Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-07-2012, 17:42   #23
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Heidelman. Tak się przedstawił. oko wyglądał jakby był w jej wieku. Może odrobinę młodszy. Ubrany w lniany płaszcz i znoszony nieco surdut sprawiał dość marne wrażenie choć zapewne dzięki temu z pewnością nie rzucał się w oczy. Szczupły, o pociągłej twarzy i skórze sprawiającej wrażenie bardzo cienkiej. W wielu miejscach można było dostrzec granatowy żyłki, które zdawały się niemal widocznie pulsować. Szczególnie te na skroniach przykryte połowicznie przez długie strzyżone na żacką modłę “w garnek” czarne włosy. Jego czoło mimo iż w wieży byli już od dobrych kilku chwil pokrywały kropelki potu, a sam Heidelman notorycznie kichał i pociągał nosem. Niepytany wyjaśnił, że źle robią mu zakwity flory wczesnowiosennej. Z początku gdy się spotkali przed wieżą przedstawił się tylko i wręczył jej list potwierdzający swoją tożsamość. Poza tym prawie się nie odzywał. Poczekał aż odczytała całość wiadomości i zaprosiła go do środka. Tylko jego. Bo Heidelman nie pojawił się sam. Towarzyszył mu krępy, ubrany w śmierdzące już z odległości kilku metrów capem, wilcze futra mężczyzna. Jako altdorfska barmanka miała przyjemność widywać ludzi niemal z całego Imperium. Z łatwością też przychodziło jej szukanie prawidłowości i przypasowywanie pewnych wspólnych cech do prowincji. Takich na przykład jak ten tutaj, wielu nie widziała, ale z drugiej strony ciężko było ich z kimkolwiek pomylić. Stirlandzcy górale byli ludźmi tak dzikimi i nieokrzesanymi że wielu obywateli z Talabeclandu miało o nich gorsze mniemanie niż o orkach. Jeśli też wierzyć pogłoskom, że chłopcy z górskich klanów w ramach inicjacji muszą upolować rosomaka przy użyciu samego noża, należało się mieć na baczności gdy w pobliżu znajdował się dorosły góral. Ten nie zwracał na nią specjalnej uwagi. Bacznie natomiast i nieufnie przyglądał się ze swojego niskiego myszatego konia, kopalni, do której Mara odprawiła Mysią Gardziel gdy przekonała się, że wszystko w porządku. Oczywiście nadal w pełni im nie ufała, ale wiedziała przynajmniej, że przysłali ich jej mocodawcy z Altdorfu.
Gdy weszli do wieży rozmowa z Heidelmanem ograniczała się z początku wyłącznie do względnie uprzejmych pytań o drogę i uznaniu dotyczącego wieży. Dopiero gdy wypił kubek postawionego przez Marę miodu pitnego zaprawionego kilkoma ziołami zgodnie z jej własną recepturą, zaczął mówić na temat:
- Wyruszymy pojutrze ponieważ potrzebuję dnia by odpocząć. Mam również nadzieję, że przygotowałaś cały niezbędny nam do ekskawacji i podróży przez dzicz ekwipunek. Kilku silnych idiotów, wóz z możliwością zaprzęgnięcia rzeczonych idiotów? Jeśli nie, to zrób to jutro. Ja mam pieniądze i mojego Bojana, ale ponieważ powiedziano mi, że masz w pełni wyposażoną pracownię, skorzystam jeszcze z niej podczas gdy ty uzupełnisz wszystko to o czym zapomniałaś.
To rzekłszy napełnił sobie kubek ponownie i zaczął pić.
- Bo chyba wiesz jak ważne jest to co mamy osiągnąć, prawda?
Po tembrze jego głosu błąkała się ostrożna, acz cierpka wyższość.


***


Kajuta Zahnschlusa pachniała mdło i nieprzyjemnie. Sylwia nie miała jednak pomysłu co konkretnie wydzielało taki zapach. Kojarzył jej się z bardzo nieudanymi perfumami, lub ewentualnie z jakimiś specyfikami z wozu Elviry. Mimo otwartego bulaja, unosił się we wnętrzu ciasnego pomieszczenia, utrudniając odrobinę oddychanie.
W pierwszej kolejności zajrzała pod łóżko. Gdzież indziej mógłby spoczywać kufer podróżny. Bardzo ostrożnie wysunęła go na wierzch i odczepiwszy zatrzaski uniosła górne skrzydło...
Ubrania. Poskładane niestety niemal perfekcyjnie co zdecydowanie utrudniało przeszukiwania. Niezrażona uniosła delikatnie kilka koszul i zajrzała na dno. Nic. Tylko ubrania. Zamknęła kufer i schowała go z powrotem pod łóżko. Wstała i rozejrzała się. Szafka z szufladą. Prosto zbita z sosnowego drewna. Na trwałe przybita do podłogi. We wnętrzu dwie książki w twardych oprawach. Obejrzała dokładnie obie. Grube, zapisane pismem, które mimo iż nic jej nie mówiło, uznała za ładne. W obu były ryciny, ale na ogół przedstawiały ludzkie szkielety, lub kości dokładnie z każdej strony opisane. Na bokach kartek widać było, że ktoś coś ręcznie dopisywał podczas lektury. Tu już litery nie były tak zadbane i elegancko wykończone. Odłożyła książki.
Torba lekarska... Zahnschluss miał torbę lekarską. To z niej wydał jej te klika leków, które zgodnie z zaleceniem podała Erichowi. Tylko gdzie mógł ją... Hak na drzwiach. Oczywiście. Ściągnęła z niego torbę i usiadłszy na łóżku położyła ją sobie na kolanach. Przez chwilę nie dotykała jej oglądając z każdej strony. Nie podobał jej się zamek. Był przystosowany do małego kluczyka i wyglądał absolutnie zbyt nietypowo jak na jej gust. Przez chwilę zastanawiała się nad odpowiednim wytrychem, ale koniec końców wyciągnęła ten zwykły i wysłużony... Naprawdę nie podobał się jej ten zamek. Ostrożnie wsunęła wytrych do środka i wyszukała zapadki. Zawahała się. Spod zamka wyglądały na nią dwie małe okrągłe dziurki. Odstawiła torbę z włożonym do zamka wytrychem na łóżko i odsunęła się. Myśl o pułapce była nagła i bardzo elektryzująca. Poczuła napływa gorącej krwi do głowy. Ile już tu czasu siedziała?
Znów usiadła obok torby. Tym razem jednak nie w taki sposób by dziurki spoglądały na nią. Niełatwo było też ręką manewrować tak by nie narazić jej na to co może wystrzelić z zamka. Ostrożnie chwyciła za wytrych i wymacała zapadkę. Niby wszystko w porządku. Teraz wystarczy tylko...
Zamek kliknął znienacka, a złodziejka omal nie krzyknęła słysząc świst przeszywanego przez coś powietrza. Uruchomiła pułapkę. Dygoczącą ręką zabrała szybko wytrych i spojrzała po sobie jakby chcąc sprawdzić, czy nic jej się nie stało. Wyglądało na to, że się jej udało. Szybko dostrzegła cieniutkie igły wbite w ściany kajuty. W sumie cztery. Zajrzała do torby. Pierwsza rzecz jaka rzuciła jej się w oczy do zakrwawiona obficie szmata. Zaraz potem puszka z czymś grzechoczącym w środku. Ciekawość wyprzedziła myśli i dziewczyna otworzyła pojemnik. W środku w przegródkach spoczywały zęby. Stalowe, złote, może srebrne, a również takie, które wyglądały na prawdziwe. Tych było najwięcej. W dowolnym rozmiarze i kształcie. Kilka nawet wcale nie kojarzyło się jej z ludzkimi. Zakręciła puszkę i odłożyła na bok. W środku był też zestaw narzędzi chirurgicznych ze lśniącej czyściutkiej stali. Ostre zakończenia i wymyślne kształty mogły jednak równie dobrze przywodzić na myśl tortury. Po wewnętrznej ścianie torby zauważyła również odczynniki w zakorkowanych fiolkach. Większość płynna, ale kilka było sypkich. Największa z fiolek była wypełniona niemal po wrąbek jakąś bardzo intensywnie fioletową cieczą. Wyciągnęła ją z uchwytu by przyjrzeć się lepiej i może od...

- Załoga na pokład!!!
To był głos Hermana. Bosmana Krańca Cierpliwości. Zaraz po nim rozległ się dźwięk dzwonka pokładowego.

***

- Piraci?
W pytaniu konstablera Schnipke nie było zaniepokojenia. W zdecydowanym zresztą przeciwieństwie do odpowiedzi jaką usłyszeli od Reisa.
- A co mnie obchodzi fach i ich zasrane przewiny?! Wystarczy, że mordują.
Jakieś pół wiorsty przed Krańcem Cierpliwości przy zarośniętym sitowiem brzegu stał nieco mniejszy statek. Na oko barka rzeczna podobna do tej, którą pływał Quartijn. W samym tym fakcie niczego niepokojącego może i nie było, ale chwilę temu załogant z bocianiego gniazda zobaczył, że na pokładzie ma miejsce walka.
- A niech ich zaraza... nie więcej jak dwa dni nam do Altdorfu zostało. I ja się pytam jak wy panie Schnipke porządku w kanale weissbruckim pilnujecie?! Przecież to podstawowy szlak handlowy!
Konstabler udał, że nie słyszy pytania.
- Może zwykła burda na pokładzie? Jakoś nie widać innego statku obok.
- To i tak bez znaczenia. Prąd nas niesie. A nie będziemy tu cumować i czekać na nich jak te tyki grochowe. Okaże się co za jedni. Jeśli kto z pasażerów do walki zdatny, to sugeruje się do takiej przygotować - tu spojrzał znacząco na Dietricha, Eckarta i Gomrunda - Reszta pod pokład!

Odległość malała powoli i żaden z kolejnych przepłyniętych łokci nie rozwiewał jak na razie wątpliwości kapitana. Brzeg po obu stronach kanału porastało gęste sitowie, w którym roiło się od brzęczących much i komarów, a zbocza kanału były niemal całkowicie zasłonięte przez szpaler wiązów, których gałęzie smętnie zwisały nad nieśpiesznie płynącą wodą. Od północy wiał lekki wiatr, powodujący szum ruszającego się pod jego wpływem sitowia.
Konrad zmarszczył brwi. Kapitan dla pewności za sterem pozostawił bosmana i chłopak jak i reszta czekał na to co przyniesie spotkanie z barką. W pewnym jednak momencie usłyszał od strony gałęzi wiązów pohukiwanie sowy. Ptaki te nie były niczym dziwnym w Reiklandzie, ale z pewnością w ich zwyczaju nie była aktywność dzienna. Wskazał szybko to miejsce Gomrundowi i kilku stojącym obok marynarzom. Coś rzeczywiście tam się poruszyło po czym zniknęło gdzieś po drugiej stronie szpaleru drzew. Z mostka Krańca Cierpliwości dało się już dostrzec, że pokład barki jest pusty, a obok niej przy brzegu w schowana w tataraku unosi się również pusta, nie licząc jakichś szmat łódź wiosłowa.
- Coś jest w wodzie!!! - krzyk jednego z załogantów zerwał wszystkich na równe nogi. Najszybciej podbiegł do niego Dietrich, ale jedyne co zobaczył to tylko niewielkie zawirowanie na tafli - Coś tam było! Przysięgam!
Cichy pomruk przeszedł przez załogę Krańca Cierpliwości.
- Spokój! Co pan na to panie konstabler?
Holk zbliżył się do barki na odległość rzutu kamieniem.
- W dół szmaty! A pilnować mi lewej burty!
- To nie moja rzecz - odparł po chwili Schnipke - Płacą mi za niemijanie takich widoków obojętnie. Mógł ktoś przeżyć. No i.. - tu zrobił pauzę dość wymowną - to łódź handlowa. Po zanurzeniu wnioskować można, że z towarem. Zna pan prawo rzeczne kapitanie Reis.
- A w pana raporcie to zaiste będzie dobrze wyglądać, prawda? - odparł z przekąsem kapitan - Ahoj tam na barce!
Nikt nie odpowiedział. Holk ze zrzuconymi żaglami zaczął spowalniać i powoli zrównywać się z drugim statkiem. Burty dzieliło nie więcej jak trzy metry odległości.
- Ahoj tam na barce! - powtórzył kapitan, ale i tym razem odzewu nie było żadnego - Bosakami i do burty. A pilnować się!
Żeglarze zaczęli przygotowywać się do wejścia na barkę gdy Dietrich zauważył coś co przez ułamek sekundy zatkało mu dech w piersiach.


Tylko przez ułamek, bo zaraz huknęły otwarte z trzaskiem drzwi prowadzące pod pokład z barki, a z wnętrza zaczęli wybiegać uzbrojeni mutanci, biegnąc prosto w stronę burt stykających się statków. Równocześnie niemal dało się słyszeć jęk bosmana. Zgięty w pół mężczyzna patrzył się z bolesna zgrozą w oczach na oszczep jaki wbił mu się w brzuch.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline