Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-07-2012, 00:31   #27
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Resztki koszmaru, który przeżyliście rozwiewały się w świetle słońca. Zdawały się właśnie tylko koszmarem. Ale wiedzieliście, że nim nie były. Dowodów było aż nad to: miecz bazyliszka, szkielety na dziedzińcu, brak Casamira i Wasi towarzysze. W nocy w zamku była Was dziesiątka. Połowa się nie obudziła. Dezerterzy z całą pewnością żyli, można było wyczuć ich oddech i krew krążącą w żyłach ale dobudzić już nie. Do tego na dziedzińcu Kurt z Dieterem znalazł dwóch obdartusów chyba tych samych co wcześniej. Oni również popadli w dziwny stan przypominający sen.
Słońce przesuwało się po niebie, dzień wydawał się cieplejszy od poprzednich ale i tak było niemiłosiernie zimno. Zwinęliście obóz a raczej swoje chaotyczne posłania a nieprzytomni dalej leżeli bez znaku życia. W końcu ruszyliście. Na wschód, tam zmierzała Wasza droga.

Trzy dni później

Raubitter

Przez trzy dni byłeś skazany na doborową kompanię. Giermek niedorajda i bajarz z początku wyglądali na tę lepszą część hassy. Do pierwszego się przyzwyczaiłeś a drugi był zabawny, urozmaicił podróż opowieściami i to niekoniecznie o smokach, rycerzach i dziewicach. A jak już to te ostatnie dziewicami do końca nie zostawały. Co do niziołka z zakazanym ryjem i khazada z blizną ewidentnie skażoną chaosem miałeś mieszane uczucia ale kiep ten kto porzuca towarzyszy walki na gościńcu a w końcu wraz z krasnoludem mierzyłeś się z demonem. Przynajmniej on tak twierdził. Tak czy siak obaj nieludzie byli ciekawymi towarzyszami. Wisielczy humor Morfasta i zamiłowanie do wódki Rutha bardziej przypadły Ci do gustu niż niemrawy giermek. No ale w końcu dotarliście do miasta! Do cywilizacji! Będą dziwki, gorzała i łóżko! Może i dziwki brudne, gorzała chrzczona a łóżko zawszone ale lepsze to niż odmrażać sobie dupsko na trakcie. Jednak pod bramami Scheusalburgu rozbiła się jakaś hałastra. Jak tylko wyjechaliście z lasu dostrzegłeś parę wozów i z trzy dziesiątki ludzi.

Nieszczęśliwy kochanek

Upiorna noc minęła ale uczucie niepokoju zostało, wręcz wzrosło. Bałeś się o Kat. Mogłeś tylko podejrzewać co się z nią działo i czy... Czy przetrwała. Czy nie podzieliła losu najemników. Starałeś się o tym nie myśleć więcej niż to konieczne. Podczas podróży zabawiałeś innych historiami. Znanymi i wymyślanymi na miejscu. Podczas postojów czytałeś o dalekiej Estalii i zajmowałeś się swoim koniem. No właśnie... Lubiłeś zwierzęta ale ten bardziej zasługiwał na miano potwora. Potężnego rumaka przyprowadził Ci Dieter jeszcze w ruinach zamku, ponoć należał wcześniej do Casamira ale ten gdzieś zaginął. Czasem zastanawiałeś się czy giermek nie zrobił tego z złośliwości dając Ci go a samemu biorąc jako luzaka dużo mniejszego i mniej bojowego wierzchowca. I tak mijały Ci czas: w dzień na rozmowie, wieczorem na czytaniu przy blasku ogniska a w nocy na niespaniu z nerwów. I trzeciego dnia dotarliście do miasta. Nie znałeś jego nazwy, z niewyspania i zimna niewiele Ciebie ona obchodziła. Liczyło się, że będziesz mógł popytać o Kat chociaż szansa, że była tu nie była za duża. Nim jednak dotarliście pod bramy musieliście przejechać przez jakieś obozowisko. Chyba uchodźców. Jako pierwszy zobaczyłeś, że to nie są tacy zwykli włóczędzy.

Lekarz

Po swoim odkryciu zacząłeś się zastanawiać czy to na pewno był tylko koszmar spowodowany głodem. A dziwnych wydarzeń było więcej. Jeden z ludzi zaginął a szóstka innych (w tym dwóch wcześniej na oczy nie widziałeś) popadło w dziwny stan podobny do katatonii i nie mogłeś znaleźć żadnych przyczyn tego. Na pewno nie chłód, ciała były ciepłe, jakby toczone lekką gorączką ale pewności nie miałeś. Pożywienie też nie mogło zawinić bo wszyscy jedliście to samo. Jednak nie tylko to Ciebie martwiło, Thorgal zaczął się dziwnie zachowywać. Nie pamiętał Ciebie, używał składni z ubiegłego stulecia i kazał nazywać się Ruth. Wolałeś nie podróżować sam z ewidentnie chorym psychicznie kompanem więc podłączyłeś się do ludzi. I po trzech dniach Twoja udręka miała się w końcu skończyć. Dotarliście do miasta. Miasta przed którym rozbili się włóczędzy, nie powinni jednak niepokoić hassy w skład w której wchodziło dwóch zbrojnych i krasnolud. Oby. Bo w mieście mogłeś spróbować poddać leczeniu Thorgala. Na oko przypisałbyś mu dziwkę i parę litrów spirytusu.

Krasnolud

Trzy dni. Trzy dni w dziwnej kompani. Niziołka posturą bardziej przypominającego Ci goblina, dwóch równie chudych ludzi i rycerza. Ten rycerz przypominał Ci Tankreda, pił jak on, jak krasnolud. Ale litry alkoholu nie mogły utopić Twoich wspomnień. Lat... Nie wiedziałeś ilu ale wielu spędzonych w magicznym więzieniu plugawego czarnoksiężnika i tego, że wyrwałeś się stamtąd kosztem swego ziomka kradnąc mu ciało. Więcej niż ziomka! Kuzyna! Nie wiedziałeś co począć więc szedłeś za dziwną kompanią w bagażu Thorgala mając pordzewiałą bryłę metalu, która kiedyś była głowicą Twego młota. Teraz pozostawała już tylko nieprzydatną pamiątką z dawnego życia. Jedyną pamiątką. W przeciwieństwie do swoich towarzyszy nie okazałeś zbytnio zainteresowania dla ludzkiego miasta i ludzi przed jego bramą.

Wszyscy

Wraz z kolejnymi krokami zbieranina ludzi nabierała wspólnych cech. Spora część ludzi nosiła białe szaty przypominające te noszone przez kapłanów Shaly. Nie składali się na nią tylko mężczyźni w sile wieku, widzieliście starców i kobiety a nawet parę dzieci bawiących się w śniegu. Gdy byliście już całkiem blisko okazało się, że nikt w obozowisku nie nosił broni co ponownie skojarzyło Wam się z kultem Shaly a modły, które dosłyszeliście gdy je minęliście utwierdziły Was w tym mniemaniu.
Przejechaliście bokiem obozowiska prosto do bram a włóczędzy trwożliwie schodzili Wam z drogi. Spokojnie podjechaliście do bram gdzie dwóch strażników opatulonych w ciepłe szare płaszcze, kolor Stirlandu obserwowalo włóczęgów. Jednak na widok Kurta, Dietera i Benwolio dosiadających koni bojowych usunęli Wam się z drogi stając na baczność.

Sechusalburg nie był dużym miastem, nie mógł się równać z Delberzą nie mówiąc już o takich molochach miejskich jak Altdorf czy Marienburg. Miał jednak to szczęście, że wojna nie odbiła się na nim. Nigdzie nie było widać żebraków, którzy nawet w taką pogodę zalegali na ulicach dużych miast. Domy nie były poniszczone a mijany patrol żołnierzy bardziej chyba spacerował niż dbał o bezpieczeństwo. Grunt jednak, że na rynku obok kaplicy Sigmara i ratuszu była karczma. Na szyldzie, ktoś całkiem udanie narysował czarnego ptaka a nad drzwiami widniał napis wielkimi napisami "Jaskółka". Jednak uwagę Kurta i Benwolio bardziej przyciągnęło to co się działo przed świątynią.
Młody kapłan Sigmara rozmawiał z mężczyzną w białym płaszczu jednak nie on zwrócił uwagę dwóch kompanów.
Benwolio nie mógł odwrócić wzroku od pleców kobiety o krótko ostrzyżonych rudych włosach. Mimo, że nie widział jej twarzy był pewien. Prawie pewien.
Kurta zaś dziewka w tej chwili mało obchodziło. Może później i to nie jakaś cnotka z świątyni. Jego spojrzenie przyciągnęła trzecia postać, wysoka i barczysta z białymi jak śnieg włosami. Znał tylko jedną taką osobę. Hamlyn utrzymywał, że takie włosy mają tylko mieszkańcy Nowego Świata skąd ponoć sam pochodził. Kurta nie wiele obchodziło skąd pochodzi rzezimieszek i czy naprawdę pochodzi za morza czy tylko na takiego się stylizuje. Bardziej go obchodziło czemu ten rzezimieszek porzucił uliczki Altdorfu i szlaja się z wyznawcami Shaly. Skrucha na pewno do niego nie pasowała.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline