobaczyła psa, który ze zjeżoną sierścią na grzbiecie obszczekiwał pusty kawałek chodnika.
Wyprostowała się, podniosła głowę i wróciła do kuchni. Zobaczyła.. zdziwienie w oczach matki.

- Jak się czujesz? Dobrze spałaś? Myślałam, ze jeszcze dziś poleżysz..
- Tak mamo. Wszystko dobrze. Teraz idę na kontrolę do szpitala
– skłamała gładko i przekonywująco – Tak się wczoraj umawiałam.
Nałożyła płaszcz, zabrała plecak i wyszła, najszybciej jak potrafiła, zanim matka zdążyła zareagować.

Zeszła na podwórko – pies, już zachrypnięty, przymuszony jakiś wewnętrznym impulsem – ciągle obszczekiwał chodnik. Minęła go obojętnie, choć miała wrażenie, ze kiedy przechodziła, ton ujadania się zmienił, pojawiały się w nim nutki strachu.

Weszła do budki i wrzuciła monetę do automatu. Wybrała numer, linie juz chyba naprawili, dziwnie szybko. Odczekała kilka długich sygnałów. Odebrał. Dopiero wtedy wypuściła wstrzymywane powietrze.
- Cześć, tu Baśka - powiedziała - Baśka Zielińska.
- Cześć
- odpowiedział znajomy głos. - Co tam? Jak u ciebie?
Widać było, że chyba jest zmieszany. I ton głosu. Jakby ospały. Odrętwiały.
- Co u ciebie? - powtórzył.
- Różnie. Dziwnie - zawahała się. - Możemy się spotkać?
- Tak. Jasne. Kiedy? Gdzie?

Baśka przełknęła ślinę.
- Teraz - powiedziała po prostu.
- Przyjedź.
- Za pół godziny
.

Przeliczyła pieniądze w portmonetce i zatrzymała przejeżdżająca taksówkę. Miasto było szare i ponure, jakby nie otrząsnęło się jeszcze po wczorajszej ulewie. W wielu miejscach stały kałuże, ludzie przemykali szybko, skuleni, jakby zapadnięci w sobie. Basia rozpięła płaszcz i cieszyła się kolorami swojego swetra.
Dojechali szybko.
Na widok willi zaparło jej dech w piersiach, sprawdziła adres na furtce. Tak, to tu.

Zadzwoniła. Otworzy jakiś mężczyzna na oko około 50 lat. Troszkę podobny do Artura. Ubrany w czerń wyglądał surowo i troszkę niepokojąco.
- Dzień dobry - powiedziała. Nie przejęła się wyglądem mężczyzny, ostatnio wszyscy wydawali się jej niepokojący - Ja do Artura.
- Kim jesteś?
- głos mężczyzny był mocny, stanowczy. Wzbudzał respekt.
Twarz wydawała się Basi znajoma.
- Koleżanką. Baśka - przedstawiała się, z z jakiegoś powodu pomijając nazwisko. Wpatrywała się w mężczyznę, nieco pewnie zbyt nachalnie, zastanawiając się, skąd kojarzy jego twarz. Kolega ojca?
- Artur ... źle się czuje - powiedział mężczyzna. - Ale jeśli chcesz, to wejdź, Basiu. Znacie się z moim synem ze studiów?
- Poniekąd
- odpowiedziała dziewczyna wchodząc. Rozejrzała sie po przedpokoju.
- Powieś ubranie na wieszaku. Nie ściągaj butów. Chcesz coś ciepłego do picia. Pogoda od kilku dni nie najlepsza, co?
- Tak.. znaczy nie, dziękuję
- Basia powiesiła płaszcz na wieszaku, dziękując sobie w myśli, ze przyjechała taksówką i nie zabłociła butów. Rozpoznała już mężczyznę, pamiętała jego twarz z plakatów pierwszomajowych, jakiś dygnitarzem PZPR w Mieście. Może nawet dawała mu kwiatki, a on głaskał ją po główce? Teraz pewnie na bocznicy… nie interesowała się polityką, wiedza ta nie zrobiła na niej specjalnego wrażenia. Pomyślała tylko, ze głupio było sadzić, że właściciel takiej chaty mógły być kolegą jej ojca z zakładu...

- Artur jest...? - wykonała nieokreślony ruch ręką.
- Na górze. Zaraz go zawołam. Wejdź do salonu. Proszę - taksował ją oceniająco wzrokiem.
- Dziękuję
- weszła do salonu. Tasujące spojrzenie mężczyzny ją krępowało, była pewna, że jego uwagę zwracają siniaki na jej twarzy. Mimo makijażu było je widać. "Wyglądam jak jakaś menelka...". Poprawiła włosy, starając się zasłonić czoło.
- Miałam... miałam wpadek - powiedziała i zaczerwieniła się. Kretynka. Po co się mu tłumaczy?
- Współczuję - powiedział dziwnie suchym tonem. - Ale już dobrze się czujesz?
Otworzył jej drzwi do salonu.
http://img-pl1.b-dn.net/upl/xxl/zdje...-aranzacje.jpg
- Poczekaj, proszę.

Stanęła w progu. Pokój wyglądał jak sala muzealna , w jej głowie pojawiła się absurdalna myśl, że można tu wchodzić wyłącznie w filcowych ochraniaczach na buty - inaczej zadepcze się ten lśniący parkiet. Stała więc i czekała.
- Artur! - krzyknął ojciec. - Artur. Zejdź na dół. Koleżanka przyszła.
Po chwili dało się słyszeć trzaśnięcie drzwiami.
- Wejdź na górę, Basiu.
Właściciel domu wskazał gestem schody.
- Dziękuję - powtórzyła Basia i weszła schodami na piętro.

Widok Artura nie był przyjemy. Chłopak zdawał się nie spać od momentu, w którym go poznała. Podkrążone oczy wpatrywały się w nią z oddaniem i nadzieją.
- Cześć - rzucił schrypniętym głosem. - Przyjechałaś.
- Cześć
- przejechała po nim spojrzeniem - Przyjechałam, kiepsko wyglądasz..
- Ty też nie najfajniej
- powiedział z bladym uśmiechem, wyraźnie nie zauważając jej makijażu i wogóle - Chodźmy do pokoju.
- Pokażesz mi swoja kolekcję znaczków?
- spróbowała rozładować atmosferę.

Uśmiechnął się jeszcze bardziej i otworzył przed nią drzwi.
Zamarła na moment. Pokój był kiedyś ładny. Był. Bo teraz panował w nim nieopisany bałagan. Ubrania walały się po podłodze, pomiędzy książkami, zdjęciami, wycinkami z gazet i kartkami papieru z jakimiś szkicami. Do tego dochodził dziwny, dość nieprzyjemny zapach, jakby gdzieś w kącie zdechło kilka dni temu jakieś zwierzę i nikt nie zadał sobie trudu, by je odszukać. Na parapecie szczelnie zasłoniętego okna stał talerz z pleśniejącymi owocami. Na ścianach i parkiecie zobaczyła jakieś podejrzane, brązowawe plamy i zacieki.
Jedynym w miarę czystym miejscem było łóżko zasłane pogiętą, poszarzałą pościelą.

- Przepraszam za bałagan - powiedział ponuro. - Nie potrafiłem się przemóc, by to ogarnąć. Nie potrafiłem - powtórzył apatycznie.
Rozejrzała się dookoła, raczej ze zdziwieniem, niż obrzydzeniem.
- Nie możesz sie poddawać – powiedziała. - Nie możesz.
- Poddawać
- ni to spytał, ni to stwierdził. - Ja przecież się nie poddałem. tylko jestem kurew... przepraszam... niemiłosiernie zmęczony.
Po policzku popłynęła mu łza.

- Weź się w garść - powiedziała Basia wchodząc energicznie do pokoju. Unikała wzroku Artura - Będzie dobrze. Nie możesz mieszkać w takim .. chlewie. Nie macie jakiejś kobiety do sprzątania? Nie wierzę w to, że twój ojciec osobiście poleruje te meble na dole - podeszła do okna, szepnięciem rozsunęła zasłony, zdjęła rzeczy z parapetu i otworzyła okno.
- Masz gdzieś kosz? Choć z wierzchu by się ogarnęło.

Nie wiedzieć czemu, jego przygnębienie denerwowało ją. Ale ta złość niosła w sobie energię. Poukładała rzeczy na biurku, zebrała ubrania i wrzuciła na jeden fotel. Pozbierała naczynia w stosik. Krzątała się, unikając wzroku chłopaka.
W końcu jednak musiała na niego spojrzeć. Wyglądał żałośnie, jak szczeniak, co zgubił matkę. Jak zasmarkane maluchy w żłobku.
Westchnęła.
Zsunęła pościel z łóżka i przysiadła na brzegu.

- Siadaj - pokazała miejsce obok. - Jak długo nie śpisz?
- Od tygodnia. Mniej więcej, bo czasami zamknę na chwilę oczy i odpływam w koszmary
- maił pusty wzrok, wcześniej przyglądał się jej, jak sprząta bez jakichkolwiek emocji. - Nikogo tutaj nie wpuszczam, wiesz. Nikogo. Od dawna.
- Od tygodnia? Od tygodnia nie wpuszczasz?
- powtórzyła machinalnie, zastanawiając się, jaki dziś jest dzień. Nie pamiętała. Kiedy Andrzeja zabili? Też nie pamiętała. Nawet się tym specjalnie nie przejęła. Przestała się zamartwiać drobiazgami - Brałeś coś? Leki?
Pokręcił głową przecząco. Spojrzał dziko.
- Leki są złe. Trują nasze myśli.

Przez tydzień nie dałby rady tak zapuścić pokoju... od tygodnia nie śpi, a od kiedy nie wpuszcza? Myśli Basi przyśpieszyły. Leki trują. Boże, to świr. Zamknęła na sekundę oczy.
- Przejdziemy się? - zaproponowała .
- Lepiej nie wychodzić. Świat oszalał. Wiesz. Tam, na zewnątrz, widzę ... różne rzeczy. Wczoraj widziałem człowieka z głową świni pod domem. Ale zniknął. Wiem, że jest ich więcej. Wiem, że mnie obserwują.
- Tak
- potwierdziła Basia - obserwują nas. Nie masz urojeń. Mnie też obserwują, i moich przyjaciół. Mam zdjęcia. Voivorodina ze świńskim łbem.
- Świńskie łby. Złe myśli. Plugawe ciała.


Basia pokiwała głową. Rzeczywistość nakładała mu sie na urojenia. Kurcze, bez leków się nie pojedzie...Było jej żal chłopaka. Wstała.
- Musze iść. Odprowadzisz mnie?
- Dokąd chcesz iść?
- zapytał - Tam mogę czekać oni.
- Oni mogą czekać wszędzie, prawda?

Pokiwał głową patrząc na nią z nowym błyskiem w oczach.
- A gdzie chcesz iść?
- Nie wiem.. po prostu chcę. Potrzebuję sie przejść. Ty nie?


Atmosfera była dziwna, ale Basia nie bała się. Nie bała się szaleńców. Nie zagrażała chłopakowi, więc jej nic nie groziło. Ale zapach panujący w pokoju był nieprzyjemny, w jakiś sposób kojarzył jej się - na raz - i z dziwnym snem-niesnem, i szpitalem. Potrzebowała świeżego powietrza.
- Mam ogródek. ładny. Możemy tam wyjść. Posiedzieć. Jak siostra żyła, lubiła się tam bawić. Nie dziwię się. To ładne miejsce. Szczególnie latem. Ale chyba nie teraz. Teraz jest ponure.
Gadał jak w jakimś transie.
- Chcesz tam iść?
Pokiwała głową. Chciała już stąd wyjść.

Kiedy wyszli ojciec stał na dole. Spoglądał na nich. Przez chwilę ... widziała jak jego twarz zmienia się w świński łeb, oczy w paciorkowate, złe kulki. Szczupłe ciało nabiera masy, staje się ciężkie i opasłe. Żarówka w lampie na korytarzu zamigotała, jakby podczas przerwy w dostawie prądu.
- Gdzie idziecie? - zapytał Artura starszy Wiadomski.
- Do .. ogrodu - odpowiedział on niepewnie.
- Dobrze. Przyda ci się świeże powietrze.

Dziewczyna drgnęła wyraźnie i zbladła. Rzuciła spłoszone spojrzenie na Artura, ale on zdawał się nie dostrzegać zmiany.. przepoczwarzenia, tego, co się stało z jego ojcem. Czyli to tylko jej urojenie. Jak rano. Zaraz zniknie. Ale obraz prosiakowatego potwora, takiego, jak opisywał Gawron, nie znikał. “Nakręcasz się. Oddychaj”. Zachwiała się. Nie znikał.
- Po.. potrzebuję wyjść - powiedziała. Język się jej plątał. - Miałam wypadek, pamięta pan, mówiłam.. niedawno.. czasem mi sie robi słabo, musze .. na dworze.. jak jest więcej powietrza, to mi przechodzi.
- Jasne - mężczyzna znów wyglądał normalnie i niepozornie. - Idźcie. Świeże powietrze zrobi też dobrze Arturowi. Tylko, Artur. Powiedz mi, że nie wróciłeś do tego swojego ... problemu.
- Nie, ojcze
- pokręcił głową. - Po prostu jestem zmęczony nauką. Wiesz, że nie idzie mi najlepiej.
- Wiem, wiem
- ojciec zgodził się ponurym głosem. - Liczę, że coś z tym zrobisz.
- Tak. Zrobię. Możemy już iść.
- Idźcie.


Ogród był duży i nieco zapuszczony. Po deszczu śmierdział błotem i zgniłą roślinnością. Chociaż latem faktycznie mógł być ładnym miejscem. Kiedyś.
- Tam jest altanka i mała sadzawka. Ania lubiła tam siadać i bawić się w pobliżu. Możemy pójść tam, jeśli chcesz.
Artur wzdrygnął się owiany podmuchem zimnego, wilgotnego, listopadowego powietrza. Spojrzał na swojego gościa z wyczekiwaniem.

Basia poszła we wskazanym kierunku. Ogród był tak inny od nagich ścian jej podwórka-studni. Przypominał nieco park, do którego zabierali czasem starsze dzieci ze żłobka. Zimne powietrze otrzeźwiło ją, z przyjemnością wystawiała twarz na porywiste podmuchy. Krew zaczęła żywiej krążyć, na twarzy pojawiały się jej kolory. ”Latem musi tu być pięknie”. Wahała się, czy powiedzieć Arturowi o zmianie, jaką zauważyła u jego ojca.. nie wiedziała, jak chłopak zareaguje.
- Jaki masz...problem? - zapytała więc po chwili milczenia - I co się przytrafiło twojej siostrze?

Spojrzał na nią ciężkim wzrokiem.

- Pies... zagryzł ją pies sąsiadów. Przeszedł przez dziurę w ogrodzeniu i ... o tam... wskazał ręką okolicę altanki. Miała pięć lat. Ja osiem. Ale pamiętam każdy szczegół tego zdarzenia, wiesz. Każdy. A najbardziej jej krzyki.
- To straszne..
- powiedziała Basia wstrząśnięta i przejechała dłonią po ramieniu chłopaka w pocieszającym geście - Bardzo Ci współczuje.
- Ale tez dziwne..
- dodała po chwili. - Przecież to nie było jego terytorium.. dlaczego zaatakował? Pewnie był bardzo agresywny.. biedna mała.
- Siądźmy -
wskazała na ławkę w altance. Była wilgotna, ale dach i ażurowe ścianki dawały jednak ochronę przed wiatrem.

- O jakim problemie wspominał twój ojciec, Artur? - zapytała miękko.
- Próby samobójcze. Trzy. Powiązane z problemami z głową. Ale nie chciałem tak naprawdę ginąć. Martwi się, że znów zrobię krok w tą stroną. Ale mam dwadzieścia cztery lata i już nie może mnie traktować jak dziecko.
- Co rozumiesz przez “problemy z głową”? Wszystko, co się mi i moim znajomym przydarzyło przez ostatni dni, każdy określiłby jako “problemy z głową”. Jakby to komuś opowiedzieć, stwierdziłby, że świrujemy, po prostu. Ale ja też widziałam ta krew na szybie, pamiętasz? Sądzisz, ze dwie nieznajome osoby mogą mieć na raz takie samo urojenie?
- To było coś innego
- wyraźnie nie miał ochoty o tym mówić. - Nie to co teraz. Zupełnie inne.
- Wiec co?
- Miałem.. załamanie nerwowe. Mocne. Połączone z depresją. To wszystko.
- Co w tym szczególnego? Dlaczego było inne, niż to, co się dzieje teraz? Depresja to po prostu choroba, dlaczego jej nie leczyszi? -
zalała go gradem pytań.
- Bo teraz już wiem, że miałem rację. Że ... wszystko jest kłamstwem. Iluzją i oszustwem.
Milczał przez dwa długie oddechy.
- Wszystko i wszyscy. Kłamią. Babcia miała rację. Ona wiedziała od początku. Miała takie właśnie rzeczy w mieszkaniu. O prawdzie. Prawdziwe.

Basia zakryła twarz rękami, jakby odcinając się od Artura i całego świata. Siedziała przez chwilę próbując poukładać sobie to wszystko w głowie. Ale faktów, zdarzeń, urojeń, opowieści nie dawało się złozyc w jedną, logiczna całość. To było przytłaczające, jakby mózg odmawiał jej współpracy. Czuła się, jakby siedziała nad pomieszanymi puzzlami z wielu pudełek. Ale pudełek - ani obrazków do ułożenia - nie było.
Nie mogła tu zostać dłużej. Świat jego urojeń wciągał ją, jak ruchome piaski, wiedziała, ze jeszcze krok-dwa i nie będzie w stanie się cofnąć. Że nie będzie potrafiła rozróżnić prawdy od omamów. Że zwariuje.

- Artur - odezwała się w końcu - nie nadążam za tym, co mówisz. To się .. nie składa, nie pasuje.. nie wiem - potarła skroń, zdezorientowana - To wszystko nie pasuje. Nie ma sensu, rozumiesz? Nie potrafię tego połączyć. Nie wiem, dlaczego to mi się dzieje ani dlaczego widzę to, co ty. Nie wiem. Ale już nie chcę więcej. Nie dam rady. Za dużo. Ja..
Potrząsnęła głowa i wstała. Podjęła decyzję. Musi się ratować, musi zadbać o siebie.

- Pilnuj się. Ja ci nie potrafię pomóc. Ani ty mi. Zadzwonię, jak.. za jakiś czas. Do zobaczenia.
Wyszła z altany i poszła do furtki.
- Zaczekaj proszę - powiedział kiedy szła w stronę furtki.
- Przepraszam - rzuciła mu przez ramię, przyspieszając.
Nie gonił jej. Już nic więcej nie mówił. Nie odwróciła się.

Szarpnęła klamkę furtki i wypadła na ulicę. Artura nie było już widać. Rozejrzała się dookoła, szukając jakiejś komunikacji. Gdzieś tu musiał chodzić autobus.
Na ulicy było pusto, nie miała się kogo dopytać. Ruszyła przed siebie, w stronę – jak jej się wydawało – szerszej ulicy. Tam pewnie kogoś spotka, kto ją pokieruje na przystanek. Albo będą autobusy. Dojedzie do centrum. Pójdzie do Domu Kultury, na pewno już będą jakieś zajęcia, zna przecież instruktorów, pogada z nimi o przedstawieniu na Boże Narodzenie, pomoże, pomaluje z maluchami. Oderwie się.

Wiatr szarpał jej płaczem, rozwiewał poły. Nie chciał go zapinać. Potrzebowała widzieć swój kolorowy sweter.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline