Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-07-2012, 10:02   #281
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Wdrapał się na pakę i zaczął nerwowo szukać. Tylko ciała, trupy, odór śmierci, który zdawał przeżerać wszystko na wskroś. Wywlekali je na zewnątrz, Patrick chciał być pewien, że… Nie ma tu JEJ, nie ma tu Barrowa. Ten jęk co słyszeli, bo przecież go słyszeli prawda?

Wszyscy nie żyją. Niektórzy już od dawna, powstrzymywał wymioty już tylko siłą woli. Miał wrażenie że od tego smrodu nie uwolni się już nigdy. Sally nie wytrzymała, odbiegła kilka kroków i oparła się jedną ręką o samochód po czym zgięła w pół. Boone zaś odsunął się i z obrzydzeniem wytarł ręce o rosnące w pobliżu zielsko.

Nagle coś zaczęło się dziać. Patrick poczuł jak jeżą mu się włoski na karku, zanim jeszcze usłyszał krzyki martwych. Tych samych którzy jeszcze przed chwilą byli tylko nieruchomą masą splątanych ciał. Nadchodzą! Boone złapał się za głowę która nagle eksplodowała bólem. Zatoczył się spojrzał na Sally, która usiadła w błocie i nie była zdolna do wykonania żadnego ruchu. Spojrzał w niebo. Ciemność nadchodziła. Ze wszystkich stron jednocześnie, wysysając barwy i życie z dżungli. Uciekać? Ale jak można uciec przed czymś takim? Podbiegł do kobiety, potrząsnął nią silnie. Nie mogli tu zostać, ale co miał robić? Pobiec drogą? Nie ucieknie przecież.
- Zamknij się!! – wrzasnął do kolejnego trupa oznajmiającego nadejście Ciemności.
Obejrzał się i podniósł bezwładną Sally, leciała przez ręce jak jedwabna wstęga. Podbiegł do szoferki i otworzył drzwi, po czym wcisnął ja do środka. Wskoczył na siedzenie i próbował uruchomić silnik. Nic z tego nie będzie. Zginą tu.
 
Harard jest offline  
Stary 13-07-2012, 11:09   #282
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Z ust Sally Dean wyrwał się gardłowy przeraźliwy krzyk.
Stała nad zwłokami sapiąc ciężko i wpatrywała się w oddzielone od ciała, przegniłe ramię, którego dłoń trzymała kurczowo we własnej.
Świat skurczył się nagle do wielkości główki od szpilki a kiedy ponownie się rozciągnął ujrzała wstęgę brunatnożółnej rzeki.

* * *

Ganges rozbrzmiewał setkami ludzkich głosów.
Tuż przy brzegu, gdzie kończyły się schody z kamiennych bloków, pływał wychudzony starzec o siwej splątanej brodzie. Dłonie trzymał złożone, oczy w zadumie unosił ku niebu. Wokoło na spokojnej tafli rzeki unosiło się naręczę kwiatowych płatków. Gdzieś dalej dzieci chlapały się wodą, jakaś kobieta obmywała stopy.

- Sally, czemu płaczesz skarbie? - obok niej wyrosła postać Richarda Deana. Był on mężczyzną o szerokich ramionach i serdecznej, ogorzałej słońcem twarzy.
- Bo temu misiu urwała się rączka...

Sally była ubrana w różowe, haftowane złotem sari i sięgała ojcu niewiele powyżej pasa. Jej dłoń zaciskała się na pluszowej kosmatej łapie Herberta, jej ukochanego misia, który zwiedził w jej towarzystwie znaczną część globu.
Ojciec podniósł pluszową zabawkę, wyjął z jej dłoni oderwane ramię i dołączył do korpusu jakby chciał sprawdzić czy istotnie pasują.
- Nie przejmuj się kochanie, zaraz to przyszyjemy.
Dopiero teraz łzy przestały lać się po policzkach a Sally przylgnęła do męskiej ojcowskiej piersi całym impetem drobnego dziecięcego ciałka.
- A misia nie będzie to bolało?
- Misie to wytrzymałe zwierzaki, nawet nie poczuje - jego uśmiech zdawał się odbijać słońce ale nagle, niby w przyspieszonym tempie cały krajobraz zaczął zalewać cień.
Sally zadarła główkę ku niebu. Czarne chmury kłębiły się i rozrastały żarłocznie przysłaniając całkowicie słońce.
- Będzie burza tatusiu?
Richard Dean zamknął jej malutką rączkę w swojej wielkiej silnej dłoni i poprowadził schodami w górę.
- Nie przejmuj się Sally. Schowamy się przed burzą.
Skinęła ufnie głową.
- A pójdziemy pooglądać twoje stare książki?
Mężczyzna zaśmiał się radośnie.
- Jeśli chcesz.
- Chcę. Uwielbiam zapach starych pożółkłych książek tatusiu.

* * *

Sally Dean kucała i gapiła się na Boona jakby go nie dostrzegała. Jej nieruchome oczy wydawały się nieobecne, z kącika ust sączyła się ślina.
Kiedy żołnierz przerzucił ją przez ramię aby zanieść do kabiny ciężarówki usłyszał wyraźnie jak kobieta mamrocze do siebie:
- Uwielbiam zapach staych pożółkłych książek tatusiu...
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 13-07-2012 o 11:20.
liliel jest offline  
Stary 13-07-2012, 17:21   #283
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Gnał bez opamiętania jakby gonił go sam diabeł. Dłoń śliska od potu, trzymał jej dłoń w żelaznym uścisku, nie mógł pozwolić aby mu się wyślizgnęła.

Biegli oboje równym tempem, przestrzeń wokół nich zamykała się czerniała, macki ciemności oplatały jego umysł, w oczach pojawiły się łzy wykrzywiając percepcje jak w brudnej soczewce.

Przyspieszył a ona wraz z nim. Podjęli tę decyzję razem, bez słów bez spojrzeń , niepotrzebnych gestów. Strach podpowiedział im jedyny racjonalny kierunek, świątynia.

....stanął i zaczął krzyczeć zatykając uszu. Wypuścił ją z rąk i zanurzył się ciemnościach. Objęły go wsączając się przez oczy i usta wypełniając go przerażeniem. Był martwy chociaż jego serce nadal biło a płuca wypełniały się powietrzem... .

Przez chwile mogło to być prawdą, ale nadal była u jego boku we wspólnej ucieczce po dalsze życie, przynajmniej przez chwile. Wizja była kusząca i przerażająca zarazem. Rozpuściłby się w czymś większym, wspanialszym zupełnie... obcym. Nie mógł tego zrobić także ze względu na nią, obiecała jej przecież.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline  
Stary 13-07-2012, 20:24   #284
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Jak tak dalej pójdzie, sami się wykończą. Nie trzeba będzie granatów ani amunicji. Najwyraźniej zupełnie niepotrzebnie martwił się ich liczbą. Zresztą to w niej widział teraz swoją szansę. Dopóki Japończycy zajęci byli mistycznym zawodzeniem i wzajemnym patroszeniem, nie rozglądali się specjalnie uważnie po jaskini za nieproszonymi gośćmi. Skrzydlate paskudztwo też powinno najbardziej interesować się tym kierunkiem, z którego nadlatują kolejne przysmakami.

Właściwie Luke mógłby spokojnie zaczekać, aż Japońce grzecznie się wyrżną i dopiero wtedy spróbować szczęścia, a może nawet wkroczyć do akcji i dokończyć robotę. Tyle że niekoniecznie ciekawiło go, do czego zdolny będzie podkarmiony kosztem marynarzy potwór. To, co zaczynało wyprawiać się z wodą, też nie nastrajało zbyt optymistycznie. I to bez względu na to, czy było efektem dziwacznych rytuałów Japończyków, przypływu, czy pogorszenia pogody na zewnątrz.

Do tej ostatniej, nawet pacyficznej, tęsknił coraz bardziej. Dosyć czasu spędził już pod ziemią. Dzieląc uwagę między skrzydlate straszydło, jego rozśpiewaną obsługę i wszystko to, co nieopatrznie nadepnięte albo potrącone mogłoby ujawnić jego obecność, zaczął się ostrożnie skradać w stronę komina. Boczne wyjście, choć na oko bardziej wymagające, zdawało mu się teraz najrozsądniejszym rozwiązaniem. Jeżeli tylko pozwoli wydostać się na powierzchnię razem ze sprzętem.

W przeciwnym razie zaryzykowałby jednak schody. I to, co czeka na ich szczycie.
 
Betterman jest offline  
Stary 13-07-2012, 21:36   #285
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
ROZDZIAŁ TRZECI:

ODDECH MILIONA UMIŁOWANYCH





Dean, Boone

.
Siedzieli w samochodzie, a wokół nich Ciemność, czy nawet C I E M N O Ś Ć, nadciągała nad przeklętą wyspę w przeraźliwej kakofonii jęków, świstów i trudnych do nazwania dźwięków.

Przetoczyła się, niczym demoniczny huragan, rozpościerając nad nimi swój smolisty płaszcz.

