Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-07-2012, 07:29   #115
Reinhard
 
Reputacja: 1 Reinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputację
-Potwory-wydarło mi się z ust, gdy zobaczyłem jednego bandytę, napadającego na kompana. - Bardzo dobrze, że nas nie wpuścili - zwróciłem się do Zygmunta.
Zauważyłem, że Natalia przygląda się makabrycznej scenie i stanąłem pomiędzy nią a tym, co się działo. Ze strachem odrzuciłem przypuszczenia, co musiało się teraz dziać w jej głowie.
Wyszliśmy poza Mezowo. Zastanawiałem się, jak przyroda może być tak piękna wobec wszechobecnego bestialstwa.
Dziewczynki były już zmęczone, Orlen wydawał się dobrym miejscem na biwak. Rozejrzałem się po okolicy. Przy przydrożnym rowie rosły drzewa. Wskazałem Zygmuntowi jedno z nich.
-Skryjcie się w rowie pod drzewem. Ja pójdę sprawdzić stację benzynową. Jeżeli usłyszycie wystrzały, ukryjcie się. Zostawię z wami mój bagaż, zabiorę broń - podałem mu plecak i ująłem dubeltówkę.

Mężczyzna skinął tylko głową, chowając się wraz dziewczynkami w cieniu drzew. Sam mężczyzna w razie problemów, był zawsze gotów rzucić się z pomoczą. W końcu przed chwilą pokazał, że potrafi strzelać.

Stacja. Podjazd do niej, przez to sześć lat bezczynności dawno zarosły mchy i trawa. Jakieś drzewo, nie mogąc się pogodzić tym że kostka brukowa zabiera miejsce jego korzeniom, po prostu ją wypchnęło. Niedaleko niego, straszyła pocięta jakby palnikiem albo szlifierką cysterna, ciężarówki śladu nie było. Przy dystrybutorze, stał w miarę dobrze wyglądający Opel Omega. Do wlewu paliwa, cały czas miał włożony pistolet. A opony już dawno zakumplowały się z mchem i trawskiem. Na tylnym siedzeniu, wylegiwał się odziany w przegniłe ubrania, pożółkły szkielet dorosłego mężczyzny lub kobiety. Po samym budynku, wyczyszczonym do cna, hulał wiatr, a przez wybite okna powoli wprowadzała się do środka natura. I ta cisza... Nie było nic słychać, prócz szumiących w oddali drzew, traw...

“Nie słychać ptaków...niedobrze” Pomyślałem, rozglądając się na boki. Patrzyłem uważnie na podłoże, szukając ludzkich śladów. Zwracałem uwagę na otaczające mnie wonie, czujny na słodkawe nutki rozkładu charakterystyczne dla Włóczęgów. Ominąłem cysternę i Opla w odległości kilku metrów, obszedłem je, szukając przyczajonych trupów. Tutaj miałem przewagę odległości, we wnętrzu będę musiał liczyć na swój refleks.

Nic niestety nie zapawiadało, że w okolicy mogę się kręcić śmierdziele. Okolica stacji wydawała się pusta, czysta.

Szkło kiepsko znosi ludzką panikę. Pobite tafle chrzęściły pod nogami, gdy przekraczałem próg sklepu na stacji. Zamierzałem sprawdzić parter, a potem przekonać się, czy na piętrze są pokoje motelowe. Rozglądam się za zagrożeniem, nie sprawdzam, czy jest tu jakiś użyteczny ekwipunek. Na to będzie czas.

Parter śmierdział. Smród paniki, ludzkiego strachu. Wszystkiego co towarzyszyło uciekającym sześć lat ludziom na północ, a kiedy dowiedzili się że nie ma jak uciekać, dalej kolejna wędrówka w góry okupiona śmiercią.
Ale śmierdziały tu również rdzewiejące puszki z żarciem, które ktoś zgubił na środku głównego pomieszczenia i ten smród nie czyszczonej od sześciu lat toalety. Ludzie to okropny gatunek. Mimo wszystko parter był pozbawiony ożywionych ciał. Otwarte, splądrowane pomieszczenia w motelu również, lecz dwie pary drzwi, od sześćiu lat były zamknięte, a za nimi Bóg wie co.

Rozejrzałem się za łomem lub innym mogącym pełnić podobną funkcję narzędziem. Musiałem sprawdzić pomieszczenia w razie gdyby tam przetrwały jakieś martwiaki.Jeżeli w pomieszczeniach nie będzie żadnego zagrożenia, pójdę po Zygmunta i jego córki.

Łomu nie było, albo czegoś w ten deseń. Pozostało wywarzanie drzwi tradycyjnie, lub podważyć np. drzwiami z innych pokoi, albo coś w ten deseń. Wyrwanie aluminiowej ramy okna mijało się z celem.

Sprawdzę bagażnik Opla, może tam znajdę narzędzie, które będzie mogło pełnić rolę zaimprowizowanej dźwigni. Na razie nie wołam Zygmunta, jeżeli za drzwiami jest jakieś niebezpieczeństwo, lepiej, by pozostali w oddaleniu.

W bagażniku samochodu jednak trudno było szukać łomu. Ale był lewarek i pozostałe narzędzia, śrubokręt, klucz do kół.

Wziąłem narzędzia i poszedłem do zamkniętych drzwi. Klucz do kół powinien spełnić rolę dźwigni. Żeby stabilniej leżał wygrzebałem mu nożem wgłębienie. Umieściłem go w szczelinie przy zamku, następnie usiadłem i naparłem na niego nogami, by wykorzystać maksymalną siłę nacisku. Aby się nie ślizgał, sznurkiem umocowałem na nim szmaty.

Po krótkim czasie, w końcu się udało. Drzwi wypadły z łoskotem z framugi. Do nosa Adama zaleciał smród zgnilizny.
Odłożyłem klucz do kół i dubeltówkę, wysunąłem szablę. Gotów do dekapitacji jakichkolwiek zwłok (ożywionych czy nieruchomych, wszystko jedno), przekroczyłem próg pokoju.

Dopiero po chwili, z pokojowej łazienki wypadła otyła kobieta z zakrzepłymi, krwawymi śladami ugryzień na miednicy.

Przypadam do niej, tnąc szablą poziomo w szyję, z zamachem.

Gardło truposza się otworzyło, wyleciała z niego czerwona, gęsta krew. Jakby w pół zaschnięta, w pół sucha. Truposz cofnął się dwa kroki do tyłu, łapiąc pion, lecz po chwili znowu zaczął przeć w kierunku Adama.

“Cholera, zardzewiałem”. Pomyślałem, gotując się kolejnego cięcia. Wbrew pozorom, niełatwo zdekapitować nawet powolny cel.

Teraz cios był o wiele lepszy, głowa odpadła od tułowia, lądując pod meblościanką. Cielsko runęło, jak pozbawione energii. Mimo wszystko, odcięty łeb nadal kłapał pyskiem chcąc ugryźć Adama.

Szabla niezbyt nadawała się do zadania pchnięcia, a łyżka do opon rozbryzgałaby zakażoną tkankę. Coś z tym jednak trzeba było zrobić. Odłamałem wystarczająco długą i grubą drzazgę z drzwi, by przyszpilić nią głowę potwora, przeszywając jej mózg przez oko.

Monstrum było w całości i definitywnie pozbawione życia. Całe szczęście, że było tylko jedno.

Sprawdzam pomieszczenie na wypadek innych niebezpieczeństw, po czym idę do drugich zablokowanych drzwi. Powtarzam sztukę z dźwignią , zrobioną przy pomocy klucza do kół i nóg.

Pokój w którym była zamknięta kobieta, okazał się prawie pusty, nie licząc damskich ubrań i małej butelki wody gazowanej, która się wturlała pod łóżko i była prawie niewidoczna. Drugi pokój, okazał się pusty. O tym że ktoś w nim był, wskazywała tylko rozbita szyba i machający firanką wiatr.

Przez szmaty i narzuty ująłem zdekapitowanego zombie wraz z głową. Zniosłem ją na parter i wywlokłem poza pomieszczenia, dość daleko, by dziewczynki nie widziały. Następnie zamachałem do Zygmunta, by podeszli.

Mężczyzna nie dawał znaku życia, tak samo jak dziewczynki. Tak jakby go tam, gdzie kazałeś mu czekać, nie było.

Oczyszczam szablę i chowam ją. Ujmuję dubeltówkę i ostrożnie podchodzę do miejsca, gdzie powinni być.

Lecz miejsce w którym ich zostawiłeś wraz ze swoim skromnym dobytkiem, zapasami, jest puste. Twoich rzeczy również nie ma.

Wysoką cenę zapłaciłem za towarzystwo, ale przynajmniej odsunąłem moment, w którym zdziwaczeję i będę gadał do siebie z samotności. Tymczasem, skoro stacja jest bezpieczna, zobaczę, czy jest tam coś, co zastąpi skradzione zapasy. Butelka z mineralną zastąpi mi manierkę, a może znajdzie się i coś więcej. Patrzę na słońce, usiłując zgadnąć, ile mi czasu zostało do zmierzchu, po czym ruszam ku stacji.

Została może z godzina, góra półtora. Na stacji, znalazło się na zapleczu dla kasjerek trochę cukru i paczuszek herbaty. Automat z batonami, również okazał się nietknięty, lecz można były tylko zgadywać dlaczego... Było trzeba go jakoś otworzyć.

Najpierw przy wejściach układam “przeszkadzajki” - drobne blaszane przedmioty, które potrącone będą wydawać hałas. Przygotowuję też jeden z pokoi, korzystając z dziennego światła - tzn. upewniam się, że mam szafę, którą będę mógł go zabarykadować, a na parapecie okna umieszczam drobne przedmioty, które w razie czego będą robić hałas. Staram się znaleźć jakieś pojemniki, i sprawdzić “organoleptycznie”, czy są czyste. Następnie sprawdzam, czy znajdę gdzieś wodę. Ostatnim miejscem będzie chłodnica. Korzystając z zachodzącego słońca przesszukuję samochód i stację, ze szczególnym uwzględnieniem: pojemników, wody, żywności, medykamentów, środków czystości, narzędzi, map, baterii, lornetki, latarki, taśm klejących, nici, linek lub zyłek. Broni raczej nie mam szans znaleźć, ale co mi szkodzi poszukać.
Na sam koniec podchodzę do “tematu dnia” - maszyny z batonami. Wysuwam ja od ściany i przyglądam się uważnie, pod kątem możliwości, stwarzanych mi przez posiadane narzędzia.

Przeszukiwania były dość długie i żmudne. Sześcioletni wrak stojący koło dystrybutora, okazał się suchy, chociaż pod jednym z siedzeń udało się wyszperać butelkę oleju, gdzieś pół pół litrowej butelki Castrola. W schowku samochodu leżał telefon komórkowy i ładowarka samochodowe, stary Sony Ericsson K550i, lecz po sześciu latach, potrzebne było mu ładowanie. Wody nie ma praktycznie nigdzie, ale jakbyś rozwalił niektóre rury, może trochę byś jej uzbierał. W jednym z pokoi znalazło się też opakowanie Apapu. I to wszystko, jakby nie patrzeć, całkiem niezłe łupy jak na takie złupione doszczętnie miejsce.

Zabieram wszystkie znaleziska i pakuję je w prześcieradło z jednego z pokojów. Rozbijam szybę w automacie, oczyszczam ramę z odłamków i zbieram batony. Stop&Go - Przekąski - Automaty | Automaty vendingowe PGV.com.pl
Nasłuchuję, czy nikogo nie zwabiłem hałasem, po czym idę na górę, zabarykadowuję się, wypijam połowę wody i zjadam batona. Następnie idę spać.
 
Reinhard jest offline