Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-06-2012, 19:40   #201
 
pawelps100's Avatar
 
Reputacja: 1 pawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumnypawelps100 ma z czego być dumny
Czas od razu po uwięzieniu napastników dla w odróżnieniu od niedawnych emocjonujących chwil wlókł się dość leniwie i spokojnie. Piotr mógł sobie pozwolić na chwilę odpoczynku, całkowicie nieświadom wielkich planów Chemiczki dziejących się wokół niego. Niestety ta nieostrożność i pozwolenie na lekką swobodę zemściło się gdy okazało się, że jeden z więźniów zmarł. Mimo że Antonia stwierdziła, że przyczyną zgonu była rana postrzałowa, to Koroniew miał wyrzuty sumienia. Wszystko przez to, że pozwolił sobie na naruszenie zasad. Takie sytuacje nie powinny mieć miejsca.

Następny czas mijał bardzo prosto: hałasy, a potem cisza. Potem wszyscy zapomnieli o więźniach i Piotrze, więc ten ostatni uznał, że pilnowanie więźniów jest najważniejsze. W międzyczasie umilał sobie życie myśleniem i lekkimi ćwiczeniami mięśni w myśl zasady, że nie jest ważne miejsce, ale systematyczność. Dlatego więc Szósty mógł pomyśleć, że samotność nie jest taka zła.

Niestety życie nie znosi próżni, ponieważ niedługo po przybyciu Pointa w towarzystwie Sola i Turysty ten pierwszy zadzwonił, każąc Sixth- manowi przyjść z bronią do pokoju Architecta. Jak? Co ? Dlaczego ? W tej chwili było to nieistotne, najważniejsza była pomoc, jakiej potrzebował Morozow. Potem Piotr usłyszał strzał- co się właściwie stało ? Kto strzela wewnątrz studia?

Najwyraźniej na tę chwilę nieuwagi czekał jeden z więźniów. W oddali huknął drugi strzał, ale teraz to było nieistotne, albowiem Koroniew czym prędzej pognał za uciekinierem. Piotr wolał nie myśleć, co by się stało, gdyby udało mu się uciec ze studia, dlatego czym prędzej pomknął za więźniem.

Tamten najwyraźniej się zgubił ,ale pogoń wśród ciemnych korytarzy nie była wcale przyjemnym doświadczeniem. Przemykające cienie ofiary i zwierzyny nadawały duży dynamizm akcji. Z boku musiało to wyglądać bardzo efektownie, ale dla samych zainteresowanych na pewno nie było to miłe przeżycie. Dość powiedzieć, że po dość długiej i dramatycznej pogoni Szósty złapał więźnia. Potem zaprowadził go do celi, gdzie trochę się na niego zdenerwował i obił mu mordę, starając się przy tym nie uszkadzać go trwale. Gdy go zamknął i już szykował się do wyjścia drogę zastąpiła mu Amy.

Jej informacje brzmiały dla Piotra ewidentnie podejrzanie, sama też sprawiała wrażenie, jakby chciała coś przed nim ukryć. Sam Koroniew nie lubił psychologicznych gierek, jakimi go częstowała Fałszerka, co zresztą dał jej wyraźnie do zrozumienia. Ale jej to wcale nie przeszkadzało, więc Rosjanin musiał przycisnąć ją mocniej, by uzyskać konkrety. Gdy w końcu mniej więcej dowiedział się, co się właściwie stało, a także stwierdził, że częściowo rozumie, dlaczego ukrywała przed nim prawdę. Zombie? Atak na dowódcę ? Oni są śmieszni!! Dla Piotra takie postępowanie było niezrozumiałe, a panna Fox najwyraźniej popierała działania Chemiczki. Stanowiła zagrożenie dla siebie i dla całego Teamu. Koroniew zamierzał ją związać i zamknąć z więźniami, ale tamta spodziewała się takiej reakcji- miała ze sobą broń, ale nie zdążyła jej wyciągnąć, Rosjanin nie dał jej na to czasu.

Potem jak zwykle nastąpiła dyskusja- Rosjanin sam się dziwił, że jej na to pozwala. Ale jaki miał inny wybór ? Zastrzelić ją ? Przemoc nic nie mogła zdziałać w Teamie, a Piotr czuł, że grożenie bronią mogło zniszczyć drużynę, a także całą akcję na zawsze. Dlatego Sixth- man zrobił coś do niego niepodobnego. Zaufał jej, a potem postanowił jej przynajmniej nie grozić. Na pewno na to wpłynęły kolejne strzały, które zaraz usłyszał. Czy wszyscy tutaj powariowali?

W tym samym czasie do Amy zadzwonił telefon. Okazało się ,że był to Extractor. Polecił Piotrowi pomóc Amy. Sam Rosjanin miał wątpliwości co do słuszności postępowania Chemiczki i całej reszty- w innym wypadku nie doszłoby do takiej awantury- ale teraz przynajmniej miał jasne instrukcje co do dalszego postępowania. Toteż po krótkiej chwili razem z Fałszerką udał się do pokoju Williama.
 
pawelps100 jest offline  
Stary 30-06-2012, 15:23   #202
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny



THE CHEMIST


Telefon Pointa wariował już od dłuższego czasu. Antonia Ramos już nie zawracała sobie nim głowy, zajęta obecnie innymi sprawami. Sprawdziła wcześniej tylko raz, ale szybko zdając sobie sprawę, że odebranie aparatu Smitha wymaga podania hasła, odłożyła go z powrotem na miejsce w kieszeni Anthony’ego. Na dwóch leżących, nieprzytomnych mężczyznach odgłos dzwonka nie robił też żadnego wrażenia.

Nagle telefon zamilkł.

- I dobrze. - pomyślała Ramos, kończąc to co zaczęła.





- Pojebani.

Dirk Maggenta, stojąc w otwartych drzwiach do dyżurki, popatrzył z ukosa na chudego latynosa. Jako dość doświadczony już funkcjonariusz LA PD mógł z pewnością powiedzieć, że na takich trzeba uważać. Jesteś gliną w LA? Nigdy nie wierz latynosom. Nie jesteś gliną? Nigdy nie wierz latynosom. Napływali tu ze swoich śmierdzących nor na całym świecie, robiąc kłopoty, łamiąc prawo i kłamiąc. Jednak sprawdzone na miejscu dokumenty mówiły że ten tu człowiek rzeczywiście jest zatrudniony na tej dyżurce.
- Może i pojebani. - mruknął gliniarz, oddając papiery - Ale na przyszłość proszę powściągnąć język przy przedstawicielu władzy, jasne?
Mosquito wydął wargi, ale nie odezwał się. Maggenta zamknął za sobą drzwi i zszedł po kamiennych stopniach. Tam, zaraz za furtką stał drugi, też sprawdzony już ochroniarz w towarzystwie swojego psa i partnera Dirka, młodego szczawia nazwiskiem Fields. Maggenta, trzymając dłoń na rękojeści schowanej już w kaburze przy pasie broni, podszedł do nich.

- Spokój, diCiaprio. - Gomez ściągnął smycz warczącemu zwierzęciu.
- Co tam, młody? - Dirk patrzył na odległy budynek studia.
- Nic. - błysnął Garry - Znaczy, kręcą. Po nocy, ale ten reżyser podobno jest nieźle porąbany.
- Noo. - ziewnął Gomez - Powiedział...że co noc będą kręcić. A ja na to, co? A on - że nic. A ja -
To po co będą kręcić ciągle nic? A ten szajbus - bo jedno nic nie równa się drugiemu nic, a oni potem będą wybierali lepsze nic od innych nic.
- Składniej, Gomez. - obruszył się Fields, przejęty teraz bardziej swoją rolą, przy partnerze.
- Powiedział...zaraz...- przypominał sobie Gomez - A, już wiem. “To będzie przesłanie rzucone widzowi prosto twarz.” - przedrzeźniał niedawnego rozmówcę, udając jednocześnie jego minę - Ale więcej nie może zdradzić, bo jakby konkurencja się dowiedziała, to od razu podebraliby mu pomysł, a jest genialny.
- A strzały? - zapytał Dirk.
- Znaczy, że będą hałasy też powiedział. I ta aktorka z wielkimi cycorami wcześniej też nas ostrzegała. Pomogliśmy im wnosić sprzęt. I poustawiać, panie władzo.
- Wygląda, że w porządku. - podrapał się w głowę młodzik.
- Jakie, kurwa, w porządku? - Maggenta założył na siebie ramiona. Ktoś musiał tu zrobić porządek, i to był on. - Nic nie jest w porządku. W ciągu dnia też były zdjęcia, i też były efekty specjalne. Mieliście ostrzeżenie od nas, czy nie? Bo ja wiem, że mieliście. O takich zdjęciach policja musi wiedzieć. A wy - nie informowaliście posterunku o rozpoczęciu zdjęć ani poprzednio, ani teraz. Myślicie kurwa że nasze radiowozy jeżdżą na spermę? Narażacie na koszt amerykańskich podatników. A jakby naprawdę ktoś was napadł, debile?
- Ja to mam gdzieś, ja jestem od pilnowania. - wydął wargi Gomez. - Gadajcie z szefostwem, nie miałem polecenia. Może reżyser ich nie poinformował.
- Pewnie, że pogadamy. - zapewnił Dirk - A właściwie wcale nie będziemy gadać. Raz ostrzegaliśmy. Jak tylko jutro siądę przy biurku, piszę raport że olewacie zgłoszenia o zdjęciach. Jak ktoś zapłaci za bezpodstawne angażowanie sił porządkowych, to może następnym razem wreszcie będziecie trzymać się ustaleń. Młody!

Kiwnął ręką na Garry’ego. Obaj odeszli parę kroków, rzucając spojrzenia w stronę budynku. Środek nocy, chłód i gwiazdy na kalifornijskim niebie.

- Powinniśmy sprawdzić studio. - mruknął Maggenta.
- Daj spokój, Dirk - młody miał wyraźnie dość już nocnego patrolu. Wcześniej mieli już dużą bójkę w pubie na Heddington Road, a później awanturującego się pijanego męża parę przecznic dalej oraz na deser przećpaną ostro, zgwałconą nastolatkę - Napiszesz raport i starczy. A tak to będzie trzeba przesłuchiwać ekipę, aktorów, chuj wie ilu ich tam jest. Potem wszystko opisać. Za godzinę kończymy zmianę, a jak wejdziemy tam to zejdzie nam do rana. Marienne i tak suszy Ci łeb o nadgodziny i ma rację. Moja siostra ma jednoroczne dziecko jak ty, to wiem co się dzieje w domu. C’mon. Zabierajmy stąd nasze dupy.
- Gdybyś tyle energii wkładał w robotę, co w jej unikanie, nie jeździłbyś już w patrolach. - westchnął Maggenta i machnął ręką. - Dooobra. Chodź.

Bez słowa minęli Gomeza i warczącego psa, wyszli przez furtkę i podeszli do zaparkowanego przy ulicy radiowozu.
- Dzięki stary. - ziewnął Fields. - Ja poprowadzę, ty nadaj przez gruszkę że wracamy do bazy.
Zdążył otworzyć drzwi, ale nie wsiąść. Zastygli obaj, rzucając sobie spojrzenie nad dachem wozu.
- Słyszałeś?
- Nie dało się nie słyszeć, ładują znowu.

Gdyby ktoś jednak miał wątpliwości, przytłumiony nieco huk kolejnego wystrzału z broni palnej dał się posłyszeć od strony budynku za ogrodzeniem.
- Te efekty specjalne teraz, nie do odróżnienia prawie od prawdziwych gnatów. - zauważył z nadzieją młody Fields.

Dirk Maggenta spojrzał na niego bez słowa. A potem wyjął broń i zdecydowanym krokiem ruszył z powrotem w kierunku dyżurki.
Garry z głębokiem westchnieniem zatrzasnął drzwi i wyjmując pistolet podążył w ślady swojego starszego i bardziej doświadczonego partnera.





THE SOLO, THE FORGER, THE SIXTH-MAN, THE CHEMIST, THE TOURIST, THE ARCHITECT


Powracający do pokoju, który z pewnością mógłby stanowić scenerię niejednego horroru, zastali w nim dokładnie taki sam rozgardiasz gdy go opuszczali oraz Antonię Ramos, krzątającą się ze strzykawkami nad rozłożonym już równo na łóżku nieprzytomnym ciałem starszego. nobliwego profesora akademickiego.

Właściwie obecnie nie krzątała się już, ale stała i rozwartymi szeroko oczyma obserwowała źródło hałasu, krzyku który słyszała, zbliżające się już od jakiegoś czasu. Źródłem tym okazał się nim ranny i krwawiący ostro uciekinier, z przestrzeloną nogą, ciągnięty bezceremonialnie za zdrową kończynę przez milczącego Rulera. Za nim, do środka wkroczyli pod bronią Piotr Koroniew o dłoniach umazanych czyjąś posoką i Amy Fox. Pochód zamykał Turysta, bez broni, za to dźwigający wielką torbę należącą do Point-Mana. Tymczasem Ruler bezceremonialnie zaciągnął wijącego się nieszczęśnika pod ścianę i zaraz przywalił rannego stalowym ciężkim stojakiem z reflektorem na końcu - przygniatając Willa do gleby w połowie jego klatki piersiowej.

Jak można było się spodziewać, od razu zawrzało. Każdy prawie miał jakieś pytania, a niektórzy weszli z oczywistym dość żądaniem by jedyny lekarz zajął się postrzelonym. Zanim jednak doszło do jakiejkolwiek wymiany zdań, czy też działań - jeden dźwięk wybił się ponad inne. Kolejny telefon. Natarczywy, bez przerwy. Antonia spojrzała na leżącego Pointa, ale dźwięk nie dobiegał z jego kieszeni. Nagle Ruhl drgnął, zupełnie jakby się ocknął i jego wielka łapa wyszarpała jego własny aparat z czeluści luźnego ubioru. Siłą rzeczy uwaga wszystkich skupiła się na nim i zapadła chwilowa cisza.

- Ruhl. - mruknął Solo.
- Tu Jack! - głośny, zdecydowanie poruszony głos Andersona był wyraźnie słyszalny dla wszystkich w niewielkim pokoju - Dlaczego Smith nie odbiera telefonu?! Słuchajcie! Macie tam patrol glin! Dwóch, broń krótka i obezwładniająca. Dyżurka właśnie ich przepuszcza, jeden strażnik z psem idzie z nimi. Przygotujcie się, za minutę będą u was!
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 30-06-2012, 16:31   #203
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Thumbs up Musi umrzeć przyjaciel. Człowiek będzie człowiekiem. Świat będzie lepszy.

Gazeta. Wciąż leży na stoliku, nieruszana. Dmitrij zapamiętał pewnie numer i oddał do analizy swoim ludziom. Ciekawe czy już zorientowali się o jaki artykuł chodzi. I czy tak jak ja dowiedzą się kto go napisał. Nie łatwo dostrzec słowo zakodowane tam. Słowo będące nazwiskiem pewnej bardzo ważnej osoby. Bardzo niebezpiecznej. Próbowałem sobie przypomnieć moje pierwsze spotkanie z nim, ale uświadomiłem sobie, że to tylko kłamstwa. Iluzje stworzone przez mój rozum. Spotkałem go o wiele wcześniej, w zupełnie innym miejscu i zupełnie innych okolicznościach niż gdy później spotykaliśmy się. Zawsze wyglądał na mężczyznę w wieku około pięćdziesięciu lat. Kim tak naprawdę był i skąd pochodził? Z tego co wiedziałem był Niemcem i urodził się w 1900 roku. Był zaufanym członkiem NSDAP i czynnie uczestniczył w podgrzewaniu okultystycznych fascynacji Himmlera i Hitlera. Równolegle posiadał kontakty w NKWD i był agentem tej organizacji jeszcze przed Wielką Czystką. Rejestry wskazują, że zawsze posługiwał się tymi samymi danymi przewidując każdy kolejny ruch wszystkich, z którymi się spotykał. Na przełomie maja i czerwca 1954 roku przebywał w Oosterbeek w Holandii choć w Izraelu wydano na niego wyrok śmierci jako zbrodniarza wojennego. Nigdy nie został przez nich złapany. Jego antykwariat był powszechnie znany w obu częściach Berlina, ale jakimś sposobem żył spokojnie. I nagle widzę jego nazwisko w gazecie. Sprawdziłem osobiście szczegóły tego artykułu i muszę stwierdzić, że to mogło o niego chodzić. Całość była nagrana, dziennikarz, który to rzekomo napisał był w tym czasie na zwolnieniu chorobowym, nikt też tego artykułu nie zatwierdzał w redakcji. Słowa same pojawiły się w drukarki i tam ślad się urywa. Czego chce Zajac? Czemu dał do druku artykuł meldujący o postępach w dziedzinie technologii sennych podróży? O innowacyjnym wpływie tej techniki w leczeniu różnych schorzeń psychicznych? O incepcji. Meldował, że te metody są równie innowacyjne jak psychoanaliza Freuda. Mam wrażenie, że chodziło mu o pokazanie mi, że wszystko wie. Czemu on jeszcze żyje? Czyżby tekst, który przeczytałem dawnot emu, ale który wraca do mnie co jakiś czas w snach opisywał prawdziwe wydarzenia i Zajac zjada dusze i dzięki temu żyje wiecznie? Wampiry nie istnieją, ale jednak może w tym być ziarnko prawdy. Większość tak zwanego okultyzmu to bzdury, którymi zajmują się dzieci i psychicznie chorzy, ale jednak niewielki ułamek okazuje się prawdą. Prawdą oblaną krwią, gdyż grupy fanatyków, psychopatów i służb specjalnych zabijają się o to. Przelewają krew niewinnych, torturują niezliczonych ludzi i zamieniają życie nielicznych w piekło.

Zajac musi umrzeć. Ten dziad już za długo chodzi po tym padole łez. Ukróćmy jego cierpienie. Nie zasługuje na życie, bo to tylko jeden z seryjnych zabójców, którym władza dała możliwości przez co nikt go nie ścigał. Kara śmierci wydana na niego przez Izrael jest śmiechu warta, jakby chcieli to by go dopadli, w ogóle nie ukrywał się. Zajac po prostu musi umrzeć i to szybko, teraz już i tak ma sto kilkanaście lat. Przeżył swoje, pora powiedzieć mu dobranoc na zawsze. Niech zapadnie w sen, z którego nigdy się nie obudzi. Niech już nigdy nikogo nie zabije dla własnych mrocznych satysfakcji i nawet mroczniejszych celów. Jaką wiedzą dysponuje? Jaką ma siłę? Może wie o moim Projekcie?

A może to przyjaciel? Może próbuje ostrzec mnie, że w Projekcie jest luka. Coś co zagrozi moim planom. To możliwe zważywszy na charakter artykułu. Innowacyjne technologie. Muszę dodatkowo bardziej zainteresować się tym wchodzeniem w sny. Z tego co pamiętam ma to dość kiepskie zastosowania. Osoba chcąca ukraść coś z czyjegoś umysłu musi sama utracić przytomność, a to przecież wystawia jego ciało na nieprzewidziane problemy jeśli nastąpi zdrada ich towarzyszy. Całe szczęście we wszystkich grupach tego typu mamy swoich ludzi i śledzimy każdy ich ruch. Na przykład pamiętam raport o przedawkowaniu jednego z ludzi trudniącego się tym nowym fachem. Zdarzają się takie rzeczy, gdy zamiast siły własnego umysłu używa się skrótów w postaci narkotyków. Dawniej też tak było. Świetni agenci byli nawet lepsi po zażyciu różnych chemicznych świństw, a po wykonaniu akcji (oczywiście wzorowym) kończyli źle. Jeśli w ogóle. Praca nie może wykończyć człowieka, nie można znaleźć się w sytuacji, w której nie ma się szans. Powinien być wybór. Wolna wola. To, że ktoś kładzie się, traci przytomność i do tego jest faszerowany środkami chemicznymi to wcale nie jest wolna wola. To zwykli narkomani, głąby jakich wielu. Głąby, och ileż ich jest? Wbrew twierdzeniom niektórych czcicieli teorii spiskowych nie odpowiadam za całe zło na świecie. Niektóre plany zostały wdrożone zanim miałem jakikolwiek pole decyzyjne. Gdyby tylko ludzie wiedzieli co stoi za zmianami świata w ostatnim stuleciu... Koniec świata, o którym tak często ostatnio śnię jest prawdą, ale nie dosłowną. To tylko abstrakcje stanowiące proste odwzorowanie dla ludzkiego umysłu. Pamiętam sny.

"Wszystkiemu i niczemu, bo wszystko to już ogień pochłonął. No oprócz mnie, ale na siebie nie patrzę. Rzadko kiedy patrzymy na własny punkt widzenia tylko po prostu obserwujemy z niego wszystko inne. Na tym to polega. Punkt widzenia. Mój aktualnie jest położony pomiędzy płonącymi ścianami, które mówią mi o moim życiu. O ogniu historii, które płonie w moim sercu. Ostatecznie ogień dotarł i do mojego ciała, ale ja już się nie boję. Chwycił mnie za włosy i za ubranie i żarł mnie w swym nigdy nienasyconym głodzie. Żyję! Krzyknąłem do toni, a toń mi odpowiedziała przyjazną melodią. Hipnotyzuje mnie. Zachęca mnie do skoku, ale ja skakać nie zamierzam. Jeśli chce po mnie przyjść niech przyjdzie, ale ja jestem zbyt ważny. Płacz z nieba wzmógł się. Teraz już lecą olbrzymie kule wody uderzające niczym bomby w nową Tetydę. Tak właśnie kończy się świat. Wśród uderzeń słyszę też coś innego. Melodię. Nie wodnej toni, ale inną. Moją. Już czas na mnie."

Cały dobytek ludzi jak i wszystkie ich cierpienia powoli zanikają w mrokach dziejów. Widzę to i choć jestem częścią świata to nie czuję, żeby ten efekt i mnie dotyczył. Cierpienia? Cierpienie to część życia ludzkiego, część tego co nazywamy człowieczeństwem. Wyzbywając się cierpień wyzbywamy się nas samych. Wszystkim teraz nazywamy przedmioty materialne, ale ile one znaczą na przestrzeni wieków? Drogocenny zegarek? Za tysiąc lat może będzie kolejnym rupieciem w gablotce ku uciesze dzieci i ludzi tęskniących za lepszymi czasami. Gdy ludzie jeszcze byli ludźmi, a nie bydłem puszczonym na wypas spłat kredytów, płacenia niesprawiedliwie pobieranych podatków i patrzenie jak te fundusze rzucane są w błoto zamiast na pożyteczne cele. Podatków co raz większych i większych, ale nie dla dobra społeczeństwa jak powinno być, a dla dobra grupy świń. No bo zwierzęta są równe, ale część z nich jest równiejsza. Świnia robi świństwa, a mimo to większość popiera. Popiera wyłącznie z tego powodu, aby być częścią większości. Znaczą tyle co gówno, ale przynajmniej są częścią czegoś większego - cysterny z obornikiem. Za przykładem swoich idoli robią świństwa. Takie drobne i takie większe. Suma drobnych kurestw składa się na sumę rozkładu społeczeństwa. Nikt nikomu nie ufa i każdy tylko patrzy jak podłożyć komuś innemu świnię. Jak wygrać w wyścigu szczurów. Jak być... zwierzęciem. I oczywiście są wszędzie. W rynsztoku gdzie za zwrócenie uwagi bydlakom niszczącym przystanek można zostać przez nich zamordowanym jak i na złotych górach milionerów, którzy nie chcą nikomu pomóc budując lipne autostrady, za które trzeba płacić w podatkach, na bramkach, zawsze i wszędzie. Małe świństwa i duże kurestwa - z tego składa się świat. I dlatego właśnie tworzony jest Projekt. Człowiek będzie człowiekiem nawet jeśli większość chce być bydlakami. Będą biedni, będą bogaci. Będą chwile szczęścia i chwile smutku. Będą ludźmi. Albo zdechną jako zwierzęta. To będzie ich wybór.

Musisz to mieć. Raty zero procent. Kredyt właśnie dla ciebie. Lokaty ze wspaniałym oprocentowaniem. Tylko u nas. Przyjaźni wobec klienta. Jak to dobrze dla władzy, że ludzie nie myślą. Sieg heil! Heil, mein Führer! Heil Hitler! Pielgrzymki chodzące do sklepów. Rzesza ludzi, która nie może oszczędzić przez cztery miesiące tylko musi już i natychmiast kupić coś na raty. Za nie swoje pieniądze. Zwyczajne, legalne złodziejstwo i korupcja. Przekupywanie dobrami materialnymi tłumów i społeczeństwa. Musisz to mieć albo będziesz nikim. Musisz podnosić rękę i krzyczeć nazwisko władcy albo będziesz nikim. To się niczym nie różni. Mam pieniądze to kupuje co chcę, nie mam to nie kupuję - czy to nie jest proste? Masz to masz, nie masz to nie masz. Czemu, więc co raz większa ilość jednostek uważa "czy mam czy nie mam i tak będę miał"? To nie ma sensu, a jednak system do tego zachęca. System bankowy, który na zachodzie tak bardzo szwankuje. Zmusza się ludzi do trzymania pieniędzy na lokatach, a te pieniądze są używane, żeby rozdzielać kredyty. W końcu jednak społeczeństwa nie stać na spłatę kolejnych procentów, głupota zaczyna boleć w tym przypadku. Ludzie chcący wyjąć swoje pieniądze nie mogą tego zrobić, bo ich pieniądze są w rękach kredytobiorców. Życie na kredyt - to już kiedyś było. Tak właśnie był tworzony feudalizm na zachodzie. Rolnik potrzebował ochrony, więc płacił haracz. Mafia zbierająca pieniądze mogła sobie pozwolić na budowę co raz większej siły podczas, gdy rolnik miał święty spokój. Zaczęto podpisywać umowy. Najpierw na kilka lat, potem na dekady, a jeszcze później aż do śmierci. Jednak przecież to trochę za mało, prawda? Chciwość, arogancja, nieumiarkowanie... cała litania grzechów, instrukcja co należy zrobić, żeby stworzyć piekło. Powstał nowy rodzaj umowy ten, który tak naprawdę stworzył system feudalny - umowy nie tylko do śmierci, ale i dziedziczone przez potomstwo. Kredyty udzielane starym ludziom podobnie wyglądają. Stary człowiek kupuje sobie za nie jakieś pierdoły, a następnie cały jego majątek trafia w ręce banku. Pana na włościach finansowych. Tyle, że ten numer im się nie uda. Cały system niedługo legnie w gruzach, a ja zgarnę całą pulę. Uratuję ludzi, a bydlaki zdechną. Potrzebny jest do tego Projekt, ale już niedługo zostanie ukończony. Świat będzie lepszy.
 
Anonim jest offline  
Stary 01-07-2012, 13:44   #204
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację


Słowa.
Szeptane słowa. Słowa wypowiadane jak najciszej. Słowa ledwo naruszające ciszę. Słowa ciszą wibrujące w mroku. Słowa wwiercające się w uszy. Słowa wpadające w umysł. Słowa rozpływające się w nim. Słowa powtarzane. Słowa... Słowa... Słowa...

Znał te słowa.
Słyszał je tysiące razy, przez całe życie.
Nie, nie przez całe... Część? Fragment? Jaki fragment? Duży? Mały?
Duży fragment.

Znał ten język.
Słyszał go, gdy nie chciał go słyszeć. Oznaczał ból. Koniec bólu. Porażkę. Zwycięstwo. Smutek. Radość. Łaskę.
Nie, nie łaskę. Konieczność. Konieczność przyjęcia pomocy.
Uśmiech. Pogodny, radosny. Ciepły.

Znał ten... Znał ten głos.
Głos i uśmiech to jedno. Były jednym. Było w jednym i za pośrednictwem jednego.

-La-ma? Drog-po? Khje-rang re jin-pe?-zapytał w przestrzeń będącą czystym dźwiękiem.
Bez wizji i czucia. Znajdował się w dźwięku i nie istniał, póki nie był dźwiękiem, wibracją.

Czy to rzeczywiście on? Przyjaciel?

-Nga di-usłyszał w odpowiedzi, czując ciepły spokój. Miękki i puszysty... Ale co to znaczyło?
Znikąd jak powtarzająca się nieustannie mantra, wypowiadane ustami dawnego przewodnika.

-Ta!
Co to znaczy patrzeć? Przecież doskonale wszystko słyszał! Dobrze było słyszeć tego starego mnicha.

-Gom gjab-gi re-odpowiedział na niezadane pytanie troskliwy mężczyzna.
Przyjaciel żądał innego spojrzenia niż odbiór dźwięków, ale to niemożliwe. Niby co miałby odbierać?
Sensory są nastawione jedynie na odbiór istniejących bodźców. A istniał dźwięk, zaś on odbierał go doskonale.

Nie mógł się ruszyć, lecz nic dziwnego. Jak dźwięk mógł podrapać się po głowie czy usiąść? Nonsens.
Zastanawiał się, skąd znał takie pojęcie jak swędzenie czy barwy. Czysto abstrakcyjne frazesy bez racji bytu w świecie.
Co to znaczyło widzieć lub czuć? Równie dobrze mógłby zapytać co to znaczy matodić - odczuwać matematycznie, odbierać świat jako matematyczne prawidłowości?
Bez sensu.

-Khje-rang ku-su de-po jin-pe?
Nie rozumiał pytania. Jak mógł się czuć? Świetnie.
Przecież słyszał wszystko. Nie miał bólu częstotliwości ani rozstroju natężenia. Tony wysokie były wysokie, a niskie - niskie.

Gdyby tak nie było, mógłby zniknąć, ponieważ jego dźwięk byłby w stanie interferować z samym sobą. Naturalnie każdy jego dźwięk nieustannie interferował z otoczeniem.
Zawsze. Niezmiennie. Stale.
Dobrze być dźwiękiem, ponieważ ciężko takiego zabić inaczej niż przez zamach samobójczy. Śmierć oznacza całkowite wygłuszenie przez falę znoszącą, ale wystarczy tylko zmienić natężenie by interferencja miast zabić, wzmocniła oponenta.

O tak, zabójcy byli bardzo dobrze wyszkolonymi Soundkillerami, lecz było ich mało.

Maksymalne wytłumienie własnych dźwięków - należało się ukryć, ale jednocześnie Soundkiller stawał się podatny na atak.
Wystarczyła maleńka kontrfala, by stać się ofiarą. Cholernie niebezpieczny zawód.

Wytropienie fali identyfikującej i podążanie w jej kierunku zgodnie z wzmocnieniem natężenia.
Jednakże trzeba było uważać. Nałożenie się dwóch fal unicestwiało obie, tworząc całkowicie nową.
Zgroza.

On był Soundkillerem wysokiej rangi.

-La jin, nga sug-po de-po jin-odparł beztrosko, a w natężeniu rozmówcy wyczuł smutek.

-Ma-go... Sug-po gi...
Jak to nie? Przecież on chyba wiedział lepiej jak się czuje, prawda?
Poza tym... Jakie ciało? Co to ciało?
Kiedyś doświadczał tego pojęcia. Przynajmniej tak mu się wydawało, ale może mu się tylko śniło.
Tam wszystko przecież jest możliwe.

Czuję się świetnie-pomyślał, choć z lekkim wahaniem.

-Ma-go-westchnął mnich.

-Otwórz oczy-poprosił z niesłabnącym spokojem lama Keucang, przechodząc na angielski, a Inżynier mruknął cicho jak zmęczony życiem starzec.
Dźwięk mantry nie ustawał, a Antony Smith uczepił się go. Czy on się tak nazywał?
Anthony Smith? Siergiej Morozow? Borys Zajcow? Jim Henderson? Piotr Nowak? Bjorn Larsen? Hans Schwartz? Pedro Alvarez? Niccolo Sforza?
Sworza... Sworza... Skądś znał to nazwisko.

Caterina Sworza i Niccolo Machiavelli.


Ludzie będą zawsze dla ciebie źli, jeżeli konieczność nie zmusi ich do tego, by byli dobrzy.


Więc zadbajmy o tą konieczność-pomyślał nie wiedzieć czemu. Rada od samego siebie dla samego siebie?
Z jakiej racji? Do czego się odnosiła? Miał wrażenie, że do czegoś poza.

-Jesteś w wielkim gniewie-odezwał się mnich, za Smith zamyślił się.

-Czemu w takim razie nic takiego nie czuję?

-Gniew to nie tylko emocja, ale też czyny do niej prowadzące. Wielki gniew wokół Ciebie. Narasta. Cierpienie gniewu to silna bakteria. Mała i niepozorna szybko się rozmnaża. Otwórz oczy i pozbądź się gniewu!

Inżynier nie rozumiał ani jednego słowa. Co on czynił, iż wywoływał cierpienie?

Cierpienie jest nieodłącznym elementem życia, póki nie zostanie wykorzenione.
Jedyne usunięcie cierpienia było drogą do poszukiwanego przez wszystkich szczęścia.
By je usunąć należało opracować odpowiadającą rzeczywistości definicję, zidentyfikować jego źródło.

Czymże innym było jak nie niedoskonałością? Niedoskonałością nadaną duchowi na doświadczanej płaszczyźnie istnienia.
Czyż niedoskonałość nie jest przymiotem czysto materialnym i w nim mającym swe źródło?
Czy pożądanie nie rodziło się z potrzeb ciała? Czy gniew nie miał źródła w przemijaniu materii i do niej przywiązaniu?
Skoro wszelkie cierpienie związane było z materią, nie mogło być na stałe związane z duchem.
To znaczy, że byt niematerialny przejmuje dukkha adekwatne do materii, w jakiej się znajduje i jaką się otacza.
W takim razie czego kwintesencją był ów byt definiowany na podstawie stricte pozytywnych semantycznie określeń, zamieszkujący materię ludzką?

Na to pytanie każdy powinien odpowiedzieć sobie sam, lecz jakakolwiek nie byłaby odpowiedź mieszcząca się w ramach definicji i na niej zbudowana, musi być czymś więcej niż człowieczeństwem.
Musi stać na wyższym szczeblu niż tej samej drabiny.

Człowieczeństwo jako zestaw wszelkich odpowiadających rasie ludzkiej cech zawierało w sobie również naleciałości materialnego aspektu świata, zaś opuszczenie tej cechy miało jedynie dwie drogi.
Zejście w dół do zezwierzęcenia lub pięcie się w górę.
O ile pierwsza możliwość oznaczała regres, o tyle druga niewątpliwy progres, zaś posiadając ową wiedzę nie można było wyjść z zadziwienia jak aroganccy i egocentryczni są ludzie uważając człowieczeństwo za najwyższą z form bytów niematerialnych.

Były to tylko jego myśli, czy współmyślał ze swym mistrzem?
Jakkolwiek by nie było, dalej nie widział czemuż to źródłem gniewu miałby być? Czy chodziło o zawód Soundkilllera?

-Otwórz oczy...-naciskał ze spokojem Keucang.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 03-07-2012, 11:06   #205
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
Kontynuacja Horror Show :)

- O żesz w morde... - sapnął Thomas otwierając szeroko oczy.
Nie zastanawiał się wiele. Nie czekał nawet na reakcje reszty ekipy. Teraz liczyła się każda sekunda. Dosłownie. Gdy tylko usłyszał krótki raport Andersona, rzucił się natychmiast do torby Anthonego, którą wcześniej zostawił na korytarzu, zaraz za drzwiami wejściowymi do pokoju.
- Fałszerz! Amy znaczy się psia krew, idź do wejścia, do tych idiotów o ile w ogóle uda im się podejść do studia. - rozkazywał zdenerwowanym głosem, równocześnie przeczesując torbę - Tylko pod żadnym kurwa pozorem nie wychodź poza budynek, zrozumiałaś?! Nie pozwól też tym idiotom przejść przez czerwoną linię. Weź ze sobą Anto... - przerwał w pół słowa przypominając sobie opłakany stan w jakim znajdowała się chemiczka - albo lepiej Ruhla... albo Koroniewa... Jak chcesz. Pamiętajcie też, że jakby co to mnie tu nie ma. Ich zresztą też - kiwnął głową w stronę Dominica i Anthonego wypluwając słowa niczym karabin maszynowy pociski - Tak. Tak byłoby najlepiej...
Blackwood przycichł na chwilę kontemplując parę cennych sekund nad czymś w rodzaju pilota, którego wyciągnął z torby Anthonego.
- Pieprzone zabezpieczenia... - warknął do siebie po czym nagle oprzytomniał spoglądając zdziwionym wzrokiem na towarzyszy - Jeszcze tu jesteście?! Ruchy do cholery!
 
__________________
Wieża Czterech Wichrów - O tym co w puszczy piszczy.
aveArivald jest offline  
Stary 03-07-2012, 12:03   #206
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny



THE TOURIST

Turysta zareagował pierwszy, i to on z jakiegoś powodu zdawał się być chyba najbardziej poruszony zasłyszaną z telefonu Rulera wiadomością. Jak oparzony runął przez pokój rozpychając wszystkich, a potem z torby Pointa stojącej niedaleko drzwi wręcz wyrwał coś co wyglądało na zwykłego pilota do sprzętu elektronicznego.

Ta gwałtowność zaskoczyła większość osób zgromadzonych w pokoju Willa Eakhardta. Manipulując gorączkowo przy pilocie, Blackwood wykrzykiwał jednocześnie rozkazy. Co ciekawe, rzucał je tonem zdecydowanym i wprawnym - nawet średnio rozgarnięty obserwator zauważyłby, że człowiek ten jest nawykły do wydawania poleceń. Coraz więcej zdarzeń wskazywało na to, że Mr. Blackwood nie jest prawdopodobnie pierwszym lepszym facetem z licznego personelu wysłanym przez ARMA CORP, ale kryje wiele sekretów.

Tymczasem po wydaniu tonem nie znoszącym sprzeciwu paru dyspozycji Turysta całkowicie poświęcił się nerwowej manipulacji pilotem.Pilocik był maleńkim, cienkim prostopadłościanem z dwoma przyciskami na górze. Jeden z otwartą kłódką, a drugi z zamkniętą jak w pilocie od samochodu. Nie trudno domyśleć się było znaczenia, więc pierwszą część zadania Blackwood przeszedł piorunem.

Ale zaraz nadeszła ta trudniejsza. Blackwood wyglądał, jakby rozbrajał bombę - z natężoną uwagą na poczerwieniałej nagle twarzy i nieco trzęsącym się palcem, którym przesuwał nad guzikami oznaczonymi cyferkami...

Jak to dobrze, że pomagałem mu przy robocie, myślał próbując się uspokoić, gdyby nie to, nie miałbym nawet szansy. Tak, widział, widział palec Anthonego wystukującego pięcioznakową kombinację. Nie byłby sobą, gdyby odruchowo wtedy nie próbował jej zapamiętać, ale...Mógł się mylić przy obserwacji. Mógł źle zapamiętać...Mógł...Palec Turysty, stosując metodę bardziej odtworzenia drogi jaką przebywał wtedy palec Pointa niż odtwarzania po prostu sekwencji cyfr jeździł na razie w powietrzu...Tak, chyba tak....Denerwował się Blackwood...Fuck, nie jestem pewien...Ale...Uciekające szybko sekundy waliły go jedna po drugiej po mózgu, jakby ktoś wypalał mu je rozgrzanym żelazem. Decyduj się Thomas! Nie ma czasu!

Osoby stojące bliżej wyjścia widziały jak w jednym momencie, Blackwood podejmuje jakąś decyzję i kilkoma szybkimi ruchami wystukuje pięciocyfrową kombinację na pilocie. Potem nagle wypuścił z siebie powietrze i pobladł, wyglądał jakby nagle schudł parę kilo w te parę sekund.

Turysta podniósł oczy ku sufitowi, a później popatrzył po innych szeroko otwartymi oczyma, spojrzeniem które trudno było rozszyfrować.

Nic się nie działo. Poza dźwiękami, jakie wydawali sami, w studio panowała wielka cisza.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 04-07-2012, 09:55   #207
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Jestem.

W lepkiej ciemności szybowała świadomość, ostatnia, która umiera wraz z gasnącym życiem. Nie "kim" ani "czym", ani nawet "jak" czy "gdzie".

Jestem. Po prostu jestem.

***

Kiedy Antonia otworzyła oczy, odnotowała najpierw, że fakt bycia wiąże się z pierońskim bólem całego ciała. Potem odnotowała, że całkiem niedaleczko spoczywa w objęciach Morfeusza, których silę wspomagał wysoki poziom obecnej biochemii i farmacji ten, który był odpowiedzialny za znaczną część tego bólu. Dalej leżało ciało Willa Eakhardta, zamieszkałe obecnie przez psa rasy mops, popiskującego przez sen jak gwałcona dziewica.

Potem Antonia przypomniała sobie, kim ona właściwie jest. Widok własnych, czarnych dłoni napełnił ją jednak zdziwieniem... były takie wielkie. Całe ciało było jakieś takie wielkie, i tą wielkością, całym sobą opierało się woli Antonii, kiedy wstawała. Wtedy przyszły wspomnienia ostatnich wydarzeń, w tym podłej i małej zdrady Christophera Ruhla...
- Skurwysyn, skurwysyn - mamrotała Ramos zbierając się z gleby - ja mu nieba przychylam i karku nadstawiam... a on mnie w dupę wyruchał... słodka miłości... taaa...

Mimo wszystko, jakoś nie potrafiła go znienawidzić, a wiedziała, że powinna. Wiedźma nie może pozwolić bezkarnie ruchać się w dupę, to wbrew wszelkim zasadom! A jednak, gdzieś w głębi skopanej duszy, próbowała go usprawiedliwiać i wybielać. Nawet jakby próbowała zrozumieć. Co jednak z kolei nijak nie zmieniało w jej oczach faktu, że Christopher powinien postąpić inaczej. Powinien postąpić tak, jak chciała, i być taki, jak chciała.

Kiedy już chybotliwie, powiedzmy że - stała, poczłapała do stołu i ściągnęła z niego drżącą ręką chirurgiczny skalpel. Chrisowi może kiedyś wybaczy. Może zapomni nawet. Anthony nie mógł liczyć na podobną wspaniałomyślność. Bogowie jednak ją kochali, naprawdę kochali, a wyrazem tej miłości była obecna wspaniała okoliczność. On zemdlony, nikogo poza nimi - a Antonia miała nóż. Doprawdy, cudowne okoliczności przyrody!

- Wiedźmę można ruchać w dupę tylko za jej zgodą - Antonia sformułowała nowatorskie prawo wizerunku czarownicy, po czym kopnięciem przewaliła ciało Pointa na brzuch. Byli sami i już nie musiała przed nikim udawać, a przed samą sobą nie miała zamiaru. Przez chwilę zastanawiała się, jakby tu przeprowadzić całą operację. Wreszcie schyliła się, złapała Anthony'ego za włosy na karku i szarpnęła kilka razy, by sprawdzić, czy to przypadkiem nie doklejona plereska... Potem błysnął nóż. Na karku Pointa wykwitły czerwone kropelki, jak rubinowy naszyjnik, a w dłoni Antonii został lekko okrwawiony, niewielki skalp.

Kiedy chowała trofeum do kieszeni, zdała sobie sprawę, że ktoś patrzy. W jednej chwili zlała się zimnym potem, odwróciła się do drzwi... Nikogo. Nie ma nikogo. Wodziła szalonym wzrokiem po zakamarkach pomieszczenia, po cieniach czających się w kątach i dwóch nieruchomych ciałach. Nikogo. Nie ma nikogo. Ani... niczego?

W jednym kącie błysnęło czerwone oko bestii. Antonia wstała pomalutku, dłoń znów skoczyła po skalpel. Krok za krokiem, skradała się do tego, co przyczaiło się w ciemności. Jednak nie dobiegał stamtąd żaden dźwięk, nic się nie ruszało, tylko przekrwione oko błyskało upiornie. Skoczyła, a raczej poddreptała energiczniej w ciemność, poderwała skalpel do ciosu...

Ostrze ześlizgnęło się po obudowie kamery. Migała czerwona lampka - teraz zdawała się puszczać do Antonii porozumiewawcze, kpiarskie oko.


Powietrze ze świstem wyciekło przez okrwawione usta Antonii. W tej chwili jej bogowie kochali ją z wzajemnością. Fala wdzięczności zalała Antonię z głową.
- Dzięki, dzięki - mruknęła w stronę podłogi i sufitu, w końcu nie wiadomo, z której strony przyszło błogosławieństwo. - Zabiję wam kozę. Co tam, nawet dwie kozy. I czarnego koguta - wyłączyła kamerę, a feralną kartę pamięci ukryła w kieszeni.

Było wiele do zrobienia, ale Anthony leżący sobie bezwładnie był zbyt kuszący dla świeżego wkurwu Antonii. Na chwilę się zawahała... w końcu, to jakieś takie mało szlachetne było. A jednak - gdybyśmy wszyscy byli dobrzy i szlachetni, jakże smutny byłby ten świat, pełen nie ludzi, a aniołów. Antonia aniołem nigdy być nie chciała - toteż przytrzymała się stołu, by wziąć lepszy zamach, a potem wymierzyła bezwładnemu ciału Pointa kopniaka między jaja. Świat od razu zrobił się piękniejszy.

Kamera nie była jednak ostatnim odkryciem, jakiego miała dokonać Antonia. Kiedy obadywała zwłoki mopsa, by sprawdzić, czy nie kryje się tam jakaś iskierka świadomości, rzucił się jej w oczy breloczek na obroży, który przedtem w ferworze akcji przeoczyli z Willem. Fafik, głosił dumnie napis na srebrnym serduszku. A pod spodem dwa telefony, z czego jeden... był jej znany. Śmieci tańczące na wodzie, błysk flesza... wizytówka w kobiecej dłoni. Antonia skoczyła do swojej torby i wywaliła całą zawartość na podłogę. Kiedy już trzymała w dłoni elegancki kremowy kartonik, parsknęła małpim śmiechem. Bogowie mieli popieprzone poczucie humoru.

Antonia również... w końcu, to przecież nie wspaniałomyślność czy troska o Team czy jego Cel, na który miała już serdecznie wyjebane, kazały jej zerwać serduszko i razem z wizytówką umieścić w kieszeni Pointa. Będą mieli zagwozdkę. Rozgryzą, albo i nie. To już nie będzie sprawa Antonii.

Decyzja, mocna i twarda, dojrzewała już w jej sercu i niewiele było rzeczy, które mogłyby zawrócić ją teraz z drogi.

Spod rytualnych malunków zmywanych z ciała Willa wyłaniały się ślady zmagań z Christopherem. Tu siniak, tam otarcie... nic groźnego, ale to uprawdopodobni historyjkę, którą zamierzała sprzedać Friedmannowi. Nie mogła sobie tylko przypomnieć, czy zanim opuścili klinikę, kazała Willowi podpisać zgodę na operację. Miała taki zamiar, ale czy to powiedziała? Szczegóły koszmaru, z którego budzi się człowiek, zawsze się zamazują...

Kiedy wrócili, Antonia wpychała bezwładne nogi Willa w nogawki dżinsów.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 04-07-2012 o 10:50.
Asenat jest offline  
Stary 04-07-2012, 11:51   #208
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny



THE MARK


Wszystko za oknami przesuwa się i wygląda jak nagrany na VHS sen, odtwarzany po raz tysięczny. Czy istnieje coś poza tym miastem?

Limuzyna sunie bezgłośnie. Nie widzę z niej moich poddanych. Starannie dobierani ludzie w garniturach pilnują, by nie przekroczyli linii wytyczonych przez innych starannie dobranych ludzi w garniturach. Za zbliżenie się do króla grozi śmierć. W tym kraju zawsze tak było, ale wbrew temu co piszą wydumani intelektualiści, ma to wpływ na wieczną potęgę Rosji a nie na jej słabość jak spekulują słabi.

Kierowca jedzie tak płynnie, że ledwo zauważam że stajemy. Ach tak, Dmitrij. Jego twarz odkleja się od anonimowych cerberów w czerni i majaczy w przestrzeni między skrajem opuszczonej z cichym szelestem szyby a dachem auta. Dlaczego tu jest? Ach tak, decyzja. Oni nie lubią dwuznaczności, a pozostawiłem ich z jedną.

- Panie prezydencie...Kazał mi pan pytać dziś.
- Przypomnij mi. - mówię, choć pamiętam.
- Ten człowiek, o którym rozmawialiśmy. Czy potrzebuje już snu? Miałem pytać dziś.

Musi umrzeć. Przyjaciel. Ukróćmy jego cierpienie. Próbuje mnie ostrzec. Nie zasługuje na życie. Nie powinienem się go pozbywać. Morderca. Przyjaciel. Wróg. Przyjaciel. Jest niebezpieczny. Ostrzega mnie. Potrzebuje snu, połóżmy go wreszcie spać. Nie, niech jeszcze chodzi po tym padole łez. Ja też nie lubię dwuznaczności. Szarości. Sen. Nadejdzie dla każdego. Dla niektórych wcześniej. A dla niego?

- Panie prezydencie...? - nieśmiało nalega Dmitrij. - Czy mam zaczynać kołysankę?




Sorokin. Siergiej Sorokin.

Patrzę na Sorokina, a on wytrzymuje moje spojrzenie z niezachwianą powagą i spokojem. Nie wyczuwam w nim strachu. Tak, to Iwanow jest wieloletnim szefem sekcji. To Iwanow ma największe doświadczenie i najwyższą szarżę. Ale ten Sorokin...Zawsze z boku, zwykle milczący, wypowiada się raczej tylko zapytany dając dowód swojego pełnego profesjonalizmu. Nie podlizuje się, nie owija w bawełnę, nie boi się w mojej obecności powiedzieć trudnej prawdy. Gdy tak patrzę na ten zespół, na siedzących z przodu Iwanowa i Sorokina to zawsze mam wrażenie że to jednak Sorokin jest tutaj mózgiem. Za jak wieloma sukcesami Iwanowa stoi pan Siergiej...? Obaj siedzą w tym od samego początku, od pierwszych testów. Od czasów, gdy jeszcze sam nie słyszałem że grzebanie się w cudzych snach jest możliwe. Iwanow jest jak pies, dobry pies, niebezpieczny dla obcych lecz lojalny, oczywiście dlatego że trzymam go za smycz z obrożą pod napięciem, ale lojalny. Sorokin w papierach jest nawet bardziej kryształowy, choć trzyma się na dystans. Wszelkie badania profilowe wskazują, że nie stanowi dla mnie zagrożenia - jego osobowość zdaniem badaczy jest wypadkową prawdziwego rosyjskiego patriotyzmu ( tu przypomina mi mnie samego) oraz odkrywcy: siedzi w tych całych sennych innowacjach nie dla władzy i polityki jak choćby Iwanow - ale powoduje nim umysł naukowca nowej ery, naukowca który chce przekroczyć granice, dotrzeć dalej niż inni. Jak Einstein. Pierwszy stawiać stopę na nieznanych lądach. Jak Kolumb. Kiedy jeszcze uczono mnie parę rzeczy o tych...incepcjach...to Sorokin był jedyny, któremu udało się mnie zainteresować. Jako mentor był doskonały, nie podchodził do mnie z perspektywy poddanego, ale mimo wszystko mistrza, na co nikt inny nie chciał się odważyć. Z perspektywy czasu sam nie wiem...Czy to odwaga, czy jednak głupota - mimo tego absolutnie wyjątkowego jeśli wierzyć badaczom umysłu?






Teraz Siergiej patrzy na mnie, choć to Iwanow jak zwykle przemawia. Sorokin patrzy z większym zaaferowaniem niż zwykle, bo też jego nadzieje znowu odżyły. Jest jak odrzucony kochanek któremu ukazano właśnie cień szansy na powrót oblubienicy. Mój brak zainteresowania ich projektami, moja niełaska dla dziedziny zarządzanej przez Iwanowa, oczywiście umniejszała znaczenie ich organizacji , ale dla każdego z tych dwóch miała inne znaczenie. Dla Iwanowa oznaczała pewną reorganizację, poświęcanie się innym tematom i układom bardziej - może nawet częściowo się cieszył że prace nie idą pełną parą...Sorokin to co innego. Dla niego brak mojego zainteresowania snami to cios. Bo brak mojego zainteresowania to brak subwencji na jego badania. Brak pieniędzy na postęp, jego postęp. Brak możliwości rozwinięcia skrzydeł. Wielkie koncepcje potrzebują wielkich pieniędzy. Przełomy i rewolucje technologiczne potrzebują wielkiego sponsora. I oto jestem, po latach znowu przejawiłem cień zainteresowania ich sekcją. Nadzieja, że być może jednak dzieło jego życia znowu pojawia się jako możliwość, nie jako utracony skarb. Stoi na swojej drabinie w Kaplicy Sykstyńskiej, a na dole jestem ja i tylko mój kaprys może zdecydować czy postawię ptaszek na fakturze za farby.

-...teraz, gdy na szczęście zdecydował się pan panie prezydencie na powrót do koncepcji...- rozpędza się tymczasem za bardzo Iwanow.
- Tego nie powiedziałem. - ucinam krótko - Powiedziałem, że chcę bardziej zainteresować się tym wchodzeniem w sny. Tylko tyle. Zgadzam się na częstsze niż do tej pory spotkania z waszą sekcją, bo mam zamiar poszerzyć swoją wiedzę z tego zakresu. Wy to zapewnicie. Czytam coraz więcej o tym, że te metody są równie innowacyjne jak psychoanaliza Freuda.

- To adekwatne porównanie, panie prezydencie - odzywa się po raz pierwszy Sorokin - Odkrycia Freuda, podobnie jak te nad którymi pracuje nasza sekcja i podległe jej zespoły badawcze, mają swe źródło zarówno w sferze filozofii, jak i w medycynie. Jednak pozwolę sobie zauważyć, że przełom który jest w naszym zasięgu ma szansę być nieporównywalnie bardziej znaczący dla nauki niż psychoanaliza. Co ważniejsze, o wiele bardziej znaczący dla przyszłej potęgi naszego kraju...i rozwoju świata.

- Siergiej jak zwykle zapędza się za bardzo w swoje ideologie. - wchodzi mu w słowo Iwanow - Otwarcie tego tematu dla szerokiej dyskusji naukowej byłoby po prostu utratą niewątpliwej przewagi jaką posiadamy na tym polu. Klauzula tajności musi być tu priorytetem bardziej niż gdzie indziej, Amerykanie i inni są daleko w tyle... i niech tam pozostaną. - uśmiecha się jak sam Joker - ...przypominam państwu, że jak do tej pory cały świat zdecydowanie podziela rozpowszechniany przez nas pogląd że tego typu praktyki jak i badania nad nimi pozostają zdecydowanie w sferze pogwałcenia prawa i są nielegalne. Także, choć nie ma na razie ku temu rzecz jasna regulacji, biorąc pod uwagę prawo międzynarodowe. Powinniśmy dążyć ku temu, by tak było jak najdłużej, tylko tak mamy kontrolę nad przechwyceniem tego rynku przez liczące się korporacje.

- Nie wypowiadam się w kwestiach legislacyjnych. - odparł spokojnie Sorokin - To nie moje poletko. Może zostałem źle zrozumiany, wszystkie moje osiągnięcia naukowe w tej dziedzinie mają zawsze służyć tylko i wyłącznie Federacji.

- Do rzeczy. - mówię, bo męczą mnie już te akademickie rozważania, a swojego przywiązania do Rosji na własne szczęście Sorokin nie musi mi udowadniać słowami. Wystarczają raporty z jego życia.

Iwanow milczy. Tak, wiem już o co chodzi. Ktoś ma próbować mi się przeciwstawić, a z tego grona taką śmiałość ma tylko Sorokin.

- Panie Prezydencie. - Siergiej ma minę buddyjskiego mnicha - Oczywiście możemy kontynuować nasze spotkania w formie wykładowej. Ale jeśli pan chce znać moje zdanie...Teoria pozostanie tylko teorią. Jeśli chce pan rzeczywiście zajrzeć za tę zasłonę, można to zrobić tylko w jeden sposób. W tej rozmowie o kolorach to pan jest nadal niewidomy. Nalegam, by zgodził się pan wreszcie osobiście wziąć udział w prawdziwej sesji. Wie pan dobrze, że kwestie bezpieczeństwa nie są tu prawdziwym problemem, procedury awaryjne od dawna są przygotowane.

Pozwalam mu kontynuować, ale nie zdradzam się choćby gestem czy miną.

- Tylko w ten sposób...- wykorzystuje swoją szansę Sorokin - ...Iwanow będzie w stanie spełnić swoją funkcję i nauczyć pana o naturze zagrożenia ze strony wrogów, sposobach na ich zapobieganie. Dobrze pan wie jednak, że mi chodzi o coś więcej. Tylko w ten sposób, otworzy pan oczy panie prezydencie i spojrzy na tę technologię bez zniekształcających okularów przypuszczeń, stereotypów i....

Przełyka ślinę.

-..i własnych obaw. - kończy z podniesioną głową. Zdecydował się. Ta odwaga może nawet imponować. Choć sięgam pamięcią daleko, nie mogę jakoś przypomnieć sobie ostatniego przypadku gdy ktoś otwarcie zarzucił Wilkowi, że ten się boi.

- Spojrzy pan na nią tak jak ja. - po chwili milczenia ciągnie Sorokin, bo wszyscy inni strachliwie mnie tylko obserwują, jak zaczarowane przerażone ptaki. - Zrozumie pan mnie. Zrozumie pan przyszłość. Zrozumie pan, że tak naprawdę nie jest to tylko technologia.

Nie uchodzi mojej uwadze skrzywienie Iwanowa.

- Zaufał mi pan....- Sorokin zachowuje się, jakbyśmy byli tu tylko we dwóch a przestrzeń była pustką - ... dobierając mnie jako swego mentora w szkoleniu wstępnym. Niech pan zaufa mi teraz. Poprowadzę pana w nowy świat. Ta nowa dziedzina... Jest jak ocean. Jeśli teraz nie nauczy się pan w nim pływać, kiedyś zaskoczy pana potop. Ze mną...Zbuduje pan okręt, by panować nad wszystkimi wodami. Proszę się zgodzić. Musi się pan zgodzić. Najwyższy czas.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 04-07-2012, 22:05   #209
 
Kovix's Avatar
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
Ruler nie podniecał się otrzymaną wiadomością- byłoby dziwne, gdyby nikt nie zareagował ten burdel, który tu się rozegrał. Ktoś musiał usłyszeć strzały. Broń była w pogotowiu. Najważniejszym było bronić wierchuszki Teamu, toteż Ruler został w pomieszczeniu z Pointem i Antonią, patrząc beznamiętnie na jej zabiegi względem nieprzytomnego Anthonego.
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline  
Stary 06-07-2012, 10:29   #210
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Trzy postacie, z czego dwie uzbrojone, i pies. Zbliżały się po betonowej płycie, dość powoli. Dirk Maggenta spokojnie, ale uważnie, przyglądając się już z daleka wejściu i okolicom budynku. Jego partner z obawą, dwa kroki z tyłu. Gomez wlókł się za nimi, trzymając warczącego psa na smyczy.
- Eeee....- wydarł się nieoczekiwanie ochroniarz, gdy zbliżyli się do czerwonej linii okalającej budynek. - Ten reżyser...Mówił żeby za to nie przełazić...Bo to co dalej to kręcą do filmu, czy jakoś tak. Znaczy, na filmie ma być pusto. Mówił, że jak ktoś zepsuje ujęcie to będzie płacił za taśmę.

Dirk prychnął tylko i zdecydowanym krokiem pierwszy dał kroka przez linię, zaciskając pewnie dłoń na swej broni.




THE TEAM


Antonia, po otrzeźwiającym pokrzykiwaniu Blackwooda, zaczęła wyrzucać z siebie słowa jak pociski, zajmując się wstępnie “nowym” Willem. Kulę trzeba było wyjąć, ale nie tutaj - na razie trzeba było szybko zawiązać ranę - tylko po to by przy wynoszeniu stąd chłopak nie zostawiał za sobą pięknego czerwonego śladu na podłogach. Niedawny uciekinier obecnie chyba omdlał, jak oceniła, z bólu. Ramos wiązała jego nogę szybko, nie przestając mówić. Nalegała, by schować gdzieś szybko ciała Pointa i “starego” Willa w miejscu, gdzie ich gliny nie wypatrzą - i pewnie miała rację. Na inną propozycję - to znaczy by przy okazji obu związać czy skuć - na razie nie było czasu więc można było mieć nadzieję że się nie obudzą zanim zalegną w nowych siedzibach. Broń Anthony’ego znikła gdzieś w czeluściach jej torebki.

- Aha! Zróbcie coś z tym psem! - rzuciła niecierpliwie - Schowajcie gdzieś.
- Gdzie?
- Do schowka na miotły, w kratkę wentylacyjną, do tapczanu, czy coś, nie wiem!

Ciało psa zniknęło gdzieś w ogólnym zamieszaniu. Ktoś z trzeźwiej myślących posłuchał Chemiczki i w trybie ekspresowym, z pomocą Antonii, choć przecież wiedźmy zwykle nie dźwigają bezwładnych nagich ciał - przetransportowano trzy ciała, na razie z braku innych pomysłów, do starej rekwizytorni - znajdującego się dość daleko od pokojów Teamu, gdzieś w mrocznych bocznych uliczkach. Tędy. Tędy. Teraz przez te drzwi, otwarte uff...Teraz w prawo. Nie, tam za daleko. W lewo. Uwaga, zawalony sufit..Należało się spieszyć, a miejsce było dobre jak każde inne - zaproponowała go szybko Ramos, bo i tak miała zamiar pobiec tam po atrapy broni.

Trzy ciała zostały ostrożnie ułożone na zakurzonej podłodze, pomiędzy różnorodnymi zapomnianymi trofeami z najprzeróżniejszych produkcji filmowych. Dłoń trzasnęła o przełącznik, nędzna żarówka na drucie rozjaśniła, tylko trochę, ponury magazyn.
- Zgaś to, zwariowałaś?
- Zaraz! Gdzieś tu widziałam....- Antonia skoczyła ku półkom - ...o, tutaj! Wiedziałam!

Dobrze pamiętała. Szafka, a na niej tabliczka. ATRAPY- BROŃ PALNA. Ha! Antonia dopadła jej jak jastrząb i szarpnęła za drzwi. Za nimi była wyściełana suknem ścianka z wgłębieniami na "broń", pistolety. Pustymi wgłębieniami. Atrap nie było. Był namazany na suknie napis.

CRYER WAZ HERE


- Zamek elektroniczny. - wyjaśnił Gomez, gdy stali przed wejściem głównym do budynku.
- Na co czekasz? - fuknął Maggenta. - Musisz mieć kartę jako ochrona. Otwieraj to, ale cicho.
- Mam. - ponaglony Gomez niechętnie przejechał kartą po czytniku i wejście do studia stanęło otworem, ukazując biegnący daleko szeroki, zaopatrzony w szyny do transportu sprzętu korytarz główny.

- Fields. - rozkazał półgłosem młodszemu partnerowi gliniarz - Obejdź budynek, sprawdź czy nikt się nie kręci i w jakim stanie są okna. Potem wracaj tutaj.
Krótko uciął marudzenia chłopaka, który w końcu niechętnie ruszył w bok. Gdy zniknął, Maggenta spojrzał na Gomeza.
- A ty? - syknął cicho - Co się tak patrzysz. Bierz psa i ruszaj przodem.
- Ja?
- A co kurwa, masz zwierzaka na wystawę? Jak masz w budynku włamywaczy, to lepiej żeby zajęli się na początek nim niż nami. Idź.
- To po co...
- Chce pan, by pana nazwisko pojawiło się w moim raporcie panie Gomez? - warknął glina.





THE CHEMIST

Ryzykując szelest, Ramos opróżniła jeden ze stołów z rekwizytów, tam położono wijącego się mężczyznę z przestrzeloną nogą. Utrata krwi i ból osłabiły go już wyraźnie i był nadal w stanie omdlenia, co w tym przypadku było zaletą bo nie bronił się przy niesieniu, a także nie krzyczał już ale tylko pojękiwał czasem półprzytomny - co w przeciwieństwie do krzyku dało się stłumić dłonią, by hałasy przy transporcie korytarzem nie ściągnęły glin prosto w to miejsce.
Należało się nim zająć, i to szybko - oceniła migiem Ramos patrząc na ranę. Krew krzepła, normalnie. Ufff...Lekarska torba, którą porwała po drodze ze swojego pokoju, stuknęła o podłogę i pod palcami Chemiczki otworzyła się jak ostryga ukazując poukładane narzędzia.
Zabawa z filmem musiała poczekać. Ruler, ciągnąc faceta z otwartą raną po zakurzonych, brudnych podłogach, nie myślał o konsekwencjach. Jeśli nie było za późno, należało zapobiec ewentualnemu zakażeniu. Wyjęła wodę utlenioną. Niejedna robota w charaterze Chemiczki nauczyła ją mieć przygotowany przybornik z paroma podstawowymi w akcji rzeczami, zwłaszcza z tymi które przydawały się gdy świstały wokół kule. Mocne, porządne antybólowe szpryce były jedną z tych rzeczy. Szybko odwijała dwie nowe sterylne strzykawki. Jedną dla siebie. Drugą dla... Willa. Chyba...Willa. Dla niego miała coś mocniejszego niż dla siebie. Gliny musiały być już gdzieś wewnątrz budynku, więc Team nie mógł teraz pozwolić sobie na radosne wydzieranie się faceta któremu zaraz pewna miła pani będzie kawałkiem żelastwa dłubać w otworze postrzałowym w poszukiwaniu kuli z armaty Ruhla...

Elastyczne, białe rękawiczki zatrzeszczały na palcach Ramos. Niestety, choć bardzo chciałaby pogadać z policjantami, będzie to musiał zrobić ktoś inny. Miała nadzieję, że ktoś z głową.





THE TEAM


Amy nie czuła się idealnie w roli przywódcy, czego wcześniej nie ukrywała. Pierwsza sytuacja, z niespodziewanymi glinami, wprawiła ją w konsternację. Na szczęście Blackwood i Antonia nie mieli oporów przed wydawaniem szybkich poleceń i rozdzielaniem na gorąco zadań. Koroniew, z braku poleceń Amy, zdecydował się na posłuchanie Turysty i razem z innymi wziął się sprawnie do dźwigania ciał. W sytuacji, gdy nie było innych postanowień, a czas biegł cholernie szybko, Fox przekonała się: ludzie woleli wykonywać rozkazy jakie by one nie były, niż marnować czas nie mając własnych idealnych pomysłów - to dawało przynajmniej szansę że rozkazujący wiedzą co robią.

Dotyczyło to też jej samej. Blackwood chyba miał rację, ktoś musiał wyjść naprzeciw policjantom jeśli szopka miała się powieść. Ponaglona przez Thomasa ruszyła w kierunku wyjścia z pokoju, a potem dalej aż na główny korytarz. Za sobą słyszała ciche kroki. Koroniew? Ruhl, który dbał tylko o to, by wierchuszka Teamu niezależnie od okoliczności miała zabezpieczoną dupę - a teraz to jej własna dupa była namaszczeniem Malcolma dupą najważniejszą? Może obaj? Koroniew jednak chyba poszedł z ciałami...Nie wiedziała, obstawa szła dalej i nie wychylała się z mroku. Pięknie. To ona miała odegrać tę komedię przed glinami. Komedię, od której dużo zależało. Wiedziała, że musi zatrzymać gliny daleko od miejsc gdzie działy się te straszne rzeczy. Zostawili za sobą zbyt wiele bałaganu, więc jeśli policjanci dotrą aż tam...Zadrżała, dochodząc do głównego korytarza. Byli w środku, widziała ich zza rogu. Dotarli już niemal do połowy korytarza. Przynajmniej minęli boczny korytarz gdzie siedzieli zamknięci więźniowie...Nie mogą powrócić w tamte okolice, tam mogą być hałasy. Ogarnij się, poprawiła włosy i ubranie. Czas na Show. Pięknie.

Ale...Jeśli ktoś miał omamić bajeczką stróżów prawa, to kto miałby zrobić to lepiej niż złotousty Fałszerz? Jeśli nie Amy Fox miała zaczarować policjantów, to kto inny mógł mieć taką szansę?

Kto inny wyglądał bardziej na prawdziwą hollywodzką aktorkę?

- Stój, bo strzelam! - usłyszała dalej przed sobą, gdzie majaczyły męskie sylwetki z bronią - LA PD! Połóż ręce na głowie, wyjdź pod światło i klęknij!
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172