Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-07-2012, 12:47   #28
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Benwolio początkowo czytał. Wiedział też, że warto wykorzystać chwilę nieuwagi ze strony Kurta i zająć się sprzętem najemników-dezerterów. Tak na wszelki wypadek - gdyby w jego podróży coś z tego mogło mu się jeszcze przydać. Ich była grupa. Dużych, silnych, w zbrojach i z bronią, z której wiedzą jak korzystać. On był sam. Nie miał ani pancerza, ani nawet konia a bronią niemal nie potrafił machnąć a co dopiero zrobić komuś jakąś krzywdę. Gawędziarz zdecydowanie nie opowie przygody gladiatora przeżytej osobiście. Co to, to nie...

Przy zbrojnych znalazł jakieś jedzenie, szmaty, koce, ogólnie podstawowe juki i... złoto. Na oko jakieś 13 koron w różnych nominałach. Miał więcej, ale cóż... nie zna dokładnie swego celu więc każda pomoc się przyda. Po owym zapożyczeniu zabrał się za zwinięcie swego skromnego dorobku a potem czytanie. Czytał i czytał aż wszyscy się obudzili, zjedli i szykowali do drogi. Cicero odłożył lekturę, gdy niziołek powiedział, że najemnicy są w jakimś dziwnym stanie. Śpiączka czy co? On się na tym bynajmniej nie znał. Słysząc taką nowość aż ciężko mu było na sercu biorąc konia jednego z nich... Musiał jednak jakoś żyć a im życzył jak najlepiej.

***

"Oby nic jej nie było. Oby i ona przeżyła tę noc i wróciła do swojego ciała. Tak się boję. Nie wiem czy chcę znać prawdę. A co jak jej stan jest podobny jak tej hałastry na starym zamczysku? A co jak skończyła jak Casamir? Nie wierzę. To nie może się tak skończyć. Uratuję ją chociaż bym miał własne jelita wysrać. Kogo ja próbuję oszukać! Mam nikłe szanse. Mniejsze niż niewielkie. Nie pozostaje mi nic innego jak zrobić to z czego jestem znany... znajdę wyjście z tego bagna. Nawet najgłębszego..."

***

Przez następne dni podróży Benwolio umilał wszystkim czas opowieściami. A tych znał wiele... Bywało nawet, że na owłosionej twarzy Fleischera pojawiał się uśmiech. Taka mieszanka satysfakcji i rozbawienia. Prawda była taka, że mimo olbrzymiej ogłady nawet taki mówca jak Cicero nie zawsze potrafił tak zawikłać akcję aby koniec historii był nie do przewidzenia. Fabuła jednak nie była liniowa...

Postoje były dla Banwolio wybawieniem. Chociaż widać było, że konno jeździć potrafił to koń, którego otrzymał w przydziale był zbyt narowisty. Może to jego wojownicza natura a może... wrodzona głupota - jak u co niektórych bywa. Chociaż koń to ponoć mądre zwierze. Czytanie było miłą odmianą dla ciągłego żarcia tego samego popijanego wodą. Benwolio lubił czytać. Każde doświadczenie starał się podzielić na te przydatne i te mniej przydatne. Pierwsze zapamiętywał a te drugie... wyrzucał ze łba w cholerę.

***

W momencie, gdy gawędziarz myślał, że zad mu już przymarzł do siodła byli już blisko miasta. Na tyle blisko, że dostrzegł sporą zbieraninę ludzi. Większość z nich była ubrana na biało jak... wierni Shalyi. Po Benwolio nie było widać ożywienia, ale w czaszce kotłowało się od myśli. Jego zmysły badały otaczający go eter niczym dzikiego zwierza. Niczym dziwnym więc nie było, że jako pierwszy dokładnie wiedział o co zebranym chodzi... Pielgrzymka. Widać starych wiernych i młodych - nie dawno zwerbowanych. Benwolio wiedział, w którą stronę zmierzają. Był też pewien, że niedługo dowie się dokąd...

O tym kim są Ci ludzie świadczyły nie tylko białe szaty. Nikt nie miał oręża, nie klął - co od podróży w tak doborowym towarzystwie Benwolio przez myśl by nie przeszło - i co najwyraźniejsze gorliwie się modlili. W obozowisku jednak nigdzie nie było widać Katheriny ani nikogo przemawiającego do tłumu czy coś w tym stylu. Nie było ani jej, ani tego całego Pielgrzyma.

***

Bramy strzegła para strażników. Ciepłe płaszcze, standardowa broń. Tak samo szarzy jak ich ubiór. Jak cały Stirland. A może opuszczonemu, samotnemu mężczyźnie po prostu wydawało się, że wszystko straciło kolor? Że cały świat to jeden, wielki, pieprzony odcień szarości? Nie. To nie to...

Strażnicy usunęli się z drogi na widok towarzystwa kolorowo ubranego Benwolio. Aby odciągnąć myśli od ukochanej Cicero wyobraził sobie całą zbieraninę jako swoją świtę. Krasnolud, rycerz, medyk i cała reszta. Nie jeden szlachcic by pozazdrościł takiej ferajny. Nie jeden.

Miasto wyglądało na spokojne i... całkiem ładne. Nie nosiło ani śladów żadnych plag ani wojen. Mieszkańców było niewielu tak samo jak podróżnych. Pewnie większość miała do roboty o wiele lepsze rzeczy niż zatrzymywać się na takim zadupiu. Benwolio wrócić do żywych, gdy ekipa mijała "Jaskółkę". Poza tym jego uwagę skupiła okolica świątyni Sigmara. Dokładniej trójka ludzi rozmawiająca z kapłanem Młotodzierżcy. Jeden wysoki gość z białymi włosami, drugi w białej szacie a trzeci... kobieta o krótko strzeżonych, rudych włosach. Benwolio nie wiedział czy to ona, ale czuł to. Znał zapach jej włosów, wiedział jak się ubierała i - chociaż to dziwne - wiedział jak myśli. Jak myślała przed tą całą ucieczką...

Benwolio odczekał aż większość dostrzeże to co on. Chwilę się temu przyglądał po czym spojrzał w kierunku jednego z pobliskich straganów. Wyglądał na zainteresowanego asortymentem. Zsiadł z konia, spojrzał na Kurta i powiódł wzrokiem po reszcie.

- Widzimy się później. Najlepiej w "Jaskółce". Wygląda na porządny lokal. Mam do załatwienia parę spraw. Do zobaczenia Panowie. - z tymi słowy gawędziarz ruszył w kierunku straganu.

***

"To ona. Cholera to ona! Mogłem do niej podejść i porozmawiać. Mogłem poznać tego całego Pielgrzyma i ich białowłosego kolesia. Mogłem ją zabrać ze sobą... Nie chciałem jednak budzić podejrzeń reszty. Anonimowość może mi się jeszcze przydać..."

***

Najpierw trzeba było załatwić podstawowe sprawy. Benwolio więc zostawił konia w stajni, dał stajennemu zaliczkę aby konia nakarmił, napoił i wypielęgnował. Potem udał się do innej tawerny. Na tyle oddalonej od "Jaskółki" aby reszta nawet nie pomyślała do niej zawitać. Tam wynajął pokój, gdzie zabrał ze sobą posiłek. Jadł na spokojnie zastanawiając się. Znowu stawał się Konradem. Ale tylko na chwilę. Tylko na chwilę...

Po kąpieli Konrad zabrał się za kolejne przebranie. Parę dodatkowych piegów, ubranie na styl bogatego uczonego. Będzie wyglądał jak bakałarz albo jakiś urzędnik. Aby nie budzić podejrzeń pójdzie bezbronny, ale też zabierze jedynie jedną sakiewkę. Chwila treningu mowy typowej dla mieszkańca stolicy i był gotowy. Kristoff Hellmer.

***


Jabłka, gruszki i wszystko co zdrowe i dorodne. Powinno wystarczyć. Powolny, spokojny krok w kierunku bram nie dawał cienia złudzeń aby ktoś przejrzał jego przebranie. Strażnicy wyraźnie ożywili się na widok uczonego. Obcięli go nieprzychylnym spojrzeniem, ale z pewnością nie poznali. Do pielgrzymów od bramy było nie daleko. Po jakimś kwadransie spokojnego spaceru Kristoff był już w obozowisku. Na miejscu. Nigdzie nie widział ani Katheriny ani jej towarzyszy. Cholera...

Ludzie wydawali się jednak życzliwsi niż poprzednio. Nie widząc obok Kurta, jego zbrojnego kompana, Khazada i całej reszty zbieraniny przyglądali się już normalniej. Nie posiadający broni nie budził żadnych podejrzeń a worek, który niósł przykuwał jedynie ciekawskie spojrzenia. Pielgrzymi zamiast uciekać czy schodzić z drogi uśmiechali się przychylnie. Najmniej było tu mężczyzn w sile wieku. Dzieci, kobiety, starcy... Było w czym wybierać. Niektórzy z nich nosili ślady wojny. Siedzący na wozie mężczyzna, na oko mający trzy dekady za sobą, bez lewej ręki rozmawiał z siedzącą obok dziewczynką. Inny, bez oka, modlił się głośno klęcząc na skórzanym płaszczu. Jedna babunia z bielmem na oku bawiła się z jakąś małą dziewczynką. Kristoff z ciekawością patrzał po całej zbieraninie. Współczuł tym ludziom. Współczuł z całego serca. Mimo iż wierni mieli konie, wozy, zdawali się być szczęśliwi - grali w kości, czytali, dzieci biegały, ktoś coś strugał. Nie zbierali się jednak wokół nikogo po czym można wnioskować, że Pielgrzyma akurat nie było...

***

"Jebany oszust. Wabi chorych, niepełnosprawnych i... innych aby skusić ich tymi bredniami. Wmawia im, że Bogini Miłosierdzia ich wyleczy! Że im pomoże ukoić ból. Ten psychiczny może, ale... nic więcej. Nawet ona nie sprawi, że odrośnie ręka, noga, oko. Nie potrafi uleczyć gościa, który po spotkaniu z zielonymi na polu doi ze strachu drzewa. Nawet ona tego nie umie. A on wykorzystuje ludzką łatwowierność... Pieprzony."

***


Widząc młodą czytającą dziewczynę Kristoff postanowił porozmawiać. Najpierw znacząco kiwnął głową aby ta podniosła na niego wzrok. Nie miała jeszcze dwudziestu lat. Siedziała na wypchanym czymś worku i czytała zwój, który od razu schowała do torby. Spojrzała na uczonego bystrymi oczami. Podobnie jak paru innych nie miała na sobie białej szaty.

- Witam Panią. Czy mogę się dowiedzieć cóż to za grono zebrało się przed bramami? - zagadnął Kristoff.

- Witam Panie. Jesteśmy w trakcie pielgrzymki do świątyni Shalyi.

- Hmm... Ciekawa toć to nowina. Czyli, mam rozumieć, wszyscy zebrani są zagorzałymi wiernymi pod wyzwaniem Pani Miłosierdzia?


- Wszyscy mamy nadzieję, że Pani nam pomoże w tych ciężkich czasach. To nas łączy. - powiedziała dziewczyna z uśmiechem.

- Jestem pewien, że tak będzie. Ehh... gdzież moje maniery! Nazywam się Kristoff Hellmer i jestem, jak zapewne bystro Pani dostrzegła, uczonym. Jeden z moich bliskich przyjaciół, Benwolf, zajmujący się teologią bardzo ciepło wspomina kapłanów i wiernych Shalyi...

Kristoff po przywitaniu się ucałował rękę dziewczyny. Ta wstała i dygnęła, gdy z galanterią ucałował jej dłoń.

- Miło mi Pana poznać, nazywam się Klara.

- Widzę tu sporo dzieci, Klaro. Początkowo miałem dostarczyć ten pakunek do moich znajomych w mieście, ale te owoce chyba większą radość sprawią tym pociechom. Może zostawię je u Ciebie a ty je rozdasz? Nie chciałbym nikogo urazić. Wiem, że Matka Miłosierdzia nakazuje pomagać ludziom potrzebującym i słabszym. Może pójdę o krok dalej i zostawię ten skromny upominek. A czy mogę wiedzieć w jakiej mieścinie znajduje się cel waszej wędrówki?

Kristoff podał dziewczynie worek. Nie nachalnie, bez nacisku, delikatnie. W trakcie wspomnienia o dzieciach z uśmiechem powiódł wzrokiem po zbieraninie. Klara z początku wahała się, ale również popatrzyła na dzieci i przyjęła pakunek.

- To bardzo miłe z Twojej strony. Klasztor, do którego zmierzamy mieści się w Stirlandzie, dokładnie na terenach byłej Sylvani. Czeka nas jeszcze długa i niebezpieczna wędrówka.

- Długa na pewno, ale mam nadzieję, że nie aż tak niebezpieczna jak zawsze. Wiem, że wasza głęboka wiara i pokorna modlitwa chroni was przed złem, ale czy nie macie żadnego przewodnika czy też wodziciela?

- Oczywiście, że mamy. Nie chce być nieuprzejma Kristofferze, ale czy mogę Ci zadać pytanie?

- Możesz. Śmiało.

- Mało spotykamy życzliwych osób, pochodzisz z tego miasta? Wybacz nazwa mi wypadła z głowy.

- Z Sechusalburg? Nie, ależ skąd. Jestem jedynie przejazdem. Mało spotykacie życzliwych ludzi? Mówisz mi o tym, dlatego, że spotkała was jakaś przykrość, że strony mieszkańców tej mieściny?


- Ależ skąd. Po prostu ostatnio łatwiej spotkać bandytę lub oszusta niż uczciwego człowieka. Z tego co wiem mało osób odwiedza Sechusalburg o tej porze roku. Kupcy zwykle zimują w większych miastach.

- Rzeczywiście mało podróżnych a tym bardziej kupców widziałem za palisadą. Strażnicy za to jacyś nerwowi. Wydaje mi się, że póki co nie mają się czego obawiać. Cały czas zastanawia mnie ten klasztor. Zdaje się, że widziałem kiedyś sporą budowlę wzniesioną ku czci Shalyi w Swartzhafen. Jest to w Stirlandzie, od strony byłej Sylvani. Są w okolicy i góry, i las, a nawet jakaś rzeka się znajdzie. Czyż to nie tam zmierzacie? Piękna okolica.


Kristoff uśmiechnął się wspominając Swartzhafen...

- Niestety nie tam chodź nie wątpię, że jest tam pięknie. Dużo podróżujesz?

- Praca mnie zmusza. Nie ukrywam, że podróże są bliskie memu sercu. Lubię poznawać nowe krainy a tym bardziej ciekawych ludzi. Nigdy nie wiadomo kogo można spotkać na nowo poznanej ziemi... A ty? Lubisz podróże?


Zaśmiała się, jakoś tak nie wesoło.

- Niestety, to podróże lubią mnie. Jest to jednak miłość nie odwzajemniona. Na pewno poznajesz wielu ciekawych ludzi... Jak choćby swoich znajomych z miasta. Wstyd mi prosić, ale może mogliby zapewnić części z nas nocleg?

- Niestety nie znam mieszkańców tego miasta. Jedyni moi znajomi z tej okolicy obecnie też są w podróży. Mimo iż nie jestem w stanie poprosić mieszkańców o pomoc to może zafunduję części z was nocleg w tawernach, zajazdach czy innych przybytkach? Trzeba sobie pomagać a chyba tyle jestem w stanie zrobić. Nie dam rady przenocować wszystkich a i te noclegi nie będą w pokojach z wysokim standardem, ale... jestem w stanie pomóc jakiejś części z tych ludzi. Wielu musi być zmęczonych podróżą. Tylko czy będą chcieli przyjąć moją pomoc? Jak uważasz?


- Wybacz, zmyliłeś mnie mówiąc wcześniej o znajomych w mieście. I tak nam bardzo pomogłeś. - podniosła pakunek z owocami - Nie chciałabym narażać Ciebie na takie koszty.

- Ależ nie narażasz. Uwierz, że mam więcej pieniędzy niż potrzeba aby bezpiecznie trafić do celu mej podróży. Może zróbmy tak: Ja zostawię Ci troszkę złota na nocleg dla ludzi a ty postarasz się w mieście znaleźć dla was jakieś towarzystwo. Widziałem w mieście wielu...

- Dziękuję. Nie szukam towarzystwa.
- odpowiedziała ozięble.

- Nie rozumiem Cię doprawdy. - powiedział z kiwaniem głową. - Dobrze. Skoro nie chcesz towarzystwa w podróży to może przyjmij chociaż moją pomoc.

- Dziękuję Panie Kristofferze, ale radzę sobie. Nie chce już Pana zatrzymywać i narażać Pana znajomych na brak tak zacnego towarzystwa.

- Oj, dziękuję. Zatem nie pozostaje mi nic innego jak życzyć bezpiecznej podróży i odnalezienia celu waszej wędrówki. Miło było Cię poznać, Klaro. Żegnam...


Odchodząc Kristoff znowu rozejrzał się po obozie, ale już nie tak ciekawsko. Nie znalazł jednak ani Pielgrzyma ani celu jego wyprawy...

- Również życzę bezpiecznej podróży Panie Kristoffer. I miłego towarzystwa.

***

Przebrany Konrad udał się przed świątynie Sigmara po drodze szukając wzrokiem Pielgrzyma. Co prawda udaje bardziej zaciekawienie miastem. Świątynia nie była za duża nawet jak na taką mieścinkę. Kamienny budynek sięgał ledwo po za pierwsze piętro i kończył się spiczastym dachem. Nad drzwiami ktoś wstawił okno w kształcie młota. Tylko rozglądanie się pozwoliło czujnemu mężczyźnie zauważyć Dietera zanim ten spostrzegł go pierwszy. Właśnie wychodził z karczmy i rozglądał się jakby czegoś szukał...

Pomiędzy nimi było jeszcze parę straganów. Poza tym cała masa bocznych uliczek oraz paru ludzi. Konrad nie miał akurat ochoty zostać wykrytym. Jeszcze nie. Spokojnie podszedł do sprzedawcy skór pytając o jego towar. Po krótkiej chwili giermka już nie było więc Konrad udał się w dalszą drogę. Do karczmy.

***

Po zamówieniu posiłku poszedł na górę. Po dojściu do pokoju Konrad się umył jedynie na chwile mogąc być sobą. Jedynie tę chwilę. Potem się przebrał znowu stając się gawędziarzem. Benwolio Cicero. Znowu ćwiczył obcy akcent aby nikt nie nabrał podejrzeń. Teraz pozostało mu czytać. Musi szybko skończyć ten dział i zabrać się za kolejny. Potem za następny... Dopiero za parę godzin Benwolio uda się do "Jaskółki". Ciekawe jak tam reszta…
 
Lechu jest offline