Cypio nigdy nie leciał tak wysoko... i chyba w ogóle. A już na pewno nie nad ginącym (wkrótce "zaginionym") miastem, z ukochanym wczepionym kurczowo w jego plecy. Toteż rozkoszował się lotem, widokami i odczuciami, za nic sobie mając dramat mieszkańców Vetticci i przerażenie Romualdo. Nieco obawiał się o los przyjaciół - deMona i Puffcia - ale w końcu nie z takimi rzeczami sobie radzili w ciągu wspólnych podróży! O ich bohaterskich czynach i niebezpieczeństwach, jakie przetrwali Romcio mógłby wyśpiewać niejeden epos. Co tam niejeden - starczyłoby mu na całe życie tematów! Może właśnie tak powinni żyć? Swiftbzyk bedzie mu opowiadał o swoich przeżyciach, Romcio przekładał to na poezję i dzięki kenderowi stanie się sławny i bogaty?! To dopiero byłoby życie...
Cypio rozmarzył się spoglądając w przyszłość, a wyłaniającego się z mgieł demona potraktował jako kolejny interesujący element krajobrazu i fragment ich przyszłej legendy. Szkoda, że demon miał inne zdanie... - Auć! - jęknął z pretensją kender, gdy bliskie spotkanie z dachem kamienicy okazało się mniej bohaterskie a bardziej bolesne niż się spodziewał. Szybko sprawdził, czy wszystkie częsci ciała oraz wyposażenia ma na swoim miejscu i podpełzł do poety. Niestety półelf był mniej odporny na epickie wpadki - leżał nieprzytomny i wcale do przytomności wrócić nie chciał. - Wstawaj... - Cypio potrząsnął nim delikatnie raz i drugi, ale nie pomogło. No cóż - nie było takiego problemu, z którym nie poradziłaby sobie zawartość Plecaka kendera! Juz wkrótce Romualdo był cucony za pomocą fiolek z podejrzaną zawartością, butelek z zawartością jeszcze bardziej podejrzaną i starych krasnoludzkich onuc podtykanych biedakowi pod nos. |