Walka nie była heroiczna. Była czysto epicka. Ogień buchał im prosto w twarz, kawałki magmy pryskały im w pierś, a pot zmieszany z krwią spływał im po ranach drażniąc oparzone kończyny.
Dzielny khazad wykuwał potężnym młotem swe imię w owej walce nie bacząc na zmęczenie i ryzyko piekielnej śmierci. Jednak nie dziś było im polec. Owy demoniczny twór przegrywał swą batalię i powoli znikał z kart historii świata. Ostateczne cięcie dwuręcznym mieczem odesłało go z powrotem to dziewięciu piekieł.
Czy to było celem owej wizji? Owego magicznego snu i podróży po dziejach minionych? Zmierzyć im się z siła nieczystą by przygotować ich do późniejszego wyzwania? Nie było dane im tego się dowiedzieć, lecz faktem pewnym było, że owa wycieczka dobiegła końca. Świadomość Thorgala poczęła spadać w dół, ku swemu własnemu ciału. Przyjemnie jest wrócić do swego własnego domu, a co dopiero do własnych kości. Jednak... nie trafił.
Krasnolud wstał i rozprostował swe kości. Czuł się jakby gargantuiczny troll leżał na nim całą noc. Wtem jakby rażony piorunem podskoczył do góry i mocno chwycił swą broń. Topór...
Brodacz ze zdziwieniem spojrzał wpierw to na roń trzymaną w dłoniach potem na swe ręce okute w pełną płytę.
- Na krućset odprysków! Być nie może! - zaklął pod nosem po czym rozejrzał się dookoła. Widząc masę szkieletów i strawiony przez czas rynsztunek pobladł niczym duch i po chwili oniemienia rzucił się niczym hiena cmentarna szukając trzech krępych szkieletów i okrągłej tarczy z herbem rodu Flammewarter.
__________________ Why so serious, Son? |