Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-07-2012, 18:16   #32
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Czyż nie tego pragnęła? Czyż nie tego zazdrościła Madeleine Saint-Delisieure ?
Oczu skupionych tylko na niej? Szeptów na jej widok? Sławy?
Niezupełnie.
Oczy które ją obserwowały i usta które ją obgadywały nie należały bowiem do śmietanki Paryża. I odbijająca się w nich Marjolaine nie była wpływową kobietą, ale... skandalistką.
Niemniej dawały satysfakcję... i spojrzenia i szepty.
I kąśliwe uwagi tej upudrowanej i wypindrzonej menażerii zasuszonych przyjaciółek maman oraz ich mężów i gachów.. i ich pieczeniarzy.


Czekali oni właśnie kolejną porcję okazji do drwin i kpin.
Z początku wydawało się, że im da... ale potem rozpoczęła właściwy utwór. Palce migały po klawiszach klawesynu z szybkością niemalże nieludzką. Tańczyły swoistego kankana co chwila inny obdarzając pieszczotą. Cicha którą słyszała poza graną przez siebie melodią była zadowalającym efektem. Cisza świadczyła, że kunszt Marjolaine zamknął ich usta.
Był dowodem jej triumfu.
Wędrując pieszczotliwie po klawiszach hrabianka jednak odpływała w krainę marzeń. Wędrówka palcami po klawiszach, zmieniła się w wędrówkę po ciele mężczyzny... nagim, ciepłym, twardym i delikatnym zarazem.
I choć hrabianka nigdy by się do tego nie przyznała przed sobą, to owa “wędrówka” odbywała się po ciele konkretnego mężczyzny.

To oczywiście obiło się na grze na klawesynie, palce czasem myliły ustalony nutami rygor. Uderzały za wcześnie, za szybko, czasem za gwałtownie, czasem za wolno. Gdyby temu utworowi przysłuchiwał się jej nauczyciel muzyki nie obyłoby się bez krytyki, ale... wśród zgromadzonych wokół nie było ani jednego prawdziwego melomana. A i owe błędy ginęły w gwałtownej i dzikiej melodii, przemykając niedostrzeżone przez nikogo.

Oklaski. Czyż nie tego się spodziewała po występie?
I rzeczywiście była burza oklasków i pochwał. Także i ze strony Henrietty de Ligonnes.
-Wspaniałe, cudowne. Twoja muzyka... brak niemalże słów.C'est magnifique.-rozpływała się niemal w pochwałach klaszcząc. Po czym ujęła poufale pod ramię Marjolaine i idąc wraz z nią.-Musisz mi wszystko opowiedzieć. Któż cię uczył gry na tym instrumencie i czemuż to nie grywasz czasem ku uciesze dworu? Tak rzadko można było spotkać tam muzyków łączących urodę z talentem. Zawsze jeśli jest jedno, drugiego brak.
Za tą poufałością i nagłym wybuchem życzliwości kryło się coś innego. Marjolaine wyczuwała to niemal instynktownie. I po chwili odgadła powód. Zagadując ją Henrietta oddalała się wraz z Marjolaine od Gilberta D’Eon.
Na szczęście i on to zauważył. I wyrwawszy się z objęć “baronowej krów” podążył w ich kierunku.

Gilbert pojawiwszy się tuż obok obu kobiet nie bawił się w dyplomację. Tylko oznajmił wprost, że porywa swą narzeczoną za którą się już zdołał stęsknić. Po czym chwycił hrabiankę w swe ramiona, ostentacyjnie i lubieżnie pocałował w usta. A gdy już zdołał zszokować towarzystwo swym prostackim zachowaniem oplótł ramieniem dziewczynę i nie czekając aż zgromadzone towarzystwo ochłonie z oburzenia, wyszedł z sali balowej wraz z nią.

Wyrwana z przyjęcia przez swego “bandytę” Marjolaine zachichotała cicho. Wszystko szło wszak według jej planu. Maman jutro dostanie apopleksji, jak się dowie. Przemierzała ciemny korytarz trzymana za dłoń, przez swego narzeczonego. Uprowadzona z balu. Non. Porwana raczej.
W jej główce układały się już słowa opowieści dla biednej Lorette, która z pewnością będzie chciała poznać szczegóły. I która będzie zazdrościła.
Weszli do jakiejś komnaty i...
Gilbert bez słowa docisnął ją swym ciałem do drzwi, które zamknął za nimi. Nie mówił nic, bo i jego usta były zajęte całowaniem jej szyi i dekoltu. Spojrzenie miał dzikie, niemal jego oczy świeciły jak u wilka.
A może to tylko złudzenie? Może to tylko światło świec odbijało się w nich?
Jego oddech był przyspieszony. Uśmiech lubieżny. A dłoń zacisnęła się na drobnej piersi hrabianki ugniatając ją przez materiał.
Zadrżała czując ten dotyk. Zadrżała czując te pocałunki. Ale źródło owego drżenia nie było tylko strachem.

“Trudno się skupiać na otoczeniu, kiedy jest się przypieraną do ściany przez spragnione, męskie ciało.”

Gilbert najwyraźniej zamierzał zrealizować cały jej plan. Sytuacja posuwała się dalej niż to sobie hrabianka zaplanowała. A oszustwo obmyślone Marjolaine stawało się prawdą. Dłoń mężczyzny zsunęła się z jej piersi i po brzuchu dotarła do jej łona. Osłonięte ciało suknią było jeszcze bezpieczne przed chuciami Gilberta, ale nie chroniło całkowicie przed doznaniami.

“Mój najdroższy jest niczym.. dziki ogier.”

To była jej fantazja opowiedziana w ogrodzie Rolandowi, to były jej wyobrażenia po pierwszym spotkaniu.
Usta wędrujące po jej szyi, ciało jego dociskające ją do drzwi, nie pozwalając uciec. Dłoń błądząca po jej podbrzuszu. Suknia nie stanowiła oporu przed doznaniami...Nie teraz, gdy drapieżnie pieścił jej ciało przez jej materiał. Dotyk był stłumiony, ale docierał do jej zmysłów.
Wiedziała co będzie dalej...

“Gorset sukni nie był żadną przeszkodą. Rozerwał jego wiązania, a ja się nawet nie broniłam. Rozerwał, by móc dobrać się do mego biustu, by zacisnąć na nim dłonie w żarliwej pieszczocie wyrywającej rozkoszno-bolesny jęk z moich ust.”


Przynajmniej jeśli mu na to pozwoli, bo czuła że drugą dłonią szuka już wiązań jej sukni. Był wszak prostakiem, lubieżnikiem... i pragnął jej mocno.

Nie wiedziała jakim cudem znalazła się w jego ramionach, niesiona w kierunku niedźwiedziej skóry rozłożonej pod wygaszonym kominkiem. Pozwoliło to jednak ochłonąć jej od nadmiaru doznań mieszających się z jej własnymi fantazjami. Zorientowała się że Maurowi nie powiodło się rozpięcie zapinek i wiązań jej sukni. Rozpoznała też komnatę w jakiej się znaleźli.



Pokój myśliwski, pełen trofeów z polowań. Pełen też broni przeznaczonej do łowów. Każdy szanujący się dworek taki miał, każdy szanujący się ród zapełniał go swoimi trofeami. Marjolaine musiała przyznać, że widziała okazalsze trofea niż te tu zgromadzone. Sama zaś niesione niczym drobne dziewczątko, czuła się w ramionach swego narzeczonego taka mała, drobna i delikatna... i irytująco bezbronna.

A potem były fajerwerki.


Zorganizowany w przypałacowym parku pokaz sztucznych ogni nie był może tak oszałamiający jak te w Luwrze. Niemniej i tak robił wrażenie, na tych którzy oglądali. Bo nie wszyscy to czynili.
Choć na gości baronowej de Ligonnes składało się stateczne i dość posunięte w latach towarzystwo, to jednak myliłby się ten, kto stawiałby je za wzór moralności. Owszem, spora część tej nieco "zsiadłej śmietanki towarzyskiej" prowadziła cnotliwe życie za rozrywkę mając wściubianie nosa w życie innych. Niemniej w starych piecach niekiedy diabeł pali. O niektórzy szlachetni starcy i nobliwe damy korzystały z sytuacji by zaciągać w labirynty parkowe młodzieńców i młódki. Nie było takich osobników wiele, ale pojawili się i tacy na tym przyjęciu.

Fajerwerki miały być ukoronowaniem tego wieczoru. Ostatnią atrakcją. Ostatnim urozmaiceniem tej nocy. Nie były nim.
Wkrótce po wyruszeniu w drogę powrotną, karoca z Marjolaine i jej narzeczonym przejeżdżała przez most, by wjechać w las pamiętający ponoć czasy Joanny D’arc. I wtedy właśnie pojazd nagle i gwałtownie zahamował.
Oboje wyjrzeli przez okna powozu, a hrabianka była gotowa zbesztać swego woźnicę. Nie zdążyła, bowiem ów sługa rzekł.- Wybaczcie jaśnie panienko, jakiś głupiec niemalże pod kopyta koni się wpakował.
Tyle że nie był to jakiś głupiec. W owym człeku Majrolaine rozpoznała Markiza de Avenier.
Jej były wielbiciel, był blady z przerażenia i nieco ubłocony. Był sam i wyglądał jakby go zjawa goniła... I ten widok uderzył w hrabiankę niczym grom z jasnego nieba. Markiz nie powinien tu być sam i na piechotę. Przecież pół godziny wcześniej wyjeżdżał kolaską wraz ze sługami z przyjęcia hrabiny de Ligonnes.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline