Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-07-2012, 07:55   #29
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Kurt nie bardzo interesował się dobytkiem najemników… miał w końcu to co sobie przy użyciu Bazyliszka i Casamira zostawił ukrytego w stajni. Wprawdzie trzosik nieomalże rozleciał mu się w rękach to kamyczki jeno po lekkim przeczyszczeniu świeciły tak cudnie, że niewiele mogło mu popsuć humor. Co by o tej nocy wiedźm nie powiedzieć to nie była ona najgorsza. Magiczny miecz i szlachetne kamienie… teraz było już tylko czekać Fleischerowi aż ta ladacznica Fortuna się od niego odwróci.

O Raubritterze wiele można było złego powiedzieć (i wiele z tego byłby zgodne z prawdą) ale nie to że nie umiał okazać wdzięczności. Zarówno najemnikom którzy zaoferowali mu dach nad głową jak również krasnoludowi i bajarzowi za pomoc na majdanie piekielnego zamku. O ile nie miał problemu z tym, żeby zabrać pogrążonym w dziwacznym śnie dezerterom koni to już ograbianie ich z jedzenia tudzież ciepłych rzeczy uznał za mało wskazane. Ponadto z giermkiem i przy wsparciu każdego kto poczuwał się do jakiś takich uczynków poprzenosił ciała w jedno miejsce i pookrywał ich tak żeby nie pozamarzali na kość. Poza tym powiększył palenisko starej stanicy i naniósł tam kilka grubych pniaków – takich co to ognia nie będą dawać pod sklepienie ale za to będą się tlić i dawać ciepło jeszcze przez wiele godzin. Kto wie, może bogowie pozwolą wrócić ich duchom do ciał… a szkoda by było, żeby te były zmrożone na kość. Po co komu kolejna banda wkurzonych upiorów szwendających się po Imperium…

- Z pozdrowieniami z przeszłości… wywalczyłeś to sobie.
Zwrócił się do krasnoluda wręczając mu rubin… Nic wielkiego i porażającego, żaden tam klejnot godny lordów… ot zwykły kamyczek. Taki co to można pić za niego kilka dobrych dnie. Co to krasnolud może pić kilka dobrych dni… a człowiek tygodni. Podobny wręczył też Cicero. A na pytanie skąd to ma odpowiedział, że od Bazyliszka… i oburzony zapytał – A co ty myślałeś, że ja mam głowę tylko po to żeby hełm na niej nosić? I się roześmiał, nie wyjaśniając sprawy do końca.

***

Podróż minęła nadwyraz spokojnie. Nic ich nie zjadło, ba nawet nie próbowało. Nikt ich nie atakował, ba nawet nie próbował. Nikt ich nie okradł… i nie próbował. Milczenie krasnoluda, który zmienił chyba imię – tak przynajmniej Kurtowi się wydawało, bo nie poznali się za dobrze przez te parę godzin spędzonych w ruinach. Równoważyło się z gadatliwością Tileańczyka. Do póki ten gadał (czasem nawet śmiesznie) miast wypytywać tedy to rycerzykowi nic a nic nie przeszkadzało… oczywista już na początku powiedział mu, żeby darował sobie bajania dla starych i młodych bab o szlachetnych czynach czy inne takowe pierdolety. Za to upraszał go o pieśni bo co by o nim nie mówić to miał słabość do tileańskich przyśpiewek… takich smutnych, o domu i tęsknocie do kobiet. On znał tylko dwie dość sprośne o słodkiej piczy Vittorii i o Malenie co to na męża nie czekała tylko gździła się z gachami jak ten wojował – oczywista w oryginale je wyśpiewywał, pamiątka po wojowaniu ramię w ramię z Gryfami z Luccini. A w końcu każdy bard śpiewać i grać musi!

Miasteczko pomimo tego że wyglądało nieomalże jakby je zrobiono z mchu i paproci i polepiono błotem dawało nadzieję na ciepły kąt, strawę i może jakąś babę. Hałastrę pod bramą minął… póki to nie była banda zbrojnych ani uciekinierów z jakiś okolicznych wiosek nie interesowała go. Tym bardziej, że gdzie nie popatrzył nosili jakieś znaki gołębicy. Po za ty to było ich ledwie parędziesiąt duszyczek. Brama, rozmoknięty trakt i coś na kształt rynku… wszystko to jak w dziesiątkach podobnych miast. Śmierdziało biedom, odpadkami i fekaliami. Ale stało i żyło! I nie było tutaj tak biednie jak można było się spodziewać… i żebraków mniej i obdartusów które przecież wypełniały wszystkie miasta po wojnie. Może miejscowi nie wpuszczali byle kogo za miejskie mury? Nie to jednak zwróciło jego uwagę. Kapłan, jakaś pinda i znajomek ze starych lat… gawędzili w najlepsze przed wrotami świątyni. Kurt zrobił szybki rachunek sumienia – Hamlyn nic mu nie jestem dłużny ani on mi. Ni złota ni stali. Nie mniej jednak jego serce nie wypełniało szczęście z takowego spotkania. Niezauważony udał się do karczmy, zlecając giermkowi ochędożenie koni i ekwipunku.

Karczma jaka była taka była. To co oferowała wystarczało rycerzowi – dach nad głową, ciepły kąt, ciepłą strawę, grzane winno zaprawione korzeniami i były nawet dwie niczego sobie kelnereczki. Które wcale frywolnie reagowały na klepnięcia w zad czy podszczypywanie. A jak ta płowowłosa przynosząc mu parujący gulasz oparła się niby przypadkiem ciężką piersią o jego bok wiedział już którą powinien poprosić o przygotowanie kąpieli.

Wino przyjemnie rozgrzało duszę, gulasz z rzepą, marchwią i selerem napełnił żołądek, kąpiel zmyła z niego długą drogę, a Sabina zadbała o to, żeby nie wspominał źle tej mieściny. Jak się okazało dziewczęta, dorabiały sobie za przyzwoleniem właściciela… pewnie coś tam mu odpalały z tego procederu.

Dopiero po jakimś czasie zszedł już przebrany w czyste łachy – stare kazał sobie wyprać i pocerować, do biesiadnej izby aby przy kufelku posłuchać co dzieje się w mieście i w okolicy. Tedy przegryzając kiełbasę rzekomo z dzika i jakiś mocno słony ser popijał tutejsze pieniste i nadstawiał ucha.
 
baltazar jest offline