Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-07-2012, 18:06   #126
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:
Niczym nie jestem, tylko drganiem strun żałosnych.... Któż może być o taką bolesną rzecz zazdrosny? Komu przeszkodzę, kogo zgniewam lub urażę ja - skrzypka płacząca - na chwilę przypadkiem przyłożona do twarzy.
Wiersz Kazimiery Iłłakowiczówny



PATRYK GAWRON


Ostatnio coś często bywał w kościele.

Patryk złapał się na takiej myśli idąc przez ponure ulice. Z wojskowym plecakiem z demobilu na ramieniu, nie przejmując się rozbryzgiwanymi przez glany kałużami i błotem osiadającym na wytartej skórze.

Niebo milczało a jedyną obecnością na nim były opieszałe, czmychające przed kolejną ulewą gołębie.

Kościół o tej porze i w zwyczajny dzień był prawie pusty. Tylko kilkoro staruszków modliło się w chłodnym wnętrzu. Czy tylko Patrykowi się wydawało, czy jeden z nich nie miał oczu, a jedynie puste dziury – jak wyszarpane czyimiś paluchami rany.

Gawron odwrócił się ostentacyjnie, wyjął przygotowane naczynia i napełnił je wodą z wielkiej chrzcielnicy przy wejściu. Przypomniał sobie opowieść o tym, że kiedyś, jeszcze w średniowieczu, ponoć jakiś ksiądz z Miasta utopił w tej chrzcielnicy płaczące niemowlę. Bzdury.

Uzbrojony w wodę święconą udał się na komisariat policji.

* * *

Zimne i niechętne spojrzenie Milczanowskiego zatrzymało się na twarzy Gawrona. Oficer nic nie mówił. Wyjął tylko kilka papierków i kazał je przeczytać.

Jeden z nich bardzo nie spodobał się Patrykowi.

Miał w tym dokumencie napisać, co robił wczoraj w godzinach wieczornych. W czasie, gdy ktoś pożenił z kosą Hirka. Kurwa. Czyżby Milczanowski chciał go wrobić w ten atak? Szukał dziury w całym? Powiązań? Myślał, ze pozbył się współwinnego?

W tej sytuacji spotkanie z kilkorgiem znajomych we własnym mieszkaniu zakrawało na zrządzenie losu. Nie mogli się dopieprzyć. Za dużo wiarygodnych świadków.

Z bezczelną miną wypełnił więc dokumenty.

Milczanowski spojrzał na nie a potem położył jakieś zdjęcie przed Gawronem.

- Znasz ją?

Znał. Widział ją na kikutach kończyn obok Andrzeja i Czarka. Ale przecież nie mógł tego powiedzieć temu węszącemu psu.

- Nie – powiedział więc zgodnie z prawdą.

- Mieszkała blok obok was jak była dzieckiem. Nazywała się Natalia Rogowska. Jej rodzice wyprowadzili się z Węglowej jak miałeś osiem lat.

Nie pamiętał jej. Nie kojarzył twarzy. Ale wiedział, że Milczanowski nie kłamie.

- Pamiętasz?

Nie pamiętał. Złożył stosowne zeznania i w końcu policjant wypuścił go z komisariatu.

- Jutro tutaj o tej samej porze – powiedział na odchodnym.





TERESA BUŁKA – CICHA



Piła. Piła w jednym celu, by zapomnieć i poznać smak świństwa, które rujnowało jej życie.

Wódka smakowała paskudnie, ale po kilku kolejkach, kiedy wszystko wokół niej zaczęło tracić zarówno znaczenie, jak i realność, zaczynała Teresie nawet smakować.

Lokal powoli napełniał się ludźmi. Młodymi. Młodszymi od niej. A może tylko jej się tak wydawało? Jej życie od czasu zajścia w ciążę gwałtownie przeskoczyło z wieku młodzieńczego buntu w okres odpowiedzialnej kury domowej i matki utrzymującej rodzinę. W tym męża – pijaka.

Wódka przełamała jej żelazną dyscyplinę. Niezauważalnie, jak podkradający się znienacka rabuś.

* * *

Gawron mówił coś o demonach alkoholu. Sama Teresa często robiąc awantury mężowi wyrzucała mu, że kiedy się upija nie jest sobą.

Ona też nie była. Nie potrafiła wyczuć granicy, bo też nigdy się nawet do niej wcześniej nie zbliżyła.

Jakiś kieliszek zaszkodził jej. Tyle wiedziała. Pobiegła w stronę toalet, po drodze wpadając na jakiś stół. Nawet nie czuła bólu.

Prze chwilę szarpała się z drzwiami, ciągnąc je do siebie, zamiast popchnąć a potem wtoczyła się do środka. Nie utrzymała zawartości żołądka i zwymiotowała w wejściu, brudząc sobie dłonie, które w desperackim nieświadomym ruchu próbowały zatrzymać potok rzygowin.

Pośliznęła się na swoich własnych nieczystościach, wpadła do kabiny i złapana przez kolejną falę torsji zwróciła resztkę zawartości żołądka do klopa. Brudnego i lepiącego się.

Wymiotowała długo, hałaśliwe. A kiedy skończyła skuliła się na osyfionej podłodze i zapłakała.

Pijana odkryła dopiero prawdę o sobie i o tym, co się z nią stanie.

Nie miała szans wyjść z tego żywa. Bała się.

Czuła się jak zwierzę w potrzasku. Złapane w paść i nie mogące wydostać się z niej o własnych siłach lub bez samookaleczenia.

Sama nie wiedząc kiedy – zmęczona rzyganiem i płaczem oraz alkoholem usnęła na chwilę w kabinie punkowej knajpy.




BARBARA ZIELIŃSKA


Do Domu Kultury dojechała bez problemów. Bez trudu znalazła przystanek autobusowy z liną w stronę centrum miasta. Po kwadransie z radością powitała znajome twarze, codzienne zajęcia i znajomy klimat pracy, którą znała, którą lubiła i która dawała jej sporo przyjemności.

Musiała chociaż na chwilę zapomnieć o szaleństwie w jakie zmieniło się jej życie. Zapomnieć o tym, co spotkało ją i jej przyjaciół z dzieciństwa, co spotkało Artura. Po prostu zapomnieć.

Ale to nie było łatwe.

Udawanie, że wszystko jest w porządku, że nic się nie zmieniło, było tylko udawaniem. Oszukiwaniem samego siebie.

Niemniej jednak to działało. Basia zatopiła się w świecie sztuki. Dała pochłonąć radosnej fali szczebiotliwych głosów i rozmowom na tematy związane z planowanym przedstawieniem bożonarodzeniowym.

Powoli te codzienne, normalne rzeczy pozwoliły jej oderwać się od zmartwień.

W końcu musiała skorzystać z toalety. Kiedy myła dłonie w lustrze zobaczyła za swoimi plecami odbicie jakiegoś dobrze zbudowanego, półnagiego mężczyzny o pokrwawionej twarzy.

Odwróciła się ze stłumionym krzykiem, ale toaleta za nią była pusta, jeśli nie liczyć nie pierwszej czystości ścian.

Jednak wrażenia, że ktoś ciągle ją obserwuje nie mogła się już pozbyć.





GRZEGORZ WICHROWICZ



Pojechał na stare śmieci. Na ulice pełne brudnych, podniszczonych kamienic, nie zmieniające się od lat.

Miał nieznośne wrażenie, że ktoś ciągle go obserwuje. Nie był to jego policyjny „anioł stróż”, bo funkcjonariusz już od kilku dni nie widział. Nie potrafił powiedzieć, kto go obserwuje, ale to, że był obserwowany było dla niego prawie paranoicznym pewnikiem.

W końcu wszedł na Węgielną 13 i skierował się schodami do mieszkania Gawrona.

Zadzwonił kilka razy, ale nikt nie odpowiedział, ani nie otworzył.

Zrezygnowany, zszedł na dół.

- Grzesiu – kobiecy głos zatrzymał go na schodach pomiędzy piętrami.

Odwrócił się i zobaczył sąsiadkę, panią Klementynę Formańską. Straszą, emerytowaną pracownicę poczty, która – gdy był dzieckiem – pomagała mu zbierać znaczki.

- To ty Grzesiu?

Uśmiechnął się. Lubił tą sympatyczną kobietę, która straciła męża dawno temu i od kiedy sięgał pamięcią, nie szukała sobie następnego.

- Jeśli szukasz Patryka, to chyba pojechał do szpitala. Wiesz, że tego miłego Hieronima Bułkę jakieś oprychy zraniły nożem wczorajszego wieczora. Ponoć biedak walczy o życie w szpitalu. Jego nieszczęśni rodzice. Tacy porządni, a tacy biedni. Jak ten Hiob.





HIERONIM BUŁKA


Czy śmierć boli? Czy jest końcem drogi? Czy też jej początkiem?
Kto ma rację? Buddyści, metodyści, katolicy, Żydzi, wyznawcy islamu, hinduiści, a może wyznawcy Wielkiego Słonia Babara?

Ktokolwiek ją miał, było raczej pewne, że niedługo Hieronim Bulka dowie się o tym.

Leżał, widząc siebie unieruchomionego w sali, podłączonego do aparatur, do rurek, do płynów. Leżał i widział ... coś. Coś potwornego. Coś, co przypominało kolczastą modliszkę. Z odnóżami zanurzonymi w jego ciele.
Leżąc czuł, jak potworna modliszka gmera mu w ranie, jak ... zaszywa okaleczoną tkankę, jak pomaga się jej zrastać. Czemu to robiła? Nie miał pojęcia.

Śnił. Lub miał halucynacje. Nie wiedział. Ale widział w nich ... białego orła, z cierniową koroną, schlapanego krwią. Otoczonego jakimiś kablami czy też drutem kolczastym. Widział sztylet lub wojskowy bagnet oznaczony jakimś dziwacznym znakiem lub symbolem. I widział mężczyznę o obcej mu twarzy, który coś do niego mówił.

W końcu ... otworzył oczy i zaraz musiał je zamknąć, bo powieki poraniło szare światło dnia.

Leżał w szpitalnym łóżku. Niezdolny do najmniejszego działania. Podczepiony do przeróżnych urządzeń. Obok, na łóżku leżał ktoś jeszcze. Inny pacjent, cały w bandażach.

Żył.

Był słaby, jak niemowlę, ale żył.

Koło jego łóżka ktoś siedział. Mężczyzna z jego halucynacji. Nie uśmiechał się. Tylko patrzył na Hirka dziwnymi oczami. Oczami o najbardziej wyblakłych tęczówkach, jakie młody prawnik widział. Prawie białych.

- Nie pozwolą ci uciec – wyszeptał cicho. – Voivorodina nie pozwoli ci tak po prostu uciec. Ale to chyba wasza jedyna szansa. Zapamiętaj to, dziecię Hioba. Cierp tak długo, jak tylko zdołasz. Nie poddawaj się. Niech Voivorodina zacznie wątpić w swoje zwycięstwo.
 
Armiel jest offline