Skuleni z przerażenia w śmierdzącej śmiercią kabinie zatykali uszy, zamykali oczy by nie słyszeć i nie widzieć. Jednak czuli. Czuli, że cos tam jest, pośród tej ciemności. Że poluje, wiecznie głodne i nienasycone.

Samochodem szarpało, silnik już na dobre odmówił posłuszeństwa, lecz oni, w instynktownym poszukiwaniu kryjówki, kulili się w blaszanym wraku zaciskając zęby.

A wiecznie głodna, żywa ciemność, była tuż obol. Pośród drzew, nad drogą. Wszędzie.

Czas płynął, a przerażający spektakl na zewnątrz nie kończył się.





Yoshinobu, Dempsey

Ruszyli w stronę ruin świątyni. Strach dodawał im sił, lecz zmęczenie brało górę nad instynktami. Osłabieni z braku pokarmu i wody, wyniszczeni wielotygodniową niewolą mogli nie dać rady.

Ciemność –potworna i nienazwana, wielogłowa, żarłoczna hydra, wyciągnęła po nich swoje szpony.

Mimo, że niczego nie widzieli, to czuli, że coś tam jest, pośród tych atramentowo smolistych ciemności.

Z ciemności wykształciły się wyraźne sploty macek sięgając ku dwójce biegnących ludzi. Nim jednak macki zdołały ich zatrzymać Yoshinobu i Dempsey wpadli do zimnej, cuchnącej śmiercią świątyni.

- Witajcie powiedział cichy głos, a potem ... potem przed ich oczami rozbłysła jasność.





Noltan, White


Noltan najwyraźniej postradał zmysły, lecz White nie miał zamiaru radiooperatorowi popełnić samobójstwa. Rzucił się na niego odciągając na bok rękę.

Palec nacisnął spust i padł strzał.

A potem .... potem dżungla zawyła. Drzewa przygięte niewidzialnym podmuchem wiatru, zajęczały boleśnie. Wszędzie wokół obaj żołnierze usłyszeli .... głosy. Tysiące, może nawet miliony wrzaskliwych głosów, które wywrzeszczały w przestrzeń jękliwy lament.

Serca obu mężczyzn zamarły na krótką chwilę. Przez uszy w głąb czaszek i mózgów wdarł się piekielny jazgot.

Ciemność otoczyła ich zewsząd. Zalała, niczym fala tsunami. Zacisnęła się wokół dwóch kruchych istnień, niczym pyton dławiący wypatrzone ofiary.

A potem .... potem wszystko znikło.

Wszystko poza niewysłowioną ciemnością.





Harikawa

Uciekał. Uciekał jak przerażone zwierzę, w bezrozumnej i szaleńczej, desperackiej próbie ocalenia życia.

Wokół niego ciemności pochłaniały wszystko. Pnie drzew, krzaki, roślinność, zbutwiałe pnie i skały znikały w tej przerażającej, żywej, zachłannej ciemności.

Harikawa czuł dławiące pęta, dosłownie czuł oddech śmierci – lodowaty i smrodliwy – na swoim karku.

A potem nagle wybiegł na plażę. Poczuł to, po tym, jak buty zapadły mu się w miałki piasek.

Ciemność ustąpiła pola. Tutaj, nad plażą, szare światło przenikało przez zasnute mrocznym całunem niebo.

Harikawa nie miał siły biec dalej. Przykucnął na pisaku i spojrzał na wzburzony, jakby gotujący się pod powierzchnią ocean. Spojrzał na dżunglę ....

Ale dżungli już nie było.

Tylko ciemność, która ją pożarła.

Teraz już wiedział, czemu tropikalny las jest taki pusty. Pozbawiony życia.

Ciemność pożerała wszystko, co pozostało dla niej pośród drzew.






Jones

Jones nie zdołał wykonać najmniejszego ruchu. Stał, jak sparaliżowany, patrząc jak ciemność rośnie nad wyspą. Jak wznosi się, niczym roje szarańczy, z różnych punktów nad dżunglą. Jak owe słupy mroku łączą się nad wyspą w jedną wielką, puchnącą masę.

A potem ta przerażająca istota, bo w dziwny sposób Jones wiedział, że ów przerażający mrok jest świadomą swego celu istotą popłynął w dół, rozlał się po całej wyspie.

Jedna z gigantycznych fal pomknęła w jego stronę.

Instynktownie odskoczył w tył, aby jej uniknąć.

Niestety. Zapomniał o stoku, po którym się tutaj wdrapał.

Nie udało mu się zapanować nad ciałem. Stracił równowagę i poleciał w tył, staczając się po zboczu. Trzasnęła kość nogi, uderzył plecami o jakiś pień, chyba łamiąc sobie kręgosłup, lecz spadał dalej. Niczym łachman niesiony siłą ciężkości.

W końcu znieruchomiał w dole. Pogruchotany lecz nadal żywy.

A potem, z góry, popłynęła czarna rzeka wrzasku i bólu. Pochłonęła Jonesa i już nigdy nie oddała światu. Bo Milion Umiłowanych potrzebował ofiar. Potrzebował paliwa. Taki już był.





Summers


Nieświadomy tego, jakie piekło szaleje nad jego głową, Summers ostrożnie, bacznie obserwując poczynania Japończyków i potworność, którą ci dranie dokarmiali, ruszył w stronę widocznego wyjścia.

Morze szumiało coraz głośniej, co pomagało Summersowi pozostać nie odkrytym. Udało mu się dotrzeć pomiędzy skałkami i cieniami do wypatrzonego tunelu.

Spojrzał w górę.

To co ujrzał nie napawało optymizmem. To był skalny komin, prawie pionowy i na tyle wąski, ze mógł spróbować nim się wydostać zapierając nogami o jedną ścianę i plecami o drugą.


Był silny, lecz z ciężką bronią miał małą szansę na wspięcie się na szczyt.

Pozostał mu więc albo spora dawka ryzyka, albo schody.

Nim podjął decyzję na schodach pojawiły się jakieś postacie.

Żołnierz w niemieckim mundurze oficera SS, trzech Japończyków i jakaś niewysoka, ciemnoskóra kobieta. Za nimi zszedł jeszcze koś w płaszczu, ze snajperskim karabinem na plecach. Przy pasie tego kogoś Summers ujrzał ... głowę. Zaczepioną, jak trofeum. Nie był pewien, lecz wydawało mu się, że głowa należała do Zebulona Collinsa.

Kapitan podwodniaków zatrzymał swoją rzeź.

Stwór zasyczał przeciągle.

SS-man powiedział coś po japońsku i popchnął ciemnoskórą kobietę.

Summers przykucnął za jakąś skałą, jeszcze nie zauważony. Pytanie, na jak długo?
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 13-07-2012 o 21:43.
Armiel jest offline  
Stary 17-07-2012, 16:50   #286
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Ciemność. To nie była noc, raczej jakby ktoś zanurzył Noltana łeb w kuble ze smołą, albo wylądował w nocy w magazynie węgla. Nie dostrzegał nawet zarysów dżungli, zarysów Whitea, który ostatecznie go powstrzymał przed popełnieniem samobójstwa. Tu nie było niczego.
Zmieniło się to dopiero po chwili.

I wtedy właśnie wylądował w małym, ciasnym i zapuszczonym pokoju, w kącie rosły grzyby, na łóżku i wokół niego stały butelki po alkoholu. Wśród tego wszystkiego, na podłodze spał mężczyzna, na oko, około czterdziesto paro letni.

I wtedy drzwi otworzył młody mężczyzna. Na oko, osiemnastoletni, lecz w papierach zapewne był starszy. Miał na sobie wojskowe ubrania US Marines. W dłoni zaciskał długi, wojskowy nóż. W progu patrzył na pijanego faceta wzgardą, nienawiścią...

Mężczyzna ruszył do łóżka, nie przejmując się potrącanymi butelkami, za których przewrócenie, zostałby okropnie skatowany. Pijak leżący na swoim barłogu, otworzył oczy zaskoczony, poznał tą wykrzywioną żałością twarz, która nad nim się zatrzymała.

- To ty… – wyrzucił z siebie pijany mężczyzna, co mu szybko przerwał płynny ruch ręki z nożem.
To co mówił, przeszło w gulgotanie, ręce automatycznie złapały za krwawiącą szyję. A potem mógł poczuć, jak ostrze noże raz po raz wbija mu się w brzuch.

Młody mężczyzna patrzył z nieskrywaną błogością i przyjemnością, jak pijak gaśnie. Jak odpływa w okropnym bólu. Młody mężczyzna pomachał mu z szerokim uśmiechem na twarzy, na pożegnania.
- Pa pa, tatuśku – zaśmiał się, po czym wbił mu jeszcze kilka razy ostrze w brzuch, do pewności.

Noltan pamiętał to jak dziś, to on był tym młodym mężczyzną…
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 19-07-2012, 10:40   #287
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Wszędzie wokół rozlewała się ciemność, ale Sakamae tego nie widziała. Skupiona wyłącznie na coraz bardziej powolnym poruszaniu nogami, spazmatycznym łapaniu powietrza i dłoni, która obejmowała jej własną dłoń. Nie wiedziała, jak blisko było, by zniknęli pochłonięci przez nicość. Kiedy resztkami sił przekroczyli próg świątyni, oślepiło ją bardzo jasne, jaskrawe światło...

...słońca tańczącego na falach. Osłoniła oczy przed blaskiem i rozejrzała się, po raz pierwszy oglądając ten widok w samotności. Siedziała na dużym głazie wyrzuconym na brzeg dawno temu i przyglądała panoramie oceanu witającego się z niebem. Nie było ani jednej chmurki, słońce radośnie igrało na powierzchni wody, wysyłając oślepiające błyski. Wokół – piaszczysta plaża z wyrzuconymi tu i ówdzie głazami, podobnymi do tego, na którym siedziała, nieopodal wznosiły się malownicze klify, u podnóża których przy silnym wietrze woda burzyła się tworząc miniaturowe tęcze. Masamichi zabrał ją tu na pierwszą randkę i od razu sprawił, że zakochała się w tym miejscu. Nazywali ją Plażą Tysiąca Ujęć, bo niejedną rolkę filmu zapełnili bezskutecznie próbując utrwalić na kliszy jej piękno.


Teraz też miała ze sobą aparat, ale dla niej w tych widokach nie było już piękna. Lazur wody, błękit nieba, czerń skał i biel piany... straciły swój urok. Jedynie słońce odbijające się na powierzchni fal raziło ją w oczy, wywołując jakiekolwiek reakcje. Świat stracił dla niej kolory już pół roku temu i nie zanosiło się na to, by miał je odzyskać.

Westchnąwszy, jak już niezliczoną ilość razy wcześniej, wstała i powoli ruszyła w stronę zaparkowanego nieopodal samochodu. Na wieczór była umówiona na spotkanie z Akirą, choć nie miała na to specjalnej ochoty. Wiedziała, o co mu chodzi... dał jej dostatecznie dużo czasu, aby oswoiła się z faktem, że jest znów wolną kobietą. Tyle, że ona nie czuła się wolna. Cały czas czuła przy sobie obecność męża, choćby w tym aparacie, bo robiąc zdjęcia, wkładał w nie całą duszę... Nie chodziło o to, że Akira był złym kandydatem. Od niezliczonych lat przyjaciel ich obojga, często wspierał ich w trudnych chwilach. Dla samej Sakamae był nieocenionym wsparciem w ostatnich dniach życia męża. MĘŻA! Nigdy nie oswoi się z myślą, że już nie jest mężatką, choć... No właśnie. Masamichi przywołał Akirę do siebie tuż przed śmiercią i coś mu powiedział. Nie wiedziała, co. Za to doskonale pamiętała słowa, jakie wypowiedział do niej. ”Nie płacz po mnie, kochanie... spotkamy się po drugiej stronie. Będę na Ciebie czekał... Ale jesteś młoda i piękna. Nie zasługujesz na życie w samotności. Akira jest dobrym człowiekiem i jeśli tylko dasz mu szansę...” Te słowa były dla niej wtedy jak policzek, choć później wielokrotnie nad nimi rozmyślała. Było oczywiste, że chce dla niej jak najlepiej...

Po powrocie do domu bez pośpiechu przygotowała kolację, przebrała się i nakryła do stołu. Jej gość okazał się niezwykle punktualny, jak zwykle. Przyniósł jej paczuszkę wyśmienitej herbaty, doskonale wiedząc, że bardzo ją lubi. Podziękowała i zostawiła na wierzchu, zaparzy ją po kolacji... o ile zostanie na herbatę. Może jednak się nie zdecyduje...

Całe spotkanie upłynęło w milczeniu, przerywane czasami uprzejmymi pochwałami umiejętności kulinarnych gospodyni. Sakamae cały czas utrzymywała dystans, wbrew intencjom mężczyzny, o czym doskonale wiedziała. Na szafeczce przy wejściu stał aparat fotograficzny, skierowany obiektywem w stronę stołu. Dlaczego go tam położyła? Na kliszy czekało kilka ostatnich zdjęć, które miała zamiar zrobić... kiedyś. Nagle okazało się, że posiłek się skończył, szybko, za szybko, choć zegar wskazywał, że minęła ponad godzina. Akira nie podnosił się z miejsca, wpatrując się z uwagą w jej twarz.

Przez długą chwilę nie podnosiła wzroku, nagle przypominając sobie, jak to się skończy. A raczej skończyło, bo tę kolację już raz przeżyła. Lata temu, w innym życiu, innym świecie. Była też wtedy innym człowiekiem. Nie chcąc lub nie mogąc zaakceptować wolności, wstała wtedy od stołu i ze spuszczonym wzrokiem zaczęła zbierać naczynia. Coś w jej zachowaniu, sposobie poruszania się sprawiło, że Akira nie podniósł się, by jej pomóc. Była... strasznie oficjalna. Grzeczna, uprzejma, ale nic poza tym. Głupia! omal nie wyrwało się teraz z jej ust. Sama siebie skazała na samotność. Po tym pierwszym, nieostrożnym kroku były następne. Konsekwentnie odrzucała wszelkie starania, aż w końcu nie został nikt, kto by zabiegał o jej względy. I tak wiodła swoje nudne życie zamknięta w ciasnym laboratorium, żyjąc przeszłością i wspomnieniami i wmawiając sobie, że jest szczęśliwa! Bez miłości. Wracając do pustego domu i mówiąc do siebie nie zauważyła, kiedy zaczęła tracić zmysły, o czym świadczyły ostatnie wydarzenia. Wyspa nie mogła istnieć w realnym świecie...

Zamyślona rozejrzała się po pokoju, który tak dobrze znała. Spojrzała otwarcie w twarz mężczyźnie siedzącemu naprzeciw niej i po raz pierwszy dojrzała w niej piękno a w oczach czułość. Coś, czego nie widziała przez cały tamten czas i czego nie przyjmowała do wiadomości ani wtedy, ani nigdy potem. Wstała od stolika, ale gestem pokazała Akirze, że zaraz wraca. Odeszła tylko kilka kroków, by wziąć do rąk aparat fotograficzny, czym zupełnie zaskoczyła towarzysza. Pierwszy raz od wieków roześmiała się na głos, widząc jego minę. Nie była pewna, czy jeszcze pamięta, jak się robi zdjęcia, ale palce nie potrzebowały dużo czasu, by przypomnieć sobie wszystko co trzeba. Na kliszy zostały trzy zdjęcia i wszystkie trzy zrobiła. Miała wrażenie, że w ten sposób potwierdziła dokonanie wyboru, jakby aparat miał jakąś magiczną moc... przenoszenia w przyszłość.

Po kolacji posprzątali razem, śmiejąc się i rozmawiając o błahostkach. Sakamae zaparzyła herbatę, którą pili słuchając muzyki i zbliżając się do siebie coraz bardziej. Tej nocy Akira nie wrócił do siebie...

Rankiem, zanim poszła do pracy, kobieta pojechała na Plażę Tysiąca Ujęć. Wspięła się na klif i zrzuciła na skały przyniesiony ze sobą aparat fotograficzny, jeszcze przez chwilę przyglądając się roztrzaskanym szczątkom. Czuła, że to on więził ją w przeszłości i nie chciała popełnić drugi raz tego samego błędu.
W drobnej dłoni przyciśniętej do piersi ściskała ostatnią kliszę z tamtego aparatu.
Stała się dla niej pamiątką narodzin miłości.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 19-07-2012, 12:18   #288
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ciemność pochłonęła wyspę. Pożarła niczym żarłoczna ameba otulając swym ciałem całą dżunglę i pogrążając w głębokim mroku.



Żywy potwór. Gigantyczna cienista ameba.
Oddychający ciężko ze zmęczenia Yametsu mógł się temu jedynie przyglądać z przerażeniem i fascynacją zarazem.
Siedział na mokrym piasku i widział ten nieruchomy całun mroku, który najwyraźniej z jakiegoś powodu nie mógł się wedrzeć na plażę. Jakiż był tego powód? Yametsu nawet nie próbował zgadywać.
Był bezpieczny, przynajmniej na razie.
Gdzieś w okolicy były te jaszczuro-ptaki i należało brać pod uwagę fakt, że się wkrótce zjawią.
A wtedy... Yametsu będzie sam i na widoku.
Odsapnąwszy nieco Harikawa wstał, nie mając zamiaru wracać do dżungli po towarzyszy. Nawet jeśli żyją, nie było warto. Wszak ich już nie odnajdzie. Wyspa i Ciemność nie pozwolą.
Wzrok Yametsu spoczął na morzu. Pokusa by rzucić się w nie i dopłynąć do innego lądu była duża, ale sam plan był nierealny. Pozostało więc trzymać się pierwotnego zamysly i iść plażą w jednym kierunku w nadziei na natrafienie na port. I w razie czego chować się w dżungli. Niepewny los w Ciemności był wszak lepszy od pewnej śmierci z rąk patrolu wroga lub szponów i paszczy tutejszej awifauny.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 19-07-2012, 16:33   #289
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Monk... Dorwali staruszka. I potraktowali jak cholernego jelenia. Na nic zdały się jego umiejętności i doświadczenie, kiedy opuściło go szczęście. I kumple. Bo pewnie nie doszłoby do tego, gdyby oddział się nie rozsypał. Ale teraz nie miało to już żadnego znaczenia. Na żałobę i rachunek sumienia po prostu nie było czasu ani warunków; na skuteczną zemstę – szanse bardzo marne.

Luke szybko odwrócił wzrok od makabrycznej pamiątki po sierżancie, żeby nie podsycać samobójczo złości, i przeniósł na idącą z przodu kobietę. Przez chwilę przyglądał się jej tak dokładnie, jak tylko mógł ze swojej lichej kryjówki, chociaż po tym, co zdążył już zobaczyć w nadmorskiej jaskini, bez większego problemu wyobrażał sobie, poco ją tam sprowadzili. A gdyby nawet miał jakieś wątpliwości, zaraz rozwiałby je sposób, w jaki traktował ją nazistowski oficer. Nie była uczestnikiem. W każdym razie nie dobrowolnym.
A to się Summerstowi nie podobało. Ani trochę.

Pośpiesznie odwiesił karabin na ramię i skulony za skałą, wyciągnął czterdziestkę piątkę. Powinien był pomyśleć o tym dużo wcześniej, kiedy każde metaliczne kliknięcie nie przyprawiało go jeszcze o atak serca. Ale lepiej późno niż wcale. Głupio byłoby zginąć właśnie dlatego, że zawczasu nie przeładował broni. Jakby brakowało lepszych powodów.
Zwolnił pusty magazynek i schował do ładownicy, w jego miejsce powoli wsunął zapasowy. Ostrożnie odciągnął zamek, przykrywając troskliwie dłonią, żeby przytłumić te dźwięki, których mimo starań nie dało się uniknąć, i wepchnął pistolet z powrotem do kabury. Potem wyłuskał z magazynka i schował do kieszeni parę karabinowych naboi.

Na tym w zasadzie kończyły się jego skąpe środki, skoro więc zamarzyła mu się już mała dywersja, musiał zdać się na zaopatrzenie japońskie. Szczególnie obiecująco – przynajmniej z daleka – wyglądały beczki.
Przeklinając w duchu swoje bohaterskie pomysły, wychylił się ostrożnie zza osłony, żeby wybrać najodpowiedniejszy moment i możliwie najbezpieczniejszą drogę do złożonych na nabrzeżu towarów.
Trzeba było wykorzystać zamieszanie, zanim nastąpią nieodwracalne rozstrzygnięcia. I samemu zorganizować takie, jakiego ani Japońce, ani esesman, ani skrzydlata maszkara nie mogli się spodziewać.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 19-07-2012 o 16:38.
Betterman jest offline  
Stary 19-07-2012, 17:27   #290
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Za oknem szalała czarna nawałnica. Potężna. Mroczna. Na swój sposób imponująca.

Czym była? Ułudą? Tajemniczym, niezbadanym dotąd zjawiskiem atmosferycznym? Rzeczywistą apokalipsą? Choć z drugiej strony czy odpowiedź na to pytanie coś zmieniała? Sally Dean czuła, że z każdym oddechem oddanym tej przeklętej wyspie, z każdym calem jej przemierzonej powierzchni ona sama odpływa w niebyt szaleństwa. A kiedy opuszcza nas rozsądek i świadomość to czy nie jest to dla nas samych końcem wszystkiego?Tam gdzie kończy się „ja” kończy się przecież wszechświat.

Dla Sally Dean wszechświat pędził na ostatniej prostej. Czuła to. Tykanie zegara, którego nie dało się już zatrzymać.

* * *

Pierwsze miesiące w obozie jawiły mi się największym koszmarem. To nawet zabawne, jak klasyfikujemy cierpienie. Wydaje się nam, że osiągnęliśmy dno mąk i upodlenia kiedy nagle okazuje się, że to była dopiero rozgrzewka. Japończycy bywają mistrzami zadawania bólu, i to nie tylko tego fizycznego. Wyrafinowani, cierpliwi i skrupulatni w swoich poczynaniach, które niezmiennie traktują z nabożnością sztuki.

Cierpienie jest jak bezkresna studnia, dolna granica nie istnieje. Jest tylko ciągłe spadanie.

Sierżant upodobał mnie sobie już pierwszego dnia, kiedy przywieziono świeży transport kobiet. Zafundował mi „specjalnie traktowanie”. Nie będę wdawać się w szczegóły, bo nie to jest sednem. Kiedy byłam już strzępem człowieka, cieniem osoby, którą niegdyś znano, on po prostu przestał. Pozwolił mi odejść.

Oczywiście mijało się to z pełną wolnością, bo nadal ograniczały mnie ściany obozu ale dla mnie było to jednoznaczne z otrzymaniem przepustki do życia. Aktem łaski. Po razpierwszy od miesięcy zobaczyłam słońce i ludzi innych niż Ichiro-sama.

Cisnął wówczas me wychudzone ciało prosto w grząskie błoto i obdarzył kpiącym uśmiechem.

- U nas w Japonii mawiamy: pozostawiaj klatkę zawsze otwartą, Sally-chin – powiedział, choć nie mogłam pojąć sensu tych słów.

Zrozumiałam dość szybko.

Wydaje nam się, że osiągnęliśmy dno. Ale to tylko rozgrzewka.

Cierpienie jest jak bezkresna studnia, dolna granica nie istnieje. Jest tylko ciągłe spadanie.

Kilka tygodni później zapukałam do jego kwatery. Kiedy otworzył zastał mnie na klęczkach z czołem opartym o deski podłogi w pozie uległości i zaufania, jakim pies darzy brutalnego właściciela.

- Czy klatka nadal jest otwarta Ichiro-sama? - spytałam.

Przytuliłam policzek do czubka jego wypolerowanego na glanc buta a on w reakcji pogłaskał mnie po strąkach włosów w sposób, który można by pomylić z czułością. Krucha jest granica pomiędzy nienawiścią i wdzięcznością, zaufaniem i zdradą, pomiędzy cierpieniem i obojętnością. Japonia to dziwny kraj. Przez lata grzebania w ziemi próbowałam zgłębić jego naturę ale chyba olśnienie przyszło dopiero tam, w zakątku zielonego piekła. Każde wypowiedziane słowo ma kilka znaczeń, gest kryje w sobie drugie dno. Całe życie jest metaforą i niedopowiedzeniem a czyn, który ocieka krwią i echami krzyków może otrzeć się o poezję. Ichiro-sama był pianistą, a ja jego instrumentem i w całej odrazie jaką żywiłam do niego, a i do siebie samej, nie potrafiłam zignorować faktu, że stworzył dzieło sztuki. Zniszczył mnie, ale w sposób tak twórczy i wyrafinowany, że nawet ja musiałam w finale to docenić. Byłam w końcu naukowcem i patrząc na moje obozowe losy jako na eksperyment dochodziłam do ciekawych i jakże zaskakujących wniosków. Zdawało mi się nawet, że wreszcie poznałam siebie samą, że w każdy skrawek mojego umysłu zdołałam zajrzeć, dotknąć go i zbadać. Byłam księgą, którą przeczytałam tak wiele razy, że rogi powywijały się i pomięły a ja znałam na pamięć całostronicowe akapity.

Czy istnieje w ogóle granica między poczytalnością i szaleństwem? A może to ten sam stan funkcjonujący na różnych płaszczyznach środowiskowych? Kiedy trwa wojna przestawiają się po prostu trybiki w maszynie i wszystkich nas pochłania błogosławiony obłęd ponieważ trzeźwość umysłu nie byłaby w stanie znieść widoków i doświadczeń, jakim jesteśmy poddawani. Tak jest bardziej znośnie. Tak da żyć.
Zdziwiło mnie jeszcze jedno. Upór z jakim trzymałam się życia. Zdawać by się mogło, że po takich przeżyciach powinnam pragnąć śmierci. Ukojenia. Byłoby to zrozumiałe a nawet godne wybaczenia. Ale mnie prezentowało się ostateczną i najgorszą opcją. Chciałam żyć. Instynkty tkwiące we mnie, zwierzę tkwiące we mnie chciało żyć. To podstawowy i pierwotny odruch jaki nas determinuję, zatarty przez nudę i stagnację jaką niesie z sobą cywilizacja i pokój. Może wojna i chaos jest nam potrzebna? Może to naturalna kolei rzeczy, nieunikniona korekta w wykresie historii, aby pokazać nam z czego jesteśmy ulepieni i jaki jest sens tego wszystkiego? Bo koniec końców, czy nie chodzi tylko o to? Aby za wszelką cenę przetrwać? Czy nie wtedy dopiero żyjemy kiedy ocieramy się o śmierć? Czy potrafimy docenić blask słońca jeśli nie zanurzymy się w mroku?
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 19-07-2012 o 17:48.
liliel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172