Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-06-2012, 13:52   #291
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Kenning nigdy nie cierpiał na przypadłość zwaną lękiem wysokości, zatem perspektywa lotu na magicznej bestii nie zrobiła na nim większego wrażenia. Co prawda wolałby latający dywan, lub też jakąś błyskawiczną teleportację, ale jak się nie ma, co się lubi...
Nietoperzy, nad wyraz okazałych, było nieco przymało, lecz po bardzo krótkiej dyskusji rozwiązano problem przydziału miejsc i pierwszy nietoperz, z Cypiem i Romualdem, ruszył nieco niezgrabnie i ociężale w drogę. Po nim ruszyła w rejs powietrzny Krisnys.
Kenning nie zamierzał czekać, aż mgła bliżej zainteresuje się ich grupką. Jako że Katrina nie zmieniła swego zdania, Kenning pomógł Vincowi w zawiązywaniu lin, mających umożliwić temu ostatniemu lot, a potem wskoczył na grzbiet ‘swojego’ środka lokomocji.
Nietoperz rozprostował długachne skrzydła, pomachał nimi, zrobił dwa niezgrabne kroki, jakby dla nabrania rozpędu, a potem oderwał się od ziemi. Kenning miał już okazję oglądać ziemię z lotu ptaka, tym razem jednak musiał przyznać, że widok jest o wiele ciekawszy niż poprzednio, jako że teren, nad którym się przemieszczali, ogarnięty był mgłą i pełen magicznych wyładowań. Obraz godny wiersza albo i ballady. Jednak wyglądało na to, że ich ‘prywatny’ poeta jakoś nie zauważa uroków takiego sposobu podróżowania, powiem to, co wydobywało się z jego ust nie przypominało okrzyków pełnych zachwytu. Raczej brzmiało w nim przerażenie. Słychać się również dało, całkiem wyraźnie, życzenia znalezienia się na dole. Czyżby wolał oglądać wszystko z bliska? Własnoręcznie dotknąć mgły? Na szczęście ani Cypio, ani nietoperz nie posłuchali tych błagań.
Kenning skupił się na swoim powietrznym wierzchowcu. A dokładniej na tym, by znaleźć jak najlepszą pozycję - wygodną zarówno dla niego, jak i dla niosącego go na swym grzbiecie stwora. Miał jednak wrażenie, że przesunięcie się w jedną czy drugą stronę nie zrobiło na nietoperzu żadnego wrażenia. Leciał stale tak samo szybko i wyglądało na to, że wnet znajdą się poza granicami miasta.
Wyglądało... Spoglądający w dół, na ogarnięte mgłą i paniką ulice miasta Kenning, nie zauważył momentu, w którym przed nimi pojawił się nagle wojowniczo nastawiony olbrzym. Dopiero nagły skręt nietoperza skłonił Kenninga do mocniejszego złapania ‘wierzchowca’ za szyję i spojrzenie przed siebie, zamiast w dół. Nie zastanawiał się zbytnio, czy usiłujący ich strącić w dół potwór był stałym mieszkańcem kanałów i lokalną atrakcją, czy tez przyniosła go tutaj mgła. Wolał się znaleźć jak najdalej od niego. Na szczęście nietoperz podzielał zdanie swego jeźdźca w tej materii. Wykonał ryzykowny zwrot, który omal nie wysadził Kenninga ‘z siodła’, zanurkował, ponownie skręcił, by znalazłszy się za plecami olbrzyma ponownie wznieść się w górę.
Gdy lot się wyrównał Kenning obrócił się, chcąc sprawdzić, jak poradzili sobie inni. Katrina i Nyhm lecieli sobie w dal, Vinc wylądował na jakimś dachu. A Cypio i poeta? Tych Kenning nie widział. Chciał zawrócić, ale nietoperz nie dał się nakłonić do zrobienia szerokiego łuku i okrążenia potwora. Położył uszy po sobie i machając szybciej skrzydłami starał się jak najbardziej oddalić od górującego nad miastem potwora.
Tak prawdę mówiąc Kenning nawet mu się nie dziwił - sam nie chciałby się znaleźć w zasięgu łap czy paszczy tego czegoś, co się nagle pojawiło w środku miasta. Z drugiej strony - nawet gdyby zawrócił, to co mógłby zdziałać? Pomachać tamtym i zawołać “O mnie się nie martwcie.”? No i pozostawał jeszcze problem, jak samemu znaleźć się bezpiecznie na ziemi. Magicznie przywołane stwory mają to do siebie, że znikają nagle. Dla osoby będącej wiele metrów nad ziemią może to być stresujące doświadczenie.
Ni słowa, ni gesty, ni czyny nie mogły skłonić nietoperza do wylądowania, nawet wówczas, gdy już się znaleźli za murami miasta i pod nimi, zamiast ulic i mgły, widać było pola i tłum wybiegających z miasta ludzi.
- Ląduj! - powiedział z naciskiem Kenning, usiłując pochylić w dół łeb nietoperza. Uskrzydlony wierzchowiec nie miał ni siodła, ni uzdy i kierowanie nim było dość trudne. Szczerze mówiąc Kenning miał wrażenie, że mimo jego wysiłków nietoperz leci sobie tam, gdzie chce, nie zważając na poklepywania, nacisk kolanami czy pociągnięcie za ucho. To ostatnie zresztą niezbyt się nietoperzowi spodobało i szarpnął głową, wyrywając ucho z dłoni Kenninga. Albo był taki uparty, albo tez nie rozumiał, czego chce od niego jeździec.
- Eu che ordeno - me obedecer! - powiedział w końcu Kenning. - Na dół, lądujemy!
Czy czar zadziałał, czy też może nietoperz pojął, o co chodzi Kenningowi. A może poczuł się zmęczony? W każdym razie zaczął się zniżać. Był już prawie na ziemi, gdy nagle zniknął, jakby nigdy go nie było. Kenning wylądował na trawie, a potem na tyłku, na samym środku dość sporej łąki. Podniósł się i otrzepał, a potem spojrzał w kierunku miasta, wypatrując swoich kompanów.
 
Kerm jest offline  
Stary 25-06-2012, 23:46   #292
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Katrina rozglądała się wokoło zaciskając zęby ze złości. Jak to mówią "co ma wisieć nie utonie", ale jak widać, co ma zniknąć to zniknie. Niezależnie czy pochłonięte przez nadciągającą mgiełkę czy przez "pożary i zgliszcza". Zdenerwowana złodziejka spojrzała na sapiącego Gaccia i rzekła:
- Musiałeś za mną leźć? Było lecieć tym nietoperkiem co go Vinc wyczarował. A teraz co? - machnęła ręką w stronę pogorzeliska.
-Trzeba było lecieć nietoperkiem.- odparł Gaspaccio podchodząc bliżej Katriny i kładąc dłoń na jej ramieniu.-Mogłaś lecieć, a tak... jesteśmy tu razem.
Niezbyt się przejął tym co widział przed sobą.-To co? Idziemy okrężną drogą?
- Tak... tak, okrężna droga to twoja specjalność. - odrzekła mu na to dziewczyna, rozglądając się dookoła i zastanawiając którą z "okrężnych dróg" wybrać.
-Stęskniłem się za tobą.-rzekł niezrażony jej humorami Gaccio.
- Zapewne... - mruknęła Katrina i nie tracąc czasu ruszyła na kolejny dach by zerknąć jaki z niego się roztacza widok i czy umożliwi on im wydostanie się z tego rozpadającego się miasta. Odwróciła się w stronę Gaccia i rzekła: - Lepiej się pospieszmy.
-A ty się nie stęskniłaś? A może jest już ktoś nowy w twoim życiu?- spytał szlachcic idąc za złodziejką, która rozglądała się dookoła orientując, że obejście tej krainy lawą buchającej może być kłopotliwe. A na pewno będzie czasochłonne.

Na te słowa Katrina stanęła jak wryta. No nie było czasu, no nie pora teraz na pogaduchy, ale...
- Ja sobie znalazłam?! Ależ oczywiście, cała karczmę sobie znalazłam, jednego amanta to nawet widziałeś. Pewnie dlatego mnie zostawiłeś na lodzie i poleciałeś do swej zimnokrwistej panienki. Najpierw kazałeś nam Julka zgarnąć, a jak nam się to udało to sam zwiałeś. O mało mnie nie utopili i Vinca też, a ty sobie odpoczynek robiłeś, narażając nas na kolejne poturbowanie przez swoich znajomków. A teraz... a teraz... nie gadaj tylko myśl jak się stąd wydostać. ALE TO JUŻ !!! - zakończyła wrzeszcząc i podpierając się rękoma pod boki.
I ten fakt, wykorzystał Gaspaccio. Jego ręce objęły Katrinę w talii i docisnęły ją do niego.-Przepraszam. Wiem, że to nie było niemądre z mej strony. Ale jak Kenning podesłał wieść, że Romualda porywać planują, to ktoś musiał ich powstrzymać... Inaczej cała ta heca z Juliano byłaby na darmo. Przepraszam, że nie było mnie przy tobie, gdy potrzebowałaś mnie, ale wierz mi. Naprawdę chciałem być...- tak trzymając szeptał jej wprost do ucha.- Tęskniłem za tobą Katrino. Bardzo tęskniłem.
- Jak ci ta misja ratownicza wyszła? Nie dość, że sam wpadłeś to i nas naraziłeś na niebezpieczeństwo. Trzeba było poczekać, aż Juliano zdobędziemy, a potem byśmy sobie Romualdo poszukali. Ale nie... wiadomo po co czekać na innych jak samemu się jest supee... super... ech... - szarpnęła się i dodała: - Puszczaj! Trzeba coś wymyślić by wydostać się z tego miasta, nie mam zamiaru dać się zeżreć tej mgle.
-Wiesz... głupia sprawa. Chciałem sam uratować Romualdo, żebyś... była ze mnie dumna. Nie wyszło mi.- odparł speszonym głosem szlachcic.-Chciałem żebyś widziała we mnie swego bohatera.
Wypuścił ją z objęć.-Poszukajmy może gondoli i popłyńmy kanałami, może tak będzie szybciej, albo... udajmy się do portu... możemy pieszo dotrzeć. A tak... nie umiesz pływać, a ja mam chorobę morską. Więc, hmm... ale myślę że mógłbym cię doholować.

- Jesteś jeszcze większym dzieciuchem niż Vinc, on przynajmniej jako dziecko wierzy w bohaterów i chce im dorównać. I... i... jak widać bohatersko rzucił ci się na ratunek, a nawet zbratał z "wrogami" by ratować twój bohaterki tyłek. Poszukajmy tej gondoli, nie mam zamiaru abyś mnie nigdzie holował, już szybciej spowrotem po dachach w inne miejsce przelezę. - odrzekła mu na to Katrina wyciągając z torby linę i obwiązując ją wokół najbliższego komina. - Ty pierwszy złazisz bohaterze, wszak na dole mogą czekać potwory...
-Nie jakimś bohaterem zacna panno. Twoim bohaterem.- mruknął w odpowiedzi szlachcic głaszcząc ją po głowie.-Tylko twoim.
Po czym spuściwszy w dół linę dla asekuracji.-No to idę. A jak mnie zjedzą potworem... to zapłacz choć raz nad moim grobem. Symbolicznym grobem
- Zaleję się łzami tak wielkimi, że ugaszą tą lawę co się tam rozprzestrzeniła. - rzekła mu Katrina wychylając się aby widzieć jego wędrówkę w dół. - Tylko nie zapomnij na mnie poczekać, zanim znów gdzieś polecisz w swej misji bohaterskiej! - wbrew swym słowom przygryzała wargę w napięciu, za każdym razem jak Gaccio się zachwiał i zaciskała dłonie na linie zerkając czy daleko ma jeszcze do końca wędrówki. Kiedy już dotarł na sam dół, dziewczyna nie marnowała czasu i zwinnie niczym wiewiórka znalazła się obok niego. - Czas poszukać tej gondoli. Potrafisz nią sterować?
-Nauczę się.- rzekł w odpowiedzi szlachcic i delikatnie dając klapsa w pośladek Katriny zażartował.-A już liczyłem, że skoczysz mi w ramiona.

Rozejrzawszy się złodziejka stwierdziła, że niełatwo będzie znaleźć gondolę. Większość została zabrana od razu. Kilka nielicznych, które pozostały były wyciągnięte na brzeg kanału i pozostawione z tego powodu, że nie dało się ich szybko zepchnąć.
- Jak na razie to ja się nauczyłam, że jednak najlepiej polegać na samej sobie. - odrzekła mu na to dziewczyna i podeszła do najbliższej gondoli starając się ze wszystkich sił zepchnąć ją do wody. - Nie stercz tak jak kołek w płocie, tylko mi pomóż. - sapnęła w złości w stronę Gaccia.
-Moment, moment.- szlachcic zaczął grzebać przy swoim pasie, by po chwili wyjąć z niego ukrytą tam fiolkę. Wypiwszy ją naparł ciałem na gondolę, która odrobinę drgnęła.
-Nie będzie...łatwo.- tak stękając zaczął spychać ową łódź, choć nawet wzmocnionemu eliksirowi szlachcicowi szło to opornie. Katrina zaparła się i z całej siły zaczęła pchać razem z nim. Opornie nie opornie ale jednak gondola zbliżała się do celu... czyli do wody, która mogła być dla nich najlepszą w tym wypadku drogą ucieczki. - Nie masz tam jeszcze czegoś do łyknięcia? -wydusiła przez zaciśnięte z wysiłku zęby w stronę Gaccia.
-Kociej gracji jedną miksturę i wytrzymałości niedźwiedziej.-rzekł w odpowiedzi Gaspaccio, mówiąc.-Wystarczy jak przesuniemy jedną połówkę gondoli nad wodę. Potem wystarczy wejść do niej i ciężar nasz zrobi swoje.
- Całkiem zdurniałeś! -wydarła się Katrina przestając pchać. - Pewnie przeważy, ale zamiast wpaść do wody wpadnie i nas nakryję sobą i się potopimy! -już widziała waląca się na nich gondolę i w panice zaczęła oddychać głębiej, jakby szykowała się do utonięcia.
-Ja umiem pływać. I w razie czego cię uratuję. I tak by było najszybciej. Ale nie to nie...- mruknął w odpowiedzi Gaspaccio i objął ją ramieniem tuląc do siebie.-Nie martw się.
- To ty wleziesz i poskaczesz, zobaczymy jak ci to wyjdzie. - odrzekła mu na to Katrina i ponownie zabrała się do pchania gondoli.
-Buziaka na zachętę nie dostanę?- spytał Gaccio ochoczo całując ją w policzek i pomagając pchać, aż połowa gondoli znalazła się nad wodą. Dopiero wtedy zaczął powoli wchodzić do gondoli. Katrina w pierwszym odruchu, w panice złapała za brzeg gondoli by ta nie przewaliła się i nie przywaliła sobą Gaccia, po chwili jednak uświadomiła sobie co robi i po co on wszedł do środka gondoli. Z niechęcią puściła to co trzymała i cofnęła się krok do tyłu w napięciu zaciskając dłonie w pięści i czekając na efekt poczynań mężczyzny. Nie bardzo jej się ten pomysł podobał, ale...

Gondola pod wpływem ciężaru przechyliła się w kierunku wody. Wpierw delikatnie, ale potem coraz bardziej im bliżej szlachcic był jej krańca. Gaccio rzekł pełnym dumy głosem.-Widzisz? To działa!
- Taaaa... - rzekła niepewnie dziewczyna oczekując na finał tej huśtawki.
-Więcej wiary w swego męża.- odparł Gaspaccio teatralnie niemal się naburmuszając. Zbyt teatralnie, by wyglądało to wiarygodnie.
- Jesteś źle doinformowany... męża nie posiadam więc wiary w niego tym bardziej. Nie błaznuj bo wpadniesz do wody! - zakończyła i siła woli się pohamowała by nie popchnąć gondoli, aby się ten spektakl już zakończył.
-Narzeczonego, męża … to tylko kwestia jednej ceremonii, by narzeczony mężem się stał.- odparł Gaccio czując jak gondola się chwieje na krawędzi kamiennego brzegu kanału.
- Z topielcem ceremonii na pewno nie będzie. - odparła Katrina i postąpiła krok do przodu by sprawdzić jak wiele jeszcze brakuje by łódka znalazła się tam gdzie powinna.
Łódka z pluśnięciem uderzyła o wodę. Gaccio się zachwiał starając utrzymać łódź w równowadze, a siebie w gondoli. I udało mu się. Uśmiechnięty i dumny siedział w gondoli spoglądając na Katrinę.
- Ty się nie rozsiadaj tylko zbieramy się stąd, im szybciej tym lepiej. - skomentowała Katrina wrzucając do środka ich bagaże i sama już ostrożniej próbując się ulokować w chwiejnej gondoli.

Gaspaccio korzystając z tej sytuacji i faktu, że siedząca Katrina z obawy przed wypadnięciem nie mogła specjalnie się poruszać. Przybliżył się do jej twarzy swe oblicze i rzekł.-Tęskniłem za tobą moja lisiczko. Bardzo tęskniłem.
I niecnie wykorzystując sytuację, przycisnął usta do jej ust w pocałunku. Dziewczyna odwzajemniła pocałunek, po czym odepchnęła go od siebie mówiąc.: - To teraz bohaterze zabierz nas z tego miasta. - i usiadła w gondoli trzymając się z całej siły ławeczki.
Gaccio ujął drąg i zaczął nim poruszać wodzie, odpychając go od dna i wprawiając gondolę w ruch. Szło mu to... nieporadnie, acz jakąś wprawę miał. Może nie czynił tego często, ale nie po raz pierwszy kierował gondolą. Zapewne to hasło “Nauczę się”, było więc żartem.
Poza tym oddalali się od mgieł i tajemniczej krainy wśród lawy, za to niestety... kierowali się do portu i do zatoki.
Dziewczyna siedziała w płynącej gondoli i z uwagą rozglądała się dookoła zastanawiając gdzie będzie najlepiej opuścić ten niepewny środek lokomocji.
W porcie i zatoczce toczył się bój zaciekły i widowiskowy. Na szczęście toczył się od z dala o nadbrzeża obecnie całkowicie pustego. Wszystkie okręty desperacko próbowały się wydostać z zatoki portowej i z zasięgu potwora. Zaś Gaspaccio płynął wzdłuż nadbrzeża zapewne realizując jakiś własny zamysł.
- To gdzie zamierzasz nas wywieźć tą romantyczną łódką? - spytała nagle Katrina zerkając w stronę Gaccia.
-Nie widać, szukam kapliczki i kapłana. Wypada zalegalizować nasz... związek.- rzekł żartobliwie Gaspaccio. Po czym dodał.- Popłyniemy wzdłuż nadbrzeża omijając mgły, aż do jego końca i przejdziemy przez mury na drugą stronę. Albo przez falochron.
Katrina nie zareagowała na żart, była zbyt zdenerwowana tym, że porusza się po wodzie, która jak dla niej nie zapewniała żadnego bezpieczeństwa. Zaufała jednak Gacciowi i trzymając się mocno ławeczki, oczekiwała w napięciu końca ich podróży. W duchu powtarzając co chwila "nigdy więcej nikt ani nic nie zaciągnie mnie do gondoli.... nigdy więcej... za nic w świecie..."
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline  
Stary 12-07-2012, 10:23   #293
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Cypio nigdy nie leciał tak wysoko... i chyba w ogóle. A już na pewno nie nad ginącym (wkrótce "zaginionym") miastem, z ukochanym wczepionym kurczowo w jego plecy. Toteż rozkoszował się lotem, widokami i odczuciami, za nic sobie mając dramat mieszkańców Vetticci i przerażenie Romualdo. Nieco obawiał się o los przyjaciół - deMona i Puffcia - ale w końcu nie z takimi rzeczami sobie radzili w ciągu wspólnych podróży! O ich bohaterskich czynach i niebezpieczeństwach, jakie przetrwali Romcio mógłby wyśpiewać niejeden epos. Co tam niejeden - starczyłoby mu na całe życie tematów! Może właśnie tak powinni żyć? Swiftbzyk bedzie mu opowiadał o swoich przeżyciach, Romcio przekładał to na poezję i dzięki kenderowi stanie się sławny i bogaty?! To dopiero byłoby życie...

Cypio rozmarzył się spoglądając w przyszłość, a wyłaniającego się z mgieł demona potraktował jako kolejny interesujący element krajobrazu i fragment ich przyszłej legendy. Szkoda, że demon miał inne zdanie...

- Auć! - jęknął z pretensją kender, gdy bliskie spotkanie z dachem kamienicy okazało się mniej bohaterskie a bardziej bolesne niż się spodziewał. Szybko sprawdził, czy wszystkie częsci ciała oraz wyposażenia ma na swoim miejscu i podpełzł do poety. Niestety półelf był mniej odporny na epickie wpadki - leżał nieprzytomny i wcale do przytomności wrócić nie chciał. - Wstawaj... - Cypio potrząsnął nim delikatnie raz i drugi, ale nie pomogło. No cóż - nie było takiego problemu, z którym nie poradziłaby sobie zawartość Plecaka kendera! Juz wkrótce Romualdo był cucony za pomocą fiolek z podejrzaną zawartością, butelek z zawartością jeszcze bardziej podejrzaną i starych krasnoludzkich onuc podtykanych biedakowi pod nos.
 
Sayane jest offline  
Stary 15-07-2012, 14:14   #294
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Vinc rozcierając głowę po upadku spojrzał na dziwne stworzonko i zamrugał kilka razy oczyma ze zdziwienia. - W sensie jesteś wróżką? Taką jak wróżka Kiełuszka, która zabiera kły młodych smoków gdy te wypadają dając im za to coś słodkiego na przekąskę? -zapytał zaskoczony chłopak.
- Nie dość że uganiamy się za mężem dla największej ciapy na świecie, to teraz trafiliśmy na wróżkę transwestytę... wspaniale. -burknęło ostrze po czym niespodziewanie rzuciło jeszcze.- Galareta żyjesz, czy się potłukłeś?
-Co wy... głusi czy nierozumni?!- ryknęło stworzonko.-Jestem WRÓŻKIEM. Żadną wróżką na Cztery Słońca.
A pan mózg rzekł poirytowany z bezpiecznego wnętrza plecaczka.-”Musiało przywiać tego poprańca razem z tym dużym.
-Nie przeszkadzajcie mi się kontaktować z moim rojem, chyba że macie jakieś życzenie lub zażalenie.- burknęło w odpowiedzi stworzonko.
- Ja myślałem że wróżki noszą takie spódniczki i mają te takie różdżki z gwiazdką na czubku. -stwierdził Vinc ignorując uwagi miecza. Ostrze już zaś chciało odpowiedzieć, gdy nagle do uszu rudzielca dotarło to co mówi ten dziwaczny stworek?- Umiesz spełniać życzenia!? -wykrzyknął uradowany a oczy zabłysnęły mu niczym dwa duże złotniki.
-Życzenia za odpowiednią cenę plus opłaty manipulacyjne plus prowizja dla podwykonawców i takie tam...- zaczął tłumaczyć wróżek nerwowo machając ogonem.
-To jakiś otchłanny kant, uważaj żebyś na końcu nie skończył na rożnie jakiegoś demona.”- podsumował Sidious.
- A nie sądzisz ze to może być nasza jedyna szansa? -zapytał niepewnym głosem arcymaga chłopak. - Może faktycznie umie spełniać życzenia!
-W ostatecznym rachunku pożałujesz tego...”- zawyrokował arcymag.-”Najpierw spytaj się o cenę, a potem zadecyduj.
- A czego byś chciał za spełnienia życzenia? -zwrócił się do stworka Vinc po czym zaczął rozglądać się by ocenić panującą dookoła sytuację.
-To proste.- rzekł wróżek machając czterema łapkami jak pijany wiatrak na silnym wietrze.-W świecie musi być równowaga. Odpowiedniej ilości szczęścia musi odpowiadać taka sama ilość pecha. Jednym słowem im większy cud sobie zażyczysz, tym większą klątwę na siebie sprowadzisz. Prawa Dharmy... Nie słyszałeś o tym?
-A co ty z tego masz robaczku?-” spytał pan mózg, podczas gdy Vinc rozglądał się dookoła. Cypio zajmował się cuceniem nieprzytomnego poety, za pomocą fiolek, butelek i starych krasnoludzkich onuc podtykanych biedakowi pod nos. Na razie z kiepskim efektem.
Bardka odlatywała w głąb miasta na spanikowanym nietoperzu, podobnie jak Nyhm... tyle że przy okazji oboje oddalali się od siebie. Olbrzymi demon zainteresował się coprawda rozbitkami, spoglądając na nich przekrwionymi oczkami, ale właśnie wtedy strumień energii magicznej uderzył w jego gębę odwracając uwagę od nich, skupiającna Nyhmie. Bo to on posłał pożegnalnego Fwoosha. Za to Kenning dolatywał niknął już w okolicy muru. Cóż... przynajmniej jednemu się udało.
-Oczywiście część szczęścia dla mnie jest wliczona w cenę i dla podwykonawców. Cały pech dla klienta.- stwierdził krótko wróżek.
- A czy Pech dotyka tylko tego kto życzenie wypowiedział, czy też jego kompanów? -zapytało się ostrze z wysokości pasa chłopaka.
-Tylko życzeniodawcy. No chyba, że masz kontrakty na czyjeś dusze.- zastanawiał się głośno wróżek.
-Inna gęba, ale te same zasady... Piekielny pomiot z tego robaczka.”- mruknął w odpowiedzi arcymag.
- W takim razie... -mruknęło ostrze-... ja wypowiem życzenia! Mi tam pech niestraszny, co się może przytrafić broni! -rzekło dziarsko stare ostrze.
- Jesteś pewny, Panie mieczu? -zapytał smokowaty zatroskanym głosem.
- Tak, tak na pewno, no chyba że nasza wróżka ma jakieś zastrzeżenia.- dodał miecz pytającym głosem.
-Przedmioty nie mają prawa do życzeń, jako że nie mają duszy. Ten mózg w słoiku też nie.-stwierdził wróżek.
-Dyskryminacja żywych inaczej, jakie to typowe dla piekielnych.”- burknął telepatycznie arcymag w odpowiedzi.
- Ryzykujemy? -zapytał Vinc mózgownicy jak i swego ostrza, broń zaś w zamyśleniu czekała na ostateczne zdanie arcymaga.
-Może nie przesadzaj z potęgą życzenia.- poradził arcymag.-Takie klatwy swą wredne...a temu wróżkowi, źle ze ślepi patrzy.
- A może go przygarniemy? Zawsze chciałem mieć wróżkę... -zamyślił się chłopak zerkając co chwile na stworzonko.
-Taaa... i kolekcję szkieletów w ogródku.”-zakpił Sidious.-”Tak w ogóle to twój pokój zacznie capić złem na odległość tak bardzo, że na milę od niego paladynom będą miecze same się z pochew wysuwać, jeśli nie skończysz z tą manią zbieractwa.
- No ale on ma taki słodki pyszczek... -stwierdził Vinc patrząc na złego duszka jak na szczeniaka.
- Z której strony ja się pytam... -burknęło ostrze.
- A może weźmiemy go na wszelki wypadek... jak by nie było innej opcji na ucieczkę jak życzenie? -zaproponował Vinc.
-A może choć raz użyj pana scyzoryka do sensownego celu i zaciukaj to plugastwo. Będzie z stworka ładne zombie lub przycisk do papieru, jak się go wsadzi w formalinę.”-irytował się pan mózg. A stworek nie przejmował się owymi groźbami nieumarłego.
Vinc rozejrzał się po mieście zamyślony, widział odlatujące sylwetki Krisney i Nyhma, Cypio uwięzionego na dachu wraz z poetą no i nie wiadomo było jak radzi sobie Juliano, Gaspacio i Katrina. - Dałbyś radę wyciągnąć mnie i wszystkich moich przyjaciół bezpiecznie z miasta? -zapytał nagle wróża.
-Tych tutaj? Tak... to jest możliwe i trochę... kosztowne.- gdy tak gadał, łapki wróżka przemieszaczały się po różnych okręgrach, a palce poruszały jakby nie tylko ustami mówił ( o ile jakieś usta miał pod hełmem), ale i dłońmi dogadywał.-Dosyć kosztowne.
- Tych tutaj... oraz innych na terenie miasta. -sprostował Vinc mierząc stworzonko wzrokiem i nie przejmował się wrzaskami swej broni. - I jak bardzo kosztowne?
-Bardzo kosztowne. Bardzo kosztowne.Na terenie tego miasta...hmmm... to duży teren i dużo przyjaciół.- stworek wydawał się jako “przyjaciół” traktować wszystkich humanoidów w mieście.
Vinc przygryzł wargi po czym pazurem wskazał na sąsiedni dach. -Tamta dwójka...- jego pazur przesunął się powoli na oddalającej się sylwetki na nietoperzach. - Tamci... no i jeszcze ja, oraz Pan mózg, podaj swoją cenę za bezpieczne opuszczenie murów miejskich i umieszczenie nas w jednym bezpiecznym miejscu niedaleko stąd.
-Klątwa na lat piętnaście. Dwie na pięć.-odparł po namyśle stworek.-Twój wybór.
-Jaka klątwa?-” rzekł podejrzliwie Sidious, a wróżek odparł radośnie.-Klątwa upierdliwa i nieusuwalna oczywiście.
- A co dokładnie robi ta klątwa? -zapytał Vinc, widać było, że targały nim sprzeczne emocje co do tej decyzji.[/i]
-Może zmienić postać, głos, poglądy, zsyłać koszmary... szczegóły wychodzą dopiero po jej rzuceniu. A rzucenie jest po wykonaniu zadania. Wiesz, to kwestie proceduralne kontraktu zawartego między wszystkimi stronami umowy.- wyjaśnienia wróżka cokolwiek mętne, ale stwierdzały jasno jedno... Młody zaklinacz kupował kota w worku.
- Miasto się rozpada, a inne szanse by uratować wszystkich są naprawdę niewielkie... -mruknął chłopak jak gdyby sam do siebie.
- Vinc nie bądź głupi nie marnuj sobie życia, dopiero co poznałeś tych ludzi! Nie pozwalam na to i nie godzę się pod żadnym pozorem! -krzyczał ostrze przy pasku chłopaka.
-To szwindel i grubymi niciami szyty. Możesz skończyć jako... krasnolud, albo... gorzej... krasnoludka... lub gnomka.”- rzekł w irytacji Sidious.
- Ale przecież tobie też przepowiedziano że kogoś zabijesz, a tak się nie stało. -zauważył Vinc do swej broni.
-Ale dwa razy było blisko, a do trzech razy sztuka.”-przypomniał pan mózg.
- Ale to była durna przepowiednia, a nie klątwa od demona! Niech sobie radzą sami a my jakoś stąd wyjdziemy, może mózgownica wysili ostatnią rzecz jaka jej została i jakoś swoimi arcymagicznymi sztuczkami nas stąd wyciągnie! -bulwersował się miecz po czym o dziwo zwrócił się do słoikowego maga- Nie możesz opętać tego parszywego chochlika... albo Vinca by mu wybić te pomysły z głowy, nie zgadzam się by dzieciak skopał sobie pół życia klątwą, za jakąś bandę bohaterów z przypadku!
-Mogę młodzika. Stworka coś... chroni.”-rzekł w odpowiedzi arcymag.
- To masz moje pełne pozwolenie na chwile go opętać! -krzyknęło ostrze.
- Ej, ja tu jestem, nie zgadzam się, to moje życie będę sam decydował co chce robić! -odszczeknął zaklinacz i obrócił się w stronę potworka by wypowiedzieć życzenie, o ile magiczne sztuczki arcymaga mu w tym nie przeszkodzą.
-Radzę ci odpuść sobie i siegnij po pana mieczyka, by zarąbać tego rozgadanego robala z piekła rodem.”-głos arcymaga w umyśle Vinca zabrzmiał chłodno i wyniośle. Niemalże władczo. Jednakże determinacja młodzika okazała się potężniejsza. I Drakano nie zamierzał się do jego “rady.”
- Życzę sobie, byś przeniósł mnie, Pana Miecza, Arcymaga Sidoniusa, Cypia, Romulado Krisnys i Nyhma, bezpiecznie, w jedno miejsce poza mury miejskie gdzie nie będzie zagrażać nam mgła. - powiedział chłopak pazurem wskazując poszczególne osoby jak i niegdysiejsze osoby oraz przedmioty z ambicjami bycia człowiekiem. - Bohater nie powinien się wahać gdy chodzi o ratowanie przyjaciół. - dodał jeszcze do swego ostrza jak i arcymaga.
-I dlatego ich bielejące szczątki wypełniały fosę mego zamku. Bohaterowie są naiwni.”-burknął w odpowiedzi arcymag, poirytowany faktem swej porażki.
Łapki wróżka zaczęły się poruszać w poziomej płaszczyźnie pozostawiając po sobie świetliste slady zupełnie jakby coś tkał w powietrzu...



Sidious szybko rozpoznał ten twór. -”Te draństwo chce coś przyzwać! Przeklęty robal! Mówiłemby mu nie ufać.
Było jednak za późno... portal rósł już w błyskawicznym tempie bez pomocy wróżka.
- Hej co to ma znaczyć! -krzyknął zdezorientowany Vinc. - Oszukałeś mnie! -krzyknął oburzony zaklinacz i chwytając za swój gadający oręż, który momentalnie zaczął ociekać kwasem zamachnął się na małego krętacza.
-Nie mówiłem żeto ja będęcię przenosił.-rzekł wróżek w odpowiedzi, odlatując na bezpieczną odległość.-Natomiast zgodnie z obietnicą zostaniecie przeniesieni.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 20-07-2012, 17:44   #295
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Venettica... ginęła. W jedną noc miasto uległo napastnikowi bez armii. W jedną noc upadło bez próby obrony. Przeciw potędze żywiołów, nawet najpotężniejsza magia mogła być bezsilna.
Srebrne mgły otoczyły miasto swym całunem, na co patrzyły setki oczu. Na błoniach otaczających miasto od strony lądu zebrały się tłumy uciekinierów. Bogaczy i biedaków,przybyszy i miejscowych.Wraz z miastem umierał stary porządek i stare układy. Nowe jeszcze nie miały się okazji wykuć. Tej nocy wszyscy byli równi.
I wszyscy wiedzieli o Srebrnych Mgłach dość, by czekać. Bowiem one albo zaczną się rozszerzać, albo ustąpią pozostawiając po sobie... niewiadomą.

Wśród tych ludzi był i Kenning. Jako jedyny bezpiecznie wydostał się z miasta i spoglądając w kierunku miasta nie dostrzegał reszty nietoperzy. Czyżby cała jego drużyna zginęła? Czy dopadł ich demon, czy zdradziecki opar Srebrnych Mgieł ?
Z miejsca w którym stał ledwo dostrzegał skrzydlatą sylwetkę demona, ale nietoperzy już dojrzeć nie mógł.
A tym bardziej towarzyszy.
Niemniej kolejny widok sprawił, że Kenning zamarł z przerażenia.


Portal rósł coraz bardziej, podobnie jak narzekanie pana mózga. I tak samo jak przerażone spojrzenie poety. Przebudzony za pomocą smrodowo-szokowej terapii niziołka Romualdo z trudem wydukał.- Wszy..sscy.. zgi... nie..my.-
I zapewne miał wiele racji.
Wyłaniający się z portalu gigantyczny jaszczurzy łeb niewątpliwie sugerował nieszczęśliwe zakończenie tej sytuacji. Tym bardziej gdy arcymag telepatycznie oznajmił.- “Na kościsty zad dziadusia Velsharoona, to … linnorm! “
Niewiele jednak ta nazwa mówiła Vincowi, czy też komukolwiek innemu. Jednak czy musiała.
Sam widok kolosalnej bestii o długości ponad dwunastu metrów wynurzającej się z portalu budził respekt.


Długi wężowaty jaszczur o dwóch małych kończynach i dwóch potężnych łapach uniósł się w powietrze władczo zerkając na swą nową dziedzinę. Czarne łuski wydawały się być stopioną lawą, pod którą tętnił żar wulkanu. Na ten widok i sam demon wyraźnie się tropił. Nie miał chyba ochoty na walkę z owym stworzeniem.
Wyłaniający się z portalu potwór na jego szczęście też nie był zainteresowany walką, zamiast tego skupił się na dialogu z wróżkiem. Wypowiadali słowa w syczącym dialekcie, który pan mózg nazwał “Ignan”, mową sfery ognia.
Jednakże to że Sidious rozpoznał język niewiele pożytku przyniosło. Bo nie potrafił się w nim porozumiewać. A do myśli potężnego gada wniknąć nie zamierzał.
Cypio natomiast starał się opanować napad paniki u poety i dopilnować, by biedaczek nie zsunął się z dachu wprost do kanału (lub na jego kamienny brzeg).
A biednej bardce i Nyhmowi niesionym przez spanikowane nietoperze pozostawało pozwolić się nieść, coraz głębiej w otchłań zmieniającego się miasta.
Nagły ryk bestii, przerwał to wszystko. Linnorm uniósł się wysoko w powietrze mimo braku skrzydeł. I tak samo unieśli się i Nyhm i Krisnys i Cypio i Romualdo... i wreszcie Vinc.
Lewitując zaczęli się zbliżać do unoszącego się w powietrzu gada niczym pióra na silnym wietrze. I przy wspólnym pojękiwaniu Romualda i pana mózga.-Wszyscy zginiemy. Zje nas!
Jakoś ich słowa i myśli były podobne.
Na szczęście nie spełniły się. Unoszący się w powietrzu linnorm otoczony lewitującymi awanturnikami ruszył w kierunku granic miasta, wywołując przy okazji większą panikę wśród zgromadzonych tam byłych mieszkańców.
Stwór na ich szczęście nie był nimi zainteresowany. Opuścił na ziemie porwaną bezpiecznie na ziemię. po czym poszybował w górę zapominając o swym ładunku. Wszak miał cały nowy świat do opano... do zwiedzenia.

Tak więc Cypio, Kenning, Romualdo oraz bardka z Nyhmem, a także oczywiście Vinc znaleźli się bezpiecznie poza ginącym miastem. Co prawda smokowaty czuł się nieco... ciężkawo i lekko zapadał się w grunt, ale poza tym wszystko było w porządku, prawda?
Nieprawda.
Juliano wydostał się z miasta, ale wprost w objęcia swej rodziny. Na szczęście w obecnej sytuacji, nikt nie myślał o szykowaniu małżeństwa. Vincent wiedział o tym, dzięki telepatycznej więzi z Psikusem.
Czego nie znał jednak, to losów Gaspaccia i Katriny. Zaginęła jego najbliższa przyjaciółka i pracodawca całej drużyny. Co gorsza, wraz z funduszami!
Dzielna drużyna stanęła na rozdrożu, bowiem... trzeba było postanowić, co czynić dalej.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 05-08-2012, 20:19   #296
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Każdy walczył praktycznie z każdym, bandyci, wampiry, konstrukty, a nawet i jakieś... mutanty? Pośrodku tego wszystkiego zaś Romualdo, Gaccio, Krisnys i cała reszta wielce heroicznej bandy, starając się jakoś wyjść z zamieszania bez szwanku. A jakby wszystkiego było mało, to jeszcze ta cholerna mgła, spotkanie z którą mogło zdecydowanie źle się skończyć.

Wcale tak jednak nie było.

Jakimiś wielce dziwacznym zbiegiem okoliczności i przy niewyobrażalnej dozie szczęścia udało im się uwolnić zafajdanego poetę, a następnie w dosyć niekontrolowanym chaosie opuścić miejsce wyjątkowo przedniej zabawy. Tyle, że na nietoperzach. Bardka miała naprawdę spore problemy z przekonaniem samej siebie, by zasiąść na takim nietypowym powietrznym rumaku, i o małego Ogra nie dałaby się nie przekonać. Jednak instynkt samozachowawczy zadziałał, i wizja nieuniknionego końca przełamała wyjątkowo spory wstręt do błoniastej pokraki.

No bo jak tu tak po prostu skorzystać z paskudnego, błoniastego, owłosionego, i piszczącego nietoperza, będąc kobietą?


~


Blada, trzęsąca się niczym jakiś cholerny Galarelowaty Sześcian, Krisnys wydostała się z zagrożonego terenu lecąc na... lecąc. Po prostu lecąc. A wewnętrznie była daleko stąd, zupełnie w innym miejscu, czasie, a nawet wymiarze, byleby tylko nie myśleć o cholerstwie, na którym przyszło jej siedzieć. Cholerstwo owo, miało zaś przy okazji zamiar wylądować w owej wyjątkowo podejrzanej mgle, na co Bardka za bardzo poradzić nie umiała. Walenie bowiem własnego "wierzchowca", czy i targanie go za (fuj!) skrzydło, by zmienił tor lotu, spełzło na niczym.

Bogom jednak dzięki, w całej tej eskapadzie nie zakończył się jej żywot, a gdy już w miarę bezpieczna stanęła na twardej ziemi, zaczęła... tańcować. Nie był to jednak taniec zwycięstwa, oj nie. Krisnys zaczęła trząść się, podskakiwać, otrzepywać, i bluzgać niczym stary wilk morski, pozbywając się wyimaginowanego wstrętu, który opanował jej ciało, z jakim miała kontakt w trakcie drogi powietrznej.

....

A wtedy pojawiło się smokopodobne coś, i Półelfka była już święcie przekonana, że po nich. Wielgachny stwór zbliżył się bowiem do nich, najpewniej mając zamiar pożreć. A może to oni zbliżali się do niego? Trudno Bardce było to w danej chwili ustalić, nie przywykła bowiem do liewitacji. Widząc (mniemany) swój koniec, zaczęła wyjątkowo szybkie rozliczanie własnego żywota, dochodząc do zaskakującego faktu, iż zdecydowanie zbyt mało ukra...zarobiła, roztrwoniła, oraz wciąż jakby nie tak jak należało korzystała z wielu uciech cielesnych.

Ale jednak nie!

To był zwykły, chyba i nieświadomy psikus cholernego wężowatego, który ruszył swoją drogą, zupełnie nie przejmując się smakowicie wyglądającą zbieraniną awanturników. Wszyscy więc mieli się dobrze, całkiem przeciwnie do miasta, które na ich oczach ginęło, nie pozostało więc nic innego, jak zgarnąć swoją należność, po czym dać długą. Akurat.

- Gdzie Julek, Gaccio i Karcia?? - Bąknęła w końcu Półelfka, przecierając zmęczone oczy dłońmi. No tak, jak zwykle nie mogło być prostacko, a wszystko musiało się sp...komplikować. Przygryzła wargę, spoglądając na towarzyszące jej osoby, których stan osobowy zmieniał się niemal z godziny na godzinę. Jak jednego uratowali, to "gubił" się drugi...
- Romciu!! - Ryknęła, aż ten podskoczył - Trza ratować! Trza w te pędy ich odszukać, bo kto wie!

Inaczej wypłaty nie będzie, i luksusów, i wina, wspaniałego jadła, mięciutkich łoży, pachnących kąpieli, i przystojnych młodzianów!

 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 07-08-2012, 10:07   #297
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
- Łiiii!!! Lecimy!! Lecimy!! - ekscytował się Cypio, machając radośnie wszystkimi kończynami, usiłując zbliżyć się do linnorma na tyle, by go pogłaskać, a przynajmniej zajrzeć do paszczy. - Łaaaa! Widzieliście tamtą wiezę we mgłach?! A ten zamek z pascą? Romciu, popatz, no patz! - wołał, wskazując omdlewającemu ze strachu poecie wyłaniające się z mgły konstrukcje. - Hej, ho, wiruje cały świat!

Niestety dla kendera lot trwał o wiele za krótko by móc bez przeszkód podziwiać zarówno bezskrzydłego smoka, mglisto-ogniste pustkowia, jak i ginące miasto z lotu pta... linnorma. Gdy w końcu wylądowali i Swiftbzyk przestał machać potworowi na pożegnanie, należało zmierzyć się z szarą rzeczywistością. A była ona taka, że ani deMona, ani Puchatka nigdzie nie było widać. Ponadto Romcio znów wpadł w depresję; zgubili też Katrinę i (co akurat Cypia nie martwiło) Gaccia z kasą.
- Nie martw się! - kender poklepał pocieszająco poetę po plecach. - Mas mnie! Będę się tobą opiekował, pisał muzykę do twoich wiersy, gotował i prał skarpetki, będę twoim impresssssario, zrobimy karierę w nowym swiecie! - wskazał przerażonemu półelfowi wyłaniający się z mgieł krajobraz, po czym zaczął malowniczo opisywać ich nowe wspólne życie. Tyradę przerwała mu niestety Krisnys, na którą zerknął spode łba.
- A przed cym ich niby ratować? Pseciez na pewno gdzieś juz poza miastem są, może z drugiej strony tylko. Nawet nie wies gdzie ich sukać. A moze gzą się pod kzakiem i co wtedy? Podglądać ich będzies?

Gdzieś w umyśle kendera zaświtało, że może jednak zakochana parka może potrzebować wsparcia - w końcu Katrina chciała pomóc Romualdo, a Cypio nie zostawiał towarzyszy w potrzebie. No i trzeba było też znaleźć cienia oraz psa... Tylko jak i gdzie ich szukać? W ginącym mieście, nowym świecie, na morzu czy w spanikowanym tłumie? Możliwości było wiele, a wskazówek żadnych.
- A smocek nic nie wie? - z nadzieją zwrócił się do Vinca.
 
Sayane jest offline  
Stary 08-08-2012, 19:02   #298
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Żyli. To było najważniejsze.
Brak tego, który miał pokrywać wszystkie wydatki, było rzeczą przykrą, acz do zniesienia. Nawet dla Kenninga, którego wydatki związane z tą wyprawą były - nie da się ukryć - największe. No i - tego też nie dało się ukryć - w zasadzie nie osiągnęli zaplanowanego celu - nie połączy w parę Romualdo i Juliano. Nie ze swojej co prawda winy, ale z formalnego punktu widzenia fakt był faktem.
To jednak było do nadrobienia. Tylko po co? Po to by zobaczyć, jak te dwa gołąbki słodko gruchają i patrzą sobie w oczy? Dla samej satysfakcji? Wszak korzystniej byłoby oddać Romcia w ręce pięknej Angeliki. Ta z pewnością szczodrze sypnęłaby groszem.
- Może i baraszkują gdzieś w krzaczkach, a może nie - powiedział. - Wśród tych tłumów zrozpaczonych mieszkańców miasta nikt nie jest w pełni bezpieczny. Odszukajmy Katrinę i Gaccia, a potem zrobimy to, po co tu przyjechaliśmy - zaproponował.
 
Kerm jest offline  
Stary 13-08-2012, 13:03   #299
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Vinc kiedy lądował na ziemi wciąż uśmiechał się szeroko. Uśmiech pojawił się na jego twarzy w momencie gdy jaszczur uniósł jego jak i resztę grupki w powietrze.
- Widzicie dotrzymał słowa! Uratował nas.. a klątwy też żadnej nie widzę, po prostu jakoś tak mi ciężko. -westchnął a gdy zrobił krok but lekko zapadł mu się w ziemi. - No i głodny się zrobiłem!-dodał jeszcze zaklinacz rozglądając się.
Uśmiech jednak szybko zniknął z jego ust, kiedy to Gaccio i Katrina nie pojawiali się coraz dłużej i dłużej. Gdy inni zaczęli debatować co dalej smokowaty chlipał cicho, powstrzymując wybuch łez, oraz co chwile głośno wciągając nos. Ostrze starało się go zaś pocieszać.
- No młody, nie będzie tak źle, na pewno nic im nie jest. Pewnie gdzieś w tłumie się zaplątali i teraz nas szukają, no weź się w garść chłopie.
Mózg zaś co dziwne milczał, pewnie dalej rozmyślał o pojawieniu się demonicznego potwora których ich uratował.

Kiedy smokowaty kocu trochę się uspokoił, wydmuchał głośno nos w wydobytą z plecaka husteczkę ozdobioną wesołymi smokami i zwrócił się do Cypia.
- Psikus jest z Juliano, on trafił znowu do swej rodziny, ale przez to zamieszanie pomysł wesela został trochę odłożony. -mówiąc to poczuł jak łzy znowu nabiegają mu do oczu.- Ale... musimy... go...odbić. -dodał pociągając nosem. - To...było...nasze...zadanie, Gacccioo i Katrinaa na pewnooo by chcieliii byśmyyy toooo zrobiliiii. -rozryczał się już ostatecznie wtulając się mocno w małe ciałko Cypia i szlochając jak i ocierając smocze gluty w jego koszulę.
- No to się porobiło. -westchnął miecz. - Trzeba znaleźć tą gruchającą parkę bo się nam młody kompletnie załamie! -krzyknął miecz do pozostałych członków wyprawy.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 15-08-2012, 22:47   #300
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Gaspaccio zaginął, a wraz z nim kasa!... i Katrina przy okazji. Niedobitki dzielnej drużyny zrobiły to co było najsensowniejsze. Rozdzieliły się wpierw wyznaczając sobie punkt zborny i limit czasu na poszukiwania.
Nyhm poszedł z Krisnys dla jej “ochrony”. Cypcio ciągnął za sobą rozpaczającego Romualdo, który najwyraźniej nie mógł przeboleć tego, że nie spotkał się ze swym ukochanym. Vinc poszedł sam, choć nie do końca... Bo mu gadający miecz i irytujący mózg w słoiku tkwiącym w plecaku.
Kenning poszedł zaś sam przeklinając cicho pod nosem swoją sytuację.
Dla niego bowiem ta wyprawa była najmniej fartowna. Nie dość że nic nie zarobił, to jeszcze stracił cały swój ekwipunek!
Póki co panowała noc, rozświetlana jednak pochodniami, ogniskami oraz błyskami pochodzącymi ze Srebrnej Mgły która swym całunem otulała miasto.

Tłumy uciekinierów otaczające miasto mieszały się ze sobą. Każdy szukał pomiędzy obcymi twarzami, swoich krewnych, przyjaciół. Nie tylko dzielna drużyna miała taki cel.
Nagle... Kenning został zaatakowany!
Olbrzymia bestia rzuciła się powalając nieszczęśnika na ziemię i truła go swym śmierdzącym zionięciem.
Szorstki jęzor obśliniał jego twarz pokrywając skórę równie śmierdzącą śliną. Towarzyszył temu atakowi złośliwy chichot.
Dopiero po chwili mężczyzna zorientował się, że znalazł Puffcia, wiernego zwierzaka Cypia oraz Alfreda... Nie tak wiernego cienia.
Choć właściwie to było na odwrót.

Tak czy siak, odnalezienie tej dwójki było jedynym efektem nocnych poszukiwań. Zmęczona drużyna, nie natrafiła na dwójkę zaginionych osób. Gaccio i Katrina przepadli jak kamień w wodę.
Co gorsza drużyna była bez pieniędzy, bez dachu nad głową i z burczącymi brzuchami.

Sytuacja zaś powoli zaczęła się stabilizować. Mieszkańcy miasta zbici w grupki zaczęli się samo-organizować. Powstawały skupiska namiotów, straże miejskie zaczęły uspokajać tłumy i pilnować porządku.
Przewodziła temu sama przywódczyni straży miejskiej.


Regilda de Falcone zwana też Sokolicą. Rosła kobieta o jasnych włosach, złotych oczach świadczących o niebiańskich korzeniach i posturze godnej barowego osiłka. Ona to z pomocą swej siły i umiejętności bojowych oraz głośnych krzyków narzucać zaczęła prawo i porządek. Podległe jej hobgobliny zajęły się tłumieniem aktów przemocy i chronieniem słabszych, zamiast pójść za głosem natury. Czyli palić gwałcić i rabować. No cóż... Pozbawione rąk ciało hobgoblina który chciał zgwałcić Regildę korzystając z panującego chaosu przemówiło reszcie strażników do wyobraźni.

A do ranka sytuacja się uspokoiła.


Wraz ze świtaniem można było przyjrzeć się miasteczku namiotowemu, które przez noc zdołało wyrosnąć dookoła murów miejskich. Co prawda niewiele osób o świtaniu było na nogach. Po tak ciężkiej i nerwowej nocy ciałom potrzebny był sen. Dlatego chrapanie było głównym dźwiękiem, który można było usłyszeć dookoła Venetticy.
Srebrnym Mgłom chyba wystarczyło nasycenie się miastem, bo powoli zaczęły ustępować. Mgielny opar dotąd wypełniający okolice murów wyraźnie rzedł. Co znaczyło, że wkrótce można będzie wrócić do miasta, ale... do jakiego miasta?
Choć mury Venetticy wydawały się nietknięte, to samo miasto na pewno zostało naznaczone przez Srebrne Mgły. Co więcej... Nie wiadomo co może jeszcze z nich wypełznąć. Albo co pozostawią. Potwory grasujące podczas nocnej apokalipsy Venetticy raczej skłaniały ku ostrożności.

Ale nie wszystkich. Zakuty w zbroję z magicznie wzmocnionej miedzi krasnolud imieniem
Savin Lightguard, wymachiwał magiczną włócznią nawołując ochotników i awanturników, którzy mieli dość odwagi by już teraz szabrowa....eee... to jest eksplorować nowe terytorium. Im szybciej tym lepiej, zanim znajdzie się jakaś konkurencja. Na razie jednak ochotnicy nie garnęli się tłumami. Mgły jeszcze mogły zalegać w niektórych zakątkach miasta. Zagrożenie więc było spore. Zysk jednak mógł być podobny.

Na razie jednak drużyna zmęczona i obolała po długich i mało skutecznych poszukiwaniach i śnie w dość niezbyt komfortowych warunkach musiała się zmierzyć z nową sytuacją.
Otóż bowiem podszedł do nich osobnik o rzucającej się w oczy fizjonomii. Okryty czerwonym płaszczem osobnik był wyjątkowo naznaczonym przez swe brzemię diablęciem, o skórze szarej i popękanej, o włosach rzadkich i ogniście rudych i rogach których ilości żaden kozioł by się nie powstydził, pod warunkiem że byłyby bardziej imponujące. Jedyne co było piękne w jego obliczu to oczy. Intensywnie fioletowe i przenikliwe.
-Słyszałem, że wasi towarzysze zaginęli w mieście.- rzekł zgrzytliwym tonem głosu.- To niewątpliwie problem, który jednak... łączy nas. Nazywam się Sevarius Snarp, czarodziej. Mi też coś... zaginęło w mieście, a sam nie czuję się na siłach odzyskać swej własności. Może powinniśmy połączyć siły?

Z jednej strony pomoc drużynie się przydałaby, ale czemu owej pomocy miał udzielać osobnik wręcz wyglądający jak inkarnacja Wujka Złej Rady?
Zresztą, może warto zakończyć już tą misję i rozejść się. Szanse na połączeniu kochanków powoli malały do zera. A szanse na otrzymanie zapłaty były jeszcze miejsce.
Każda przygoda ma swój koniec, ale wraz końcem jednej zaczynają się kolejne.

THE END ?


Czy może ciąg dalszy nastąpi ?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172