Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-07-2012, 07:33   #99
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Gobliny nawet nie drgnęły słysząc rozkazy... co miało swoje plusy i minusy, bowiem nie ruszyły też do wyjścia, a Gharrkhakk dzierżył przecież yarkissową lampę! Etrom, po sekundzie wahania chwycił Justusa pod ramiona i, z pomocą Eillif, pociągnął bezwładne ciało w stronę wyjścia. I tak swoją ulubioną broń - siekierę - oddał domorosłym górnikom. Za to dziewczynę ogarnęła zwykła niepewność - tym razem czy jej magia zadziała pod ziemią, bez widoku zieleni i nieba. Tak czy siak, pająki były jeszcze za daleko by mogła coś zrobić, choć wcale nie chciała, by znalazły się bliżej. Blask pochodni lśnił w ich nienaturalnie wielkich oczach, które odbijały zniekształcone sylwetki wycofujących się w panice ludzi. Jednak to, że osłaniał ich Rafael i Yarkiss nieco uspokajało zielarkę; niestety niewiele - wiedziała, że gdzieś na suficie czai się olbrzymia bestia, gotowa zrobić z nimi to, co zrobiła z Justusem, wilkami o bogowie jeszcze wiedzą z kim. Zresztą kilka sekund później jeden z myśliwych podpalił kokony i nie musiała już o niczym myśleć - jaskinię momentalnie wypełnił gryzący dym, a jaskrawe jęzory płomieni błyskawicznie pełzły w górę, pożerając rozpięte wszędzie sieci. Wszyscy, ksztusząc się, przyśpieszyli kroku; z góry dobiegł ni to pisk, ni to jęk - przez załzawione oczy Yarkiss dostrzegł, że pełznąca po suficie istota wycofuje się na widok ognia, przynajmniej na chwilę zaprzestając pościgu. Wiedział jednak, że zyskali najwyżej minutę - kokony szybko się dopalą i ściana ognia nie będzie już dla przerośniętego robala przeszkodą. O ile sami nie poduszą się wcześniej.

W tym czasie Solmyr i Korenn również próbowali dotrzeć do wyjścia, mając do niego najdalej z całej grupy. Znacznie bliżej był pająk, który upatrzył ich sobie na posiłek. Obaj młodzieńcy wpatrywali się uważnie w ośmioro czarnych oczu, bezskutecznie próbując wyczytać z nich następny ruch potwora. Ten zaś zatrzymał się, po czym plunął raz i drugi białawymi kulami. Na szczęście obie chybiły, rozplaskujac się miękko w spore kupki sieci. Z tyłu naraz buchnął płomień, zaskakując całą trójkę. Łasica szarpnęła się w uścisku zaklinacza, instynktownie chcąc uciec jak najdalej od ognia. Gdyby popędziła w jeden z bocznych korytarzy... chłopak ścisnął ją mocniej i pobiegł do wyjścia. Bogini z pewnością nie chciałaby, by dla honoru walki narażał bezpieczeństwo swojej przyjaciółki. Zresztą dym z płonących kokonów oraz swąd padliny i przypalanego mięsa nie zachęcały do pozostania w miejscu ani chwili dłużej. Wkrótce ogień przygaśnie i ponownie zostaną w mroku, zdani na łaskę i niełaskę pająków.

Rafael głośno zakaszlał. Nie spodziewał się, że opary z pajęczyn będą takie drażniące. Drapie, nie drapie, trzeba coś zrobić, bo za chwilę znów jedynymi źródłami światła będą jego migotliwa pochodnia i oddalona lampa.
- Przysięgam ci... - przerwał, kaszląc - Gharkak! - Koślawo wykrzyczał imię stwora. - Chodź tu z tą lampą albo będziesz miał ze mną do czynienia!
Jakoś nie wyobrażał sobie, żeby miał karać ich goblińskiego towarzysza. Ale czemu goblin miałby o tym wiedzieć? Niestety żaden z goblinów nie ruszył się z miejsca - bardziej bały się pająków, niż człowieka, który zaraz mógł stać się łupem robali. Korzystając z jasności myśliwy rozejrzał się po jamie. Dojrzawszy wielkiego pajęczaka, postanowił nie spuszczać go z - obolałych i łzawiących - oczu. Skoncentrował się i czekał, aż bestia podejdzie na tyle blisko, by móc trafić ją swoją fiolką. Miał nadzieję, że ktoś go ostrzeże jeżeli to inny pająk będzie bliższy dotarcia w to miejsce.


Korenn zaklął, gdy Solmyr pomknął biegiem. Ale trudno było mu oskarżać chłopaka, sam czuł w żołądku lodowatą kulę, na widok tego że taki niedoświadczony czaromiot jak on ma się mierzyć z bestią wielkości rosłego psa, plującą pajęczyną i zapewne jadowitą. Nie sądził by pająk dał mu w spokoju spleść czar, dlatego wypuścił włócznię a zamiast tego przymierzył się do strzału z kuszy, wdzięczny losowi za to że nie rozładował jej zawczasu. Był to błąd, jak się okazało, bowiem bełt jedynie nieszkodliwie brzęknął i skrzesał iskry na kamieniu posadzki.
- Diabli, diabli, diabli! - Korenn powtórzył jak mantrę, upuszczając kuszę i zamiast tego łapiąc za włócznię leżącą pod nogami. Gdy się zgiął dopiero wtedy przypomniało mu się że za pazuchą ma przecież butelkę z alchemicznym ogniem, uciskającą go w brzuch. Nie było to miejsce najlepsze z punktu widzenia cieszenia się w przyszłości licznym potomstwem, ale teraz nie stracił czasu na grzebanie w plecaku. Nie spuszczając pająka z oczu zaczął się cofać wraz z innymi, czekając na szansę celnego ciśnięcia butelką w bestię. Okazja ta nadarzyła się gdy wystrzelona przez Etroma strzała wbiła się w odwłok bestii; niestety fiolki ciśnięte z obu stron zarówno przez maga jak i Rafaela o włos minęły szamoczącego się z bólu stwora. Z rozbitych flaszek buchnął jasny płomień, a krople gęstej cieczy prysnęły na pająka, wypalając w jego ciele bolesne dziury. Co prawda ślepia wroga pozostały bez wyrazu, lecz obu młodzieńcom wydało się, że otoczony ze wszystkich stron ogniem potwór wpadł w panikę, gdyż zaczął miotać się na wszystkie strony, chwilowo bardziej zainteresowany bardziej wydostaniem się z morza płomieni niż atakującym go obiadem.

Wokół Jarleda rozpętał się chaos. Słyszał krzyki towarzyszy i syk płomieni, a w powietrzu wyczuwał gryzący dym. W dodatku widok szarżującego na niego pająka i pajęczyny które go oplatały, wcale nie upiększały sytuacji. “Grobokop” gdy tylko upadł na ziemię, spróbował rozerwać pajęczyny, jednak mimo starań nic mu to nie dało. Pająk był coraz bliżej, więc Jarled spróbował wstać i zwyczajnie uciec, i o jakiś ostry kamień przeciąć krępujące go pajęczyny. Niestety lepka przędza krępowała jego ruchy na tyle, że podniesienie się do pionu nie wchodziło w grę.

Yarkiss powiedziałby, że podpalone przez Rafaela kokony paliły się, aż miło popatrzeć, gdyby nie dym, który szczypał go teraz przeraźliwie oczy i ograniczał znacznie pole wiedzenia. Zresztą swąd, który się teraz roztaczał w jaskini nie był wcale lepszy. Łowca wiedział już, dlaczego pająki zjadają swoje ofiary na zimno. Odkrycie jednak te, obecnie schodziło na plan dalszy. Postanowił podzielić się nim z kompanami w bardziej sprzyjających okolicznościach. Teraz mimo, że pożar paradoksalnie ostudził zapał największego stwora do walki, cały czas mieli na karku jeszcze dwa pajęczaki. Tropiciel korzystając z okazji, że był odgrodzony od największej bestii ścianą ognia, skupił swoją uwagę na pająku po swojej prawej ręce. Ten o zgrozo szarżował na bezbronnego Jarleda. Yarkiss długo się nie zastanawiał. Pobiegł ile sił w nogach w kierunku towarzysza, trzymając w lewej dłoni włócznie przygotowaną do rzutu. Gdy był wystarczająco blisko, cisnął nią - w zamiarze w jedno z wielu oczu pająka i... Nie trafić z kilku metrów z pająka wielkości dorosłego wilka, to jest sztuka! Udało się jej dokonać Yarkissowi, nie był on jednak z tego przesadnie dumny. Skwitował to tylko krótkim
- Niech to szlag! Na swoje usprawiedliwienie łowca mógł powiedzieć, że włócznią rzucał dotychczas równie często jak Wartka zamarzała latem. Za niecelny rzut mógł także obwiniać koszulkę kolczą, do której jeszcze na dobre nie przywykł i nazbyt go krępowała. Tropiciel nie silił się jednak na wymówki, których i tak nikt nie miał czasu słuchać. Ruszył w kierunku pająka, kiedy przemknęły obok niego dwa promienie energii (zapewne autorstwa Solmyra), a następnie trafiły w stwora. Przez chwile Yarkiss był zdezorientowany wyczynami zaklinacza, ale szybko się otrząsnął. Korzystając z okazji, że pająk był skupiony na oplątanym Jarledzie, wyjął z pochwy krótki miecz i ciął bez zbędnego zastanowienia w odwłok. Ostrze nie napotykając większego oporu zagłębiło się w ciele stawonoga. Tropiciel nie podpadł jednak w samozachwyt. Mając w pamięci nauki Canryka, po wyprowadzonym ataku błyskawicznie odskoczył od stwora. Dzięki temu zdołał uniknąć ugryzienia przez zranionego pająka, który momentalnie się odwrócił i wyprowadził kontratak. Był tym razem na szczęście zbyt wolny.
Myśliwy widząc, że cały czas Jarled nie może się oswobodzić, zaczął powoli się wycofywać. - Chodź tu. Nie bój się Yarkissa. - Próbując odciągnąć pająka, chciał zyskać na czasie. Bestia bardziej niż chętnie podążyła za łowcą, który musiał lawirować wśród przypieczonych resztek pajęczego posiłku. Ogień już się dopalał i wiedział, że za niespełna minutę jaskinię na powrót ogarnie mrok - sprzymierzeniec pajęczaków. Na szczęście kątem oka zobaczył, że Grobokopowi udało się w końcu rozerwać przędzę i znów szykował się do ataku. Pająk niecelnie kłapnął szczękoczułkami, po czym plunął pajęczyną w kierunku Yarkissa. Chłopak zdążył się uchylić; lepka sieć nieszkodliwie wylądowała na jednym z kokonów, który znów buchnął jaśniejszym płomieniem. - Nie ze mną te numery. - Uśmiechnął się do stawonoga, kiedy zdołał uchylić się w ostatniej chwili przed lecącą wprost na niego pajęczyną. Zdawał sobie jednak sprawę, że za drugim razem może nie mieć już tyle szczęścia.
- Jarled nareszcie! - Ucieszył się łowca, kiedy Grobokopowi udało się oswobodzić z pajęczyny. - Wyjmuj sejmitar i tnij poczwarę, bo zaraz będzie ciemno. - Mówiąc te słowa, przymierzał się do kolejnego ciosu. Nie chciał dać bestii czasu na wyprowadzenie kolejnego ataku. Tym razem tropiciel zamachnął mieczem tak, żeby pozbawić pająka jednego z odnóż. Niestety trafienie ruchliwych nóg nie było takie proste; dało jednak Jarledowi sposobność do wyprowadzenia celnego ciosu w bok pająka. Myśliwy z satysfakcją zobaczył żółtawą ciecz sączącą się z rany, a pająk cofnął się kilka kroków, nerwowo przebierając odnóżami.


***

Tymczasem przy wejściu do jaskini krztusząca się dymem grupka starała się ogarnąć walkę wśród spadających kokonów i dopalających się sieci. Cienie rzucane na ściany przez pajęczaki nadawały wrogom jeszcze straszniejszego wyglądu.
- Uciekać, uciekać, uciekać - Gharrkhakk w panice szarpał koszulę Etroma, aż ten zniecierpliwiony odtrącił go kopniakiem. Najwyraźniej gobliny bały się same ruszyć w mrok, ale i tu nie było z nich żadnego pożytku prócz trzymania latarni. Z jednej strony łowca miał ochotę rzucić się do boju, z drugiej jednak łukiem tak dobrze mu szło... no i pozostawała kwestia Eillif, która zajmowała się umierającym kapłanem, co chwila nerwowo zerkając wgłąb pieczary. Dziewczyna bardzo chciała pomóc towarzyszom, ale Justus trzymał się jej kurczowo, szepcząc coś urywanym głosem. Dym nie pomagał rannemu; mężczyzna krztusił się coraz bardziej i miał problemy z oddychaniem, a ona przez trzask płomieni nic nie mogła zrozumieć z tego co mówił! Co prawda mogła spróbować podleczyć go znowu, by mogli dowiedzieć się czegoś więcej, ale widziała, że było by to przedłużanie agonii... i, co gorsza, czuła na sobie ciężar wyboru - co, jeśli ktoś z jej grupy zostanie ciężko ranny; lub nawet więcej osób? Jak wtedy im pomoże? Justusowi pomóc nie mogła; co najwyżej ulżyć w cierpieniu. Gdyby tylko miała mleko makowe... ale oczywiście tego - i wielu innych rzeczy - nie zabrała w drogę. Mogła więc tylko uspokajająco gładzić go po głowie i poić wodą.
- Ruiny w... - charczał tymczasem akolita. - Grobow... Visena... Odzyskajcie za... cenę... ten ...elf...
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 06-07-2012 o 07:59.
Sayane jest offline