Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-07-2012, 21:36   #285
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ TRZECI:

ODDECH MILIONA UMIŁOWANYCH





Dean, Boone

.
Siedzieli w samochodzie, a wokół nich Ciemność, czy nawet C I E M N O Ś Ć, nadciągała nad przeklętą wyspę w przeraźliwej kakofonii jęków, świstów i trudnych do nazwania dźwięków.

Przetoczyła się, niczym demoniczny huragan, rozpościerając nad nimi swój smolisty płaszcz.

Skuleni z przerażenia w śmierdzącej śmiercią kabinie zatykali uszy, zamykali oczy by nie słyszeć i nie widzieć. Jednak czuli. Czuli, że cos tam jest, pośród tej ciemności. Że poluje, wiecznie głodne i nienasycone.

Samochodem szarpało, silnik już na dobre odmówił posłuszeństwa, lecz oni, w instynktownym poszukiwaniu kryjówki, kulili się w blaszanym wraku zaciskając zęby.

A wiecznie głodna, żywa ciemność, była tuż obol. Pośród drzew, nad drogą. Wszędzie.

Czas płynął, a przerażający spektakl na zewnątrz nie kończył się.





Yoshinobu, Dempsey

Ruszyli w stronę ruin świątyni. Strach dodawał im sił, lecz zmęczenie brało górę nad instynktami. Osłabieni z braku pokarmu i wody, wyniszczeni wielotygodniową niewolą mogli nie dać rady.

Ciemność –potworna i nienazwana, wielogłowa, żarłoczna hydra, wyciągnęła po nich swoje szpony.

Mimo, że niczego nie widzieli, to czuli, że coś tam jest, pośród tych atramentowo smolistych ciemności.

Z ciemności wykształciły się wyraźne sploty macek sięgając ku dwójce biegnących ludzi. Nim jednak macki zdołały ich zatrzymać Yoshinobu i Dempsey wpadli do zimnej, cuchnącej śmiercią świątyni.

- Witajcie powiedział cichy głos, a potem ... potem przed ich oczami rozbłysła jasność.





Noltan, White


Noltan najwyraźniej postradał zmysły, lecz White nie miał zamiaru radiooperatorowi popełnić samobójstwa. Rzucił się na niego odciągając na bok rękę.

Palec nacisnął spust i padł strzał.

A potem .... potem dżungla zawyła. Drzewa przygięte niewidzialnym podmuchem wiatru, zajęczały boleśnie. Wszędzie wokół obaj żołnierze usłyszeli .... głosy. Tysiące, może nawet miliony wrzaskliwych głosów, które wywrzeszczały w przestrzeń jękliwy lament.

Serca obu mężczyzn zamarły na krótką chwilę. Przez uszy w głąb czaszek i mózgów wdarł się piekielny jazgot.

Ciemność otoczyła ich zewsząd. Zalała, niczym fala tsunami. Zacisnęła się wokół dwóch kruchych istnień, niczym pyton dławiący wypatrzone ofiary.

A potem .... potem wszystko znikło.

Wszystko poza niewysłowioną ciemnością.





Harikawa

Uciekał. Uciekał jak przerażone zwierzę, w bezrozumnej i szaleńczej, desperackiej próbie ocalenia życia.

Wokół niego ciemności pochłaniały wszystko. Pnie drzew, krzaki, roślinność, zbutwiałe pnie i skały znikały w tej przerażającej, żywej, zachłannej ciemności.

Harikawa czuł dławiące pęta, dosłownie czuł oddech śmierci – lodowaty i smrodliwy – na swoim karku.

A potem nagle wybiegł na plażę. Poczuł to, po tym, jak buty zapadły mu się w miałki piasek.

Ciemność ustąpiła pola. Tutaj, nad plażą, szare światło przenikało przez zasnute mrocznym całunem niebo.

Harikawa nie miał siły biec dalej. Przykucnął na pisaku i spojrzał na wzburzony, jakby gotujący się pod powierzchnią ocean. Spojrzał na dżunglę ....

Ale dżungli już nie było.

Tylko ciemność, która ją pożarła.

Teraz już wiedział, czemu tropikalny las jest taki pusty. Pozbawiony życia.

Ciemność pożerała wszystko, co pozostało dla niej pośród drzew.






Jones

Jones nie zdołał wykonać najmniejszego ruchu. Stał, jak sparaliżowany, patrząc jak ciemność rośnie nad wyspą. Jak wznosi się, niczym roje szarańczy, z różnych punktów nad dżunglą. Jak owe słupy mroku łączą się nad wyspą w jedną wielką, puchnącą masę.

A potem ta przerażająca istota, bo w dziwny sposób Jones wiedział, że ów przerażający mrok jest świadomą swego celu istotą popłynął w dół, rozlał się po całej wyspie.

Jedna z gigantycznych fal pomknęła w jego stronę.

Instynktownie odskoczył w tył, aby jej uniknąć.

Niestety. Zapomniał o stoku, po którym się tutaj wdrapał.

Nie udało mu się zapanować nad ciałem. Stracił równowagę i poleciał w tył, staczając się po zboczu. Trzasnęła kość nogi, uderzył plecami o jakiś pień, chyba łamiąc sobie kręgosłup, lecz spadał dalej. Niczym łachman niesiony siłą ciężkości.

W końcu znieruchomiał w dole. Pogruchotany lecz nadal żywy.

A potem, z góry, popłynęła czarna rzeka wrzasku i bólu. Pochłonęła Jonesa i już nigdy nie oddała światu. Bo Milion Umiłowanych potrzebował ofiar. Potrzebował paliwa. Taki już był.





Summers


Nieświadomy tego, jakie piekło szaleje nad jego głową, Summers ostrożnie, bacznie obserwując poczynania Japończyków i potworność, którą ci dranie dokarmiali, ruszył w stronę widocznego wyjścia.

Morze szumiało coraz głośniej, co pomagało Summersowi pozostać nie odkrytym. Udało mu się dotrzeć pomiędzy skałkami i cieniami do wypatrzonego tunelu.

Spojrzał w górę.

To co ujrzał nie napawało optymizmem. To był skalny komin, prawie pionowy i na tyle wąski, ze mógł spróbować nim się wydostać zapierając nogami o jedną ścianę i plecami o drugą.


Był silny, lecz z ciężką bronią miał małą szansę na wspięcie się na szczyt.

Pozostał mu więc albo spora dawka ryzyka, albo schody.

Nim podjął decyzję na schodach pojawiły się jakieś postacie.

Żołnierz w niemieckim mundurze oficera SS, trzech Japończyków i jakaś niewysoka, ciemnoskóra kobieta. Za nimi zszedł jeszcze koś w płaszczu, ze snajperskim karabinem na plecach. Przy pasie tego kogoś Summers ujrzał ... głowę. Zaczepioną, jak trofeum. Nie był pewien, lecz wydawało mu się, że głowa należała do Zebulona Collinsa.

Kapitan podwodniaków zatrzymał swoją rzeź.

Stwór zasyczał przeciągle.

SS-man powiedział coś po japońsku i popchnął ciemnoskórą kobietę.

Summers przykucnął za jakąś skałą, jeszcze nie zauważony. Pytanie, na jak długo?
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 13-07-2012 o 21:43.
Armiel jest offline