Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-07-2012, 12:11   #22
Rebirth
 
Rebirth's Avatar
 
Reputacja: 1 Rebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputacjęRebirth ma wspaniałą reputację
Zziębnięty, głodny, obolały, i wydymany na kilka sposobów...
Jeśli szukano by najbardziej żałosnego człowieka w tych rejonach, to Josh z miejsca stawałby się faworytem w rankingu. Sytuacja na dodatek z każdą minutą robiła się co raz bardziej tragiczna. Rozejrzał się najpierw by dowiedzieć się gdzie go czarny wyrzucił. Od jego "kryjówki" dzieliło go może z dwa - dwa i pół kilosa. W tym stanie nie byłby zdolny przebyć nawet jednego... Cholerny ból promieniujący teraz na zmianę z kilku miejsc, skutecznie ograniczał pole działania. Był jak wewnętrzny kwas spalający jego mięso. Miał ochotę krzyczeć, wyć, ryczeć jak ranny wół - ale i na to brakowało sił i ochoty. Nauczył się z tym żyć, nie pierwszy raz był w takim stanie. Zataczając się po pustej ulicy, wpadł barkiem na jakąś ścianę i osunął się po niej na chodnik. Mętnym wzrokiem wpatrywał się w migoczącą feerię neonowych świateł i reflektorów przeszywających smoliste chmury smogu i spalin. Czuł się pusty, wypalony, był jak kubek coli który ktoś wypił i niedbale wyrzucił na ulicę. Drżąca, ledwo poruszająca się dłoń powoli podążyła do kieszeni. Zaczął niesfornie przegrzebywać płaszcz, owijając palcem materiał i wkładając go po kilka razy w te same dziury. Robił to bezrefleksyjnie, kierowany jakby po części płonną nadzieją, skupiał się tylko i wyłącznie na tym. Momentami zapominał o mękach które właśnie przeżywał... I nagle jak gdyby los zesłał mu zbawienie... Małe, ledwo wyczuwalne ale jakże pożądane i tak wiele dające zbawienie. Na jego spierzchniętych ustach pojawił się cień uśmiechu. Powoli palcem wskazującym zaczął wygrzebywać niewielką rzecz o owalnym kształcie... "Tu się zapodziałaś... Biedna, zagubiona owieczko. Moja ukochana przeciwbólowa... owieczko". Położył sobie ją wpierw na opuszku, potem chwycił mocno dwoma palcami, wydobywając ją na zewnątrz. Choć brzuch protestował jak mógł, on bezwolnie wrzucił ją sobie do ust i odchylił głowę do tyłu. Czekał... Mijały kolejne minuty katorgi, ale z oddali pędziła już ulga. Teraz mógł spokojnie przeanalizować najkrótszą drogę do swoich slumsów.

W połowie drogi zwymiotował. Jego jelita wykręcały się jak na wyżymarce. Nie wiedział ile to już przymusowych postojów i zwijania się z bólu po zaszczanych alejkach zaliczył. Czy to nie było upokorzenie? Jeśli tak, to osiągnęło tak absurdalny poziom, że traktował to w kategorii złego snu, parszywej groteski, choć może raczej ponurego wodewilu. Chciał żeby to już się tylko skończyło. Był blisko swej kryjówki, a tam trzymał resztę tabletek. Choć rozsądek nakazywał by przystopował. Przez moment więc myślał nawet by wziąć porcję kokainy, ale o spokojnym śnie mógłby wtedy tylko pomarzyć. Jeśli jutro miał spotkać się z jakimś Showem... Shawem... Czy jak mu tam, musiał choć stwarzać pozory kogoś przynajmniej w jednym procencie zdrowego na umyśle. W końcu dotarł na miejsce i wtoczył się na brudne, gnijące, pordzewiałe łoże. Dla niego wystarczało. Nie mógł za dużo wymagać od siebie w tej sytuacji. Czołgając się w stronę malutkiej, dobrze zakamuflowanej skrytki pod skrzynką z generatorem prądu (która dodatkowo miała prowizoryczną pułapkę podpiętą do niego). Wyjął z niej opakowanie tramadolu i zamknął z powrotem wieko. Kurczowo trzymał je w dłoni, ale nie otwierał. Przysiągł sobie, że jeśli już naprawdę nie da rady, to łyknie choćby miał przedawkować i umrzeć. Nic go już nie obchodziło. Chciał już po prostu odpłynąć, zresetować i zacząć dzień na nowo. Mimo bólu, głodu i drgawek sen nadszedł niespodziewanie szybko. Widać że był po prostu na skraju wyczerpania...

Parę godzin snu później

Ranek był podły jak zwykle. "Zabijacze" bólu nigdy rano już nie działały. Moment ten był bardzo trudny, ale zdążył się do niego przyzwyczaić. Ogromnym trudem, walcząc ze sporym cierpieniem sięgnął trzęsącą się dłonią po opakowanie leków, które cały czas trzymał. Wepchnął do ust kilka pigułek, po czym bezwładnie rozłożył się na wznak. Czekał go poranny czyściec...

Oniryczne wizje niczym wężowe palce oplatały jego skołatany umysł, czas zatrzymywał się na tą godzinę i trwał jak gdyby w limbo, na pół żywy i pół transcendentny. Oddzielał się od ciała, przybitego teraz jak kłoda do podłoża. Słyszał dźwięki ulicznych trąb i szepty nie dające się zrozumieć. Gdzieś pomiędzy tą nieznośną kakofonią lawirowały też i znajome głosy. "Tato, wrócisz dziś na noc?" "Kochanie, poświęcasz się za dużo... ", "Musimy się rozstać... ", "Nie udało się ich uratować. To przez tego świra!". Odpływał od nich, chciał zapaść się jeszcze głębiej. Tam gdzie ból przestawał być realny, i stawał się jednością z wszystkimi zmysłami. Jak jeden super zmysł, pierwotna iskra, początek supernowej. Martwy punkt. Cisza. Jednakże tuż potem znów wszystko wybuchało ogromną siłą, a wtedy czuł jak wraca z ogromną prędkością do życia, powraca i ból, choć już znacznie mniejszy, a bezwładne członki odzyskują sprawność. Cały "rytuał" trwał może z godzinę, lub dłużej. Gdy wszystko wracało do normy, leżał tak jeszcze przez parę chwil, próbując przypomnieć sobie co widział i słyszał. Tak było co rano.

Spróbował się po wszystkim doprowadzić do porządku. Obmył twarz z zaschniętej krwi i wydobył jakieś stare opatrunki. Nigdy nie był dobry w opatrywaniu się. Mimo to jakoś udało mu się nastawić nos i zakleić go. Nie należało to do najmilszych, ale przecież był na przeciwbólowych. Ubrawszy płaszcz, zapakował swój ekwipunek (w tym broń i amunicję - nigdy nie możesz być pewien czy ten z którym masz się spotkać nie ma zamiaru cię okraść, zgwałcić lub wykorzystać w jakiś jeszcze inny chory sposób) i spojrzał raz jeszcze na wizytówkę, by mieć pewność że nie pomyli adresu. Tony Shaw. Pieprzony Tony Shaw. Znowu wróciło pytanie kim był ten kolo. I czemu tak bardzo dziś chciał iść do niego, i go o to spytać. Jeśli to jakiś marny żart, to obiecuje sobie że zatłucze typa tak, że go nawet rodzona matka nie pozna.
 
Rebirth jest offline