Vonmir nieco zdziwił się, gdy Urvyn zastosował się do jego polecenia, mimo, że to raczej jego kompan był osobą bardziej doświadczoną, a nawet wyższą tu stopniem. Widocznie może jednak myśleli podobnie, więc niezwłocznie świeżo upieczony wojownik pobiegł w stronę palącej się gospody. Dosłownie, tylko gospody, bo było w niej coś strasznie dziwnego. A jeszcze dokładniej, w ogniu trawiącym budynek i ciała znajdującej się tam wcześniej kompanii. Vonmir zobaczył jednak osobę, przemieszczającą się z tłumu gapiów na tyły budynku. Nie było czasu na zastanawianie się i analizowanie sytuacji, ruszył czym prędzej przed siebie. Za budynkiem znalazł się koleś, z którymi już rozmawiali w trakcie podróży. Cóż, jak słyszał, na wojnie nie można mieć do nikogo zaufania, a to, co się tutaj działo, zdecydowanie zakrawało już na coś w tym rodzaju. Zwłaszcza, gdy został smagnięty ognistym biczem. Ból był nie do zniesienia, dlatego wolał nawet nie patrzeć na ranę, a drugą ręką, tą, której ramię nie zostało zaatakowane, starał się dobyć miecza. Widząc Yngvara zamachującego się toporem, będzie mógł wykorzystać okazję i zaatakować go, gdy będzie robił jakiś unik, czy dobić, jeśli będzie leżeć na ziemi. Jeśli mimo bólu zdoła. Ale ten przeciwnik raczej nie należał do tych, z którymi należy walczyć sam na sam. Był za silny na tradycyjną, honorową walkę. |