Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-07-2012, 15:55   #22
Hellian
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Nawet specjalnie wybrała dłuższą drogę do portu. Świeciło słońce, warga przestawała ją boleć, cieszyło spotkanie z doktorem. Przystawali przy niektórych ogrodzeniach magazynów i patrzyli na psy. Pokazywała Dietrichowi, które jej się podobają, nie odsuwała się od płotów nawet, gdy zajadle szczekały. Potem ochroniarz znowu szedł za nią. W końcu uznała, że już dość. Napatrzył się i powinien mieć lepszy humor. Zrównała się z mężczyzną. Cisnęło jej się na usta pytanie jak wypadły oględziny, ale zawstydziła się w ostatnim momencie. To nie było dobre, bo śmiałość toruje w życiu większość dróg, więc wkurzyła się na siebie odrobinę. Niemniej zaczęła rozmowę od czegoś innego.
- Powinieneś nam powiedzieć. Powinieneś nam zaufać. – Oznajmiła z miną osoby znającej się na wszystkim. Zaraz jednak zdała sobie sprawę ze swego tonu i roześmiała się, znowu zakłopotana.
-To znaczy nie, że musisz. Ale Gomrund wszystkim powiedział, że sprawy gildii i potrzebuje być w Altdorfie. A ty… nic. No wiesz, nawet jak nie mi czy Erichowi, to Gomrundowi mógłbyś powiedzieć. W końcu jesteście jego drużyną. Ja to może nawet nie chcę wiedzieć.
- Ej, Sylwia. Niby portki nosisz, a coś mi się zdaje, żeś tak samo bałamutna jak inne baby... - mruknął jakby z przyzwyczajenia ponuro, ale najwyraźniej bez złości. A w każdym razie bez złości na nią.

Znów się niezobowiązująco rozejrzał, jak to robił przez całą drogę. Po czym ująwszy Sylwię bezczelnie w talii, wciągnął bez uprzedzenia między skrzynie, worki i całą resztę tego tałatajstwa, co zalega, a może i mnoży się, kiedy nikt nie patrzy, w okolicach magazynów całego świata. W tym akurat wypadku - przy udziale wozu z wyłamaną osią i sterty niezidentyfikowanych koszy - ułożyło się w zakątek zadziwiająco zaciszny i ustronny. Chociaż tradycyjnie ciasny.
Tam Spieler czym prędzej wyciągnął zza pazuchy wymiętą kartkę, rozprostował w dłoniach, odchrząknął z niejakim zakłopotanie i przeczytał półgłosem, niemalże wprost do ucha dziewczyny:
- "Oto pergamin konieczny przy rytuale, który wspomniałam w swoim ostatnim liście. Nie zapomnij, że świątynia niezbędna do tego przedsięwzięcia musi zostać poświęcona świeżą krwią. Jak zawsze jestem pełna podziwu dla wyżyn (lub może raczej nizin) twej wiedzy. Wydaje się, że nie dalej niż wczoraj, my - dwoje dyletantów - błagaliśmy Najwyższego Mistrza o możność nauki a teraz ty stoisz już na samej krawędzi odchłani. Jeśli zdołasz znaleźć nieco wolnego czasu, opisz szczegółowo przebieg rytuału. Być może pewnego dnia i ja zdołam pójść w twe chwalebne ślady..."

Sylwia, dziewczyna siłą sprowadzona z właściwej drogi, najpierw roześmiała się wesoło. I zapewne potwierdziłaby wniosek Dietricha o swej bałamutności, przynajmniej werbalnie, ale w miarę czytania przez ochroniarza wymiętego skrawka jej twarz poważniała.
- Skąd to masz? – Chociaż chyba wiedziała skąd, jej pamięć jednak skupiła się w tamtym czasie wyłącznie na zamordowanym mężczyźnie. – Czemu nie pokazałeś wcześniej? - nagle wyrzuciła z siebie mnóstwo pytań – To dlatego jedziesz do Nuln? jakie inne baby? są bałamutne?, musisz?, walczyć z chaosem? znowu? Trzeba to było oddać verenitce. Co to za ona… Dietrich?
Właściwie powinien spodziewać się tych wszystkich pytań, a może nawet zawczasu się na nie przygotować. Ale szybkość i bezpośredniość, z jaką je Sylwia zadała, zbiło go wyraźnie z tropu. Po chwili narastającej paniki wybrał to ostatnie. Chyba najważniejsze.
- Moja żona – odparł posępnie, pozorów spokoju szukając w skrupulatnym składaniu i chowaniu listu z powrotem za pazuchę. Przez wzgląd na jego treść, a także ciasnotę zakątka, który sam wybrał był na tę rozmowę, ta odpowiedź zdała mu się nagle bardzo niewygodna. – Tak jakby – dodał więc pośpiesznie, pokornie opuszczając spojrzenie wprost w głęboki dekolt Sylwii, czym wcale nie ułatwił sobie zadania. - Podpisała się panieńskim nazwiskiem... Masz rację, powinienem był wam wcześniej powiedzieć... Ale wiesz, nigdy nie byłem zbyt dobrym mężem. Nie na takiego sobie zasłużyła... Pomyślałem sobie, że się najpierw upewnię.

Siwowłosa dziewczyna milczała na tyle długo, żeby wywołać chrząkniecie mężczyzny. Musiała wszystko… przemyśleć. Rozmowa przybrała zgoła niespodziewany obrót.
-Może to… - chciała powiedzieć, że pomyłka, ale sama przestała wierzyć swoim słowom, jak tylko je pomyślała. Nie dokończyła zdania. Tak przecież było od początku, bogowie grali z nią w kości i nie było powodu by sądzić, że gra nie dotyczy większości z nich.
- Może Teugen nie odpisał na ten list i jeszcze nie stało się nic, czego nie można by odwrócić. –powiedziała w końcu. – Za kilka dni będziesz w Nuln i… dowiesz się wszystkiego. Zawsze jest jakieś rozwiązanie. Zawsze. Myślę, że Gomrundowi możesz powiedzieć. On jest dobry. Nie zrobi nic złego ani… pochopnego. Chodźmy stąd. Bez sensu tak tu tkwić.

- Wiesz - dodała, gdy już z powrotem wyszli na gwarną ulicę - Ja też mam męża. Ma na imię Rudolf i bardzo mnie kocha.
Skłamała tylko raz.
- To... - Zerknął na nią, zawahał się wyraźnie. Dokończył, rozglądając się już rutynowo po ulicy i pocierając kark dłonią: - ... dobrze

***

Poświęcała teraz jaju jeszcze więcej uwagi. Nie wymagało pracy, ale zaglądała do niego, dokładała świeżej słomy, przysłuchiwała się czy życie wewnątrz nie wydaje jakichś odgłosów. Oczywiście poza ich piątką nikt nie mógł widzieć jej koszyka. Właściwie nawet przed Erichem, z którym dzieliła kabinę zasłaniała jajo. Wozak był przecież półprzytomny, nie chciała żeby mu się kiedyś przypadkiem coś wyrwało. No i spędzała w kajucie sporo czasu. Zazwyczaj właśnie z Oldenbachem. Ta jej nagła niechęć do wychodzenia była też zapewne spowodowane również kilkoma innymi sprawami. Elwirowa Lisa zwiała, Gomrund patrzył na siwowłosą dziewczynę posępnie jakby to była jej wina i pewnie była, bo jak głupia polazła w nocy pilnować tej czerwonej stodoły i nawet nie udało jej się wymknąć bez Dietricha, a bogowie jej świadkami próbowała i była cholernie cicho. Spędzili więc oboje noc na czatach, które nie przyniosły nic poza, ucieczką dzieciaka.

Co lepsze, nie zamienili wtedy ani słowa.

Przeszkadzało jej, że Zahnschluss zaglądał do nich bez przerwy. Pogoniła go po dwóch dniach. Kazała zostawić leki i powiedziała, że sama będzie je Erichowi dawać. Doktor bronił się jak mógł, ale Sylwia była zbyt wkurzona, żeby wdawać się w słowne przekomarzania. Wyciągnęła kastet, założyła go na rękę i … poczekała na rezultat. Nawet żałowała, że tak od razu wycofał się do siebie. Kiedy przyszła później do jego kajuty, po medykamenty, zaproponował jeszcze, że zabierze jęczącego wozaka do swojej kabiny, chociaż na noce. Ale, mimo że Sylwię strasznie kusiło żeby ulec zmiłowaniu do ciszy i się zgodzić, z miejsca wyśmiała doktora. I trochę się zaniepokoiła taką życzliwością.

Erich zachowywał się dziwnie. I w końcu ją przestraszył. Podawała chłopakowi wodę, nie żeby sam nie mógł pić, ale … zapominał, gdy odezwał się do niej zupełnie nie swoim głosem, dojrzalszym i w ogóle z innym akcentem, i poprosił o lód i żeby nie mówiła do niego Erich.

Wtedy poszła do Gomrunda. Nie rozmawiała z krasnoludem odkąd wypłynęli. Zaraz po wejściu na pokład Krańca oboje szukali na nim Lizy. Choć Gomrund oficjalnie, a Sylwia po cichu. Siwowłosa miała wtedy jeszcze nadzieję, że dzikie dziecko zrozumiało, że w Płomiennym ma swego obrońcę, no a poza tym mała miała wyraźne zamiłowanie do niezwyczajnych ludzi i rzeczy.
Mogła jeszcze zwrócić się z problemem do Dietricha, ale na razie starała się nie rozmawiać z ochroniarzem za wiele.

Płomienny oczywiście znowu zaczął od ględzenia o jajecznicy, co w sumie było dobrym objawem, ale spoważniał gdy powiedziała mu jak dziwnie zachowuje się Erich i że właśnie odezwał się do niej jakby był zupełnie innym człowiekiem. Gdy tylko doktor wyszedł na pokład krasnolud zastąpił mu drogę. Dostała pół godziny na przeszukanie rzeczy Zahnschlussa.

***

Kilka razy przysłuchiwała się Iliaszowi. Nie myślała dotąd za wiele o całym tym cesarskim dekrecie. Ale w końcu i ona musiała przyznać, że to intrygująca sprawa. Iliasz jak tylko znalazł słuchaczy rozwodził się nad rychłym upadkiem Imperium i czasem wyobraźnia wynosiła go na swe szczyty, gdzie z zapałem i swadą tkał historię wojny i płomieni, które ogarną cały świat. Ale naprawdę ciekawie zrobiło się wtedy, kiedy ściszonym tonem zaczął snuć bardziej szczegółowe intrygi, teorie, z których wynikało, że tym, kogo dotknęło piętno mutacji może być sam cesarz, ale dwór ukrywa tę straszliwą tajemnicę, bo kolejny w sukcesji do tronu jest zidiociały, sikający pod siebie książę Wolfgang.

Ale nawet doświadczony mówca, jakim był niewątpliwe, nie mógł spodziewać się takiej reakcji, jaką na to wszystko zaserwowała mu Sylwia. Zaniemówił, a potem wyglądał jakby sam miał się rozpłakać, kiedy siwowłosa dziewczyna zaniosła się szaleńczym śmiechem, tak, że aż spadła ze stołka i leżała na pokładzie ścierając spływające jej po policzkach łzy śmiechu, całkowicie pokonana tą wizją dziejowego wyboru między Głupotą a Chaosem.

Jeśli bogowie bawią się imperiami, to zapewne właśnie tak.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline