Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-07-2012, 22:28   #284
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
KOT


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4rsx98UquzI&feature=related[/MEDIA]

Londyn i demon zmierzyli się ze sobą.
Można by rzec w epickim starciu. Walce dobra i zła, gdyby w tej opowieści sitniało coś takiego, jak dobro.

Kot – Duch Miasta – wierzył w zwycięstwo. Wierzył w swoje zapomniane moce. Uśpione.

Ostre jak brzytwy pazury wbiły się głęboko w ciało przeciwnika. Szarpały mięcho i żywą tkankę. Wyrywały kawałki krwawiącego ciała.

Krew – gęsta i ludzka – płynęła wartkim strumieniem, rozbryzgiwała się wokół, zachlapując zapomniany strych. Pełna kłów paszcza zgruchotała jedną rękę ciała, w którym skrył się demon. Kolejne zaciśnięcie szczęk i ramię, kruche i całkowicie ludzkie, zostało oderwane od reszty ciała.

Okaleczony demon nadal był jednak groźnym przeciwnikiem. Mimo poważnych ran udało mu się zrzucić rozszalałego Kota z siebie. Pięść zatoczyła łuk i trafiła nekomate w podbródek, posyłając na przeciwległą ścianę. Cielsko bestii rozwaliło cegły i strych przez chwilę wypełnił rdzawy pył. Pyl, z którego niczym nakręcona sprężyna szału, wyprysnął czarny, dwuogonisaty kształt.

Ale tym razem demon był już gotowy na spotkanie przeciwnika. Wyrwana z pobliskiej ściany deska złamała się na cielsku Kota z siłą, która znów posłała zmiennokształtnego w bok, na kolejną ścianę.

Safatorael był niczym wcielony szał. Nim Kot poderwał się z ziemi demon już był przy nim. Jedyną dłonią złapał za żuchwę zwierzęcia i oderwał ją z trzaskiem. Pazury Kota w tym samym ułamku sekundy jednak oderwały ludzkiemu nosicielowi pół twarzy.

Oba demoniczne byty odskoczyły od siebie brocząc krwią.

Na kolejny ułamek sekundy, by za chwilę doskoczyć do siebie w szaleńczej próbie zmazania jeden drugiego z tego świata.

Dwie dzikie bestie. Zrodzone w piekłach, jakich wielu ludzi nie potrafiło sobie nawet uzmysłowić. Nieczułe na ból. Nie zważające na otrzymywane rany, w ukradzionych śmiertelnikach ciałach.

W pewnym momencie zwarte w śmiertelnym uścisku bestie przebiły ścianę kamienicy i z wysokości strychu wypadły nie przerywając walki nawet na chwilę

Ciała zderzyły się z betonem. Kości pękły, ale i to nie zakończyło starcia tytanów.

Kot wykorzystał moment pierwszy wyrywając pazurami gardło Safatoraela, lecz w tej samej sekundzie ręka demona, nczym ostrze, przebiła jamę brzuszną nekomaty i znalazła drogę do jego serca.

Gwałtowne szarpnięcie i Kot został pozbawiony życia.

Poharatane ciało Shaya Keana nie miało jednak już szans na przetrwanie. Odniosło zbyt wiele zniszczeń w szaleńczym ataku Kota. Po chwili pozbawiony demonicznej woli trup spoczął niespełna pół kroku od pokonanego wroga.

Safatorael – jeden z przyzwanych na Konwergencję demonów, jeden z faworytów krwawej gry – odpadł z rozgrywki pokonany przez siłę, którą zlekceważył.



GARY TRISKETT

Krotka wymiana spojrzeń z Deidre, sprawdzenie broni i ruszyli po schodach na górę. Obojętnie, nawet nie spoglądając w stronę byłego regulatora, minęli ciało Xarafa.

Dla nich był wrogiem. Zginął jak wróg. Sam sobie winny tego, że nie potrafił dobrze wybrać strony, po której się opowiedział. Bo niekiedy zło i dobro różnią się jedynie kolorem pionków na szachownicy. Niczym więcej.

Schody z piwnic wyprowadziły ich na górę, do jakiś pomieszczeń. Gdzieś niedaleko coś się paliło, bo wyraźnie wyczuwali charakterystyczny smród.

Po głowie Garyego galopowały setki niespokojnych myśli. Nic tutaj nie pasowało. Układanka sypała się, jak domek z kart. Nic nie trzymało się w niej kupy. Albo on miał zbyt wąską percepcję. Zbyt mało wiedział.

Znaleźli się w jakiś magazynach. Kegi po piwie, metalowe beczki, skrzynki, paczki – to był magazyn jakiegoś pubu. Z tego co Gary wiedział baron Kantyk miał pod sobą kilkanaście nocnych lokali. Znanych w całym Rewirze klubów ze striptizem dla spragnionych fangbangerów obojga płci.

Deidre zatrzymała się na moment pośród tych dóbr, sięgnęła po jedną z butelek i otworzyła ją rozbijając szyjkę o ścianę. Spienione piwo, nie zwracając uwagi na ewentualne kawałki szkieł, wlała sobie do gardła.

Z magazynu mogli wyjść prosto na zawalony gruzem dziedziniec, bowiem ostrzał artyleryjski rozwalił doszczętnie jedną ze ścian magazynu.

Sander przywołał do siebie jednego ze swoich pomocników – niewysokiego chłopaczka o wystających siekaczach i rudych włosach. Loup – garou. Bez wątpienia opętana wiewiórka. kurwa. Coraz zabawniej.

- To jest Matti – Sander nie tracił czasu. – Zna przejścia i postara się was przeprowadzić do posterunku waszych z MRu.

Matti wyglądał na nieźle spietranego.


- Musimy unikać otwartych przestrzeni - powiedział. – Dwa najbliższe mosty zostały zburzone. Najbliższe wyjście z Rewiru jest jakieś półtorej mili stąd. Damy radę?

Znak zapytania wyraźnie wyczuwalny w ostatnim zdaniu zaniepokoił Gary’ego. Deidre wyglądała jednak na spokojną.

- Gotowi? – Matti zapytał z nadzieją, że odpowiedzą „nie”. Ale się zawiódł.

Po chwil dwójka egzekutorów MR-u prowadzona przez Zmiennokształtnego ożywieńca, sługę wampirzego barona, opuściła częściowo zniszczony budynek i ruszyła za Mattim.

To, co czekało ich na ulicach można było określić jednym, jakże pięknie trafionym słowem „chaos”.

Niektóre budynki płonęły. Inne zamieniły się w gruzowiska i rudery. Cały kwartał wyraźnie ucierpiał od ostrzału z dział.

To, kurwa, wyglądało jak regularna woja. – pomyślał Gary i miał rację.

W tej jednej chwili, jeśli nawet przez moment żałował strzału w głowę Xarafa, to przestał. Nie było bowiem wątpliwości, że ten zgrywający twardziela były regulator ponosi znaczną część odpowiedzialności za zniszczenia i śmierć, jakie teraz spadły na Rewir.

- Są – Matti przykucnął za jakąś kupą gruzów i wskazał dłonią jakieś ciemne kształty. Doskonale znane obojgu prowadzonym przez niego śmiertelnikom.

Kruki. Setki czarnych, widmowych kruków szybujących na niebie, kilka przecznic od nich. To właśnie w to miejsce waliły działa, a od ich kanonady ziemia trzęsła się pod ich stopami, a huk eksplozji nie pozwalał na rozmowę inaczej niż krzykiem.

Deidre przez chwilę przyglądała się z ponurą miną kłębowisku widmowych ptaszydeł.

- Zmiana planów, Gary – nachyliła się nad uchem kompana. – Zobaczę, co tam się dzieje. Ty idź z Mattim do naszych. Zobacz, kto stal za plecami Xarafa. Namierz skurwiela, może będzie wiedział, jak powstrzymać tą kruczą pizdę.

Gniew kipiał z oczu dziwnej egzekutorki, a Gary znów miał wrażenie, że dziewczyna urosła. Nawet Matti musiał coś wyczuć, bo bardziej przywarł do swojej sterty gruzów.

- Jeśli to przeżyjemy, a ty nie zawalisz, Gary – Deidre spojrzała na Trisketta, a jej tęczówki zmieniły barwę na czerwień – to masz u mnie najlepszy seks w swoim całym życiu. Obiecuję.

Potem spięła się, wyskoczyła na kilka stóp w górę i niczym pantera pomknęła w rumowiska.

- Nie wiedziałem, że po stronie Hyclów robią demony – wyjęczał Wiewiór, gdy Deidre znikła w pobliskich gruzowiskach.

Huk eksplozji przywołał Garyego do rzeczywistości.


LAURA MORALES, EMMA HARCOURT, NATHAN SCOTT


Byli uwięzieni w podziemnej celi pod „Czarną Syreną”. Z Bezcielesnym, którego Laura ponownie próbował przejąć.

Twarz nekormantki wyglądała straszliwie. Pocięta, pokrwawiona, zapewne na zawsze oszpecona. Co więcej, Laura ledwie co słyszała. Moc ducha bólu poraniła jej bębenki w uszach. Uczyniła z niej prawie głuchą kobietę.

Nathan rzucił się po ciemku na rumowisko. Odrzucał na bok kolejne kawałki gruzu, pracując na hyperadrenalinie, niczym humanoidalna maszyna górnicza. Szybko jednak zorientował się, że jego działania nie mają sensu. Nawet jeżeli odrzuci jeden kawałek, to odrzucając nie ten co trzeba, powodował kolejne zapadnięcia się korytarza.

- Zbyt niestabilne – powiedział Irol, który próbował pomóc egzekutorowi, ale bez rezultatu. – Przynajmniej ten dupek pozostał po drugiej stronie. Razem z demonem.

Żart wypadł kiepsko.

