Nie bacząc na głos automatu przez otwór po wybitej szybie wysunęła się najpierw górna część Spocka, by po chwili dołączyła jego pozostała część. Odłamki strzaskanej szyby dalej tkwiły w uszczelkach, jednak od czego jest ciężka, znoszona skóra, którą Spock nosił przy każdej pogodzie. Nawet nie zauważył niedogodności. Tak, jak nie raczył zauważyć zdziwionych facjat w czekających na zmianę światła pojazdach.
Sygnalizator przełączył, a taksówka ze szczęśliwym pasażerem odjechała razem z innymi samochodami, żegnana sterczącym w górę środkowym palcem prawej dłoni Spocka. - Nie po drodze mi na żaden jebany komisariat... - mruknął i splunął.
Wiedział, że auto-cab strzelił mu fotę, niejedną zapewne. Ale teraz gliniarze mogli mu co najwyżej zarzucić dewastację mienia, a nie nielegalne posiadanie broni i dragów, czy też udział w bójce ze skutkiem śmiertelnym, często zamieniane na udział w organizacji o charakterze przestępczym plus jeszcze parę okolicznościowych paragrafów. Czyli dobrze, że nie próbował wypłaszczyć tych dwóch narwanych dupków, i dobrze, że nie dał się zapuszkować za byle gówno. A przy okazji jakoś nie wierzył, żeby glinom przez myśl przeszło robić cokolwiek w sprawie punka, który potarmosił taryfę. "Lepiej, żeby znalezienie tego Shawa było czymś wiecej, niż stratą czasu..."
Ruszył na miejsce spotkania.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |