Na Krańcu Cierpliwości nie tryskał wprawdzie bez opamiętania życzliwością, ale najwyraźniej już takim po prostu był starym, cynicznym z natury bądź przyzwyczajenia drabem, bo najgorsze humory prawie na pewno zostawił w Weissbrucku. Stwierdzenie, że po tym przystanku zupełnie się rozpogodził, byłoby rzecz jasna bezczelnym łgarstwem, ale rzeczywiście nie popadał już regularnie w wielogodzinną, posępną zadumę.
Nie stronił też od kompanów, od tych przynajmniej, którym jego towarzystwo zbytnio się nie przykrzyło, a w najlepszych chwilach nie skąpił nawet co bardziej przyjacielsko nastawionym marynarzom swego niezrównanego dowcipu. O sposobność niezbyt było trudno, bo większość czasu – jeśli tylko sprzyjała pogoda – spędzał na pokładzie. W miarę możliwości po przeciwnej stronie niż Liwiusz Iliasz, który nawet jeśli nie samymi poglądami, drażnił go niewymownie nachalnością, godną najstraszliwszej altdorfskiej przekupki.
Tylko przed południem dość długo marudził w kajucie, ale z tej przede wszystkim przyczyny, że na łajbie, niewiele było tak naprawdę do roboty dla pasażerstwa, Spielerowi zaś, mimo smrodliwej duchoty, potępieńczego skrzypienia i trzeszczenia tudzież nieustannego kolebania, spało się o dziwo niemal tak samo smacznie, jak we własnym łóżku. Bez skrępowania odrabiał więc straty z gorszego okresu.
Postarał się też wskrzesić z Gomrundem zapoczątkowaną na barce Josepha tradycję treningowych potyczek. To było najpożyteczniejsze poza spaniem, dostępne w tej leniwej podróży, zajęcie. Tym bardziej, że pozwalało w praktyce acz bez ryzyka sprawdzać książkowe porady. No i oderwać myśli sposępniałego teraz z kolei krasnoluda od losu zaginionej dziewczynki.
Akurat Spielera zniknięcie sieroty najmniej chyba poruszyło z całej drużyny, nie licząc może Ericha, którego w tym czasie trudno było podejrzewać o jakieś zdanie, a często choćby świadomość tej czy też jakiejkolwiek innej sprawy. Jakby dla równowagi. Owszem, zdziwił się trochę, kiedy po powrocie z nocnych wojaży z Sylwią nie zastał w chatce dzieciaka, ale też nie przesadnie, nie była to bowiem pierwsza młodzieńcza ucieczka z domu, o jakiej się dowiedział. W paru zdarzyło mu się nawet w zamierzchłych czasach brać dość czynny udział.
Dla rządnych dorosłości wyrostków była to rzecz niewątpliwie mniej niebezpieczna niż dla osieroconej dziewczynki, ale z drugiej strony każdemu, kto próbowałby go przekonać, że zaradność i odwaga od tego tylko zależą, co kto nosi w portkach, z satysfakcją przedstawiłby Sylwię.
Chociaż dopiero czwartego dnia od wypłynięcia przemógł się i poszedł za jej radą. Z początku zdawało mu się, że czasu jest jeszcze dosyć, wszak nie tknęli jeszcze Gomrundowych spraw, ba, nie zbliżyli się nawet zbytnio do stolicy, ale potem zrozumiał, że czekanie w niczym tu nie pomoże i zaraz po ćwiczebnym starciu bez zbędnych słów podsunął krasnoludowi list znaleziony w dzienniku Teugena. Zanim wychylił się przez nadburcie z uwiązanym do sznura kubłem po świeżą wodę do spłukania potu, przywołał jeszcze Konrada, żeby za jednym razem wyjaśnić, co będzie trzeba. |