Emma w końcu miała chwilę na przyjrzenie się tatuażowi na plecach Prokopova. Przeszył ją zimny dreszcz, kiedy zrozumiała, co widzi.

To było dzieło sztuki. Prawdziwe arcydzieło okultystycznej precyzji. Nieskończony krąg. Coś, jakby punkt łączący Dominium Strachu w Piekle – wylęgarnię Chimer i im podobnych demonicznych pomiotów - z ciałem Prokopova. Ktokolwiek zrobił ten tatuaż, był cholernym geniuszem złej magii. Nie tylko posiadał mroczną wiedzę na godnym pozazdroszczenia poziomie, ale też miał talent, który zmieniał ją w chodzący pentakl przywołania. Co więcej, wcale nie tatuaż był sercem do zagadki. Czy też raczej inny tatuaż. Drugi. Mniej widoczny. Ukryty pod pierwszym, zrobionym zapewne dla zmyłki.

Laura narzuciła swoją moc Bezcielesnemu. Wzbudziła jego gniew, czując, jak rany na twarzy i przedramionach rozwierają się szerzej, a potem rzuciła ducha przeciwko demonowi.

Dla Bezcielesnego kupa gruzu nie stanowiła problemu ani przeszkody. Przeszedł przez nią, jakby tony gruzu nie były najmniejszą przeszkodą. Laura prowadziła go, podsycała jego gniew. A po chwili pojęła, jak to jest, gdy jamnikiem szczuje się ogromnego, wściekłego pitbulla. Bezcielesny zdążył tylko raz użyć swej mocy na tym, na którym kazała mu to uczynić, a potem Laura poczuła ... jak moc demona rozrywa ducha na strzępy, jak pozbawia go tej resztki nie-życia, jakie ten posiadał. Wściekłość demona uderzyła w nekromantkę, powodując dodatkowy krwotok z nosa. Nagle unicestwienie kontrolowanego ducha pozbawiło ją resztki sił witalnych. Mogła jedynie usiąść i odpoczywać, czując, że jeszcze jedna podobna próba i wyląduje na dłuższy czas w szpitalu, o ile ją przeżyje.

- Mam – Max Topper ucieszył się głośno. – Przywarł rękoma do podłogi, wypowiedział kilka mocnych słów, i ... podłoga sali tortur zawaliła się pod nim z trzaskiem.

Emma miała szczęście, ale Prokopov zdecydowanie mniej.

Kiedy runęła podłoga, Fantomka była poza miejscem wypadku, ale czarownik nie.

Kiedy przebrzmiał rumor i Emma zerknęła w dół ujrzała kilka metrów pod sobą, w czerwonym świetle lamp oświetlających katownię, rumowisko gruzów i leżących na nim bez ruchu Toppera i Prokopova.

Moc Maxa dosłownie wyrwała dziurę w ziemi, do skrytych kilka metrów głębiej tuneli. Wyraźnie wyczuwała smród zatęchłych, zawilgoconych piwnic.

- Co się stało? – w wejściu pojawiła się zdezorientowana twarz wszędobylskiego Irola.

Prokopov na dole poruszył się wyraźnie, lecz Topper nadal nie dawał znaku życia. Z góry Emma wyraźnie zauważyła, ze jedna z nóg jej przyjaciela znajduje się pod stertą gruzu.


WSZYSCY


Duch Miasta wstał z miejsca, w którym siedział. Odłożył gazetę. Nie spieszył się. Poczuł śmierć jednego ze swoich nieświadomych obrońców. Kolejnego Poczuł, że reszta nadal jest zbyt daleko, by pomóc mu w jego walce. Zagubiona. Zdezorientowana. Nie wiedząca, w jakiej grze przyszło im zagrać.

Duch Miasta zamknął oczy.

Gwałtowny podmuch wiatru wyszarpnął gazetę z jego rąk.

Kartusz papieru poszybował w stronę Osi. Zetknął się z nią i zapłonął.

Duch Miasta zamknął oczy i uwolnił swoją moc. Delikatnie, ale mniej subtelnie, niż zazwyczaj.

Pociągnął, popchnął, uderzył, opóźnił, przyśpieszył z trwogą zauważając, jak wielu otacza go wrogów i jak niewielu sojuszników.

Ale Duch Miasta nie poddawał się. Już kiedyś, podczas Drugiej Wojny Światowej, ocaliła go przed zniszczeniem ze strony nazistów mniejsza grupka dzielnych ludzi.

Walka dopiero się zaczynała. A on, Duch Miasta, nie poddawał się nigdy.

Usiadł na ławce i zaczął karmić gołębie, nie przerywając jednak swojej wszechpotężnej magii i wsłuchując się w echa wybuchów i toczonych wszędzie wokół walk.

Figury poruszały się po skomplikowanej, podzielonej na małe fragmenty mapie.


Gra powoli wkraczała w finalną fazę. I nic, ani nikt już nie mogło tego powstrzymać.
 
Armiel jest offline