Gottwin syknął, gdy Helena przytuliła się do niego w siostrzanym uścisku, a potem, przy jej pomocy, zaczął ściągać kolczugę, by wprawne w opatrywaniu ran kobiece dłonie zajęły się jego obrażeniami. Po chwili był jak nowo narodzony. Chociaż nieco starszy, prawdę mówiąc.
Podczas gdy trwały narady na temat sugerowanych sposobów ataku/obrony Gottwin zajął się przygotowaniami do walki na własną rękę. Na szczęście okazało się, że tworzenie magazynka nie sprawiło prawdziwemu fachowcowi zbyt wiele czasu i praca była skończona, gdy zwiad (w nieco zmniejszonym składzie) powrócił do twierdzy. Gottwin rozliczył się ze specjalistą od broni, a potem skierował się w stronę krasnoludzkiej zbrojowni.
Ta, ze względu na okoliczności, była otwarta ‘dla obcych’ i Gottwin nie omieszkał skorzystać z możliwości niewielkiej pożyczki. Oczywiście niewielkie były szanse, że odda zbyt wiele z kilkunastu pożyczonych bełtów, za to trzy kusze były tylko i wyłącznie pożyczką. Po co by mu było podczas podróży aż tyle broni... Co innego podczas odpierania ataku. Wtedy dobrze mieć pod ręką nie tylko zapasowy magazynek, ale i parę zapasowych kusz. Oczywiście naładowanych. Można wtedy strzelać niemal tak samo szybko, jak z łuku.
Gottwin przekąsił jeszcze co nieco, by nie stawać do walki z pustym żołądkiem, a potem, obładowany bronią, ruszył na stanowisko. Miał zamiar zająć jedno z miejsc nad bramą, skąd bez problemów mógłby nie tylko obserwować postępy wrogów, ale i postrzelać do nich, gdy tylko nadarzy się okazja. |