Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-07-2012, 08:15   #31
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Baronowa wręcz zamarła w oburzeniu. Przyglądała się wtulonej w ciało narzeczonego Marjolaine z otwartymi ustami i oburzeniem wręcz wypisanym na jej twarzy.

-Cóż... coś w tym jest moja ptaszyno.- mruknął w odpowiedzi Maur, a Regina wreszcie zebrawszy w sobie ból po tak dotkliwym ciosie, przekuła go w słowa pełne jadu. I odparła złośliwe.- Porcelana jest wieczna ale dziewczęca uroda już nie. Niedostępna piękność, jest póty doceniana, póki owa uroda jeszcze jest przy niej . A potem, pozostaje sama na piedestale zasuszona niczym śliwka. Zapomniana przez wszystkich. Bowiem z pewnością wiesz mademoiselle, że z czasem pojawią się młodsze ptaszki. A te co teraz stroszą piórka, będą patrzyły na nie pełne żółci i zazdrości.
Zaśmiała się głośno dodając.- Ja przynajmniej mam miłe wspomnienia, a ty... co będziesz wspominała za kilka lat, gdy uroda porcelanowego liczka przeminie?

-Nie dla każdej damy życiowym marzeniem po odejściu dziewczęcego uroku jest potrzeba zadbania o swe jak najlżejsze obyczaje i zasmakowania życia godnego kobiet ulicy – zripostowała hrabianka niewzruszona, a nawet zdawałoby się, że zaczynająca odczuwać znużenie rozmową z kimś, czego nie omieszkiwała od czasu czasu podkreślić w głosie, niższym od jej stanu -Gdy się powstrzymać przed przyjmowaniem do swego łoża wszystkiego co posiada męskość, to ciągle można zachować swój wdzięk, powab i szacunek dodający wiele czaru. Inaczej zostaje się samotną, starą krową, której jedynym ratunkiem jest obnoszenie się z przechodzonymi wymionami z nadzieją, że ktoś litościwie się nią zainteresuje. To smutne.
Sposób w jaki raczyła spojrzeć na Réginę świadczył o niezmiernym wręcz współczuciu, jaki ta drobna panieneczka nagle odczuła wobec o wiele starszej baronowej. Było to o tyle drażniące, że dobitnie wskazywało kogo dziewczyna miała na myśli.
-I zostanie mi wiele miłych wspomnień. Bo choć miałam wielu narzeczonych i żadnego, jak wspomniałaś madame, nie mogłam przy sobie zatrzymać, to dzięki temu ostatecznie trafiłam na idealnegoMarjolaine zmieniła wczepianie się dłońmi w Gilberta, w pełne czułości wtulenie się w obejmujące ją silne ramiona, aż wsparła główkę o jego tors. Przymknęła oczy i głos zniżyła do przyjemnego pomruku -I wcale nie musiałam dla niego zmieniać się w zepsutą kobietę niegodną bycia arystokratką. I swym porcelanowym skarbem nie musi i nie będzie się musiał się dzielić z rzeszami wałachów.
-Zobaczymy. Narzeczeni zmieniają czasem obiekt amorów, zwłaszcza gdy im się znudzi z czasem. W końcu, niedostępne zamki znużą z czasem każdego.- syknęła niemalże zirytowana baronowa. I spojrzała na Maura.- Obleganie fortecy nieważne jak pięknej, nie jest nic warte, jeśli się na obleganiu kończy. A i po zdobyciu, można się rozczarować. Proszę o tym pomyśleć chevalierze.
Po czym odwróciwszy się ostentacyjnie do obojga rzekła.- Adieu.
I poszła w kierunku najbliższego sługi z winem. Zapewne by alkoholem uspokoić swój gniew.

-Można by pomyśleć, że walczyłaś o mnie jak lwica.- rzekł żartobliwie szlachcic muskając policzek swej narzeczonej ustami, a potem szyję.- Nie tak to jednak planowaliśmy, prawda?
-Non. Nie o Ciebie, ale o moje dobre imię – żachnęła się Marjolaine, ale mimo to delikatny uśmieszek błąkał się po jej wargach. Zaś pieszczoty jego ust przyjęła z zadowoleniem, trochę jak nagrodę za tę ciężką batalię. Po której osobiście czuła się zwyciężczynią-I sama zaczęła. Słyszałeś ją przecież jak mówiła, że się zlitowałeś nade mną. Że zimna porcelana, że brak mi kobiecych wdzięków, że wieczna dziewczynka, że paskudna, że..

Kolejne słowa uwięzły w gardle panieneczki, gdy te przywołane ponownie zakuły ją boleśnie w serduszko. Szczęśliwie przeciwniczka była daleko w tłumie i nie mogła sobie przypochlebić doprowadzeniem Marjolaine do stanu utraty panowania nad swym słowiczym głosikiem, więc ta miała jeden problem z główki. Drugim jednak było to, że przed Maurem też niekoniecznie chciała okazywać tę chwilę słabości. I dlatego by nie dostrzegł na jej twarzyczce mieszaniny zirytowania i przygnębienia, wtuliła ją w miękki materiał jego odzienia.
-Przebrzydła ropucha – stłumione wyzwanie baronowej od wszystkiego co najgorsze rozległo się na wysokości torsu mężczyzny -Nawet bym się nie odezwała, gdyby tylko Cię grzecznie zaczęła uwodzić. Ale obrażać siebie nie pozwolę. Ktoś musiał jej zatkać te plugawe usteczka.
-Oui. O dobre imię. Pozostało więc ukoronować tę batalię.- Maur zaborczo docisnął do siebie zwyciężczynię, ujął wolną dłonią za podbródek i pocałował namiętnie w usta, powoli i z rozmysłem delektując się tą przyjemnością. Muskając wpierw palcami szyję, a potem dekolt, ujął dłonią pierś dziewczęcia przez materiał sukni. I nie przejmując się ni gapiami, ni niestosownością takich figli. Po pocałunku usta Gilberta wędrowały po szyi hrabianki, gdy szeptał nie przerywając gorących, acz niewątpliwie skandalicznych pieszczot jej biustu.- Jakie więc mamy plany na dalszy wieczór, moja ptaszyno?
Dotyk dłoni szlachcica był przyjemny, acz... co ze zgrozą stwierdziła hrabianka, niewystarczający. Był bardziej obietnicą przyjemności, niż rozkoszą. Ukazywał jedynie co by mogłoby być, gdyby dostępu do drobnych piersi Marjolaine, nie broniły i suknia i gorset.

Hrabianka zachichotała figlarnie pod ustami Maura na swej szyi. Albo może bardziej na dostrzeżenie kącikiem oka twarzy innych gości zamarłych w wyrazie czystego zszokowania? Z oburzenia ich zachowaniem, a może.. to też była tylko gra i każda matrona wraz z posuniętymi w latach szlachetkami tylko próbowali ukryć swą zazdrość, że ich zbyt mocno trzyma w ryzach etykieta by mogli sobie pozwolić na takie lubieżności? To była wyjątkowo zabawna wizja.

-Chciałabym obejrzeć o północy pokaz sztucznych ogni.. - podzieliła się z nim swoim prawie dziecięcym w brzmieniu kaprysem -I jestem pewna, że to nie był ostatni atak madame d‘Poitou dzisiejszego wieczora. Nie zdziwię się, jeśli spróbuje ponownie roztoczyć swój pośledni czar, gdy mnie akurat nie będzie w pobliżu. Jeszcze będziesz miał okazję do porwania mnie. A ja będę musiała zabawić gości moją grą na klawesynie..
Panieneczka ostatnie zdanie wymruczała ze zwyczajową mieszaniną niezadowolenia na takie wykorzystywanie jej talentu, ale także słabo skrywaną satysfakcją na bycie za niego podziwianą. Nim zdołał jej przerwać cichy, wyrwany wprost z krtani jęk, gdy poczuła dłoń Gilberta dotkliwiej zamykającą się na jej piersi. Nawet jeśli „tylko” przez suknię. Objęła go rękami za szyję i szepnęła do ucha, także, lub może przede wszystkim, i u niego poszukując zachwytu sobą -Mm.. Posłuchasz, non?
-Oui, acz nie wątpię, że droga Regina będzie próbowała rozproszyć moją uwagę.- mruczał szlachcic oddając się całkowicie własnym kaprysowi, którym było akurat obdarzanie pieszczotami ciała Marjolaine, nawet jeśli tylko przez barierę ubrania.- Na pewno uderzy wtedy, gdy jej konkurentka nie będzie miała możliwości się wtrącić.
-Może to i lepiej. Przynajmniej nie będę musiała wysłuchiwać kolejnych wydumanych złośliwości, które zapewne podsunie jej mój mały koncercik – syknęła panienka jadowicie, zwinnie lawirując pomiędzy tematem tej.. tej.. tej osoby wzbudzającej w niej najgorsze instynkty, a rozkoszą płynącą z bycia poddawaną pieszczotom swego narzeczonego. Prychnęła cicho -Kochana maman.. posunie do wszystkiego, nawet takiego obrażania swojej córeczki i złamania mi serca, aby tylko zadbać o honor rodziny i dobro majątku Niort.
Przymknęła powieki i nieco obróciła główkę w oburzeniu, przy okazji nie zapominając też i o lekkim nadęciu policzków. Jej palce zaś wczepiły się we włosy mężczyzny, jak w karze za takie jego myśli wielce odbiegające od prawdy. O czym naturalnie nie omieszkała dobitnie przypomnieć szeptem -I ona wcale nie jest droga. Raczej wygląda na najtańszą z możliwych.

Hrabianka była w centrum uwagi, oplatając dłońmi swego wybranka i sama będąc w jej objęciach. Pozwalając mu na tak wiele względem siebie, widziała oburzenie w oczach zgromadzonego towarzystwa i zazdrość… też. Mou Dieu, czyżby stała się skandalistką?
Niewątpliwie stała się pożywką dla francuskich plotkarek, a maman przyjdzie przełknąć gorzką pigułę jutro rano.




***



Minęło kilka lat odkąd Marjolaine Amelie Pelletier d'Niort występowała na balach w innej roli niż odrobinę ekstrawaganckiej hrabianki jaką chlubiła się żyjąc w Paryżu. Zakochana narzeczona też była czymś szokującym i nowym, zarówno dla niej jak i całej reszty arystokratycznego światka Francji. Ale to właśnie lata minęły, odkąd miała okazję stać się gwiazdeczką przed zebranymi gośćmi. A wszak zdarzało się to często, gdy była małą dziewczynką i swym muzycznym talentem oczarowywała wszystkich, by droga rodzicielka mogła się puszyć z dumy niczym paw słysząc zachwyty nad swoją córeczką. Zwykle nikt nie miał śmiałości, by prosić o coś takiego już dorosłą panienkę. Śmiałości bądź.. ochoty, by jakaś stara panna przyćmiewała swym urokiem gospodarza lub gospodynię.
Aż tutaj nagle, po tak długim czasie, na balu u kobiety, której właściwie nie znała, Marjolaine znalazła w saloniku wypełnionym szlachtą oczekującą na jej występ. I nieładnie byłoby im odmówić, non? Im oraz swego własnemu ego łasemu na pochwały.
Mimo to nie było jej w smak zostawienie swego narzeczonego na pastwę drogiej Reginy, która niewątpliwie skorzysta z okazji i zaatakuje, gdy tylko hrabianka się oddali. Już na samą myśl cała zaczynała wrzeć ze złości, a dłoń mocniej zaciskała na ręce mężczyzny, wyjątkowo niechętna temu pomysłowi. A wszak był jej, stworzony pod jasnowłosą czupryną.

Czując na sobie natarczywe spojrzenia zebranych, Marjolaine duszkiem opróżniła trzymany kieliszeczek wina, po czym nie zapominając o swej roli zakochanej narzeczonej zwróciła się do Gilberta i karminowymi wargami cmoknęła go w policzek. Czarująco i niewinnie, w niewypowiedzianym przeproszeniu go za ten przymus opuszczenia jego boku. I w okazie tego uczucia nóżkę jedną uniosła lekko w teatralnym, przeuroczym geście.

Postukując obcasami zdobionych bucików wyszła na środek, jak drobna zwierzyna otoczona kręgiem drapieżników wygłodniałych jej porażki. Pomimo tego wrażenia ujęła dłońmi za poły swej sukni, dygnęła elegancko przed tymi żądnymi cudzej klęski bestiami, po czym z szelestem materiału usiadła ostrożnie na ławie wyściełanej aksamitem. Nonszalanckim ruchem ręki odrzuciła na plecy długi warkocz, twór spleciony z jej własnych włosów, miast ze zwierzęcego włosia farbowanego na biało jak to było w modzie. I prosty straszliwie, bez żadnych pstrokatych dodatków, bez wplecionych w niego kwiatów ( wszak tym razem nie otrzymała żadnych od swego narzeczonego ) i jedynie uwiązany dorodną kokardą. Z gracją ułożyła dłonie na manuale, paluszkami dotknęła klawiszy, acz..

Jedynie samotną nutę zeń wydobyła. A potem kolejną i jeszcze jedną, w ogóle ze sobą nie powiązane. Przypominało to bardziej jej niedawne próby uspokojenia się w saloniku swego dworku, lub może jakie dziecko odnajdujące zabawę w męczeniu słuchających przypadkowymi brzmieniami. Nie był to pokaz godny hrabianki znanej ze swego talentu do „ujarzmiania” klawesynów.
Wygrywane przez nią dźwięki był chaotyczne, wibrujące bez celu w powietrzu. Losowe, jak gdyby dopiero co poznawała ten obcy sobie instrument, zaznajamiała się z jego brzmieniem i reakcjami na dotyk. Nieskładne, jak gdyby nie wiedziała co zagrać i w tych pojedynczym dźwiękach szukała inspiracji, będąc rzuconą tak gwałtownie i znienacka w samo centrum zainteresowania. Swym zachowaniem wywołała w tłumie gości mało dyskretne chichoty i pełne rozbawienia podszepty, szczególnie tych wszystkich dawnych kawalerów zadowolonych teraz z chwili zawstydzenia niezdobytej ptaszyny.
Wyśmiewana, przeistoczona w źródło niewybrednych szeptów i nieprzychylnych spojrzeń. Panieneczka już nigdy więcej nie będzie mogła się pokazać wśród dworskich salonów. Jakiż wstyd, jakiż bolesny upadek w arystokratycznej hierarchii. Już na zawsze pozostanie spalona wśród francuskiej socjety..

Aż nagle nuta!



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=WLpBdHivTcc&feature=related[/MEDIA]



Szczupłe palce dotąd błądzące po czarnych klawiszach, jak gdyby po omacku szukały właściwej drogi wśród nieznanego, płynnymi uderzeniami wydobyły z instrumentu muzykę. Wibrujące wcześniej w powietrzu nieskładne tony przeistoczyły się w dźwięki szybkie, wzburzone i żarliwe. Swą gwałtownością zapewne niejednego gościa wprawiając we wzdrygnięcie się z zaskoczenia.

Oh, nie była to muzyka jaka zwykła pobrzmiewać na balach Paryża. Jej frywolność, brak ujarzmienia i odrobina szaleństwa wskazywały na inne pochodzenie niż spod dłoni konserwatywnych, francuskich kompozytorów. Jej korzenie sięgał do ciepłego południa, do gorących Włoch, więc nie było w tym nic dziwnego, że melodia wygrywana przez Marjolaine miała swój własny temperament godny Giuditty. Wyzywający i fascynujący jednocześnie, nie pozwalający oderwać się od słuchania każdej kolejnej nuty wygrywanej przez zwinne palce panienki.

Popisywała się nieco, oczywiście. Może i nie otaczała jej wymarzona widownia, ale wszak zawsze korzystała z okazji do utarcia cudzego nosa i zabłyśnięcia w towarzystwie. Na różne strony, czasem te lepsze, czasem te gorsze. A ten wieczór wręcz obfitował w tworzenie wokół niej sensacji, więc czemuż nie miałaby jeszcze trochę przyćmić każdą inną damę, panienkę czy uliczną szlachciankę czyhającą tylko na potknięcie konkurentki? Czemuż nie pokazać każdemu z tych wyleniałych pudli jaka uzdolniona ptaszyna wymknęła im się ze starczych łap?
No i przecież był jeszcze Maur.. Z jakiegoś powodu było dla niej ważnym, by i w jego oczach stać się najjaśniej błyszczącą gwiazdeczką. Aby pomimo ich niecnego planu to jej muzyka była ważniejsza od złośliwych i kuszących podszeptów Reginy lub ponownie prezentowanego mu dekoltu. Chciała, aby to jej słuchał, nawet gdy pokusa tamtej wywłoki będzie tak blisko.

A właśnie.. czy już zaatakowała? Czy rzuciła się na niego, gdy tylko panienka zaczęła swój występ? Nie mogła tego sprawdzić, a i nawet w tym momencie obecność tak drażniącej osoby przestała być ważna dla Marjolaine. Skupiona na kolejnych taktach swej muzyki oddaliła się myślami od balu, zamknęła się w swej własnej rzeczywistości, gdzie istniała sam na sam z klawesynem. Jego poszczególne tony koiły jej nerwy i oddalały od tego przyziemnego świata, jak ten książkowy szept najrozkoszniejszego kochanka.

Jej pochylona nad manuałem filigranowa sylwetka kiwała się lekko w rytm muzyki, a jakkolwiek melodia mogła się zdawać dziką i niespokojną, to twarz hrabianeczki wyrażała spokój. I ciepłe zadowolenie. Dwie emocje tak rzadko goszczące na jej urodziwym licu, a teraz wygładzające je w przypływie szczerych uczuć.
Usta rozchylała w subtelnym, acz wyraźnie dostrzegalnym uśmiechu nieznacznego rozmarzenia, spod półprzymkniętych powiek zaś wodziła za swymi palcami biegającymi z wdziękiem po klawiszach.
Długie i smukłe, zręczne i sprytne, miękko i bez wahania wydobywające każdą kolejną nutę. Aż dziw było, jak wiele siły drzemało w tak drobnym i niepozornym ciałku dziewczęcia. Siły, która teraz odzwierciedlała się w stanowczym tańcu jej dłoni pochłoniętych tak porywczym nurtem sonaty rozbrzmiewającej w dworku bronowej de Ligonnes.
Była to siła porównywalna do żywego ognia wypełniającego jej żyły w chwilach największego wzburzenia, acz jakże bardziej okiełznana i skierowana ku procesowi tworzenia, miast zniszczenia. Potężna, ale i pełna czułości wobec instrumentu, którego klawiatury pieściła zwinnymi muśnięciami i bardziej stanowczymi uderzeniami. Wiedziała jak dotknąć, by wydobyć odpowiednie, upragnione przez siebie dźwięki. Jak pogładzić, by spowolnić tętno swych nut i słuchającej ją arystokracji, a jak zatańczyć opuszkami, by przyśpieszyć je szaleńczo.
Swym dotykiem czyniła to kilkuminutowe cudo, dla niej samej zdające się trwać słodką wieczność.

A gdyby tak.. w miejscu klawesynu znalazł się mężczyzna? Kochanek poddawany doskonałości ruchów jej ślicznych palców?
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 16-07-2012, 18:16   #32
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Czyż nie tego pragnęła? Czyż nie tego zazdrościła Madeleine Saint-Delisieure ?
Oczu skupionych tylko na niej? Szeptów na jej widok? Sławy?
Niezupełnie.
Oczy które ją obserwowały i usta które ją obgadywały nie należały bowiem do śmietanki Paryża. I odbijająca się w nich Marjolaine nie była wpływową kobietą, ale... skandalistką.
Niemniej dawały satysfakcję... i spojrzenia i szepty.
I kąśliwe uwagi tej upudrowanej i wypindrzonej menażerii zasuszonych przyjaciółek maman oraz ich mężów i gachów.. i ich pieczeniarzy.


Czekali oni właśnie kolejną porcję okazji do drwin i kpin.
Z początku wydawało się, że im da... ale potem rozpoczęła właściwy utwór. Palce migały po klawiszach klawesynu z szybkością niemalże nieludzką. Tańczyły swoistego kankana co chwila inny obdarzając pieszczotą. Cicha którą słyszała poza graną przez siebie melodią była zadowalającym efektem. Cisza świadczyła, że kunszt Marjolaine zamknął ich usta.
Był dowodem jej triumfu.
Wędrując pieszczotliwie po klawiszach hrabianka jednak odpływała w krainę marzeń. Wędrówka palcami po klawiszach, zmieniła się w wędrówkę po ciele mężczyzny... nagim, ciepłym, twardym i delikatnym zarazem.
I choć hrabianka nigdy by się do tego nie przyznała przed sobą, to owa “wędrówka” odbywała się po ciele konkretnego mężczyzny.

To oczywiście obiło się na grze na klawesynie, palce czasem myliły ustalony nutami rygor. Uderzały za wcześnie, za szybko, czasem za gwałtownie, czasem za wolno. Gdyby temu utworowi przysłuchiwał się jej nauczyciel muzyki nie obyłoby się bez krytyki, ale... wśród zgromadzonych wokół nie było ani jednego prawdziwego melomana. A i owe błędy ginęły w gwałtownej i dzikiej melodii, przemykając niedostrzeżone przez nikogo.

Oklaski. Czyż nie tego się spodziewała po występie?
I rzeczywiście była burza oklasków i pochwał. Także i ze strony Henrietty de Ligonnes.
-Wspaniałe, cudowne. Twoja muzyka... brak niemalże słów.C'est magnifique.-rozpływała się niemal w pochwałach klaszcząc. Po czym ujęła poufale pod ramię Marjolaine i idąc wraz z nią.-Musisz mi wszystko opowiedzieć. Któż cię uczył gry na tym instrumencie i czemuż to nie grywasz czasem ku uciesze dworu? Tak rzadko można było spotkać tam muzyków łączących urodę z talentem. Zawsze jeśli jest jedno, drugiego brak.
Za tą poufałością i nagłym wybuchem życzliwości kryło się coś innego. Marjolaine wyczuwała to niemal instynktownie. I po chwili odgadła powód. Zagadując ją Henrietta oddalała się wraz z Marjolaine od Gilberta D’Eon.
Na szczęście i on to zauważył. I wyrwawszy się z objęć “baronowej krów” podążył w ich kierunku.

Gilbert pojawiwszy się tuż obok obu kobiet nie bawił się w dyplomację. Tylko oznajmił wprost, że porywa swą narzeczoną za którą się już zdołał stęsknić. Po czym chwycił hrabiankę w swe ramiona, ostentacyjnie i lubieżnie pocałował w usta. A gdy już zdołał zszokować towarzystwo swym prostackim zachowaniem oplótł ramieniem dziewczynę i nie czekając aż zgromadzone towarzystwo ochłonie z oburzenia, wyszedł z sali balowej wraz z nią.

Wyrwana z przyjęcia przez swego “bandytę” Marjolaine zachichotała cicho. Wszystko szło wszak według jej planu. Maman jutro dostanie apopleksji, jak się dowie. Przemierzała ciemny korytarz trzymana za dłoń, przez swego narzeczonego. Uprowadzona z balu. Non. Porwana raczej.
W jej główce układały się już słowa opowieści dla biednej Lorette, która z pewnością będzie chciała poznać szczegóły. I która będzie zazdrościła.
Weszli do jakiejś komnaty i...
Gilbert bez słowa docisnął ją swym ciałem do drzwi, które zamknął za nimi. Nie mówił nic, bo i jego usta były zajęte całowaniem jej szyi i dekoltu. Spojrzenie miał dzikie, niemal jego oczy świeciły jak u wilka.
A może to tylko złudzenie? Może to tylko światło świec odbijało się w nich?
Jego oddech był przyspieszony. Uśmiech lubieżny. A dłoń zacisnęła się na drobnej piersi hrabianki ugniatając ją przez materiał.
Zadrżała czując ten dotyk. Zadrżała czując te pocałunki. Ale źródło owego drżenia nie było tylko strachem.

“Trudno się skupiać na otoczeniu, kiedy jest się przypieraną do ściany przez spragnione, męskie ciało.”

Gilbert najwyraźniej zamierzał zrealizować cały jej plan. Sytuacja posuwała się dalej niż to sobie hrabianka zaplanowała. A oszustwo obmyślone Marjolaine stawało się prawdą. Dłoń mężczyzny zsunęła się z jej piersi i po brzuchu dotarła do jej łona. Osłonięte ciało suknią było jeszcze bezpieczne przed chuciami Gilberta, ale nie chroniło całkowicie przed doznaniami.

“Mój najdroższy jest niczym.. dziki ogier.”

To była jej fantazja opowiedziana w ogrodzie Rolandowi, to były jej wyobrażenia po pierwszym spotkaniu.
Usta wędrujące po jej szyi, ciało jego dociskające ją do drzwi, nie pozwalając uciec. Dłoń błądząca po jej podbrzuszu. Suknia nie stanowiła oporu przed doznaniami...Nie teraz, gdy drapieżnie pieścił jej ciało przez jej materiał. Dotyk był stłumiony, ale docierał do jej zmysłów.
Wiedziała co będzie dalej...

“Gorset sukni nie był żadną przeszkodą. Rozerwał jego wiązania, a ja się nawet nie broniłam. Rozerwał, by móc dobrać się do mego biustu, by zacisnąć na nim dłonie w żarliwej pieszczocie wyrywającej rozkoszno-bolesny jęk z moich ust.”


Przynajmniej jeśli mu na to pozwoli, bo czuła że drugą dłonią szuka już wiązań jej sukni. Był wszak prostakiem, lubieżnikiem... i pragnął jej mocno.

Nie wiedziała jakim cudem znalazła się w jego ramionach, niesiona w kierunku niedźwiedziej skóry rozłożonej pod wygaszonym kominkiem. Pozwoliło to jednak ochłonąć jej od nadmiaru doznań mieszających się z jej własnymi fantazjami. Zorientowała się że Maurowi nie powiodło się rozpięcie zapinek i wiązań jej sukni. Rozpoznała też komnatę w jakiej się znaleźli.



Pokój myśliwski, pełen trofeów z polowań. Pełen też broni przeznaczonej do łowów. Każdy szanujący się dworek taki miał, każdy szanujący się ród zapełniał go swoimi trofeami. Marjolaine musiała przyznać, że widziała okazalsze trofea niż te tu zgromadzone. Sama zaś niesione niczym drobne dziewczątko, czuła się w ramionach swego narzeczonego taka mała, drobna i delikatna... i irytująco bezbronna.

A potem były fajerwerki.


Zorganizowany w przypałacowym parku pokaz sztucznych ogni nie był może tak oszałamiający jak te w Luwrze. Niemniej i tak robił wrażenie, na tych którzy oglądali. Bo nie wszyscy to czynili.
Choć na gości baronowej de Ligonnes składało się stateczne i dość posunięte w latach towarzystwo, to jednak myliłby się ten, kto stawiałby je za wzór moralności. Owszem, spora część tej nieco "zsiadłej śmietanki towarzyskiej" prowadziła cnotliwe życie za rozrywkę mając wściubianie nosa w życie innych. Niemniej w starych piecach niekiedy diabeł pali. O niektórzy szlachetni starcy i nobliwe damy korzystały z sytuacji by zaciągać w labirynty parkowe młodzieńców i młódki. Nie było takich osobników wiele, ale pojawili się i tacy na tym przyjęciu.

Fajerwerki miały być ukoronowaniem tego wieczoru. Ostatnią atrakcją. Ostatnim urozmaiceniem tej nocy. Nie były nim.
Wkrótce po wyruszeniu w drogę powrotną, karoca z Marjolaine i jej narzeczonym przejeżdżała przez most, by wjechać w las pamiętający ponoć czasy Joanny D’arc. I wtedy właśnie pojazd nagle i gwałtownie zahamował.
Oboje wyjrzeli przez okna powozu, a hrabianka była gotowa zbesztać swego woźnicę. Nie zdążyła, bowiem ów sługa rzekł.- Wybaczcie jaśnie panienko, jakiś głupiec niemalże pod kopyta koni się wpakował.
Tyle że nie był to jakiś głupiec. W owym człeku Majrolaine rozpoznała Markiza de Avenier.
Jej były wielbiciel, był blady z przerażenia i nieco ubłocony. Był sam i wyglądał jakby go zjawa goniła... I ten widok uderzył w hrabiankę niczym grom z jasnego nieba. Markiz nie powinien tu być sam i na piechotę. Przecież pół godziny wcześniej wyjeżdżał kolaską wraz ze sługami z przyjęcia hrabiny de Ligonnes.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 17-09-2012, 09:58   #33
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
...wystarczy, Maurze!

Krzyk stanowczy, acz pełen nieumiejętnie skrywanej bojaźni zdradzanej w zadrżeniu słowiczego głosu Marjolaine, wydobył się z jej usteczek i wzleciał aż ku uszom martwo spoglądających ze ścian trofeów.
W swym gniewie, zszokowaniu, istnym chaosie emocji i pragnieniu jak najszybszego zareagowania na ten atak na swą cześć, rozpaczliwie uderzyła piąstką w tors trzymającego ją w ramionach Gilberta. Ale też ten gwałtowny i nieprzemyślany czyn zachwiał jej równowagą. Szarpnęła się lekko, nóżkami machnęła w powietrzu, po czym kierowana odruchem objęła go mocniej za szyję, ani myśląc upadać swą wydelikaconą, tylną częścią drobnego ciałka na podłogę. Choć świadoma swej porażki, to Marjolaine nie zamierzała spuścić z rozeźlonego tonu. Jedynie obniżyła go do syku -Mówiłam, że czysto teoretycznie!
-Doprawdy? Musiało mi to umknąć... teoretycznie.- rzekł skruszonym tonem szlachcic, ale wyraźny łobuzerski uśmiech świadczył o czymś innym. Uśmiech pełen białych zębów. Może i śliczny w świetle dnia, ale tu i teraz bardziej przypominał grymas drapieżnika zadowolonego z ofiary zapędzonej w kąt.-I nie wierzgaj tak ptaszyno, bo jak upadniemy, to twoją skórę mogą naznaczyć duże siniaki. A szkoda by było.
Nadal trzymając ją w swych ramionach niczym piórko, zaczął głośno rozważać.- No i co teraz? Teoria teorią, ale chyba naszej gospodyni należy się dowód, mademoiselle. W podzięce za jej starania. Myślałem o części twojej intymnej garderoby wdzięcznie zwisającej z któregoś poroża.
-Części mojej.. mojej... - zająknęło się jasnowłose maleństwo, gdy w jej nieco przyćmiony przez kieliszki wina umysł uderzyło znaczenie słów Gilberta. A szczególnie tego, co mógł mieć na myśli mówiąc „ intymnej garderoby” -Naprawdę sądzisz, że przy Twojej reputacji i takim porwaniu mnie z balu, szanowna baronowa i jej goście potrzebują jeszcze jakichkolwiek.. dowodów?
-Domysły, to jednak nie to samo co twarde dowody, non?- szlachcic nachylił się by musnąć delikatnie wargi Marjolaine, a potem jej dekolt.-Bez nich plotki nie mają tak wielkiej mocy. Poza tym...
Przesunął czubkiem języka po skórze jej piersi.-Czyż to nie jest dobra okazja, do posmakowania nowych doświadczeń, mademoiselle ?
-Non – żachnęła się hrabianka szybko zachowując teraz względny spokój, choć działania mężczyzny wywoływały drobny dreszcz rozchodzący się tuż za wilgotnymi śladami języka na jej własnym dekolcie – Mówiłam, że nie będę taka jak tamta krowa..

Długi warkocz zakołysał się w powietrzu, gdy Marjolaine odchyliła główkę w chęci zlustrowania spojrzeniem zwierzęcych głów na ścianach. Przy okazji, co było czynem zupełnie przez nią niezaplanowanym, bardziej wyeksponowała swą szyję i dekolt, zwiększając pole do popisu ustom Maura.
Acz jej prawdziwym zamiarem było zastanowienie się, bowiem co jak co, ale o dobro i szczegóły swych plotek ptaszyna nad wyraz dbała. Nie mogła wszak puścić w paryski obieg jakieś byle.. domysły! Co to to nie!
Po krótkiej chwili mruknęła zatem powoli, z wyraźnym ociąganiem -Może najwyżej.. pończoszka? To by wystarczyło, n'est-il pas? Drapieżnie zerwana w szale namiętności z mojej nóżki, rzucona na oślep i zapomniana później przez kochan..
Urwała gwałtownie łapiąc się na tym, że znowu za bardzo zaczęła odpływać wyobraźnią. A co gorsza, jej usta ją zdradziły na głos wypowiadając te myśli..
-Oui... Mówiłaś. Ale twoje ciało mówi co innego...- mruczał szlachcic całując wyeksponowany dekolt, drobny w porównaniu do tamtej kobiety.-Pończoszka... może być na początek. Z przyjemnością ją z ciebie zdejmę.
-Jeśli mnie postawisz, to sama sobie w pełni dam radę, merci – odparła Marjolaine, starając się ignorować swoją własną ambiwalencję odczuć co do bycia rozbieraną przez Maura.. nawet jeśli tylko z takiej drobnostki wśród kobiecej garderoby jaką była pończoszka. Oh, a przecież dobrze jeszcze pamiętała jak niewielką, wręcz żadną przeszkodą był ten delikatny materiał przed dotykiem silnych dłoni sunących od jej łydki po udo..
Przełknęła dość nerwowo ślinę, po czym starając się zmienić kierunek tej rozmowy i swych myśli zapytała, siląc się na jak największą obojętność w głosie – Słuchałeś chociaż mojej gry, Maurze?
-Jakiż byłby ze mnie rycerz, jeślibym nie pom...- zaczął szlachcic swoje tyrady na temat zdejmowania jej pończoszki. Ale przerwał, gdy spytała.-Oui, śliczny utwór i bardzo trudny jak mnienam. Wydawałaś się go grać nieco... rozkojarzona, jakbyś była w innym świecie.
Spojrzał nagle w oczy Marjolaine, jakby chciał zerknąć w głąb jej duszy. -Tej nocy... byłaś zalękniona. Zupełnie jakbym oswajał dzikie zwierzątko. Tej nocy w powozie.
Uśmiechnął się dodając.- Jakże trudno odgadnąć twe kaprysy moja droga wspólniczko. Z jednej strony wyraźnie pragniesz bym cię wielbił, słowami, dotykiem, pieszczotą... Z drugiej, wzbraniasz się przed tym. Tęsknisz nocami za mną?
Bezczelny... jak zwykle. Trzymający ją w swych ramionach jak gołębicę i najwyraźniej nie zamierzający puścić. Zaborczy niemal w tej “opiece”.

Serduszko ptaszyny załopotało gwałtowniej w drobnej piersi, policzki przybrały jeszcze głębszego odcienia wstydliwej czerwieni.
Dlaczego on tak patrzył? Marjolaine jak zahipnotyzowana spoglądała w ciemne, tak wilcze oczy mężczyzny. I nie działo się to pod wpływem romantycznej chwili godnej kochanków. Bardziej przypominała malutkie stworzonko nie potrafiące oderwać wzroku od ślepiów drapieżnika, jakim nieprzerwanie jawił się jej Gilbert.
Dlaczego tak mówił? Dlaczego pytał o taką oczywistość, na którą odpowiedź istniała tylko jedna? Non. Non. Non! Nie tęskniła. Wszak to nie tak, że ostatnimi czasy miała problemy z zaśnięciem. Nieprawdą było, że leżąc w łóżku jej wyobraźnia zbyt łatwo się pobudzała i delektowała ją obrazami, od których policzki płonęły nawet w ciemnościach. Kłamstwem też było, że raz czy dwa tuląc się do poduszki zastanawiała się, jakby to było przy nim zasnąć...
Pośpiesznie uciekła w bok błękitnookim spojrzeniem i wykrztusiła buńczucznie -O.. oczywiście, że nie! O czym Ty mówisz, Maurze! Wplątałeś mnie w tę swoją intrygę, to odgrywam rolę Twej narzeczonej. Ale za tydzień, może dwa, będziesz tylko kolejnym szlachcicem, którego nie potrafiłam zatrzymać przy sobie.
Pewna nutka goryczy zabrzmiała w głosie hrabianeczki. Wprawdzie już dawno pogodziła się z tak perfidnymi plotkami krążącymi o jej osóbce, acz usłyszane ponownie i do tego z takim jadem od Reginy, przywołały grymas na ślicznych licach -A jedynym czego pragnę od Ciebie to tych obiecanych klejnotów. I dawnego spokoju.
-Doprawdy? Wszak tymi klejnotami obrzuciłaś mnie w ogrodzie.-stwierdził cicho Gilbert, po czym musnął czubkiem języka uszko Marjolaine.-I w ogrodzie nie grałaś. Bo i przed kim ? Ani w karocy.
Ustami zaczął lubieżnie wędrować po szyi jasnowłosej wybranki.- Twoje ciało cię zdradza moja droga. Twoje ciało nie jest obojętne na mój dotyk. A twoje serduszko... bywa zazdrosne, bardziej niż powinno.
Chociaż spojrzenie wytrwale trzymała zawieszone na jakimś nieważnym elemencie pokoju, to czerwone jak wiśnie usta panieneczki rozchyliły się kilkakrotnie przy tak nęcącej bliskości warg kawalera d'Eon. Jedynie w powietrzu prawie je musnęła, a następnie chcąc zatuszować ten bezwolny wybryk, zapytała zmieniając temat -Ile.. ile czasu powinno minąć nim będziemy mogli wrócić na bal?

Gilbert z początku nie odpowiedział, skuszony bliskością jej ust przywarł do nich wargami w jakże niecnym pocałunku. Pieszczota jego ust nie była delikatna, czubek języka szturmował jej wargi z wyraźną chęcią wtargnięcia dalej. Całował drapieżnie, całował namiętnie pragnąc więcej. Po chwili dopiero oderwał usta mówiąc.- Myślę, że tak słodką zdobyczą jak ty powinienem się rozkoszować przynajmniej godzinę. Owszem, wielu kończy szybko mademoiselle. Ale oni bardziej zwierzętom podobni, chucie zaspokajają w sposób prymitywny. Jak każdą słodycz, także i miłość należy należycie smakować powoli. Inaczej... wiele się traci podczas konsumpcji.
Znów językiem, a właściwie jego czubkiem przesuwał po drobnym dekolcie Marjolaine mrucząc do siebie.- Jakąż więc nagrodę mógłbym ci obecnie sprawić, za tak wspaniały występ na tym balu?
Dziwne to było jego uwielbienie drobnych piersi dziewczyny. Hrabianka wszak dobrze wiedziała, że akurat biust nie był jej powodem do dumy. Nawet podczas tych nieszczęsnych szamotanin zakończonych utratą dziewictwa, jej ówczesny kochanek nie zaszczycił jej piersi dotykiem.
A Gilbert? Łapał za nie, ugniatał, całował... po prawdzie czynił to wobec każdego jej skrawka ciała, ale... i tak to była nowość dla hrabianki.

-Nie potrzebuję od Ciebie żad... - wymruczała z coraz mniejszym przekonaniem i coraz ciszej hrabianeczka, acz w końcu urwała w pół słowa. Bo i jakże mogła walczyć z własnym, jakże rozkosznym charakterkiem i łakomstwem na wyrazy podziwu, jakim były też i podarunki? Błękit jej oczek zalśnił chytrze. Koniuszkiem języka przesunęła nieznacznie po swych wargach, smakując jeszcze na nich pocałunek Maura, po czym przygryzła dolną delikatnie.
-Chociaż.. może i tym razem ukrywasz jakąś błyskotkę dla mnie? To by mi sprawiło przyjemność – mówiąc to zsunęła jedną z rąk dotąd kurczowo oplatających szyję mężczyznę, by móc z wyjątkowym zainteresowaniem poklepać dłonią poły jego odzienia na klatce piersiowej.
-Oui. Konia.- rzekł cicho szlachcic zaskakując dziewczynę. Bo o co właściwie mogło mu chodzić, zważywszy na to kim był i jakie były o nim opinie? Nie przeszkadzając jej w badaniu paluszkami zakamarków swego odzienia i nie wyjaśniając jej swej nagłej odpowiedzi, szlachcic zajął się badanie wrażliwości jej szyi na dotyk swych warg. Złośliwiec. A szlachcianka czuła pod delikatnymi jedwabiami otulającymi ciało twarde mięśnie klatki piersiowej. Gilbert zdecydowanie nie był wydelikaconym dworzaninem.

-Konia? - panienka zamrugała gwałtowniej słysząc taką odpowiedź. I nie rozumiejąc, jak ona się miała do podarunku skrywanego w ubraniu Gilberta. Musiał sobie zwyczajnie kpić ze swojej narzeczonej, bo przecież nijak konia nie mógłby ukryć. Chyba że..
-Błyskotkę z koniem? Wisior, pierścień, śliczną spinkę? -zaświergotała radośnie, z jeszcze większym zaaferowaniem skupiając się na swych poszukiwaniach. Porzucając środki bezpieczeństwa, także i drugą rękę zsunęła, by nic nie umknęło pod jej uważnym dotykiem. I nie umknęło, bo i niczego ciekawego nie wyczuła.
Grymas wstąpił na moment na twarz Marjolaine, gdy z rozczarowaniem ułożyła dłonie na torsie Maura. I nagle ujęła mocniej palcami za materiał, bowiem oto nowa myśl, nowa nadzieja pojawiła się w jej główce. Spojrzała na niego z uśmiechem i roziskrzonymi oczkami -Oh! A może chcesz mi podarować jednego? Jaki to będzie? Kolejny fryzyjski do mojej kolekcji? Może sprowadzisz mi araba o czystej krwi? A może jedną z tych olbrzymich, zimnokrwistych bestii?
-Fryza? Toż to szkapiny.- rzekł ze śmiechem Maur opuszczając panienkę na podłogę.- Fryzyjskie są niewarte uwagi. Berbera może, albo...andaluzyjską klacz. Araby bywają narowiste.
Choć stópkami dotykała ziemi, to jednak szlachcic nadal trzymał ją w objęciach.- Berberyjskie są spokojniejsze, a andaluzy to już bardzo grzeczne koniki.
Co więcej, jedną ręką masował pośladki poprzez materiał sukni, drugą ostrożnie podciągając ją w górę... lubieżnik jeden. Niczym sztukmistrz na pokazie magicznym odwracał jej uwagę od swych czynów opowiastkami.- No chyba, że okażesz się amazonką w przebraniu. Takiej mogę araba podarować, sprowadzonego wprost saharyjskich pustkowi.

Nadobna twarzyczka Marjolaine zamarła w wyrazie niezmiernego zszokowania. Początkowo zdawało się, że pomiędzy słowami narzeczonego dotarło do niej i przesłanie płynące z jego rąk wędrujących w sposób mało elegancki. Ale to nie było to, co się dość szybko okazało, gdy zacisnęła dłonie w piąstki i uderzyła nimi o twardy tors mężczyzny unosząc głos ze wzburzenia -To nie są żadne szkapiny, Maurze! Papa je uwielbiał i specjalnie sprowadzał do naszej stadniny w Niort!
Skubnęła ząbkami dolną wargę, po czym zmieniając podejście do sprawy, dźgnęła Gilberta paluszkiem i rzekła krnąbrnie -Są piękne, i czarne jak kruki. Założę, że prześcignęłabym Ciebie na jednym z tych niewartych uwagi fryzów.
-Wyzwanie przyjęte mademoiselle... jaka jest stawka tego zakładu ? -spytał zaciekawionym tonem Maur. Uśmiechał się triumfalnie spoglądając w oczy dziewczęcia. Powody tego mogły być różne... Być może był pewien zwycięstwa, być może znów zauważył okazję do wykorzystania gorącokrwistej natury dziewczęcia przeciw niej. A być może cieszył go fakt, że w swym zaaferowaniu Marjolaine nie zauważyła, iż trzymając jedną dłonią fałdy jej sukni, zdążył już całkiem odsłonić przed światem jej zgrabne nogi. A co gorsza, że jego druga dłoń niczym wąż wpełzała głębiej dotykając nagich pośladków hrabianki i wplątując ją przez to w sytuację dość kłopotliwą. Ciężko bowiem byłoby jej wyrwać z objęć kochanka, gdy jego dłoń uwięziona jest w warstwach jej własnej bielizny.
Panience na chwilę krótką zrzedła mina, gdy uświadomiła sobie w jakiej sytuacji się nieopacznie znalazła. I to z własnej winy. Uśmiech Maura też jej się nie podobał, ale to nie powstrzymało jej przed rozchyleniem swych warg w podobnie pewnym siebie wyrazie -Oczywiście kiedy ja wygram, to podarujesz mi jednego z tych saharyjskich arabów. Nie jakąś pierwszą lepszą szkapinę, ale prawdziwy skarb o najczystszej krwi, piękny, elegancki i... i... i...

Rozszerzyła nagle oczy spoglądając w milczeniu na swego narzeczonego. Powoli dotarło bowiem do niej gdzie.. po czym.. sunie jego dłoń. I że wcale nie nie chroni jej mur z sukni. Tak już się hrabianka przyzwyczaiła do tych silnych rąk wędrujących po jej ciele, że przestała się już nazbyt temu opierać. Dopóki nie przekraczał pewnej granicy, naturalnie, którą jednak teraz z pełną świadomością zbezcześcił! Marjolaine wydobyła z siebie zduszony krzyk będący mieszaniną przerażenia, złości i zawstydzenia. I może tylko drobinki skrywanego podekscytowania -Co robisz!
Jedną dłonią chwyciła za nadgarstek mężczyzny, a drugą za fałdy swej własnej sukni, próbując jednocześnie panicznie wyrwać się z jego objęć, jak i zakryć materiałem nogi udaremniając mu dalsze podboje.
- Sprawiam ci przyjemność, non ?- spytał bardziej retorycznie Gilbert nie przejmując się zachowaniem panienki, która niewiele mogła uczynić w obecnej sytuacji. Nie dość że była słabsza, to i położenie w jakimś się znajdowała, nie pozwalało efektywnie wykorzystać jej dziewczęcych sił. Szamotanie się niewiele pomagało. Sprawiało tylko, że bardziej ocierała się o Maura, pobudzając jego żądze.
Dłoń szlachcica sugestywnie przesuwała się po jej pośladkach i pomiędzy nimi także. I jej dotyk był niepokojąco... przyjemny. Wprawiał ciało Marjolaine w niezwykłe drżenie. Pieszczota ta jednak była wyuzdana znacznie bardziej niż to sobie hrabianka kiedykolwiek wyobrażała. Widocznie szlachcic wiedział o kobiecym ciele znacznie więcej niż ona wyczytała w romansach.
-A jeśli... przegrasz?- spytał mężczyzna z lekkim drżeniem w głosie, kocim pomrukiem pożądania w które go wprawiała swymi próbami ucieczki.-Co wtedy?
-Wtedy.. wtedy niczego od Ciebie nie dostanę, non? - odparła mu równie retorycznie i z całą swoją niewinnością, którą tak umiejętnie próbował zaburzyć swymi działaniami. Wpadła w jego sidła po raz kolejny, a przecież powinna już wiedzieć, by nie zapominać o byciu czujną przy takim lubieżniku! Nawet jeśli ta bezbronność i oddanie na jego łaskę były tak przyjemne, że aż wyrywały urywane tchnienie z płuc..

Non! Nadal w stalowym uścisku trzymała nadgarstek Maura. Nadal walczyła z warstwami swej kreacji. Ale i głowę lekko odwróciła, by nie mógł ani nacieszyć się widokiem rumieńców płonących na jej policzkach, ani też nie mógł dostrzec w jej oczach czegoś innego oprócz lęku i złości. A co było zdradliwymi iskierkami pragnienia.
-To za mało Marjolaine.- szeptał wędrując ustami po jej szyi. -To za mało... żeby uczynić zakład ekscytującym. Musisz coś zaryzykować. Utratę... czegoś.
Językiem muskał szyję i policzek hrabianki mówiąc.- Tylko strach przed przegraną i nadzieja na zwycięstwo dają tą wybuchową mieszankę uczuć, która sprawia że serce bije mocno. Tylko gdy uczucia przeciwstawne sobie zderzają się ze sobą, tylko wtedy, gdy uczucia kotłują się w sercu, tylko wtedy... życie nabiera niezwykłych barw moja wspólniczko.

Hrabianka słuchała tego wywodu w milczeniu, przerywanym jedynie co i rusz jej przyśpieszony, urywanym oddechem. Choć zamknięta w jego silnym uścisku to nie poddawała się, i tym razem puściła nadgarstek mężczyzny, by dłonią wspartą na torsie spróbować się odepchnąć przynajmniej odrobinę od jego ciała. I nadal bojaźliwie uciekała spojrzeniem, zaś kolejne słowa padające z jej ust były wypowiadane powoli, wręcz z trudem, jakby obawiała się zadać to pytanie. Bądź usłyszeć na nie odpowiedź -Jaka wygrana.. wprawiłaby Twoje serce.. w tak mocne.. podekscytowane bicie?
-Nadal... myślę o tym obrazie... nie jestem co prawda... artystą godnym króla. Ale...- Gilbert mówiąc te słowa pieścił wargami jej ucho, najwyraźniej czerpiąc z tego przyjemność.- Będziesz pozować mi do aktu. Jeszcze tylko... nie wiem czy jako alegoria wiosny czy może...Syrinx uciekająca przed Panem.
-Prawdziwa bestia... z twego narzeczonego, nieprawdaż hrabianko d’Niort?- pytał z lubieżnym uśmieszkiem.- Dzika i nieokiełznana... bestia.
-Jak dziki ogier... - usta Marjolaine wymruczały dokładnie to co podsunęły myśli, a co jeszcze podsunęły wspomnienia opowiastki zaprezentowanej muszkieterowi. „Mój narzeczony jest jak dziki ogier...” czyż nie tak mówiła? I jakże prawdziwe było to stwierdzenie.

Poczuła pewną.. ulgę po usłyszeniu Gilberta. Spodziewała się, że wykorzysta taką okazję do próby wygrania jej ciała i to do czegoś o wiele mniej obyczajnego niż tylko pozowania do aktu. Ale czy to rzeczywiście było „tylko”? Wprawdzie odczuwała ulgę, ale tylko odrobinę. Wcale nie była uspokojona, wręcz przeciwnie. Nastroszyła się jak istna ptaszyna i zapytała zdenerwowana, dłonie zaciskając na odzieniu mężczyzny -Ale jak ktoś zobaczy ten obraz? Jeśli będziesz się chwalił swoim dziełem wszystkim? Albo jeśli mnie na nim oszpecisz?
-Najpierw namaluję, a potem zdecydujemy... Tylko czy ty zbierzesz w sobie dość odwagi, by ukazać się mi... nago?- szeptał Maur nadal nieobyczajnie całując szyję złapanej ptaszyny i skandalicznie obmacując ją poniżej pleców.-Zdecydujemy, gdy... obraz będzie gotowy, non ?
Marjolaine uniosła zuchwale podbródek wskakując zgrabnie na swój pantałyk i mówiąc -Nie potrzebuję odwagi, mój najdroższy. Bo to ja wygram i dostanę to czego chcę. Tylko czy Ty.. znajdziesz odpowiednio dużo ślicznych, błyszczących monet, by spełnić kaprys swej fałszywej narzeczonej?
Uśmiechnęła się w pewnym momencie psotnie, a głos jej wręcz ociekał przesłodzeniem, gdy postanowiła wyraźnie podrażnić się z bestią -I nie wiedziałam, że w głębi duszy jesteś artystą. Kto by się spodziewał, że Maur ma tak wrażliwe serduszko. Żadna plotka o tym nie wspomina..
-Artystą... to za wiele powiedziane... koneserem piękna. Zresztą, rzadko kto odwiedza moje włości, więc nie dziw się, że tak niewiele o mnie wiesz.-rzekł w odpowiedzi Gilbert całując i pieszcząc uwiezioną w swych objęciach dziewczynę.-Miło będzie gościć taką turkaweczkę jak ty, w moim zamku. Pokazywać jej sekrety i odkrywać przed nią jej własną naturę... Sprawić ci więcej przyjemności, moja droga wspólniczko?
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 17-09-2012, 10:08   #34
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
-Skoro jesteśmy wspólnikami, to powinniśmy zająć się naszymi interesami, mój drogi – starając się ignorować pieszczoty Gilberta, ponownie spróbowała zwiększyć odległość między nimi poprzez odchylenie się od niego swym ciałkiem. A przynajmniej jego górną częścią, która nie była uwięziona w stalowym uścisku dłoni -Przystrojeniem odpowiednio tego pokoju dla naszego spisku, non?
-Oui... chętnie zobaczę, jak pozbywasz się odzienia na moich oczach. Choć równie chętnie pomogę ci je zdjąć.- szlachcic wędrował spojrzeniem po jej szyi ironicznym uśmieszkiem podsumowując jej próby ucieczki. Przy czym wysunął dłonie spod jej bielizny pytając. - Zapomniałem jednakże spytać, czy życzysz sobie mej wizyty w twej sypialni tej nocy?
-Naturalnie, że sobie nie życzę! Jakąż byłabym kobietą, gdybym Cię wpuściła do mej alkowy! - prychnęła Marjolaine zgodnie z tym co podpowiadał jej własny charakterek, a co niekoniecznie zgadzało się ze zdradliwym podszeptywaniem serduszka. Bo przecież nie mogła powiedzieć Maurowi wprost, że tak, ma się zjawić w jej alkowie! Że to ją ma nawiedzić nocą, a nie jakąś harpię mającą mu dotrzymać towarzystwa zamiast niej! Nie mogła, jej czerwone usteczka nie przepuściłyby takiego przyzwolenie na jego niecne czyny.
Wyczuwając rozluźnienie w uścisku mężczyzny ujęła za jego ręce, chcą je odsunąć od siebie. Przy okazji spoglądała na niego z wyraźną podejrzliwością w błękitnych oczach -Jednak wcześniej nie interesowało Cię moje zdanie, nie wydawałeś się potrzebować mojego zaproszenia. Co się zmieniło?
-Non.-
rzekł żartobliwym tonem Maur i przybliżył swą twarz do jej.- Po prostu lubię jak się rumienisz, czy to w gniewie czy to w zawstydzeniu. Wyglądasz wtedy bardzo... uroczo, wiesz?
Musnął wargami czubek jej drobnego noska.- Do twarzy ci z rumieńcem na policzkach, Marjolaine.

Jak na zawołanie czerwień powróciła na śliczną twarzyczkę hrabianki.
-Ja wcale nie... - co właściwie chciała powiedzieć? Że wcale jej nie zawstydza, ani nie wyzwala gniewu swymi słowami i uczynkami? Że wcale się przez niego nie rumieni, choć i teraz to zdradzieckie uczucie rozpalało jej policzki? Że wcale nie jest, bądź nie chce być uroczą?
Pod wargami Gilberta zmarszczyła kapryśnie nosek, tylko nieświadomie potwierdzając jego słowa.
-Nie jestem Twoją zabawką, Maurze, byś miał się mną bawić wedle swoich zachcianek... - mruknęła z rezygnacją, po czym wyswobodzona z jego objęć obróciła się z gracją na obcasach pantofelków. Z pretensją w każdym kroczku zbliżyła się do kanapy, by usiąść nań z szelestem sukni i samodzielnie podjąć się swej roli w spisku, jaką było zdejmowanie pończoszki. Zdejmowanie z dużą dbałością o to, by ni odrobiny nagiej nóżki nie ukazać lubieżnikowi.

Gilbert nie przejął się jej słowami, ruszył za nią i kucnął by nie stracić nic z tego spektaklu.- Zabawką... non. Jesteś rozkosznym wyzwaniem. Pięknym i rzadkim motylem, bawiącym me oczy swą urodą, intrygującym swym zachowaniem.
Ciężko było cokolwiek ukryć przed jego spojrzeniem, bo nie dbający o etykietę mężczyzna gotów był zaglądać pod jej suknię, byleby dojrzeć to co chciał. -Jesteś bardzo piękna z tą czerwienia na policzkach i błyszczącymi oczami. Jesteś bardzo piękna, gdy pierś unosi ci się w oddechu. Jesteś rozkoszna wtedy i nie powinno cię dziwić, że budzisz pożądanie.
Wzrok szlachcica wędrował po jej ciele jak i po jej obliczu. Spojrzenie było śmiałe i lubieżne zarazem. Uśmiech na twarzy Maura kpiący... niewątpliwie dobrze się bawił uczestnicząc w tej całej sytuacji.

Panienka zaskakująco nic nie odpowiedziała na to.. wyznanie mężczyzny, na to pochlebstwo, pod którym rozpłynęłaby się niejedna młodziutka arystokratka, jak i dostojna matrona. A ona wręcz przeciwnie, nawet ni odrobinę nie miała zamiaru unieść główki pochylanej nad pończoszką. Jakże odporne musiało być jej serduszko na takie komplementy.
Te jasne pasma włosów, które nie tworzyły długiego warkocza, opadały miękko przy jej twarzyczce, skrywając pod kurtyną ją oraz.. jeszcze bardziej pogłębiający się rumieniec. I właśnie niechęć do pokazania go Maurowi, była przyczyną tak wielkiego skupiania się na drżących palcach próbujących zsunąć bucik. A gdzieś tam, spomiędzy długich kosmyków dobiegała cicha, niewyraźna litania, wśród której dało się rozróżnić tak pieszczotliwe słówka jak „parszywiec”, „kłamliwy” czy „złotousty łajdak”.

-Pomóc ci moja wspólniczko?- spytał z uśmiechem szlachcic, muskając opuszkami palców jej dłonie. Po czym dotknął palcem, także i bucik hrabianki z niemalże nabożnym pietyzmem zsuwając go z jej stópki. Niby przypadkowo dotknął opuszkami kciuków jej kostki. Usunąwszy tą przeszkodę szlachcic muskał stopę dziewczęcia przez pończoszkę mrucząc cicho... ale nie dość cicho, by nie usłyszała.-Bawisz się tak dobrze jak ja, Marjolaine?

I znowu niezrozumiałe mruknięcie zza kotary jasnych pasm. „Oui”, „non”, a może „wcale się dobrze nie bawię, nikczemniku”.. jakakolwiek była odpowiedź hrabianki to utonęła ona wśród jej zażenowania i poddenerwowania.
Dopiero po dłuższej chwili odważyła się wyprostować. Zaczerwieniona, acz starająca się nie zwracać na to uwagi, spoglądała z góry na klęczącego przed nią Gilberta. Uśmiech nieco drżący wstąpił na jej wargi -A kiedy Ciebie pasowano na rycerza, szlachetny panie?
- Czyż mój szlachetny rodowód nie predysponuje mnie do bycia twoim rycerzem? -spytał Gilbert zerkając w górę na twarz dziewczęcia i uśmiechając się łobuzersko. Jego postępek daleki był od rycerskiego. Jedną dłonią nadal pieścił stopę dziewczyny, drugą wędrując powoli po łydce i obdarzając delikatną pieszczotą palców.
-Mówił ci ktoś, żeś piękna? Głupie pytanie, non? Słyszałaś to pewnie z wielu ust, wiele razy. Ale zapewne każda taka wypowiedź ma inne znaczenie. Bo każda z innych ust pochodziła.- Maur kontynuował swój monolog, podobnie jak wędrówkę palców pod suknią w kierunku kolana i uda.-Masz delikatną skórę Marjolaine. W ogóle wydajesz się być krucha i delikatna. Ale wiem, że pod tą porcelaną kryje się żar wulkanu.
-Czyżbyś zmienił taktykę, monsieur? - zapytała hrabianka malujący tym razem na swych wargach hardy, gorzkawy uśmiech po wysłuchaniu jego zachwytów.
-Pochlebstwa, słówka słodkie jak miód, prześlicznie błyszczące świecidełka i obietnice życia w dostatku o jakim nigdy nie śniłam. Ah, no i wszak jeszcze zaszczyt jakim była rola ozdoby ramienia przyszłego męża, co samo w sobie powinno mnie poprowadzić w objęcia wybranka -zachichotała czarująco jak jedna z tych głupiutkich panieneczek, które w ten sposób pragnęły zjednać sobie wybranka. Ale także i kpiąco, jak to utrapienie swej mateczki nic sobie nie mające z narzeczeńskich konwenansów. Przechyliła w zaciekawieniu głowę, ot jak ptaszyna, by sponad zaczerwienionych policzków przyjrzeć się narzeczonemu i dodać -Wielu tego próbowało, by zdobyć mą rączkę, mój majątek, moje serd... non, moją niewinność. A plotki ukazują jak im się powiodło. Też tego próbujesz?
-Czyż już nie zdobyłem? Czyż nie jesteś zakochaną we mnie po uszy moją narzeczoną? Czyż nie całowałaś mych ust z olbrzymim zaangażowaniem?- Gilbert spytał uśmiechając się i patrząc wprost w jej oczy. Co prawda w jego oczach były kpiące błyski, gdy mówił. -Czyż nie oddałaś mi już swego serduszka i ust, a wkrótce i niewinności. I czyż... nie zerwiesz ze mną porzucając mnie na pastwę rozpaczy po twej stracie... kiedyś. Non?
Dłoń mężczyzny dotarła do podwiązki i zdradziecko ominęła ją wędrując po skórze uda, by musnąć palcami obszary skryte za bielizną.- Moim jedynym celem jest osłodzić ci tą przykrą niewolę madame. Sprawić nieco przyjemności, także takiej jak ta w karocy.
Palce szlachcica zdradziecko krążyły zdecydowanie zbyt głęboko pod jej suknią, wywołując zarówno przyjemne doznania, jak i wspomnienia owej gorącej nocy w powozie.
- Życzysz sobie bym zakończył na zdejmowaniu pończoszki, czy też...- kusił ją z bezczelnym uśmieszkiem na twarzy. -... może wolałabyś spełnienie innego kaprysu? Wybór należy do ciebie.

Ten wybór dla panienki był pozornie prosty – obruszenie się na jego pomysł, nadęcie policzków i gniewne prychnięcie wskazujące na to gdzie i jak głęboko mężczyzna może sobie wsadzić te „przyjemności”. Nie dosłownie oczywiście, wszak była arystokratką. Tak reagowała zawsze, gdy coś podobnego proponował. I tylko ona wiedziała, że rumieńce i szybsze uderzenia serduszka były powodowane nie tylko gniewem. Że bliskość Maura działała na nią.. przyjemnie niepokojąco, zaś takie wybory bywały zbyt zachęcające. Ale nie poddawała się tym zdradzieckim emocjom.
I dlatego tego wieczoru balowa kreacja Marjolaine ostała się nietknięta męską dłonią.
Cóż, prawie. Jedynie jej porzucona fantazyjnie na porożu pończoszka była dowodem wybuchu gorących uczuć pomiędzy narzeczonymi..


***


To był wyjątkowo męczący dzień dla Marjolaine.
Musiała odegrać swój własny spektakl przed Rolandem, tolerować obecność Gilberta w Le Manoir de Dame Chance, która obfitowała jednocześnie w bronienie się przed jego lubieżnymi działaniami, co i popadnięcie w gniew tak gwałtowny, że już wtedy czuła się wyczerpana. Na domiar złego musiała razem z nim wieczorem wybrać się na tę parodię balu.
I przecież noc spędzona u Loretty nie pozwoliła jej zaznać tyle snu co u siebie w domu. Niestety , w świetle ostatnich zdarzeń nie było to najlepsze miejsce na ucieczkę od drogiej maman, bowiem przyjaciółka chciała zbyt wiele wiedzieć, nieustępliwie domagała się szczegółów relacji hrabianki z Maurem. A wracając rankiem do dworku nie spodziewała się, jak bardzo jej wczorajsza psota w stosunku do rodzicielki wywróci do góry nogami resztę dnia.

Impet tych wydarzeń uderzył w nią w drodze powrotnej z balu. Bezlitośnie zaatakowało zmęczenie, podsycone jeszcze bardziej wypitym w niemałym stresie winie, jego nadwyżką dla tak drobnego ciałka dziewczęcia. Nawet nie zauważyła, kiedy przechyliła się ku, zdawać by się mogło jedynemu wystarczająco wygodnemu obiektowi w karocy jakim był siedzący obok niej Gilbert. Opadły ciężko powieki, opadła też i jasnowłosa główka wprost na jego ramię. Rączkami oplotła jego własną rękę, dość zaborczo jak na zaledwie senny uścisk. Być może nawet pozbawiona sił ciągle pamiętała jak Regina próbowała jej wykraść narzeczonego, więc teraz trzymała go jak swoją własność, której nikt nie ma prawa ukraść w trakcie jej snu? Pilnowała, broniła. Jak lwica. Nie zamierzała nikomu go oddać. Był jej. Był.. był..
-Maurze... - mruknęła cicho, niewyraźnie w sennym majaku, bo i nawet po drugiej stronie powiek ją nawiedzał, łotr jeden.

Nagły wstrząs jednak przebudził ją ze snu. I ocknęła się, a jakże, będąc w objęciach swego narzeczonego. Aczkolwiek ten poufały gest był mało skandaliczny w porównaniu z innymi zakusami szlachcica. Obejmował ją w pasie, obejmował mocno, acz grzecznie... I dzięki temu nie stała się jej krzywda podczas nagłego zatrzymania karety.
-Wygląda na to, że któryś z wielbicieli twych postanowił rzucić się pod koła karety. Czyżbym miał jakąś konkurencję do twej ślicznej rączki, którą przede mną zataiłaś?- żartobliwy ton wypowiedzi Gilberta, podsumował nagłe zatrzymanie się karocy. -Albo bandyci raczyli nas zaatakować, bym się mógł wykazać broniąc twojej czci i życia.
Zaspana hrabianka przetarła leniwie oczka wyrwana tak brutalnie ze słodkiego stanu w jaki zapadła. Nie była jeszcze do końca pewna tego co się zdarzyło, czy to jawa, czy też tylko koszmar ją gwałtownie zbudził. I dopiero słowa Gilberta zadziałały na nią bardziej niż trzeźwiąco. Dotarły do niej jedynie te ostatnie, których nie potraktowała jako żart. Wręcz przeciwnie.
-Bandyci?! - powtórzyła podniesionym ze zgrozy głosikiem. Dłońmi nakryła twarz i jedynie spomiędzy rozsuniętych paluszków spozierała na mężczyznę rozszerzonymi ze strachu oczami. Nigdy nie była w takiej sytuacji, ale niejedna zakazana opowiastka dla młodych panien tak się zaczynała. Arystokratka wracająca nocą w swym powozie i zbiry napadające na nią z zamiarem kradzieży wszystkich kosztowności, jednak i ona zostaje porwana przez samego ich przywódcę, a potem.. potem..

-Non, nie chcę! - w swym przerażeniu taką jakże prawdziwą wizją, Marjolaine wczepiła się w narzeczonego, w nim to teraz dostrzegając szlachetnego rycerza mającego uratować nadobną szlachciankę z parszywych łap rozbójników – Nie daj im mnie zabrać!
-Nie zamierzam... wszak twoje skarby zamierzam sam zagarnąć.
- rzekł w odpowiedzi Gilbert, delikatnie głaszcząc udo hrabianki poprzez materiał sukni. I w ten sposób dobitnie zaznaczając jakież to skarby go interesują. Tymczasem woźnica krzyknął głośno oznajmiając powody zatrzymania się tak nagłego i nieoczekiwanego.-Wybaczcie jaśnie panienko, jakiś głupiec niemalże pod kopyta koni się wpakował.
-Oh? - mruknęła panienka słysząc swego woźnicę. Bandyci w opowieściach nie zwykli się rzucać pod kopyta pędzących koni, prawda? Zwykle galopowali na swych własnych wierzchowcach, by okrążyć powóz i odciąć dalszą drogę ucieczki.

Z szelestem sukni Marjolaine wychynęła ostrożnie przez okienko, gotowa skryć się w razie ewentualnego zagrożenia. Ale nic jej nie zaatakowało, nikt nie zażądał wszystkich błyskotek, nikt mało obyczajnie nie skomentował jej urody, ani też nikt nie wciągnął jej silną dłonią na koński grzbiet. Zmrużyła oczy, by móc w ciemnościach dostrzec potencjalnego zbira.
-Mon.. monsier de Avenier? - zdziwiła się wielce, gdy już rozpoznała tę sylwetkę starego szlachcica. I to poznanie przywołało na jej licach lekki grymas. Nieświadomy Maur miał trochę racji mówiąc o konkurencji do jej rączki, nawet jeśli czasy zabiegania o nią przez jego imiennika były tak zamierzchłe.
-Czy coś.. co się stało? Ktoś monsieur napadł? - nie były to najmądrzejsze pytanie, ale i cała scena nie sprzyjała zbyt błyskotliwej elokwencji. A bądź co bądź Marjolaine wcale nie chciała się z spotkać z tym kimś kto zaatakował markiza. Choć i z nim też nie chciała. Rozejrzała się podejrzliwie po okolicy -...bandyci?
-Bandyci?- monsieur de Avernier również nie wydawał się zbyt błyskotliwy w tej chwili. �-Za to bardzo przestraszony i zdenerwowany. I wyglądał okropnie. Brudny i ubłocony.-Bandyci...Tak! To byli bandyci. Ale … uciekłem im. I proszę o ratunek mademoiselle.
Kierował się w kierunku drzwiczkom do karocy, najwyraźniej zamierzając do niej wsiąść.- Powinniśmy ruszać stąd, zanim trafią na mój... na nasz trop.
Gilbert spoglądał to na starca, to rozglądał się dookoła. Niczego nie komentował, ale jego mina wyrażała podejrzliwość co do tej sytuacji.

Panieneczka pobladła na wieść, że gdzieś pośród drzew mogą się czaić bandyci. Avenier nie musiał jej tego powtarzać, sama już miała ochotę odjechać z tego ponurego miejsca. Co więcej, gdyby nie ten wyleniały pudel, to już dawno jej powóz byłby bezpiecznie daleko stąd. Nie podobało jej się też, że będzie musiała trwonić swój cenny czas na tego przybłędę i jeszcze dzielić z nim powietrze w swej ślicznej karocy. Ale z drugiej strony, nie mogła go tak po prostu zostawić w tej dziczy, prawda? Bądź co bądź niejako dzięki niemu została właścicielką dworku. Nie chciała też się przyczynić do cudzej śmierci.
-Zmiana planów. Najpierw zawieziemy markiza do jego pałacu – powiedziała do swego służącego po chwili namysłu i grymaszenia.

-Nie. Nie... Nie do mojego pałacu. Wszędzie tylko nie tam...-jak na swój wiek markiz dość żwawo i szybko wpakował się do powozu. Usiadł na przeciw hrabianki i jej narzeczonego, oddychając ciężko i mówiąc.- Może... Czy mógłbym tę noc zatrzymać się w mo.. w twojej posiadłości hrabianko Pelletier d’Niort ? Tylko tę noc.
-A czemuż to tak?- spytał zaciekawiony Maur, a markiz wyraźnie zaniepokojony tym pytaniem odparł.- Bo mogą mnie tam szukać?
-Ci bandyci?- kawaler d’Eon był zaskoczony tokiem rozumowania markiza. Ten jednak wymruczał.- To byli... porywacze. Chcieli mnie porwać dla okupu. Kto wie czy nie będą się czaić przy drogach prowadzących do mej posiadłości.
-A jeśli złapią trop do mego dworku? Nie mam zamiaru jeszcze siebie narażać na porwanie lub inne nieprzyjemności ze strony Twych przyjaciół, monsieur. Maman też nie byłaby za... -zawiesiła głos uświadamiając sobie, że to przecież nieprawda. Maman byłaby bardziej niż wniebowzięta pojawieniem się niedoszłego narzeczonego swej córki. Od razu wyzdrowiałaby, wyskoczyła z łóżka i ruszyła wprowadzać plan kolejnej próby zeswatania jej z Avenierem. To też nie zachęcało do zaproszenia go do siebie na noc -Czy nie znasz nikogo, kto mógłby Cię dzisiaj przyjąć u siebie, monsieur?
-Oui, znam... ale to kawałek drogi stąd.- rzekł de Avernier smętnie, po czym spojrzał na Gilberta.- Poza tym, wolałbym ukryć się... to jest... odpocząć w miejscu, w którym się mnie nie spodziewają.
-Bardzo uparci, muszą być... ci bandyci.- stwierdził ironicznie narzeczony.
Markiz zaś rzekł bardziej stanowczym tonem.- Jestem pewien mademoiselle, że w twoim dworku mnie nie znajdą. Nie narzucałbym ci się przecież, gdybym uważał inaczej, non?

Marjolaine nic nie odpowiedziała. Przytłoczona myślami zerknęła krótko przez okno. I równie szybko przysunęła się bliżej do Maura. Ciemność na zewnątrz nagle zaczęła się wydawać tak złowroga, jak gdyby po dłuższym patrzeniu coś mogłoby odwzajemnić stamtąd jej spojrzenie. Coś zdecydowanie nieprzyjemnego.
-Noblesse oblige, moja droga. -rzekł Maur przyciskając hrabiankę do siebie. Był silny, miał dość duże dłonie i mocne ramiona tulące ją do siebie zaborczo. Był typem zdobywcy i miał opinię prostaka. Ale paradoksalnie, te cechy stały się teraz zaletą... Była wszak jego narzeczoną. I była pod jego opieką. Bo nie odda przecież nikomu kobiety, której okazywał tak wiele pożądania, non? -Ale to twoja karoca, twój dworek i twoja decyzja.
-Oui.. - mruknęła cicho i ze zrezygnowaniem hrabianka. Westchnęła ciężkawo zamknięta w ramionach narzeczonego, po czym swe własne splotła na piersi przyjmując stanowczą pozę. Uniosła podbródek i hardo spojrzała na nieoczekiwanego gościa. Wszak może i on był starszy, on się wręcz bez cienia skruchy domagał pomocy z jej strony jak gdyby mu się należała, ale to ona miała władzę, ona miała decydujące zdanie. Ta dramaturgia jakoś odrobinę poprawiła Marjolaine nastrój.
-Dobrze monsieur, wyświadczę Ci tę przysługę. Ale tylko dzisiaj, tylko ta jedna noc – zarządziła, a zaraz jej wargi uformowały się w nieco chytry, nieco czarujący uśmiech. Dodała głosem ociekającym słodyczą -Ah.. i będziesz mi coś winien w zamian, n'est-ce pas?
Markiz de Avernier słysząc te słowa wyglądał jakby... żabę połknął. I to w całości, a nie tylko żabie udka tak cenione przez niektórych smakoszy. Jednakże, czyż mógł się teraz targować będąc w pozycji żebraka? Przełknął więc tę gorzką pigułę - Oczywiście mademoiselle, przysługa... za przysługę.
Po czym dodał urażonym tonem głosu i nerwowym jednocześnie.- Czy możemy już ruszać dalej?
-Bien sûr, monsieur – odparła zmieniając swój piękny uśmiech w dość.. gorzki po usłyszeniu tonu jakim markiz się do niej zwrócił. Szybka kalkulacja pozwoliła jej dodać ten fakt do ogólnej wyceny tego, ile będzie musiał jej podarować błyskotek lub innych podarunków za nadużywanie jej gościnności. I tylko to pozwoliło jej tak delikatnie zareagować.

Zapukała w ściankę karocy oddzielającej wnętrze od woźnicy, i w której kryła się niewielka zasuwa. I to właśnie ona uchyliła się kierowana od drugiej strony dłonią, pozwalając Marjolaine na zawiadomienie mężczyzny o zmianie planów. Jeszcze raz -Zawieź nas jednak do Le Manoir de Dame Chance.
Zlustrowała czujnie każdego ze swoich towarzyszy, sprawdzając czy przypadkiem któryś znowu nie będzie chciał wybrać innego kierunku na przejażdżkę. Zadowolona z zalegającej ciszy zapewniła swego sługę -Oui, do domu.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 17-09-2012, 10:15   #35
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Włosy były chlubą hrabianki d'Niort. Oczywiście, powszechna opinia przypisywała jej także wiele innych ( lub.. to ona sobie przypisywała w jej imieniu ), ale to właśnie te długie pukle tak ją wyróżniały na tle innych arystokratek. Czyniły ją oryginalną. Czyniły ją niezwykłą. Były odzwierciedleniem przekorności wobec mało estetycznych peruk, czasem złośliwe uznawanej za problem z nadążaniem za panującą modą. Mylnie.
Miast sztucznego, farbowanego włosia jakie noszą szlachcianki, Marjolaine obnosiła się ze swymi jak najbardziej naturalnymi i własnymi kosmykami. Lśniły w promieniach słońca jak miód, rozpuszczone spływały po ramionach i plecach jak pasma czystego, płynnego złota. Razu pewnego ktoś nieopacznie też przyrównał ich barwę do kłosów zboża mieniących się pod bezkresem letniego nieba.. ale był to wyjątkowo chybiony komplement dla panienki wychowanej w pałacowych luksusach i skutecznie trzymającej się z dala od plebejskich krajobrazów. Ten swój złocisty atrybut musiała zawdzięczać swej drogiej maman, gdyż papa za życia szczycił się włosami czarnymi jak smoła. Acz, z drugiej strony.. hrabianka nie pamiętała kiedy, lub czy kiedykolwiek, widziała Antoninę bez peruki..

Były jej skarbem i dbała o nie z pietyzmem. Razu pewnego od zaufanego źródła ( Giuditta ) usłyszała, że włosy winno się każdego dnia szczotkować sto razy dla zachowania ich urody. Nie mając powodów to powątpiewania w tę radę, a kochając swe złociste pasma, Marjolaine z chęcią podejmowała się od tamtej pory tej odrobiny wysiłku tuż przed pójściem spać. Nie Beatrice, nie któraś ze służek. Ale ona sama.
Nie inaczej było i tego wieczora.

W swej sypialni panienka zrzuciła z siebie ciężką kreację, przyodziała się zamiast niej w zwiewną sukienkę nocną, po czym usiadła przy toaletce zapełnionej upiększającymi specyfikami, akcesoriami i co pomniejszymi błyskotkami. Było także duże lustro, w którym mogła się przeglądać i zapytywać któż to jest najpiękniejszy na świecie. Nie było ono magiczne, ku jej niezadowoleniu, więc musiała się zadowalać swoimi własnymi odpowiedziami.. aczkolwiek coraz poważniej zastanawiała się nad wynajęciem jakiegoś sługi, co by siedział za toaletką i karmił ją komplementami.
Nie było magiczne, ale w pełni wystarczające dla jej potrzeb. Uwolnione od wiążącej je wstążki i licznych spinek włosy spłynęły majestatycznie, niczym wodospad ze złota, po plecach dziewczyny. Długie i gęste.. rzeczywiście mogłyby się przeobrazić w wodospad lśniących monet, wszak najlepsi perukarze za takie włosy mogli zapłacić fortunę.



Wyjątkowo tym razem w ruchach panienki była nerwowość miast zwyczajowej płynności. Pasma zdawały się plątać bardziej niż zwykle, szczotka niewygodnie leżała w dłoni. Coś wisiało w powietrzu nie pozwalając Marjolaine się skupić i odprawić swą ceremonię w spokoju.
Zirytowana podpięła włosy, co by się nie skołtuniły w trakcie snu. I zawiesiła ponure spojrzenie na swym odbiciu.

Noblesse oblige, ale mimo to nie czuła się zbyt komfortowo goszcząc pod swym dachem dwóch Gilbertów. Z tym pierwszym miała już pewną historię, której nie pragnęła powtarzać ni do niej wracać. Z drugim zaś ta historia dopiero powstała w sposób zdecydowanie intensywny, a panienka nie była pewna, czy pragnęła ją kontynuować.. a raczej, czy w skrytości ducha tego rzeczywiście nie pragnęła.
Nie podobało jej się jak d'Avenier nalegał na spędzenie nocy w jej domu. Nie podobało jej się, że przebywał w Le Manoir de Dame Chance będąc dawnym właścicielem tego dworku. I pewnie też z tego powodu poleciła wcześniej swej ochmistrzyni by obserwowała starego szlachcica w miarę możliwości, żeby za bardzo się nie panoszył po jej włościach. Któż wiedział, czy to wszystko nie było tylko bardzo zawoalowanym podstępem, aby mógł odzyskać swoją własność? Aczkolwiek wieść o tropiących go porywaczach też nie wpływała najlepiej na jej poczucie bezpieczeństwa. Cokolwiek mówił, to panienka i tak obawiała się, że bandyci odnajdą swą zwierzynę akurat w jej ślicznym gniazdku..

Bała się odrobinę, to prawda. I chociaż pocieszała ją obecność silnego kawalera d'Eon, który wszak nie pozwoliłby nikomu porwać jego ptaszyny, to przez niego także nie mogła spać. Wstała z krzesła i krzątać się zaczęła po pokoju, a kroki jej i gesty były tak samo nerwowe jak pytania pędzące przez myśli.
Czy przyjdzie? A jeśli nie przyjdzie, to gdzie będzie? Czy zniechęcony jej ciągłymi odmowami pójdzie do którejś służki lub nawet do samej Beatrice? Non! Będzie musiał przyjść! Chciała mieć pewność, że nie odwiedzi alkowy innej kobiety! Przecież obiecywał, przecież tak ją straszył swoją nocną wizytą! Lepiej, żeby nie okazał się kłamcą, łajdak jeden.
Czy powinna przekręcić kluczyk w zamku? Czy powinna do tego czasu zasnąć? A jeśli nie zaśnie, to czy powinna udawać, że śpi? Ale jak głęboko? Obudzić się jak mężczyzna zbliży się do jej łóżka, jak drzwi cichutko skrzypną, czy na nic nie reagować będąc odwróconą na drugi bok? Czy miała na sobie odpowiednią sukienkę nocną, czy spodoba się Maurowi?
Oh, z pewnością. Nie miała co do tego wątpliwości, choć w roztargnionym umyśle i takie pytanie się pojawiło. Jej nocna kreacja, równie urodziwa co każda noszona na co dzień, była delikatna i zwiewna jak piórko. Chociaż długa i ciągnąca się jeszcze po ziemi, to ciągle swym krojem podkreślała wdzięki Marjolaine. I nie to, żeby często ktoś hrabiankę oglądał w takim stroju. Nigdy wręcz, zatem przywdziewała się tak tylko dla siebie. Bo komu jak komu, ale to sobie najbardziej lubiła się podobać.




Wyglądała uroczo i niewinnie, powabnie i urzekająco. A jednocześnie czysto i nieskalanie, przez biel nieco niedostępnie, niczym jedna z tych boginek z obrazów. Nie tych, gdzie leżą one nagie wśród rajskich drzew i prezentują oglądającemu oraz przypadkowym młodzianom swe pokaźne, krągłe wdzięki. Jedna z tych, co to choć ubrane, to i tak roztaczają swój urok posągowymi sylwetkami i są nieosiągalne dla byle śmiertelnika.
Zapewne Maurowi by taka drobnostka nie przeszkadzała. Marjolaine odnosiła wrażenie, że jej narzeczony niekoniecznie znał znaczenie słów „nieosiągalna”, „niedostępna” lub „niechętna”. Albo zwyczajnie je pomijał...

A jeśli on rzeczywiście przyjdzie? Wtargnie do jej sypialni bez ostrzeżenia i tak delikatną sukienkę nocną uzna za zaproszenie do wyuzdanych aktów? Jeśli uzna, że to dla niego taką założyła tym samym dając przyzwolenie na spełnienie wobec siebie jego lubieżnych fantazji?

Pośpiesznie dopadła do szafy, otworzyła na oścież jej drzwi i rozpoczęła poszukiwania. Na pewno maman wyposażyła swoją córeczką w jedno z tych workowatych szkaradzieństw długich do ziemi, by ni odrobiny nóżki, ni odrobiny rączki nie było widać, by ni odrobiny piersi lub wcięcia w talii nie sugerowało ułożenie luźnego materiału. Wszak Antonia nie ścierpiałaby, gdyby jej córeczka spała w czymś prowokującym do odebrania jej wianuszka, a taki strój miał właściwości podobne pasom cnoty..

Marjolaine zamarła chwytając za rękaw zakończony staromodną falbanką.
A jeśli naprawdę przyjdzie? Zakradnie się w ciemnościach nocy i zobaczywszy jej istną zbroję w bieli uzna, że się go spodziewała i dlatego tak obronnie przyodziała się do snu? Czyż nie będzie miał satysfakcji wiedząc, że obawiała się jego odwiedzin, i dłoni sunących po ciele, i pocałunków składanych żarliwie na dekolcie?
Opuściła w zrezygnowaniu głowę, aż twarzyczkę ukryła w miękkim materiały swych ubrań w szafie. Z płuc jej zaś wyrwało się ciężkie, bezradne westchnienie.
To była sytuacja bez wyjścia. Czegokolwiek by nie zrobiła, jakkolwiek by się nie ubrała, to Gilbert i tak wszystko przeinaczy i tylko jego pożądanie wobec niej wzrośnie. Tak było za każdym razem jak się na niego złościła, jak próbowała się wyrywać z objęć, jak się na niego obrażała, jak uciekała od pieszczot.. szczwany lis, nie poddawał się. Czy i tej nocy złapie ją w jedną ze swoich pułapek? Oczaruje słodkimi słówkami, zniewoli dotykiem wprawiającym jej ciało w drżenie i zdobędzie kwiat jej kobiecości?

Niezidentyfikowany, stłumiony odgłos zabrzmiał w szafie. Ni to krzyk przerażenia, ni to jęk przygnębienia, ni to pisk ekscytacji. Ale zaraz też i wyprostowała się gwałtownie, gdy uświadomiła sobie pewien ważny szczegół mogący ją uratować z opresji. Wszak nie była sama w alkowie. Towarzyszył Marjolaine inny mężczyzna, który na pewno by jej nie zawiódł i chroniłby jej honoru, gdyby jakiś wąż wpełzł do środka pod drzwiami. Jej strażnik, jej obrońca, jej...!
Jej mina nieco zrzedła, gdy dostrzegła swego strażnika. I obrońcę. Bestia ogromna o przeraźliwej sile szczęk mogących zmiażdżyć ludzką rękę, leżała teraz rozwalona bezwstydnie przy łóżku panienki. Oddychała ciężko i poruszała lekko swymi potężnymi łapami w sennym majaku. Istne uosobienie czujności. Acz jednocześnie ten widok czystego lenistwa uświadomił jej jak bardzo sama była zmęczona. Tak bardzo, że dużo wcześniej w karocy prawie zapytała narzeczonego czy zaniesie ją do sypialni, bowiem dojście do niej przez cały dworek wydawał się być zbytnim wysiłkiem. Ale przeszkodziło jej pojawienie się markiza, a i cała sytuacja odgoniła na trochę senność. I jakże dobrze się stało! Zapewne Gilbert byłby bardzo chętny do udzielenia jej takiej pomocy. Tak bardzo, że już by nie wyszedł z jej alkowy.

Ziewając podeszła do łóżka, by szybko wsunąć się pod ciężką, ciepłą kołdrę. Ale miast ułożyć się wygodnie i zasnąć, ona usiadła, nogi podkuliła i rękami objęła je w kolanach. Spojrzenie zaś zawiesiła nieruchomo na drzwiach, które złośliwe cienie zdawały się uchylać. Nadmierna wyobraźnia zaś podsycała niepokój Marjolaine, zmuszając ją do nerwowego reagowania na każdy nawet najdrobniejszy odgłos. Czuwała. Bo któż wiedział, kto postanowi ją napaść tej nocy.

Czy opętany żądzą mordy markiz, aby odebrać swój dworek?
Czy bandyci pragnący ją porwać wprost z łóżka do swej kryjówki?
Czy może narzeczony o niewiele mniej złych intencjach wobec niej?
A może złodzieje marzący o zmianie swego losu i chcący w trakcie snu pozbawić ją cennych włosów?
Ileż koszmarów czyhało tej nocy w ciemnościach..
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 22-09-2012, 18:21   #36
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Przeklęty niech będzie rodzaj męski! Jakże się oni ośmielili takie katusze zadawać bezbronnej hrabiance ?!
Przeklęty staruch de Avernier, który ośmielił się zakłócić spokój jej domu swoim pobytem.
Przeklęty niech będzie Maur i ten jego dumny uśmieszek. Przeklęty, przeklęty, przeklęty...
Tuląc się na łóżku, tuż obok swego psa, też bezużytecznego samca a jakże... Tuląc się Marjolaine wpatrywała się we drzwi... i czekając.
I zastanawiając się jak do tego doszło. Jakim dziwnym zrządzeniem losu ona, wszak tak dumna z wodzenia za nos hrabiów, markizów i innych szlachetnie urodzonych mężczyzn, znalazła się w tej sytuacji.
Siedząc w delikatnej koszuli nocnej i czekając na mężczyznę, trwożąc się, że będzie się do jej wdzięków dobierał. A co gorsza wiedziała, że się rozczaruje jeśli tego robić nie będzie.
Bo wszak wyglądała prześlicznie. Tkanina otulająca jej ciało odsłaniała, tak wiele... ale wszak nie wszystko. Jeśliby się nie daj Boże, Gilbert wykazał wstrzemięźliwością, to co miała wtedy myśleć?
Że nagle mu zbrzydła?! Że nagle zapałał bezwstydnym uczuciem do jakiejś służki?!
I na wszystkich świętych, czemu ona hrabianka d’Niort przejmuje się tak bardzo względami narzeczonego?
Fałszywego narzeczonego w dodatku.
Jakim cudem dała się w to wmanewrować ? Przecież dotąd to ona rozgrywała swe partyjki z mężczyzna w sposób taki jaki chciała. Nie straciła przecież swego wpływu na mężczyzn. Monsieur de Foix niemalże jadł jej z bucika. Ale D’Eon...

Przypomniała sobie sprawę z rumakiem. Wszak wpierw jej chciał jej darować tego konia... Dawał wierzchowca, bez żadnych warunków.
I nie wiadomo kiedy okazało się, że hrabianka musi tego konia wygrać. W dodatku stawiając na szali obnażenie się przed swym narzeczonym.
Przeklęty Maur obracał wszystkie jej czyny, przeciw niej samej. Nastawał na jej cześć przy każdej okazji i w dodatku coraz śmielej. Dotykał w sposób zdecydowanie nieprzyzwoity! Wsunął swe dłonie pod jej bieliznę i dotykał gołych pośladków bezwstydnik jeden!
Jakim więc cudem czeka tu niego drżąc? Jakim cudem bezpieczeństwo swe złożyła w jego ręce?
Wszak to dawanie owczarni w opiekę wilkowi. Jakim cudem... Gdzieś w główce Marjolaine pojawiały się irytujące myśli. Że tym cudem były jego pocałunki, że tym cudem były jego pieszczoty i dotyk.
Że choć jego zachowanie było tak skandaliczne, to jednocześnie i podniecające. A choć wielokrotnie uciekała z jego objęć, to czyż... nie czuła się w nich bezpieczna? I wyjątkowa?
A teraz bezpieczeństwa potrzebowała. Wszak inny Gilbert jej zagrażał, choć nie spodziewała się po starym szlachcicu gwałtownych działań. Byli też i bandyci ścigający de Averniera, którzy mogli wkroczyć przez te drzwi i brutalnie pohańbić Marjolaine. Któż by im stanął na drodze? Służba... No tak, na pewno część służby stawiła by opór napastnikom.Ale główną nadzieję jednak pokładała w swym silnym narzeczonym.

W końcu przyszedł. Nagi!... W zasadzie prawie nagi, co zauważyła Marjolaine po chwili dopiero. Bowiem pierwszy raz widziała tors swego mężczyzny. Gilbert przyszedł do niej, jedynie mając ciemnobrązowe spodnie, które nie dawały kontrastu z jego opalonym ciałem. Cóż... można było się spodziewać, że szlachcic tak jawnie łamiący etykietę, także i modę lekceważyć będzie. Opalone i umięśnione dość ciało, kojarzyć się mogło... jedynie z barbarzyńcą. Zwłaszcza, że kilka blizn zrobionych pewnie ostrzem rapiera bądź szpady znaczyło jego klatkę piersiową.
W dłoni Gilbert trzymał stary arkebuz, jeden z tych egzemplarzy które pozostały po poprzednim właścicielu tej posiadłości.


Hrabianka traktowała je jako ozdoby, ale... Maur trzymał pewnie ową broń. I kojarzył jej się z opowieścią o czasach starożytnych. O porwaniu przez Remusa i Romulusa kobiet z plemienia Sabinów.
W tej chwili... czuła się taką porwaną Sabinką.
Maur uśmiechnął się do niej i rzekł.- Obszedłem twój pałacyk mademoiselle. Nikt się nie zakrada i nikt chyba nie zamierza tego czynić. Jednakże dla twego bezpieczeństwa... porywam cię do mego pokoju.
Tak. W tej chwili była taką porywaną Sabinką, przez swego osobistego... dzikusa.


Nie dane było wypocząć tej nocy Marjolaine. Co rusz to nowe wydarzenia wyrywały ją z błogiego snu.
Ledwo zakończyła sprawę z Maurem, ledwo minęły dwie godziny, a już nowa sytuacja poddawała jej nerwy próbie. I to jeszcze jak bardzo!
Do wrót jej twierdzy dobijali się bandyci!
Le Manoir de Dame Chance choć znajdowała się na peryferiach Paryża, to jednak nadal w granicach cywilizacji. Służba dworku choć dość liczna, w niewielkim stopniu była obeznana z bronią. Wszak jak dotąd jedynym zagrożeniem byli żebracy czasem docierający do wrót dworku. No i czasem pijani muszkieterzy.
Słudzy Marjolaine byli jej wierni i oddani, ale nie byli żołnierzami. A tu do bramy dworku zaczęli się dobijać jacyś żołdacy! Wśród służby zapanował chaos, który okiełznała dopiero Béatrice Paquet.
I szybko przystąpiła do działań. Po pierwsze należało odnaleźć panienkę i powiadomić o zaistniałej sytuacji. Po drugie, uspokoić rozhisteryzowaną matkę panienki nawet za pomocą kłamstw co do obecnej sytuacji.
Po trzecie... Béatrice szybko zebrała dziesiątkę służących, którzy jako tako posługiwali się bronią. Albo przynajmniej wiedzieli w którą stronę skierować nabita fuzję i do czego służy spustowy. Lub na tyle dobrze zbudowanych, że w ich rękach topory do rąbania drewna i rzeźnicze tasaki nie wyglądały zabawnie.
Na szczęście po dawnym właścicielu dworku pozostała kolekcja bogato zdobionych broni. Na tyle ciesząca oko, że Marjolaine nie zdecydowała się ich pozbyć.

Tymczasem po drugiej stronie bramy banda grasantów najwyraźniej zaczynała się niecierpliwić. Było ich tylko... pięciu, co nie czyniło ich aż takim zagrożeniem, gdyby nie fakt, że nie wyglądali na byle kmiotków.
A raczej dezerterów z armii królewskiej, którzy na własną rękę zdobywali bogactwo. A może byli byłymi najemnikami, zatrudnionymi przez niektórych możnych jako żołnierze w prywatnych armiach.
Albo pozbawionymi majątku synami szlacheckimi, którym ojcowie mogli przekazać tylko dumę i rodzinne sztuczki szermiercze.
Kimkolwiek byli nie miało to w tej chwili znaczenia. Ważne że byli groźni. Byli też konno i uzbrojeni.
Pomijając jeden muszkiet reszta miała mniej imponujące egzemplarze w postaci pistoletów.
No i każdy miał przy sobie broń sieczną. Rapiery, oraz niektórzy lewaki. Tylko ich przywódca.


Jasnowłosy fechmistrz o stalowym spojrzeniu szarych oczu w walił rękojeścią ciężkiego pałasza w drewnianą okutą bramę posiadłości, wrzeszcząc głośno.- Co to ma być do licha ?! Ile jeszcze mamy czekać! Otwierać, ale już !
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 17-10-2012, 10:42   #37
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Ależ ten Maur ma silne ramiona...
Nic dziwnego, że nosił ją na rękach z taką łatwością.
Musiała być dla niego lekka jak piórko...
… i ta umięśniona klatka piersiowa i brzuch..
i...



Non Marjolaine, non!

Być może to właśnie zmęczony umysł po tylu intensywnych rozmyślaniach na temat Maura, teraz podsuwał tak.. niepokojącą wizję właśnie jego osoby w jej sypialni. Jeden z tych snów, po których śniący budzi się cały spocony pod kołdrą, z dłońmi bezwolnie wędrującymi po ciele.. to by wszystko wyjaśniało! I jego przyjście i, przede wszystkim, to jak wyglądał. Niczym złodziej z romansów. Było dokładnie jak na kartach książek. On – istny barbarzyńca, półnagi zjawiający się w sypialni z jak najbardziej niecnymi zamiarami. I ona – drobna i niewinna, przerażona jego wtargnięciem, posiadająca skarb który on chce skraść.
A także z lekko otwartymi usteczkami, co już było własną improwizacją hrabianki. Nieświadomą także, a powstałą przez wodzenie spojrzeniem po odsłoniętym torsie mężczyzny. Owe oczka błękitne, kawałek po kawałku wiodły wzrokiem od silnych ramion, poprzez umięśnioną klatkę piersiową i twardy brzuch, aż niżej po... po.. podobało jej się to co widziała i urzeczywistniało się też przyjemnymi drganiami w okolicach jej własnego podbrzusza. Oh wyobraźnio, dobrze się spisałaś. To tak fascynujące. Ale tak niewiele. Ciągle zbyt mało. Stanowczo.

Tylko..
Dlaczego przyszedł do jej alkowy z bronią w ręku?! Czyżby gdzieś głęboko we własnym umyśle, gdzieś gdzie nawet ona nie ma wstępu, skrywała się taka fantazja o byciu porwaną siłą przez narzeczonego? Ten element jej się nie podobał, nie po tylu nerwach jakich najadła się przed położeniem. Czy naprawdę już zmęczony jej ciągłymi odmowami, nawet w śnie postanowił przybyć po swą ptaszynę bez względu na jej protesty, krzyki i próby ucieczki? Czyżby zamierzał zdobyć ją groźbami w jej własnym dworku?

Kuląc się na łóżku w nieco już zdrętwiałej pozie wiecznego czuwania, Marjolaine podciągnęła kołdrę aż po swój podbródek. Następnie głosikiem cichym i dodatkowo jeszcze stłumionym przez materiał, mruknęła niewyraźnie do tej sennej mary -Non..
-Non?- Maur jak na porywacza uśmiechał się zbyt czule. Odłożywszy na bok broń usiadł na łóżku i... pogłaskał ją po jasnych puklach włosów, jakby była małą dziewczynką.- Czemu się tak kulisz, boisz się czegoś ? Ze mną wszak jesteś bezpieczna. Bo nie jestem bezbronny, choć... przyznaję, że nie sprawdzałem sprawności tej flinty.
Dziewczę zerknęło nienawistnie w stronę hałdy sierści leżącej przy łóżku. Pies ziewnął przeciągle i przybliżył nos do Gilberta, a obwąchawszy jego dłoń zasnął snem spokojnych. Skojarzywszy bowiem zapach z obfitym kawałem mięsa, podanym mu właśnie przez tą dłoń, Bertrand uznał Maura za przyjaciela. Przekupny niewdzięcznik jeden. Wystarczył tylko kawał mięsiwa skradziony z kuchni i Bertrand już pozwalał mu na wszystko względem hrabianki!

-Cz.. czuję się bezpiecznie.. w mojej sypialni.. - skłamała, ale ta sytuacja musiała wywołać w niej niemałą konsternację, bowiem to jej kłamstewko nie było zbyt umiejętne -Na pewno bezpieczniej niż w Twojej.
-Moja droga wspólniczko... To czemu zachowujesz się tak, jakby jakiś potwór czaił się w twojej szafie?- spytał z ironicznym uśmieszkiem na ustach Gilbert. Kawaler D’Eon czuł się panem sytuacji, spoglądając na swoją narzeczoną ukrywającą się za kołdrą .-I co takiego strasznego jest w mojej sypialni? Jakiś krwawy duch straszy o północy? Może więc powinienem się położyć do łóżka... tutaj, wraz z tobą?
-Non! Wcale nie powinno Cię tu być, monsi...
- urwała i zarumieniła się uświadomiwszy sobie, że w tym ożywieniu wychynęła sponad swojej twierdzy z kołdry i zwróciła się bezpośrednio w stronę mężczyzny. Nie było w tym nic strasznego, wszak nie raz mówiła mu prosto w twarz co o nim niezbyt pochlebnego myśli, ale nigdy.. nigdy.. nigdy, kiedy siedział na jej łóżku bez koszuli. To była sytuacja prawie intymna i Marjolaine nie do końca czuła się w niej komfortowo.. tak samo jak i widząc z bliska odsłoniętą, opaloną skórę Maura. Dlatego pośpiesznie odwróciła główkę w drugą stronę i hardo zapatrzyła się w ścianę, mówiąc -I nie jestem już dzieckiem, nie wierzę w duchy i potwory. Ale w starych markizów i bandytów czyhających na mój majątek, dworek i niewinność już tak.
-Oui. Zdecydowanie nie jesteś dzieckiem.
- mruknął Maur cicho, lecz dziewczyna usłyszała go zadziwiająco dobrze. Może dlatego, że przybliżył swą twarz do jej policzka i go ucałował, po czym czubkiem języka dotknął kącika jej warg i szepnął.- Niemniej... co strasznego jest w mojej sypialni Marjolaine? I czego się boisz, skrywając się za kołdrą?
-Nic, ale..
- zaczęła niemrawo hrabianka, zwyczajowo zbita z tropu zachowaniem narzeczonego. A w tej chwili było tym bardziej deprymujące, że wszak oboje siedzieli na jej łóżku, zbyt blisko by nie uznać tego za naruszenie granicy przyzwoitości, a do tego w strojach.. niekompletnych w jego przypadku i zbyt skąpych w jej.

I o ile Maurowi to nie przeszkadzało, to Marjolaine dłońmi zagarnęła krańce kołdry dokładnie się nią opatulając z każdej strony. Jednocześnie zastanawiała się w jaki zawoalowany sposób nie zdradzić, że to on jest tym straszliwym potworem którego ona się obawia. Wprawdzie zrodzone w jasnowłosej główce wytłumaczenie nie należało do nazbyt błyskotliwych, ale przynajmniej było godne damy -To mój dom i mam własną sypialnię, nie muszę sypiać w obcych. A i jako pani Le Manoir de Dame Chance nie powinnam nawiedzać pokoi mych gości.. szczególnie nocą..
-Oui. Masz rację mademoiselle. Co by twoja matka powiedziała, gdyby nas przyłapała razem w łóżku.
- rzekł z przekonaniem w głosie szlachcic. Jednakże za słowami nie szły czyny, bowiem bezczelnie odgarnął pukle włosów z nad jej ucha. I raz całując je, raz pieszcząc czubkiem języka szeptał.- Ale czyż to... nie dodaje pikanterii sytuacji, mademoiselle ? Czyż ta sytuacja nie rozpala wyobraźni?

Puściła mimo uszu pytania Gilberta, na które nawet jeśli znała odpowiedzi, to nie miała zamiaru się nimi dzielić akurat z nim. Nie uciekła też od jego pieszczoty, nie podniosła gniewnie głosu ani nie użyła jednej z poduszek w celu obronnym. Jedynie siedziała nieruchomo jak przerażone zwierzątko i siliła się na maskę świętego opanowania, od czasu do czasu tylko przełamywaną dreszczem rozchodzącym się po całym jej ciele.
-Skąd pomysł by obejść mój dworek? Wszak nawet Cię o to nie prosiłam., a zapewne zgorszyłeś po drodze wszystkie służki.. - westchnęła ciężkawo wyobrażając sobie w jaki popłoch musiały popaść te wszystkie starsze i młodsze dziewki służebne na widok półnagiego Maura.
-Moja droga... Dworek obszedłem bardziej ubrany.- zaśmiał się cicho Gilbert, muskając czubkiem języka jej płatek uszny z wyraźną lubieżnością.- Zgubiłem koszulę i resztę ubrań idąc do ciebie.
Przesunął czubkiem języka po skrawku szyi wystającym zza kołdry.-Ale może pomyliłem sypialnię? W ogrodzie moja Marjolaine była bardziej odważna... Jesteś wszak panią domu, non? Czyż nie masz prawa być kapryśną i żądać od narzeczonego spełniania swych zachcianek?
Szeptał cicho i pieścił delikatnie.- Tak jak w powozie? Jest już noc... Marjolaine. Noc okryje płaszczem mroku nasze czyny.
I kusił.

-Oui, pomyliłeś – żachnęła się hrabianka na jego sugestie, bo chociaż zmęczona to odnalazła jeszcze w sobie pokłady siły do odpierania tak nieznanych, intrygujących pokus. Dłonie miętoszące dotąd przez cały czas kołdrę, teraz z nerwowym pietyzmem otuliły drobne ciałko zwojami materiału i puchu.
-Pomyliłeś sypialnie, jeśli sądziłeś, że przyjdziesz i Cię ugoszczę w mym w łożu! - mówiła rozjuszona w trakcie tego swojego szamotania się. Podsunęła się ku krańcowi łóżka, umykając przy tym od pieszczot Maura, i podniosła się z wolna.
Nie był to pokaz zbyt dużej gracji, bowiem wstając próbowała także trzymać w ryzach swoją nową suknię zniekształcającą jej kobiecie wdzięki, ale także zasłaniającą wszystko co nazbyt mogłoby się spodobać Gilbertowi -Pomyliłeś nie tylko sypialnie, ale i dworki z tymi należącymi do baronowej d‘Poitou. Ona zapewne byłaby bardziej niż chętna do przyjęcia Ciebie.. czy każdego innego mężczyzny..
On natomiast wstał szybko i gwałtownie. I w kilka chwil był przy swojej narzeczonej... niebezpiecznie blisko. Napierał na nią ciałem zmuszając do cofania się lub... pozwolenia mu być zbyt blisko niej.- I wolałabyś bym był u niej? Wolałabyś bym to jej negliż oglądał ? Wolałabyś bym ją... dotykał?
Palcami lewej dłoni musnął policzek hrabianki. -Zabawne. Przez cały dzień miałem wrażenie, że chciałaś mnie mieć tylko dla siebie.

Uderzyła go jedną piąstką w nagi tors, kiedy druga zaś wstrzymywała całą konstrukcję w jaką się przyodziała.
-Non! Wcale bym nie wolała, Maurze! - krzyknęła może nieco zbyt rozpaczliwie niż zamierzała, po czym delikatnie przygryzła dolną wargę. Bo i jak tu bez zdradzania swych uczuć, co do których sama nie była pewna i sama nie chciała się przyznać, powiedzieć mu co ją boli i przed czym się tak ukrywa? Jak wytłumaczyć, by nieopacznie nie posądził jej o jakieś sentymenty? -Ale... ale nie życzę też sobie, byś mnie traktował jak taką latawicę!
Maur objął hrabiankę prawą dłonią w pasie i docisnął do siebie. Na szczęście lub nieszczęście kołdra nadal tłumiła doznania. Choć tylko z przodu, bowiem z tyłu czuła dłoń mężczyzny tuż powyżej pośladków. Tak przytrzymując ją przy sobie prawą ręką, lewą ujął jej podbródek.-Mademoiselle, mężczyzna pragnie kobiety tak samo mocno, bez względu na to jaką jest. Pożąda tak samo mocno, zarówno dziewicy... jak i latawicy.
Nachylił się i zaczął całować te usta dziewczęce. Spragniony tej przyjemności przedłużał pocałunek, by w końcu szepnąć.- I co ja mam z tobą zrobić ptaszyno ? Za bardzo kusisz, by ograniczyć się tylko do patrzenia jak się miotasz w swojej złotej klatce. Ale i … też bardzo delikatna jesteś.

Ależ ten Maur całował.. aż z panienki ulatywała cała złość wraz z każdym kolejnym łączeniem się ich warg w tej obezwładniającej pieszczocie. A gdy przestał, to pozostawił jedynie tęsknotę przedstawioną w drobnym rozchyleniu się spragnionych warg różowawych jak pąk róży. Otrząsnęła się jednak z tego słodkiego osłupienia i prychnęła.
-Jakiż mężczyzna może tak samo pożądać latawicę i dziewicę? Klacz przechodzą już przez wszystkie nawet najpośledniejsze ogiery i rzadki, nietknięty przez nikogo klejnot wymagający oszlifowania? - mówiła Marjolaine poddając w zwątpienie teorię mężczyzny stawiającą ją ( w jej własnym mniemaniu ) na równi z kobietą pokroju baronowej -Nie jest zdobywcą, nie jest nawet jednym z kolekcjonerów nadobnych klejnotów.. Musi się zatem kierować jedynie potrzebą zaspokojenia swych zwierzęcych potrzeb i obojętna mu latawica, czy dziewica, non?
-Kiedy noc okrywa wszystko swoim cieniem mademoiselle, kiedy trzyma ją w ramionach...
- mruczał cicho szlachcic, wędrując dłonią po jej pośladkach, a ustami po szyi.-... nie myśli o niczym innym... Pragnie tak mocno, pożąda swej... wybranki.
Docisnął znów usta do jej warg, mocno i drapieżnie. Językiem próbując sforsować barierę jej ust i musnąć wnętrze.- W nocy nie ma latawic... dziewic... nie ma pogromców i... koneserów... jest tylko mężczyzna i kobieta... i odwieczny rytm pożądania. A skoro to ciebie trzymam w ramionach... skoro tu jestem, to czyż nie jesteś... najdroższa, najważniejsza... najsłodsza... i jedyna godna mego zainteresowania?

-Maurze... - wyszeptała, acz nie był to szept pożądliwy, padający z ust dziewczątka mamionego pieszczotami. Nie do końca. Jej głos, tak samo jak i mimika nie mogły się zgrać z równie niezdecydowaną naturą emocji Marjolaine po takim wyznaniu mężczyzny. Wyznaniu, które jednocześnie przyprawiło ją o szybsze zatrzepotanie serduszka i z każdą chwilą pogłębiający się rumieniec, co i także przywołało.. podejrzliwość.
-Jesteś najbardziej bezczelnym i perfidnym, złotoustym kłamcą jakiego kiedykolwiek spotkałam – skrzyżowała ze sobą jego rozpalone spojrzenie i swoje dumne, wyniosłe nawet -Jesteś postrachem, monsieur.
-A jednak... jestem postrachem na łańcuchu, który ty trzymasz w swoich drobnych paluszkach. Przykuty do tych oczu jak chabry, usteczek jak róże i... innych walorów, które nie brzmią... romantycznie.- mruknął w odpowiedzi Gilbert wpatrując się w jej oblicze.- Ale i tak są... bardzo.. kuszące.

Na tym skończyły się szlachcicowi słowa. A zaczęły czyny. Usta Maura znów smakowały słodyczy jej warg w pocałunkach i delikatności skóry jej szyi i policzków. Dłonie natomiast dokonywały czynów mniej szlachetnych, ale bardziej lubieżnych. Jedna pieściła pośladki hrabianki, czasami ściskając je mocno, czasami masując delikatnie. Druga rozwiązywała tasiemkę na plecach rozluźniając tą delikatną kreację, broniącą jej właścicielkę przed całkowitą nagością.

Nie wierzyła mu w żadne słowo, w żadne zachwyty nad sobą jakkolwiek by nie łechtały jej narcystycznej duszy. A i tak pozwalała mu na wiele więcej niż innym. Nawet teraz, zamiast wyrwać się, może spoliczkować, z całą pewnością poszczuć psem, ona ulegle poddawała się jego dłoniom i ustom. Kurczowo trzymała z przodu kołdrę – ten ostatni strzegący jej bastion, a palcami wolnej dłoni wczepiała się we włosy narzeczonego, gdy z pasją podsyconą wcześniejszym winem i rozmyślaniami odwzajemniała jego pocałunki.

A szlachcic bezczelnie to wykorzystywał, pieszcząc językiem jej nagą skórę szyi, a dłonią nagie pośladki. Co więcej, uchwyciwszy za dłoń dziewczęcia, tą trzymającą kołdrę, szepnął jej do ucha.- Zapewniam cię droga wspólniczko, są ciekawsze miejsca, na których warto zacisnąć dłoń. Pozwól że tam poprowadzę twe paluszki.
Leniwie uniosła powieki wybudzając się powoli z tego rozkosznego stanu, z wyraźnym wyrzutem w błękitnych tęczówkach, że Gilbert śmiał go przerwać swymi szeptami. A ich znaczenie? Nie od razu do niej dotarło. Dopiero po kilku dłuższych sekundach dogłębnego analizowania jego słów zdołała połączyć ze sobą wszystkie szczegóły, także i dłoń na swych pośladkach i kołdrę w jej opinii już zbyt luźno ją otulającą. Całość zaowocowała nagłym, niezmiernie trzeźwym i przebudzonym rozszerzeniem się oczu, jak gdyby istny piorun przeszył myśli panienki.
-Oh! - rzuciła głośno po tym uzmysłowieniu sobie co robi, co Maur robi i dokąd to robienie zmierza. Jakże łatwo było utonąć w takim uniesieniu. Aż za łatwo. Marjolaine jak poparzona cofnęła dłoń od włosów tego szczwanego lisa, po czym z całą swoją siłą odepchnęła się od niego z krótkim krzykiem -Non!
A potem.. potem próbowała w jednej chwili odskoczyć, wyrwać drugą dłoń (i swe pośladku także) z jego uścisku i jeszcze poprawić ułożenie kołdry na sobie. Zakończyło się to mało zgrabnym popisem akrobacji ze strony hrabianki i utraceniem równowagi przez zaplątanie się w puchowy materiał..
A także niefortunną dla dziewczęcia sytuacją. Bowiem przed upadkiem na podłogę, ochronił ją Gilbert. A chwytając w swe ramiona Marjolaine uniósł ją w górę. I pozwolił by puchowe okrycie kołdry ześlizgnęło się na podłogę, odsłaniając wdzięki panienki d’Niort oczom jej narzeczonego. I ten fakt bezczelnie wykorzystywał wędrując spojrzeniem po jej ciele i szepcząc.-Intrygujący bieg zdarzeń, nieprawdaż ? Myślisz, że istnieje na świecie choć jeden mężczyzna, który oparłby się tak uroczej pokusie jaką jesteś w tej chwili?

-Każdy.. szlachetnie urodzony mężczyzna powinien potrafić panować nad swymi chuciami.. aby nie być podobnemu zwierzętom..
- mruknęła cicho Marjolaine, powtarzając jedną z wielu mantr wygłaszanych przez maman w pragnieniu przestrzeżenia swej latorośli przed takimi osobnikami jak chevalier d'Eon między innymi.
Po odsłoniętych ramionach i dekolcie hrabianki przeszedł wyraźny dreszcz. Pośpiesznie objęła się rękami próbując zasłonić co bardziej kuszące dla narzeczonego obszary swego ciała, w szczególności piersi pozbawione bezpiecznej zbroi z gorsetu. Oh, ta sukienka była zdecydowanie zbyt skąpa, pokazywała i podkreślała zbyt wiele.. czemuż nie założyła jednak tej drugiej?!
-Ale ty nazwałaś mnie Maurem... dzikusem, non? Nie mogę więc teraz postępować wbrew twym oczekiwaniom. - szeptał Gilbert schylając głowę i całując usta swej zdobyczy, potem szyję.- Powinienem więc się na ciebie rzucić, zedrzeć ten delikatny przyodziewek i posiąść cię... Wszak nie broniłabyś się... zbytnio, non?
Spojrzał w oczy hrabianki mówiąc.- Wszak... nie broniłaś się za bardzo, gdy całowałem cię przed chwilą. Wprost przeciwnie, byłaś bardzo z tego powodu zadowolona. Nieprawdaż?
-Nieprawda! Gdybyś był takim dzikusem i tak bardzo chciał to już dawno byś mnie posiadł, było ku temu wiele okazji
– zdecydowanie zbyt wiele jak na gusta Marjolaine. Dopiero teraz zrozumiała, jak często Gilbert mógł po prostu uniemożliwić jej ucieczkę i krzyki, rozewrzeć nogi i po prostu wziąć to czego pożądał. I właśnie takich okazji było już więcej niż można byłoby zliczyć na palcach obu dłoni -Jedynie mnie straszysz od naszego pierwszego spotkania. Tak się szczycisz swoją reputacją lubieżnika zdobywającego kobiety siłą, a tak naprawdę nic nie zrobisz bez pozwolenia z mojej strony.
-Ale ty już mi przecież pozwoliłaś moja droga.
- rzekł z uśmiechem Maur powoli ruszając z nią w kierunku drzwi.- Pozwoliłaś mi już w powozie, pozwoliłaś przy zdejmowaniu pończoszki. Jedynie co cię powstrzymuje przed rozsunięciem nóżek przede mną, to... strach...
Uśmiechnął się muskając ustami czubek jej noska.- To paraliżujące przerażenie, że... spodoba ci się to, co by się działo dalej.
Byli coraz bliżej drzwi do jej pokoju, drzwi nie zamkniętych. Drzwi lekko uchylony, prowadzących na korytarz.- A więc ustaliliśmy już mademoiselle, że nie jestem dzikim barbarzyńcą, acz... naprawdę widzisz we mnie dobrze wychowanego... szlachcica?
Zaśmiał się ciut za głośno, rozważając tą absurdalną ideę.

-Oh, non. To byłaby już zbytnia przesada i bajkopisarstwo. Daleko Ci jeszcze do muszkieterskich manier, monsieur – o dziwo najwyraźniej śmiech narzeczonego był zaraźliwy, bo panienka też zachichotała rozbawiona tą niedorzecznością jaką była wizja grzecznie ułożonego Maura. I wstydliwego też, płochego niczym Roland w obliczu takiego zagrożenia jakim była Marjolaine ze swoją stópką -Ale jednocześnie troszczysz się o mnie bardziej niż niejeden wyniosły, samolubny szlachetka z jakimi zapoznawała mnie maman i... i...

Zamrugała gwałtownie. Rzeczywiście bywał troskliwy, a teraz aż za bardzo, kiedy tak trzymał ją w ramionach.. Nie mając odwagi na przesunięcie choćby odrobinę rąk zakrywających jej piersi, hrabianka tylko mocniej się objęła. Machnęła gniewnie nóżkami i zgromiła go głośno -Mówiłam, że nie pójdę do Twojego pokoju!
-Przecież nie idziesz do mej komnaty. Co więcej, stanowczo się temu opierasz. I tak będę mówił rano relacjonując naszą noc twojej matce... jeśli oczywiście będzie okazja ją o tym poinformować.-
rzekł z łobuzerskim uśmiechem Gilbert, przyciskając mocniej swoją zdobycz.-No i bądź troszkę ciszej moja wspólniczko. Nie chcesz chyba by ktoś ze służby zaalarmowanymi twoimi krzykami, zobaczył cię prawie nagą. Albo... hrabina d’Niort zobaczyła nas w tak... ciekawej sytuacji, non?
Maur trzymając mocno szlachciankę, nie zamierzał zrezygnować z porwania swej zdobyczy, ostrożnie przemierzając korytarz i kierując się do swego pokoju.

-Albo ten głupiec de Avenier.. - dziewczę aż wzdrygnęło się całe. Czuła jakiś wyjątkowy.. wstręt przed tymi jego chciwymi, starczymi oczami sunącymi po swym ciałku, szczególnie gdy owe jest ubrane w zaledwie sukienkę tak delikatną jak mgiełka. Także i niechęcią napełniała ją myśl, że potem mógłby mieć z nią jakieś mało chwalebne sny lub wykorzystywać jej nieświadomą osóbkę w swoich przebrzydłych wyobrażeniach godnych tylko takiego wiekowego rozpustnika.
Aż wzdrygnęła się i drugi raz. Odniosła też wrażenie bycia brudną i by odwrócić od tego swoją uwagę, syknęła do Maura -Ale nie myśl, że w Twej sypialni będę bardziej Tobie chętna.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 17-10-2012, 10:50   #38
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
-Nie mniej chętna, niż we własnej sypialni, prawda?- spytał z ironicznym uśmieszkiem szlachcic. Delikatnie trzymając dziewczynę Maur kontynuował swój wywód.- To w sumie twoja wina Marjolaine. Mimo tych wszystkich chwil razem, nadal jesteś dla mnie zagadką. Bo i nie opierasz się mym pocałunkom. A choć zdobywasz się na protest wobec moich pieszczot, to jednak szybko on słabnie.
Zatrzymał się na moment, przycisnął usta do jej warg w drapieżnym pocałunku, by potem szepnąć.- A mimo, że pragniesz mnie, to jednak nadal uciekasz. Nic więc dziwnego, że cię gonię czyż nie, moja ptaszyno?
Spojrzał na jej dłonie zakrywające drobny biust.- No i chyba nie wstydzisz się swych piersi ? Bo nie wypada. Są urocze... ponieważ łączą się z resztą twego ciała w harmonijną całość. Wyglądasz tak niewinnie, nawet teraz.
Policzki Marjolaine nabrały czerwieni jak u porcelanowej lalki, ale ni odrobinę nie zmieniła ułożenia swych rąk.
-Non. To Ty oczekujesz, że Ci się z łatwością oddam tak jak te wszystkie Twoje latawice, a moją niechęć do zachowywania się jak one tłumaczysz strachem. Powtarzasz, że nie będę takie jak one... a tylko do tego zmierzasz, bym pozwoliła się posiąść poznanemu na dniach mężczyźnieeeeee.. - ziewnięcie szerokie towarzyszyło ostatniemu słówku przez nią wypowiadanemu i jedynie dłoń w porę zasłaniająca usteczka nadała temu względnie kulturalny wyraz. Potem przetarła zmęczone oczka, w których nagle będąca tak blisko niej klatka piersiowa Maura wydała się być nad wyraz wygodną dla podparcia jej ciężkiej główki.

-Mon dieu.- rzekł z oburzeniem Gilbert, kopniakiem otwierając drzwi do swej sypialni.- Cóż to za szalony koncept, mademoiselle. Nie zamierzam ci pozwolić się oddać żadnemu przypadkowemu mężczyźnie. Potrafię być równie zaborczy co ty, moja ptaszyno. Zamierzam cię zatrzymać tylko dla siebie.
Ułożył dziewczynę na swym łożu mówiąc.- Doprawdy... skąd taki pomysł ci przyszedł do głowy.
Po czym ruszył do drzwi nadal głośno perorując.- Cóż poradzić mademoiselle. Chcesz mnie tylko dla siebie, mimo że nasze narzeczeństwo jest bajką. Nie opierasz się mym oznakom uwielbienia dla ciebie. Przeciwnie, jesteś im bardzo rada. No i dobrze wiesz, że jesteś najpiękniejszym kwiatem w tym domu. Jakże więc mam czynić. Wszak mnichem nie jestem, celibatu nie ślubowałem. A ty byłabyś obrażona, gdybym nie okazał ci swego zainteresowania.
Maur zamknął drzwi na klucz i odwrócił się do nich plecami - Poza tym... W ogrodzie obiecałem ci pokazać ci za jak bardzo kuszącą istotę cię uważam, non ? Więc ta sytuacja jest tylko i wyłącznie twoją winą... i życzeniem.
Palcami sięgnął do zapięcia swych spodni. Czyżby... zamierzał się przy niej rozebrać do naga?!
Co gorsza, jego nagość mogła być tylko wstępem do kolejnych kroków z jego strony, bez względu na jej opór.

Siedzącej na łóżku panience aż szczęka opadła ze zdziwienia. Nie wiedziała, czy dobrze słyszy, czy źle go zrozumiała, czy o co chodziło Gilbertowi. I tylko jego dłoń wędrująca po niepokojących rejonach jego ciała, stała się wystarczająco silnym bodźcem by Marjolaine przyjęła pozycję obronną.
-Non! - krzyknęła zaciskając mocno powieki i jeszcze dodatkowo ręką zasłaniając oczy, by ni odrobina tego zbereźnego obrazu nie skaziła jej niewinnego umysłu. Nawet jeśli skrywane, to pożądanie wobec narzeczonego było jednym, ale zobaczenie go nago to już kompletnie co innego, czego nie miała ochoty oglądać.
-Zostaw! - chwyciła najbliżej siebie leżącą poduszkę i na oślep, acz z pełną swoją siłą cisnęła nią w kierunku Maura. Później kolejną i jeszcze jedną, póki starczało jej amunicji, a każdy jeden taki rzut podkreślała rozpaczliwymi okrzykami -Przestań! Odejdź! Nie chcę!
To zachowanie wywołało wybuch śmiechu szlachcica, uciszonego dopiero drugą celną poduszką. Ale tego wszak nie mogła zobaczyć, wszak oczy miała zaciśnięte.- Mon dieu, ty się naprawdę boisz. Może... może nie do mężczyzn cię ciągnie, a do kobiet? To jednak nie tłumaczy tego napadu histerii. Marjolaine... ty chyba się nie boisz widoku nagich mężczyzn?
-A może po prostu nie życzę sobie, by w moim własnym domu ktoś obnażał się przede mną bez mojej zgody?! Czy to jest tak trudne do zaakceptowania? I czy cała arystokracja musi się interesować tylko tym co mam pod spódnicą?!
- Marjolaine z wściekłością wyrzucała z siebie te żale wobec całego świata rozniecone jeszcze bardziej przez zmęczenie, frustrację zachowaniem Gilberta i poddenerwowanie całym wieczorem. Zbliżało ją to też niebezpiecznie do granicy dzisiejszej wytrzymałości, tak fizycznej jak i psychicznej

Nie przejmując się swym wybuchem, ni swymi humorkami zmiennymi jak chorągiewka na wietrze, wstała z łóżka i burknęła stanowczo – Wychodzę.
I ruszyła w stronę drzwi. Ah, broń Boże, że nie spojrzała nawet na swego narzeczonego. Idąc przed siebie z wręcz wyczuwalną determinacją i pretensją w każdym kroczku bosych stóp, panienka z równą zawziętością wpatrywała się w podłogę.

Gilbert zagrodził jej drogę sobą, położył dłonie na jej ramionach zatrzymując ją w jej wędrówce ku drzwiom. I spojrzał jej prosto w oczy. Na szczęście nadal był w ubraniu.-Non, nie musi. Nie cała arystokracja... ale czyż twój narzeczony, nie powinien. Nawet ten fałszywy? Czyż twój narzeczony nie powinien dopilnować, by noc upłynęła ci przyjemnie ?
Zacisnęła powoli w piąstki dłonie opuszczonych sztywno wzdłuż siebie rąk. Oczywiście, że nie zamierzał pozwolić jej tak po prostu odejść, jakąż złudną była jej nadzieja! Zawsze ją zatrzymywał, a potem jakimiś swoimi sztuczkami potrafił uspokoić i nawet przekonać do pieszczot, przed którymi tak się wzbraniała w chwilach wzburzenia. I choć często schlebiało hrabiance takie zainteresowanie swoją os.. swoim ciałkiem, to teraz już nie miała nastroju na dalsze umizgi.
-Wychodzę – powtórzyła przez zaciśnięte ząbki, po tym jak chwilę wcześniej zmełła w ustach wszystkie niegodne tych warg wyzwiska.
-Jeśli moja nagość cię aż taką bojaźnią napełnia to... -westchnął Gilbert z tłumioną irytacją w głosie.- To ty śpij w łożu, a ja skorzystam z wygody innych mebli w tym pokoju. Ale wyjść raczej nie powinnaś... mógłby cię kto przyłapać na takich wędrówkach.

Dopiero po słowach mężczyzny Marjolaine spojrzała wprost na niego, zamiast dalej wpatrywać się nieruchomym wzrokiem w przestrzeń. Powody tego były dwa. Raz, że zaskoczyły ją te nuty w jego głosie, których nigdy wcześniej nie słyszała. Pobłażliwość lub rozbawienie – a i owszem, ale jeszcze ani razu zdenerwowanie. Dwa, że.. cóż, w złości to instynkty mają władzę nad reakcjami ciała, a nie racjonalność. I to właśnie ta złość zmieszana z jakimś niewypowiedzianym żalem zaszkliła się w błękitnych oczach.
Wydęła lekko usteczka, po czym rzuciła głośno -To mój dom i nie będziesz mi w nim mówił co mam robić!
Wyswobodziła się z jego uścisku, po czym spróbowała wyminąć i sięgnąć ręką do klucza w drzwiach.
-Oui.. to twój dom.- westchnął ze zrezygnowaniem szlachcic i przepuścił hrabiankę poddając się tym razem. Wydawał się być równie zmęczony co i ona. I może lekko zniechęcony przedłużającą się kłótnią. Niemniej, gdy była już przy drzwiach pochwycił ją w pasie i przycisnął do siebie.-Ale mogę zaproponować, non ?
Przytulił policzek do jej twarzy i mruczał.-Obiecuję być grzeczny przez resztę nocy, ale proszę, spocznij tutaj. Będzie mi się lepiej spało, wiedząc że ty jesteś w pobliżu. No i tobie pewnie też, wiedząc gdzie ja jestem.
W jego tonie nie było figlarności i lubieżności, tylko zmęczenie. Obejmował ją zresztą mocno, acz i zaskakująco… grzecznie. Bo obejmował ją w pasie i nie próbował niczego niecnego.





***




Wszak była w swojej sypialni..
Non, nieprawda! Była w sypialni Maura, do której porwał ją bez jej zgody i wbrew wszelkim sprzeciwom. Na domiar złego, po kłótni ( spowodowanej naturalnie z jego winy ) i wielu walkach ze sobą samą zdecydowała się przyjąć jego propozycję, by tą jedną noc spędzić u niego. Pochopne czy nie, Marjolaine miała wystarczające wytłumaczenia dla swojej decyzji. Choć mu tego nie powiedziała, to ciągle miała obawy przed zostaniem samą w swej alkowie, a w obecności narzeczonego, jakkolwiek irracjonalnie by to brzmiało, czuła się bezpieczniej. Silny na nią wpływ miała też jego zaskakująca troska, tak samo jak i nagła czułość, która zwykle przeobrażała się w lubieżność. Ale nie tym razem, i może dlatego hrabiankę miast rewolucji na wysokości podbrzusza ogarnęło poczucie przyjemnego ciepła rozpływającego się po całym ciele.
Została. Czarna magia jakaś.

A teraz wyrwana ze spokojnego snu kroczyła przez swoją posiadłość. Dumnie, pomimo swego dość groteskowego wyglądu, na który składał się o wiele za duży na nią płaszcz narzucony na drobne ramionka. Ot, pierwsze lepsze odzienie jakie dopadła w sypialni swego narzeczonego, i które swym ciężarem aż przygięło jej kolana przy próbie nonszalanckiego narzucenia na siebie. Nie mogła wszak pokazać się bandytom prawie naga, chociaż oni zapewne nie mieliby nic przeciwko. Ale ona by miała, maman by miała.. i ochmistrzyni też, tak samo jak miała na twarzy wymalowany niewypowiedziany sprzeciw po zastaniu panienki nie tylko w pokoju kawalera, ale także w jego łożu.
Miast schować się gdzieś daleko i głęboko w swym dworku, miast posłać Beatrice lub nawet Maura na spotkanie z hałaśliwymi gośćmi, Marjolaine osobiście przemierzała korytarze wśród krzątającej się służby. Jako pani domu nie mogła po sobie okazywać takiej słabości ( a już szczególnie nie w obecności narzeczonego ), ale tak naprawdę to trzęsła się ze strachu i dlatego dłonie zaciskała w piąstki.

Panience towarzyszyła oczywiście Beatrice, stojąc tuż za nią i gotowa wesprzeć ją w tym niebezpiecznym dziele, jakim była konfrontacja z bandytami. Dłonie miała ukryte w mufce, choć na tą część garderoby było jeszcze stanowczo za ciepło. Ochmistrzyni była blada na twarzy, ale mimo strachu malującego się na obliczu nie opuszczała panienki Ani też nie próbowała przekonać jej odpuszczenia sobie tej bezpośredniej konfrontacji z bandytami.
Zaś Maura nie było przy niej... Przeklęty obłudnik opuścił ją i zostawił na łasce bandytów, wychodząc z swego pokoju, acz kierując się gdzie indziej swe kroki! Pewnie schował się gdzieś w jej posiadłości by przeczekać tą napaść... tchórz i kłamca i obłudnik i lubieżnik i...
Kolejna obelga zamarła na usteczkach Marjolaine, bowiem Gilbert d’Eon wyłonił się z boku schodząc pobliskimi schodkami. Nadal o nagim torsie, ale za to przy pasie miał zdobiony złotem rapier i na ramieniu ową flintę z którą przybył do jej komnaty. Wyglądał jak bandyta, ale hrabianka wiedziała, że temu bandycie... dałaby się porwać.
- No to idziemy ich przegonić, moja ptaszyno?- rzekł zawadiacko się uśmiechając.
Twarzyczka Marjolaine rozpromieniła się, a serduszko rozgrzało na ten pocieszający widok. Jej strażnik, jej rycerz w lśniącej zb.. cóż, bez zbroi i odziany w sposób zdecydowanie mało rycerski, ale ważne, że gotów walczyć w jej obronie. W przypływie wzruszenia i wdzięczności była prawie gotowa rzucić mu się w ramiona, zlękniona schować się w jego objęciach jak dama w opresji i pozwolić na pogonienie napastników w jej imieniu. Prawie, na szczęście.
-Oui, oczywiście – odparła jedynie krótko, by nie dać się wyrwać ze skupienia, dzięki któremu udawało jej się zachowywać maskę względnego opanowania. Poprawiła płaszcz, nim otuliło ją nocne powietrze po wyjściu przez otwarte dla niej drzwi.

Podwórzec nie był zbyt duży, ale wystarczający, by pomieścić przynajmniej kilka powozów i konie. A także małą armię hrabianki w postaci dziesięciu co roślejszych sług uzbrojonych w broń palną, ale też topory i tasaki dziarsko dzierżone w zbielałych ze strachu dłoniach.
Jakież szczęście, że ktoś kiedyś pomyślał o tym, by tej posiadłości nadać nie tylko reprezentacyjną naturę, ale też i obronną. Dzięki temu teraz cały dworek był okolony murem, niezbyt okazałym i dość skromnym, aczkolwiek dostatecznie niweczył plany napastników co do łatwego przedostania się do środka. Co więcej, pozwalały też Marjolaine na wejście wysoko po schodkach i spoglądanie na zagrożenie z góry – czyli tak jak najbardziej lubiła. Ale nim zmierzyła się z czyhającym w dole niebezpieczeństwem, odetchnęła kilka razy uspokajająco. Pozbawiona broni, miała jedynie swoje umiejętności aktorskie przeciwko tej zgrai, więc nie mogła sobie pozwolić na choćby zadrżenie głosu..

-Bonjour, messieurs – wychylając jasnowłosą główkę ponad zwieńczeniem zarośniętych winoroślami murów, panienka powitała bandytów nieskazitelnym pokazem zasad etykiety przerywającym ich gniewne nawoływania -Czy to nie jest zbyt późno pora na dobijanie się do wrót dworu zamieszkiwanego przez damę?
-Bonjour panienko...Ścigamy zbira.
- rzekł w odpowiedzi szef bandytów zerkając w górę.- Taki staruch w peruce, co się za szlachcica podaje. Oszust to jest jednak. Okradł nas, przechera jeden. Zechce panienka łaskawie otworzyć te wrota... Nie wypada tak gadać przez mur.
Reszta milczała zostawiając szefowi gadanie. Rozglądali się bacznie, jednakże stojącej tuż za Marjolaine Beatrice, oraz szykującego strzelbę Gilberta wypatrzyć nie mogli.

Hrabianka w odpowiedzi splotła ręce na piersi w urażonym geście i skontrowała słowa mężczyzny swymi własnym o karcącym brzmieniu -Nie wypada przybywać o takiej godzinie do cudzej posiadłości, wybudzać całą służbę i narażać panią domu na uszczerbek na urodzie przez niedobór snu.
Zaśmiała się zdawkowo -Jednak staruch w peruce, a do tego oszust, to dość popularna figura wśród arystokracji, monsieur. Radzę zawęzić nieco poszukiwania, bo idąc tym tropem możecie złapać większość szlachciców.
-Niech panienka z nami nie pogrywa, bo przestaniemy być mili. Musiał tu dotrzeć. Jego ślady urywają się na drodze, a zaczynają ślady zapewne twego powozu!
-krzyknął zirytowany bandyta. I pogroził hrabiance trzymaną bronią.- On musi być tutaj. A skoro panienka tak żarliwie broni, to musi być na pewno. Albo więc po dobroci wpuszczeni będziemy, albo...
W jego głosie Marjolaine dosłyszała gniew, dosłyszała butę... ale przede wszystkim delikatną nutkę desperacji. Oni wcale nie wiedzieli, że hrabia de Avernier tu jest. Oni po prostu nie mieli innego pomysłu, po tym jak ślad zbiega urwał im się na drodze.

-Bronię, monsieur, swojego domu i swojego spokoju przed niezapowiedzianymi gośćmi, którzy późną nocą dobijają się do mych drzwi. Tak samo broniłabym, gdyby jakiś stary szlachcic w peruce stał na waszym miejscu i oczekiwał, że z racji jego tytułu powitam go u siebie z szeroko rozłożonymi rękami.. i nie tylko – hrabianka uśmiechnęła się gorzkawo, bo i jakże trafne było to stwierdzenie -Jest wiele innych dworów i pałaców z powozami, których właścicieli jeszcze nie wybudziłeś ze snu. Wiele innych hrabiów, baronów i markizów chętnych do przygarnięcia zbłąkanych arystokratów.
Wywód swój zakończyła lekkim obróceniem się bokiem do bandytów, dając tym do zrozumienia, że z jej strony to już wszystko w tej dyskusji. Nawet rękę jedną uniosła i machnęła nią z gracją dzieląc się z bandytami jeszcze swym najsilniejszym argumentem -Ja jestem panienką. Me wrota są zamknięte dla obcych mężczyzn i starych obłudników.

Szef bandytów spoglądał z wściekłością na Marjolaine, a potem spojrzał na masywne drzwi broniące wejścia do jej domostwa. Wrota były solidne, z twardego dębowego drewna. I nie wydawały się łatwe do wyważenia.
-Sacrebleu...- zaklął pod nosem i zawrócił konia wrzeszcząc głośno.- Jeszcze tu wrócimy, a wtedy...
Nie dokończył słów. Zresztą nie bardzo chyba w nie wierzył. Jego wierzchowiec ruszył kłusem . A po chwili i jego ludzie ruszyli za swym przywódcą.

Hrabianka niepewna tego co się stało, najpierw zerknęła w stronę bandytów między palcami uniesionej dłoni. Spodziewała się kolejnych krzyków, może prób wyważenia bramy lub zastraszenia jej wystrzałami z broni palnej. Chociaż takimi malutkimi. Z całą pewnością nie była przygotowana na takie zakończenie. Ani na tak szybkie.

Oddalali się..
Nie rozkradli jej majątku, nie pozbawili złota długich włosów, nie zdobyli siłą niewinności jej ciała. Wprawdzie ich równie złotowłosy przywódca swym krzykiem pozostawił ziarenko niepewności, acz.. To nie było teraz ważne! Zignorowała tę groźbę, tak jak przed paroma minutami zignorowała wygrażanie w jej stronę bronią. Oh, słodka ignorancjo, udało się! I nawet nie było aż tak ciężko jak się spodziewała..
Strach potrafił być niesamowitym źródłem siły w tak kryzysowych sytuacjach. Wszak Marjolaine prawie że.. rozkazywała tym bandytom! Tym potworom z szafy, przez które nie mogła dzisiaj zasnąć.
Acz gdy było już po wszystkim, gdy cała żarliwa energia odpływała w niebyt wraz z ostatnim koniem niknącym w ciemnościach, wtedy hrabianka poczuła obezwładniającą ją niemoc. Czuła się równie wyczerpana co po jednej z zajadłych kłótni z narzeczonym i nagle całe to napięcie gdzieś.. odeszło. Wsparła się rękoma o mur, dłonie lekko wczepiła w winorośle i spoglądając w kierunku, gdzie zniknęli niedoszli napastnicy, szepnęła -Beatrice..

-Panienko? - spytała ostrożnie ochmistrzyni.-Przygotować herbatę, kąpiel....?- nie wspomniała o słodyczach, ale pewnie też miała je na myśli. Nie chciała jednak przy narzeczonym swej pani wspominać o tym dziecięcym kaprysie Marjolaine. Wymieniła jednakże najczęstsze sposoby na relaks swej pani, to wyraźnie sugerując. Herbata z ziołami nie była może ulubionym sposobem hrabianki, ale niewątpliwie była najskuteczniejszym na uspokojenie serca.
Na szczęście drugi świadek tej chwili słabości miał inne sprawy na głowie.- Trzeba wystawić warty, na wypadek gdyby jednak wrócili. Skoro wiedzą, że nie wedrą się tu wrzaskami, mogą spróbować przekraść.
O dziwo, tym razem słowa Maura ochmistrzyni przyjęła bez żadnych gestów wyniosłości. Skinęła tylko głową na dowód, że tak uczyni. A sam Gilbert objął ramieniem Marjolaine i mocno przytulił do swego ciała. Policzek hrabianki dotykał jego torsu... ciepłego torsu poruszającego się w rytm oddechu. Znów ją głaskał po głowie, tym razem szepcząc.- Poradziłaś sobie z nimi moja ptaszyno, jestem dumny z ciebie.

Beatrice powinna do swego spisu kuracji uspokajających serduszko Marjolaine dodać też bycie tuloną przez Maura. Oczywiście, w sposób tak czuły jak teraz, a nie ten lubieżny, kiedy dłonie mężczyzny wędrują po krągłościach jej ciała. Wtedy i serduszko i emocje galopują jak rozszalałe konie, wszystkie w innych kierunkach od przyjemności, przez zażenowania i w końcu gniew.
Jednak teraz nie było dzikich rumaków w głowie Marjolaine. Przymknęła oczy ukołysana biciem serca narzeczonego, ruchami jego klatki piersiowej unoszącymi się w kolejnych oddechach, jak i dotykiem jego palców wśród swych włosów.

-Oui, warty.. ale też chciałabym, abyś od jutra zaczęła mi szukać strażników do służby. Taka sytuacja nie może się powtórzyć... - nieco przygłuszonym pomrukiem wydawała Beatrice polecenia -I przypilnuj rano, by markiz przypadkiem nie opuścił nas bez pożegnania. I bez rozmowy ze mną o warunkach mojej gościny, które nagle postanowiłam zmienić..
Chociaż przytulając się do Maura wydawała się być zaledwie drobną i kruchą dziewczynką, to w jej niewinnym głosie czaiła się złowieszcza nuta. Ściągnięcie na jej jasnowłosą główkę bandytów, którzy na nią krzyczeli i wygrażali bronią, zaburzenie jej spokoju i co najgorsze – narażenie urodę na krzywdę przez brak snu.. oh, monsieur de Avenier jeszcze zacznie żałować, że nie wolał zostać w lesie..

-Oui... moja ptaszyno. W końcu nie pozwolę ciebie sobie tak łatwo odebrać, non?- rzekł szlachcic, a hrabianka nie wiedzieć jak, znów znalazła się w jego ramionach niesiona w kierunku pałacu. Otulona grubym płaszczem, niczym mała dziewczynka niesiona przez ojca.
Niesiona do domu, do pokoju Gilberta, do jego łóżka... Które de facto należały do niej, tak jak i on... mimo stresów, które jej przysparzał i nieokrzesania.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 20-10-2012, 17:06   #39
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Poranek zastał hrabiankę w nietypowej dla niej sytuacji.
Leżała bowiem w łóżku tylko w delikatnej i zwiewnej kreacji. Leżała w łóżku z mężczyzną. W dodatku on zaborczo tulił jej drobne ciałko do siebie, obejmując ją jednym ramieniem w pasie. I spał jak zabity.
Marjolaine obudziła się bowiem pierwsza i leżąc w łóżku analizowała wczorajsze wydarzenia. Bowiem wszak tyle “atrakcji” wczoraj się zdarzyło.
Spoglądała w twarz swego narzeczonego któremu wykrzyczała między innymi.

“Nieprawda! Gdybyś był takim dzikusem i tak bardzo chciał to już dawno byś mnie posiadł, było ku temu wiele okazji “

Niemalże komplement. Wszak miał tyle okazji wliczając wczorajszą, a jednak nadal była “dziewicą”. I właściwie nie bardzo wiedziała czy się z tego cieszyć, że uszanował jej wolę i gwałtem nie posiadł jej delikatnego ciała. Czy też martwić się tym, że być może nie budziła takiego pożądania jak inne kobiety i dlatego w swych zakusach okazywał taką delikatność.
A może... Ach, czemu z tym Gilbertem wszystko było takie skomplikowane. I czemu miała wrażenie, że przegrywa, z każdym ich spotkaniem i rozmową pozwalając mu posuwać się coraz dalej w swych podbojach.


A tymczasem do bram Le Manoir de Dame Chance zaczęli się dobijać kolejni osobnicy. Trzeba było przyznać, że dworek Marjolaine zaczął ostatnio być popularny. Najpierw najazd maman, potem szturm i zdobycie dworku przez Maura (Żeby tylko na dworku się skończyło, złotousty lis ośmielił się wkraść do jej sypialni, zagarnąć ją niczym szkatułkę z klejnotami i nastawać pół nocy na jej cześć! A to pewnie nie było jego ostatnie słowo.), potem staruch Avenier, a potem bandyci...Tym przynajmniej się nie udało wedrzeć do środka.
Popularność dworku bynajmniej nie była czymś miłym w życiu Marjolaine. Jej domostwo miało być cichą i niezdobytą twierdzą, do której nie miał mieć dostępu nikt. Włącznie z jej własnym narzeczonym, do którego panienka przejawiała jakąś dziwną słabość. A który z każdym dniem osaczał ją coraz bardziej.
Pomijając jednak ten niewygodny i trudno do usunięcia problem, pozostawały jeszcze dwa inne. Maman i Gilbert de Avenier.
No i kolejni dobijający się osobnicy.
Jak się okazało królewscy muszkieterzy.



W niewielkiej liczbie, za to bardzo hałaśliwy, weseli pewni siebie i zaczepni... zwłaszcza zaczepianie dziewek służebnych mieli we krwi. Choć ochmistrzyni nie przepuścili, o czym świadczył wyjątkowo zimny ton Béatrice z jakim informowała o ich przybyciu. I o tym, że przysyła ich sam król po Gilberta de Avenier.
Dowódcą tej zgrai prostaków w mundurach królewskiej gwardii, był niejaki Gaston Leowerres.


Młody mężczyzna o jasnych włosach i zniewalającym wedle jego mniemania uśmiechu. Typowy Gaskończyk. Dumny, ambitny, niewychowany, bezczelny, patriotyczny i honorowy... i biedny jak mysz kościelna.


Panienka d’Niort zastała hrabiego de Avenier w uroczej sytuacji. Stary szlachcic jadł śniadanie w altance ogrodu Marjolaine. Jadł w towarzystwie maman. Łatwo się było domyślić o czym oboje rozmawiali. Zapewne o upadku obyczajów młodzieży, czego dowodem miała być jedyna córka Antoniny. Czyli mówiąc prostym językiem plebsu wspólnie obrabiali kuperek hrabianki wymieniając się ploteczkami na jej temat. Co prawda zapewne de Avenier miał w tym względzie więcej do opowiedzenia niż jej matka, to jednak Antonina mogła zdradzić parę sekretów, które wypatrzyła... lub złudzeń którymi karmiła ją córka.
Wyglądali razem jak stare małżeństwo, aż dziw że Gilbert de Avenier nie próbował skłonić Antoniny do zamążpójścia.


Gilbert szykował się do podróży. Ubrany elegancko, acz bardziej wedle wymogów francuskiej mody Maur nie rzucał się tak bardzo w oczy. Choć hrabianka nadal uważała, że jest bardzo przystojny. Kawaler d’Eon wybierał się ważnych sprawach do Paryża i obiecał, że wróci do niej wieczorem. Nie brał przy tym pod uwagę, czy Marjolaine chciała jego powrotu. Mimo ciągłego ulegania jego wpływowi, hrabianka chętnie nacieszyłaby się chwilą spokoju od swego narzeczonego. Jednak problem z Maurem polegał na tym, że nawet jej najtwardsze sprzeciwy zmiękczał i nawet jego najśmielsze zakusy przechodziły bez większych oporów.

Spoliczkowała go tylko raz i bynajmniej nie dlatego, że swymi dłońmi zapuszczał się nie tam gdzie powinien. Chociaż w sumie... dlatego, że jak sądziła zapuszczał swoje dłonie pod halkę ochmistrzyni, a nie jej własną.
Jego krótkie przygotowania zbiegły się z przybyciem posłańca z Luwru. Jak się okazało została zaproszona na pogrzeb nieodżałowanej pamięci markiza D’Rochers, który miał się odbyć jutro w południe.
I w sumie nie mogła nie pójść na niego. Skoro cały dwór miał się tam pojawić, nie wypadało nie zaszczycić ostatniej drogi hrabiego swą obecnością. Takiego zaproszenia nie otrzymał Maur, co zresztą nie dziwiła. Ich bliskie kontakty były wszak tajemnicą.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 10-04-2014 o 11:02.
abishai jest offline  
Stary 21-11-2012, 10:06   #40
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Przyjemnie...

Taka myśl zawitała w jasnowłosej główce Marjolaine. A przecież obecna sytuacja nie należała do jednej z tych przyprawiających ją o cieplutkie uczucia względem reszty świata. A i te były niezbyt częstymi wydarzeniami.
Przyjemnym był widok stoliczka zastawionego ciastami i ciasteczkami czekającymi tylko na bycie zjedzonymi ( bądź zaledwie spróbowanymi ) przez nią. Przyjemnym był chłód nowej błyskotki na porcelanowej skórze. Przyjemnym był szelest sukni, która dopiero co opuściła warsztat krawiecki. A ostatnimi czasy przyjemnymi też były.. pieszczoty i pochlebne słowa względem niej padające z tych podobno bluźnierczych ust Maura.

A w takiej sytuacji jak obecnie była tylko raz, i bynajmniej nie wspominała jej przyjemnie. Pierwszy ( i miała nadzieję, że ostatni ) raz leżała z mężczyzną w łóżku, gdy to głupiec Serge zwlókł się z niej po swym nieszczęsnym pokazie nieskoordynowanych ruchów i sapania nad nią oddechem śmierdzącym od alkoholu. Spocony przewalił się potem na bok i zadowolony, a jakże, zasnął nie poświęcając hrabiance więcej uwagi i zostawiając ją w jego mniemaniu pewnie zaspokojoną i zachwyconą, ale w rzeczywistości zniesmaczoną, rozczarowaną. Z nagłym poczuciem zbrukania. Uciekła wtedy z tamtego łoża boleści, aby jak najszybciej znaleźć się w wannie gorącej wody i zmyć z siebie brud bliskości starego szlachcica.

Teraz ponownie leżała w łóżku z mężczyzną, ale ani myślała o zerwaniu się do ucieczki. Było jej zbyt miło, zbyt przyjemnie, ciepło i.. bezpiecznie, pomimo tego, że nawet przez sen obejmował ją tak nieobyczajnie. A może właśnie dlatego?
Musiała zasnąć zmęczona w jego ramionach, gdy niósł ją do swej sypialni, bo nie pamiętała niczego więcej po boju z bandytami. Sukienkę nocną, chociaż dość kusą, miała cały czas na sobie w nienagannym stanie, ciało nie zdradzało żadnych niepokojących objawów mogących wskazywać na jakieś wyuzdane dobieranie się do niego, spała też nad wyraz dobrze.. wszystko wskazywało na to, że mężczyzna nie zrobił jej niczego złego. Ba, chyba nawet zapanował nad tymi zwierzęcymi instynktami i tym razem spał zwrócony ku swej ptaszynie, miast odwrócić się plecami jak wcześniej, by nie dać się pokusie.

Nie musiała jeszcze wstawać, nie słyszała, aby w dworku działo się coś wymagającego jej uwagi. A nawet gdyby, to byłby to jeszcze lepszy powód to zostania pod miękką kołdrą.
W ciszy przyglądała się spokojnemu obliczu swego śpiącego narzeczonego. Powoli też sięgnęła dłonią ku niemu, ale cofnęła palce będąc na niewielkiej odległości od jego twarzy. Spróbowała jeszcze raz, lecz za każdym razem trafiała na jakiś niewidzialny mur, przez który nie mogła się przebić. Nieistniejącą barierę istniejącą jedynie w jej główce. Bo jeśli się obudzi i zobaczy ją taką... mało zagniewaną? Jeszcze gotów pomyśleć, że Marjolaine czerpie przyjemność z tego poranka w jego ramionach! Nie mogła mu podarować tej satysfakcji!

… ale kaprys był silniejszy, okazja jedyna w swoim rodzaju.
Opuszkami bardzo ostrożnie dotknęła jego lekko rozchylonych we śnie ust. Widząc zaś, że ta drobnostka nie zdołała zbudzić bestii, pofolgowała sobie i muśnięciami zakreśliła kontur jego warg. Przywołało to promienny uśmiech na jej własnych.
Nikt by jej nie uwierzył, że ten kłamliwy lis, obłudnik i prostak zdobywający wszystko siłą, wygląda tak niewinnie i spokojnie w czasie snu. Wręcz uroczo. Był teraz jej osobistym jednorożcem, któremu nikt poza nią nie dawał wiary.


„Wiesz, że dziewice przyciągały jednorożce? Miały do nich słabość.”


Te rozważania przywiodły na myśl słowa wypowiedziane przez wicehrabiankę Lecroix. Marjolaine wprawdzie nie była już dziewicą, chociaż Gilbert uważał inaczej, ale czy poznanie odrażającej prawdy o jej doświadczeniach z mężczyznami bardzo zmieniłoby postrzeganie jej w jego oczach? Miała wrażenie, że nie sprawiłoby to większej różnicy, Maur nie wydawał się być jednym z tych kolekcjonerów nieskalanych ciał młodych dziewcząt. Non, jemu po prostu wystarczyło jakiekolwiek kobiece ciało.
Czy miał do niej słabość tak jak jednorożce do dziewic? Czy może chociaż przyciągała go podobnie jak on ją? Prawdą było, że traktowała go trochę jak swoją zabawkę. Miała wiele tych prawdziwych w dzieciństwie, ale teraz będąc młodą panienką dostrzegła ich odpowiednik w swym narzeczonym. Swojej własności.

Uniosła się nieco i nachyliła się nad nieświadomym niczego mężczyzną łaskocząc go opadającymi puklami włosów. Następnie wykazując się nie lada odwagą pocałowała jego usta, delikatne wielce niby zaledwie muśnięcie wargami.




A okaz tej nagłej czułości miał jedynie ją samą zapewnić o tym, że Gilbert teraz faktycznie do niej należał i mogła sobie tak psocić. I może też z wdzięczności, za bycie przy niej w nocy w tak trudnych chwilach.

Potem osunęła się z powrotem na swoje miejsce. Tym razem jednak bezpardonowo wtuliła się w trzymającego ją objęcia, twarzyczkę chowając w cieple jego torsu.
Wyżej usłyszała jakiś niezrozumiały, senny pomruk. Ale to nie było ważne.




***




Hrabianka rozporządziła ugoszczenie muszkieterów w jednym z saloników Le Manoir de Dame Chance, w czasie gdy sama doprowadzała się do porządku po nocnych atrakcjach. Podano im także wino, może nie najlepsze z tutejszych piwniczek, ale przyjemniej pieszczące kubeczki smakowe niż trunki służby. Lub to co poleciła podać de Avenierowi w podzięce za spokój jaki ze sobą przytargał. Beatrice zawsze miała w zanadrzu specjalne wina dla wyjątkowych, specjalnych gości.
Oh, że za wcześnie na takie napitki? Być może, acz goście nie wydawali się być z tego rodzaju trzymającego się sztywno ustalonych pór dnia, po których w końcu wypada zamoczyć usta w szkarłatnym płynie bez gorszenia towarzystwa.

Oui, nie byli zgrają, która przejmowałaby się jakimiś dworskimi konwenansami. Marjolaine mogła to przyznać z całą pewnością, kiedy będąc jeszcze w korytarzu usłyszała rubaszne śmiechy dochodzące z saloniku. Kogo tak bardzo rozdrażniła, że nagle jej niezdobyta twierdza zaczęła przyciągać tak wiele przedstawicieli brzydkiej płci? Ci tutaj zapewne zdołali już odstraszyć wszystkie służki z tej części dworku. Albo, co gorsza, zbałamucili kilka po kątach w trakcie czekania na jej przybycie.
Ta myśl sprawiła, że o mały włos, a wkroczyłaby do środka z wyrazem zdegustowania na twarzyczce. Szczęśliwie tuż przed uchyleniem drzwi przywołała na swe usta nieskalany, przeuroczy uśmiech.

-Bonjour, messieurs – zaświergotała promiennie po wejściu do saloniku i wykonała przed zebranymi pełne gracji dygnięcie roztaczające dziewczęcy powab hrabianki. Następnie postukując cicho obcasami ruszyła przez pokój, po drodze zaszczycając każdego z muszkieterów spojrzeniem swych błękitnych oczu spod wachlarzy rzęs.
Kto by pomyślał, że te chłystki mające za sobą niewiele więcej wiosen niż ona sama, nosiły mundury i obowiązki podobne Rolandowi. Nawet gdyby wziąć ich wszystkich razem to nijak nie zbliżyliby się do tak dobrego zachowania i znajomości etykiety jaką uraczył ją przy ostatniej wizycie. Mniej lub bardziej, wszak świadomie mu przeszkadzała w zachowaniu opanowania. Także i przy tej okazji zastanawiała się, czy powinna spróbować oczarować swych gości.. miała jednak obawy, że mogłoby im się to nazbyt spodobać miast przerazić. Nie pamiętała też, by stała się Cerberem strzegącym markiza.
Jakkolwiek by nie byli nieokrzesani, to jednak służyli koronie i z tego powodu należało im się okazywanie szacunku. Nie najwyższego, ale przynajmniej większej odrobiny. Gdyby nie rozkazy niesione od samego króla, to nie byłoby żadnych uśmiechów. Nie byłoby ślicznych ukłonów. Nie byłoby wina. Nie wpuściłaby ich do swego dworku tak jak nocnych bandytów, a i może podobnie uciekaliby na swych konikach spod jej bramy.

Tymczasem Marjolaine zdawałoby się, że straciła zainteresowanie swymi gośćmi. Bowiem nic więcej nie mówiąc zatrzymała się przy dużym oknie, po czym nachylając się jeszcze ku niemu wyjrzała na zewnątrz. Nie tyle na swe włości, co w górę, ku niebu.




A widok ten przywołał grymas zafrasowania na jej porcelanowych licach.

O ile podwładni Gastona obficie raczyli się winem zachwalając trunek, o tyle Gaskończyk okazywał nieco więcej ogłady i dyscypliny, bo nie tknął alkoholu. A może miał po prostu dobry gust, bo wino wydane na łup królewskim muszkieterom nie było najlepszego gatunku.
-Bonjour hrabianko d’Niort.- zwrócił się do niej, po dłuższej chwili milczącego się wpatrywania w niebo.- Jestem Gaston Leowerres, porucznik królewskich muszkieterów i... wysłannik królewski. Jego wysokość przysłała nas tu jako eskortę dla hrabiego de Avenier, twego gościa.
Trzymał w dłoniach kapelusz, ale to był szczyt jego znajomości etykiety. Mówił używając prostych żołnierskich słów, więc zapewne miał wojenne doświadczenie. I nie mówił nic, czego by hrabianka już nie wiedziała od swej ochmistrzyni.

-Mmmm... - ten pomruk był jedynym na co mogli liczyć, a i tak niewiele wnosił do tematu. Najprawdopodobniej nawet nie był z nim związany. Trudno było orzec, czy w ogóle usłyszała jego słowa, czy może po prostu postanowiła je zignorować na rzecz czegoś ważniejszego za oknem.
Dopiero po tej długiej chwili nastąpiła wyraźniejsza reakcja. Marjolaine przechyliła lekko głowę, co wprawiło w zafalowanie jej długie włosy opadające puklami na odsłonięte ramiona, których jedyną ozdobą tego dnia była biała kokarda lekko podpinające je u góry. Opuszką wskazującego palca musnęła swe wargi w strapieniu, po czym zerknęła w stronę swych gości. W końcu też i odezwała się, acz z pewnością nie takiego pytania spodziewali się muszkieterowie -Czy widzieliście może czarne chmury nad mym domem?
-Nie bardzo... - odparł skonfundowany tą wypowiedzią Gaston. Po czym już pewniejszym tonem głosu rzekł.- Ale my nie gryzipiórki z uniwersytetu, żeby się chmurami przejmować.
Odpowiedzią na jego słowa były głośne okrzyki jego podwładnych.- Właśnie! Prawda li to! Myśmy gorsze rzeczy przeżyli niźli jakiś deszczyk!
-Non? Dziwne.. - odparła zaskoczona hrabianka i chyba też jeszcze bardziej niepocieszona niż gdy wyglądała na zewnątrz. Aż zmarszczyła jaśniutkie brwi. Ciemne chmury też się pojawiły, oczywiście. Pojawiły się jako pochmurność na jej twarzy, z którym w pełni zwróciła się ku swym rozochoconym gościom, ale jakoś nie podzieliła ich entuzjazmu. Zamiast tego splotła ręce na piersi i przyjrzała się im z pretensją -Wszak musi nade mną wisieć straszliwa klątwa, skoro to już kolejna taka wizyta w poszukiwaniu jakiego starego szlachcica w mych progach..
-Kolejna? - tylko na moment Gaston skupił myśli na tym problemie. Bo natychmiast jego rozmyślania wróciły na poprzednie tory.- Jestem pewien, że król chętnie wysłucha wypowiedzi markiza ten temat owych wizyt. Niemniej zapewne one szybko się skończą, gdy stąd wyjedzie z nami. Im szybciej tym lepiej mademoiselle.
-Doprawdy? To byłoby jak wybawienie, monsieurMarjolaine uśmiechnęła się z wyraźną ulgą do młodego Gaskończyka -I gdybym wiedziała, że przybędziecie tak szybko i będziecie tak skorzy do zdjęcia ze mnie tego ciężaru, to sama bym poinformowała wcześniej o miejscu pobytu markiza.
Z tą wielce subtelną pochwałą w głosie wymieszaną z goryczą, jaką przywołało wspomnienie tego zaiste wielkiego ciężaru jakim została obarczona, hrabianka przysiadła na samym środku dużej kanapy umiejscowionej akurat naprzeciwko siedzących i popijających muszkieterów. Władczo tak, wszak pomimo młodego wieku była panią tego domu i także gospodynią. Jednak cała ta duma opuściła drobne ciałko, gdy panienka dramatycznie westchnęła napinając fiszbiny gorsetu, a dłoń przyłożyła do swego dekoltu w niewieściej zgryzocie -Bo i któż teraz wynagrodzi mi nieprzespaną noc i jej niepokoje? Kto ukoi wystraszone serce trzepoczące w piersi, którą musiałam nadstawiać na niebezpieczeństwo dzięki memu gościowi. Nie zwykłam pełnić roli stróża arystokratów..
-Narzeczony, mąż, koch...- Gaston jakoś nie zrozumiał subtelnego przesłania hrabianki, będąc z natury prostaczkiem. Młody Gaskończyk za to niewątpliwie nie grzeszył nieśmiałością. -Choć mogę ich w tej roli... zastąpić mademoiselle.
Jego słowa wywołały znaczące uśmieszki wśród ludzi porucznika. Zapewne cieszył się on wśród swych ludzi renomą “pogromcy niewieścich serc”. To że serduszka te biły zapewne tylko w piersiach mieszczek, wieśniaczek i karczmarek.... było z pozoru detalem niewartym uwagi.

-Ah.. gdyby nie moja wiara w rycerskość muszkieterów i tak liczne towarzystwo w jakim jesteśmy to pomyślałabym, że proponujesz coś wielce niestosownego, monsieur Leowerres – cały swój zgrabny i uprzejmy unik wypowiedziała z dłonią przesuniętą tym razem na śmiejące się usta. W sposób urzekający i wyuczony, odmienny od głupiutkich chichotów chłopek i dziewczątek niższego stanu niż hrabianka, z którymi zwykli się zabawiać jej goście. Może gdyby też była taką niemądrą wieśniaczką, dla której jedynym sposobem na zbliżenie się do świata arystokracji było spędzenie nocy z muszkieterem, to też poddałaby się jego sugestiom. Ale póki co ta myśl jedynie ją rozbawiała, bo i przecież gdyby ich dwoje postawić obok siebie to mogliby nieopacznie zostać wzięci za jasnowłose rodzeństwo.

-Ale o ile moje zainteresowanie markizem jest mi znane, to zadziwia mnie, że sam król po niego posyła. I to z tak doborową eskortą, jak gdyby same zagrożenia czyhały za murami mego domu.. - choć słowa tego nie sugerowały, to ton głosu Marjolaine zawiesił w powietrzu niewypowiedziane pytanie. Tak samo i jej lekko uniesione brwi ukazywały jej niewinne zaciekawienie.
-Niezbadane są wyroki losu i nie mnie oceniać rozkazy królewskie. Tylko je wykonywać. Posłano nas po markiza nie podając konkretnych powodów. Zalecano jednakże pośpiech.- odparł szybko Gaston stojąc bardzo blisko hrabianki. Na jego ustach gościł nadal ten sam łobuzerski uśmieszek.- Jako rycerz proponuję tylko... pocieszenie i odpędzenie lęków. Zapewniam jednak, że jako szlachcic i mężczyzna, mogę zaproponować jeszcze więcej, acz... przyznaję. W tak licznym towarzystwie, nie wypada się zagłębiać w takie szczegóły.
Była dla tego młodzieńca nadzieja. Dowcip miał ostry, acz trochę nieociosany. Przesłanie jednakże było wyraźne i zrozumiałe, także dla jego podwładnych. Choć nie ośmielili się komentować ich przy tak dobrze urodzonym dziewczęciu.
-Czyżbyś sugerował, że mój najdroższy kawaler d'Eon nie jest wystarczającym mężczyzną i szlachcicem by ukoić serce swej narzeczonej? Ale Ty już jesteś, non? Monsieur.. Leo-we-rres -zwróciła się do młodziana przeciągając w usteczkach jego miano i akcentując pedantycznie każdą sylabę, a na każdą z nich przypadał jej wzrok zsuwający się po jego posturze.

Leo – zlustrowała jego młodą twarz i na dłużej zagościła na uśmiechniętych ustach. We – łaskawe spojrzenie zsunęło się po szyi i powiodło po zdobnym mundurze. Rres – zabrzmiało jak pomruk, a jego ocena, której był poddawany przez bystre oczka panienki niczym koń wystawiony na sprzedaż, sięgnęła do pasa.. i odwróciła twarzyczkę, nim zdołała dotrzeć do chluby Gaskończyka, która bynajmniej nie była jego szpadą.
Marjolaine nieznacznie pokręciła głową w geście na równi rozbawienia i powątpiewania, po czym z beztroską zmieniła temat -Komu jak komu, ale królowi nie można pozwolić na zbyt długie czekanie, n'est-ce pas?
-Oui mademoiselle,nie wypada pozwolić królowi czekać. A co do... najdroższego kawalera d’Eon.
- tu uśmieszek Gaskończyka był równie bezczelny co ukryta w słowach sugestia.- Nie wiem jak się ów narzeczony sprawuje, ale... gotów jestem udowodnić swoją wartość. Zawsze i wszędzie.
Słowa te wywołały słuszny i głośny aplauz u jego podwładnych, wyrażony śmiechem i słowami.-Muszkieterzy królewski są najlepsi w każdym miejscu i w każdej sytuacji panienko.
-Ah, jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Potrzebujecie się, by móc wzajemnie zapewniać o swych walorach w starciu ze straszliwymi przeciwnikami w spódnicach, non messieurs?
- zapytała Marjolaine ze, zdawałoby się, szczerym zainteresowaniem, które tylko odrobinę było podszyte kąśliwością. Wyjątkowo wyraźną odrobiną -A gdyby tak odłączyć jednego kogucika od reszty stada? Czy wtedy też byłby tak odważny?

Była coraz bardziej zuchwała, podbródek też unosiła krnąbrnie nie dając się zbić z pantałyku sugestiami mężczyzn. Nawet wdawała się w tę dyskusję zamiast grzecznie i ulegle jak proste dziewczątko rzucić się w ramiona dowódcy tej zgrai. Bądź speszyć się i uciec od swych gości z zaczerwienioną twarzą. Ale wszak miała doświadczenie w bojach z Maurem, przy którym ci tutaj to były zwykłe chłystki.

Szeleszcząc suknią podniosła się powoli z kanapy.
-Markiz de Avenier powinien teraz jeszcze jeść śniadanie w ogrodzie. Mogę Cię do niego zaprowadzić, monsieur Leowerres. Twoi kompani zdaje się znaleźli upodobanie w mym winie, a jako pani domu nie mam serca, by im przerywać tę przyjemność – zerknęła w kierunku trójki muszkieterów i uśmiechnęła się słodko, zachęcająco do rozkoszowania się każdym kolejnym kielichem trunku -Mogę nawet posłać po więcej.
-Bardzo uprzejme to z twej strony pani.- rzekł w odpowiedzi Gaston, a potem wracając do wspomnianego przez Marjolaine zawołania dodał.- Jeden za wszystkich i wszyscy... Oui, ale na polu bitwy tylko. W sypialni każdy z nas sam zwykł wojować, a ja nie zwykłem przegrywać.
-Godne pochwały, doprawdy. Czy za to też dostajecie te ślicznie błyszczące odznaczenia?
- wymruczała kokieteryjnie panienka ze zdawałoby się, że niemałą ciekawością. Ale tylko się zdawało, bowiem zadane przez nią pytanie było czysto retoryczne i nie oczekiwała odpowiedzi od żadnego ze swych gości.
Na pożegnanie dygnęła elegancko przed ludźmi Gaskończyka i w jego towarzystwie ruszyła ku wyjściu z saloniku.
 
Tyaestyra jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172