Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-07-2012, 09:55   #207
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Jestem.

W lepkiej ciemności szybowała świadomość, ostatnia, która umiera wraz z gasnącym życiem. Nie "kim" ani "czym", ani nawet "jak" czy "gdzie".

Jestem. Po prostu jestem.

***

Kiedy Antonia otworzyła oczy, odnotowała najpierw, że fakt bycia wiąże się z pierońskim bólem całego ciała. Potem odnotowała, że całkiem niedaleczko spoczywa w objęciach Morfeusza, których silę wspomagał wysoki poziom obecnej biochemii i farmacji ten, który był odpowiedzialny za znaczną część tego bólu. Dalej leżało ciało Willa Eakhardta, zamieszkałe obecnie przez psa rasy mops, popiskującego przez sen jak gwałcona dziewica.

Potem Antonia przypomniała sobie, kim ona właściwie jest. Widok własnych, czarnych dłoni napełnił ją jednak zdziwieniem... były takie wielkie. Całe ciało było jakieś takie wielkie, i tą wielkością, całym sobą opierało się woli Antonii, kiedy wstawała. Wtedy przyszły wspomnienia ostatnich wydarzeń, w tym podłej i małej zdrady Christophera Ruhla...
- Skurwysyn, skurwysyn - mamrotała Ramos zbierając się z gleby - ja mu nieba przychylam i karku nadstawiam... a on mnie w dupę wyruchał... słodka miłości... taaa...

Mimo wszystko, jakoś nie potrafiła go znienawidzić, a wiedziała, że powinna. Wiedźma nie może pozwolić bezkarnie ruchać się w dupę, to wbrew wszelkim zasadom! A jednak, gdzieś w głębi skopanej duszy, próbowała go usprawiedliwiać i wybielać. Nawet jakby próbowała zrozumieć. Co jednak z kolei nijak nie zmieniało w jej oczach faktu, że Christopher powinien postąpić inaczej. Powinien postąpić tak, jak chciała, i być taki, jak chciała.

Kiedy już chybotliwie, powiedzmy że - stała, poczłapała do stołu i ściągnęła z niego drżącą ręką chirurgiczny skalpel. Chrisowi może kiedyś wybaczy. Może zapomni nawet. Anthony nie mógł liczyć na podobną wspaniałomyślność. Bogowie jednak ją kochali, naprawdę kochali, a wyrazem tej miłości była obecna wspaniała okoliczność. On zemdlony, nikogo poza nimi - a Antonia miała nóż. Doprawdy, cudowne okoliczności przyrody!

- Wiedźmę można ruchać w dupę tylko za jej zgodą - Antonia sformułowała nowatorskie prawo wizerunku czarownicy, po czym kopnięciem przewaliła ciało Pointa na brzuch. Byli sami i już nie musiała przed nikim udawać, a przed samą sobą nie miała zamiaru. Przez chwilę zastanawiała się, jakby tu przeprowadzić całą operację. Wreszcie schyliła się, złapała Anthony'ego za włosy na karku i szarpnęła kilka razy, by sprawdzić, czy to przypadkiem nie doklejona plereska... Potem błysnął nóż. Na karku Pointa wykwitły czerwone kropelki, jak rubinowy naszyjnik, a w dłoni Antonii został lekko okrwawiony, niewielki skalp.

Kiedy chowała trofeum do kieszeni, zdała sobie sprawę, że ktoś patrzy. W jednej chwili zlała się zimnym potem, odwróciła się do drzwi... Nikogo. Nie ma nikogo. Wodziła szalonym wzrokiem po zakamarkach pomieszczenia, po cieniach czających się w kątach i dwóch nieruchomych ciałach. Nikogo. Nie ma nikogo. Ani... niczego?

W jednym kącie błysnęło czerwone oko bestii. Antonia wstała pomalutku, dłoń znów skoczyła po skalpel. Krok za krokiem, skradała się do tego, co przyczaiło się w ciemności. Jednak nie dobiegał stamtąd żaden dźwięk, nic się nie ruszało, tylko przekrwione oko błyskało upiornie. Skoczyła, a raczej poddreptała energiczniej w ciemność, poderwała skalpel do ciosu...

Ostrze ześlizgnęło się po obudowie kamery. Migała czerwona lampka - teraz zdawała się puszczać do Antonii porozumiewawcze, kpiarskie oko.


Powietrze ze świstem wyciekło przez okrwawione usta Antonii. W tej chwili jej bogowie kochali ją z wzajemnością. Fala wdzięczności zalała Antonię z głową.
- Dzięki, dzięki - mruknęła w stronę podłogi i sufitu, w końcu nie wiadomo, z której strony przyszło błogosławieństwo. - Zabiję wam kozę. Co tam, nawet dwie kozy. I czarnego koguta - wyłączyła kamerę, a feralną kartę pamięci ukryła w kieszeni.

Było wiele do zrobienia, ale Anthony leżący sobie bezwładnie był zbyt kuszący dla świeżego wkurwu Antonii. Na chwilę się zawahała... w końcu, to jakieś takie mało szlachetne było. A jednak - gdybyśmy wszyscy byli dobrzy i szlachetni, jakże smutny byłby ten świat, pełen nie ludzi, a aniołów. Antonia aniołem nigdy być nie chciała - toteż przytrzymała się stołu, by wziąć lepszy zamach, a potem wymierzyła bezwładnemu ciału Pointa kopniaka między jaja. Świat od razu zrobił się piękniejszy.

Kamera nie była jednak ostatnim odkryciem, jakiego miała dokonać Antonia. Kiedy obadywała zwłoki mopsa, by sprawdzić, czy nie kryje się tam jakaś iskierka świadomości, rzucił się jej w oczy breloczek na obroży, który przedtem w ferworze akcji przeoczyli z Willem. Fafik, głosił dumnie napis na srebrnym serduszku. A pod spodem dwa telefony, z czego jeden... był jej znany. Śmieci tańczące na wodzie, błysk flesza... wizytówka w kobiecej dłoni. Antonia skoczyła do swojej torby i wywaliła całą zawartość na podłogę. Kiedy już trzymała w dłoni elegancki kremowy kartonik, parsknęła małpim śmiechem. Bogowie mieli popieprzone poczucie humoru.

Antonia również... w końcu, to przecież nie wspaniałomyślność czy troska o Team czy jego Cel, na który miała już serdecznie wyjebane, kazały jej zerwać serduszko i razem z wizytówką umieścić w kieszeni Pointa. Będą mieli zagwozdkę. Rozgryzą, albo i nie. To już nie będzie sprawa Antonii.

Decyzja, mocna i twarda, dojrzewała już w jej sercu i niewiele było rzeczy, które mogłyby zawrócić ją teraz z drogi.

Spod rytualnych malunków zmywanych z ciała Willa wyłaniały się ślady zmagań z Christopherem. Tu siniak, tam otarcie... nic groźnego, ale to uprawdopodobni historyjkę, którą zamierzała sprzedać Friedmannowi. Nie mogła sobie tylko przypomnieć, czy zanim opuścili klinikę, kazała Willowi podpisać zgodę na operację. Miała taki zamiar, ale czy to powiedziała? Szczegóły koszmaru, z którego budzi się człowiek, zawsze się zamazują...

Kiedy wrócili, Antonia wpychała bezwładne nogi Willa w nogawki dżinsów.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 04-07-2012 o 10:50.
Asenat jest offline