Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-07-2012, 17:04   #36
Sierak
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
***
Halendos, Pod Oślizgiem

***


Pierwsze promienie słoneczne rzuciły refleks na rzekę przepływającą przez Halendos. W przezroczystej wodzie dało się dostrzec pierwsze ryby próbujące przeciwstawić się prądowi strumienia. Na ulice miasteczka wyszło pierwsze kilkanaście osób.
- No, to teraz pora na sen i dla księżyca - uśmiechnął się pod nosem starszy mężczyzna taszczący pod pachą wędkę, komentując niezmienny cykl dnia i nocy. Mimo bardzo wczesnej pory nie można było powiedzieć, że Halendos było całkowicie puste. Od razu dało się zauważyć że miasto żyło z połowu ryb, a rzeka była zbyt płytka na wpuszczenie w nią większego statku. Stare, miejscowe wygi doskonale wiedziały że trzeba wstać skoro świt żeby cokolwiek nałapać, jeszcze zanim codzienny gwar kupców i przejezdnych wypłoszy wszystkie ryby z okolicy. Gwar zaś, wraz z upływającymi minutami nabierał na sile. Po samotnych wędkarzach przyszła kolej na sklepikarzy polujących na najlepsze miejsca, w międzyczasie zjawili się również pierwsi podróżni. Około godziny siódmej otwarto część sklepów stojących przy głównej ulicy, o dziewiątej zaś miasteczko nie przypominało już w niczym spokojnej wioski, jaką wydawało się być pod osłoną gwiazd. Głośne pokrzykiwania, parsknięcia koni i śmiechy słyszane zza okna nie pozwoliły nikomu z drużyny najemników pospać dalej jak do ósmej. Tawerna również wstała na nogi, o czym świadczyło skrzypnięcie deski co jakiś czas pod ciężarem krzątającej się po piętrze osoby. Dół również nie próżnował, o ile podłoga była w miarę dobrze uszczelniona, tak już ściany i okno niekoniecznie i wszystko co działo się przed Oślizgiem, słyszalne było również w górnych izbach. Kolejni członkowie eskapady wraz z upływem czasu schodzili na dół, gdzie gospodarz raczył ich śniadaniem: jajecznicą na bekonie z chlebem i do picia co tam kto wolał. Od razu na myśl przyszła okrągła sumka, którą wyłożyć musiał arcyszpieg organizując pobyt tutaj. Dolna sala powoli nabierała swego codziennego, wypchanego klientami po sufit, wyglądu.

Jednak mimo upływu czasu było coś, co niepokoiło. Dotychczas na dole pojawiło się sześciu z siedmiu członków drużyny: dwaj ciężkozbrojni rycerze, zakuty w płytę krasnolud, ruda kobieta i gnom wraz ze swoją rozszczebiotaną córeczką. Brakowało oczywiście mrocznej elfki, początkowo drużyna zwalała to na zaspanie, spokojnie konsumując posiłek, który trzeba przyznać gospodarzowi, faktycznie był nie tyle zjadliwy, co po prostu dobry. Mimo tej rodzinnej atmosfery ktoś co chwila spoglądał na schody oczekując schodzącej po nich drowki. Napięcie rozluźniała nadająca jak katarynka Trix, co rusz zauważająca coraz to nowsze aspekty połączenia jajka i bekonu. Po kwadransie żona właściciela Oślizga udała się na górę sprawdzić i obudzić kobietę, jednak powróciwszy stwierdziła, że pokój jest całkowicie pusty. Elfka nie zostawiła po sobie nawet najmniejszego śladu urywając się bez słowa. Wyszła na zwiad? Dostała nowe rozkazy? Może zwyczajnie zdezerterowała? Ci, którzy podróżowali z Velprintalar zdawali sobie sprawę z tego jak Corrik podchodzi do takich spraw (szczególnie opcji trzeciej) i mogli tylko przypuszczać co może spotkać na powierzchni drowa-dezertera.
Minęła dziewiąta, w dość napiętej atmosferze cała szóstka zebrała się od stołów dziękując za śniadanie i szykując się do wyruszenia dalej. Drużyna nie mogła pozwolić sobie na dekoncentrację gdyż jedynie kilka godzin dzieliło ją od niebezpiecznych, starożytnych puszcz Yuirwood. Nie marnując więcej czasu, najemnicy przygotowali się do podróży i wybyli z lokalu wychodząc najpierw na główną ulicę Halendos, a zaraz później trakt prowadzący na południe Aglarondu.

***
Aglarond, Puszcze Yuirwood

***


Podróż z Halendos nie trwała długo, mimo początkowej niepewności co do poczynań czarnoskórej elfki drużyna wreszcie skoncentrowała się na zadaniu i ruszyła na południe. Droga była praktycznie pusta, szlak handlowy biegł na zachód do Urst, gdzie też podążała większość karawan. Już na pierwszy rzut oka widać było, że trakt do elfich puszcz nie był najczęściej używany w tutejszych okolicach. Niegościnność elfów była wręcz legendarna i większości kupcom stanowczo odmawiali. Powiadało się, że tylko ci potrafiący uszanować starożytne tradycje byli mile widziani w Stopie Relketha, swoistej stolicy Yuirwood strzeżonej przez cztery smoki pieśni. Sam las zajmował sporą powierzchnię Aglarondu rozciągając się od zachodu po wschód i w dużej części był elfią domeną. Według przekazywanych ustnie informacji po całej puszczy porozrzucane były starożytne, elfie ruiny zasiedlone przez przyciągane magią bestie lub przystosowane do zamieszkania przez uciekające ze swojego planu gwiezdne elfy. Swoją drogą było to chyba jedyne miejsce w Faerunie, gdzie można było się natknąć na ten niezwykle rzadki i piękny gatunek elfa. Wiele ruin kończyło się pozamykanymi (lub nie) portalami do Sildeyuir, niewielkiego planu atakowanego obecnie przez demony. Historia elfiego azylu była dość smutna, rdzenni mieszkańcy Yuirwood w dawnych czasach, zmuszeni koniecznością ucieczki odwołali się do starożytnej magii tworząc niewielki plan na którym się schronili. Dziś ta sama magia przyciągnęła do Sildeyuir rzesze czartów próbujących wydrzeć długouchym ich sekrety, przez co ci znów zmuszeni zostali uciekać do swoich rodzinnych stron.
Zostawiając w spokoju elfie historie warto było skupić się na obrzeżach puszczy. Ostatnia karawana dostrzeżona przez drużynę najemników minęła ją kilka godzin temu. Logicznie rzecz biorąc żaden kupiec nie zapuściłby się tak daleko wgłąb lasu nie mając pewności, czy mieszkańcy Stopy Relketha będą chętni w ogóle dobić jakiegokolwiek targu. Oczywiście pozostawała również kwestia trafienia do starożytnej placówki, co nie było znowu takie proste. Wysłannicy z Velprintalar dopiero teraz zdali sobie sprawę, na co się porwali. Nawet obrzeża Yuirwood były tak gęste, że ciężko było dostrzec przeciskające się przez gęste korony drzew promienie słoneczne. Na wynajęcie tropiciela było trochę za późno, można było mieć tylko nadzieję, że któryś z miejscowych łowców, o których notabene w państwie krążyły wręcz legendy, wpadnie na zagubionych podróżników.

Po kilku godzinach wędrówki okazało się, że samotna podróż przez Yuirwood była złym pomysłem. Marvolo wielokrotnie zagadywał Trix o jakiekolwiek ślady magii, gdyż nie wierzył że ciągle rozchodzące i schodzące się uliczki nie były efektem czarów. Wyglądało to bardziej jakby las celowo wyprowadzał zwiedzających na manowce nie chcąc, by ci zakłócili spokój jego i jego mieszkańców. Wraz ze schodzącym coraz niżej po nieboskłonie słońcem drzewa zdawały się zacieśniać, całkowicie ograniczając widoczność praktycznie do zera. Krótko po zapadnięciu zmierzchu wiedzeni przeczuciem Erianne, emisariusze Velprintalar dotarli zza gęstej linii pni i gałęzi na średnich rozmiarów polankę. Właściwie to bardziej przypominała ona bajoro otoczone chwastami i wyrastającymi z pod zielonkawej i zdecydowanie zbyt gęstej wody drzewami. Być może było to dobre miejsce na rozbicie obozu na noc? Za dnia zdecydowanie łatwiej było poruszać się ciasnymi ścieżkami, a i lepiej nie wiedzieć co szlajało się nocami po Yuirwood. Miejsce wydawało się być spokojne i raczej opustoszałe, puszcza była idealnie cicha, wręcz zbyt idealnie gdyby zapytać kogoś o mniejszym zaufaniu do matki natury. W pewnym momencie rudowłosa wojowniczka podniosła dłoń w górę, dając pozostałym znak do zatrzymania się. Zauważyła ona to samo co Sareth, jednak wpojone w siłach wywiadu Velprintalar nawyki sprawiły, że zareagowała na to od razu. Kapłan podobnie jak pozostali stanęli w miejscu spoglądając wyczekująco na Erianne, ta pod osłoną nocy była praktycznie niewidoczna. W niezrozumiały sposób cienie zdawały się otulać jej sylwetkę i pochłaniać ją, nie pozwalając na określenie w pełni gdzie konkretnie się znajdowała. Kilka metrów przed miejscem postoju drużyny najemników odbijało promienie księżyca rozsypane po ziemi złoto, całkiem sporo złota. Niewielki kopiec cennego kruszcu znajdował się na brzegu cypelka idącego wgłąb bajora, jednak to nie on tak zaalarmował kobietę. Obok znaleziska leżały zwłoki człowieka starającego się, sądząc po pozie w jakiej skonał, ochronić swoje złoto. Najbardziej niepokojąca jednak była rana na lekko podgnitym już ciele... Dziura w klatce piersiowej powstała prawdopodobnie od szczęki mogącej jednym kłapnięciem pozbawić głowy przeciętnego człowieka. Czyżby bajorko miało mieszkańca? Może to atmosfera lasu nakazywała takie, a nie inne myślenie? Przecież to normalne, że w tak wielkiej puszczy musi żyć niejeden drapieżnik, a że akurat dorwał kogoś przy wodopoju...
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline