Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-07-2012, 15:47   #281
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Przeładował obrzyna i schował broń za pas. Podszedł do nieruchomego już ciała byłego egzekutora. Nie miał wątpliwości że strzał był śmiertelny, sprawdził jednak tętno na szyi. Obszukał dokładnie kieszenie Firebridge’a zabierając portfel i kilka osobistych drobiazgów. Sztyletem odciął kosmyk włosów egzekutora i schował go do kieszeni. Miał materiał dla egzorcystów, pora wracać. Akcja zawiodła na całej linii. Mieli dowiedzieć się coś o eksplozji zielonoustych Pianek, a w zamian za to nie zapobiegli sprowadzeniu kolejnej plagi na Londyn.

Łak pojawił się bezszelestnie. Spojrzał na trupa i pokazał ręką korytarz za nim. Poprowadził Trisketta przez lekko nadszarpnięty atakiem artylerii tunel do sali, głębiej pod ziemią. Przypominała betonowy sarkofag i w rzeczywistości nim była. Gary zobaczył pięć trumien. Gniazdo Kantyka. Egzekutor gwizdnął cicho z podziwem. Tytanowe płyty, mechaniczne zamki blokowane od wewnątrz. Zwykle kiedy wybierał się w odwiedziny z Nakazem za pazuchą do takich miejsc miał ze sobą palnik, ale temu acetylenowy płomień by nie poradził. Cztery czarne,jakby nieco skromniejsze i jedna królewska biała trumna na prostych podniesieniach z żelazobetonu. Żeby zaszkodzić temu gniazdu ostrzałem artyleryjskim, pocisk musiałby trafić bezpośrednio w komorę i mieć wystarczająco energii by przebić stropy i sufity i jebnąć dopiero tutaj.
Triskett uważnie obserwował Sandera podczas otwierania zabezpieczeń, łak cały czas wydawał mu się dziwny w swoim zachowaniu. Złodzieje ciał nie byli tacy rzadcy a demon przejmujący ludzi spotkał całkiem niedawno. Sander jednak pewnie otwierał zamki, wiedział doskonale gdzie znajdują się zabezpieczenia, zarówno te magiczne jak i zwykłe. Nie rozglądał się niepewnie, wiedział że łak nie był to po raz pierwszy. Paranoja rozwijała się pięknie, ale Gary nie powstrzymywał jej i egzekutorska adrenalina szumiała rzeczką w jego żyłach.
- No. Sami nie damy rady. Wołaj kolegów, wszystkich trumien nie wyniesiemy. Tak w ogóle to kto w nich siedzi obok Kantyka? – zerknął na tą większą białą trumnę. Łak nie odpowiedział i ruszył po schodach do góry.
Triskett zaklął pod nosem. Świetnie. Zaraz ich tu będzie więcej.
Miał już podejść do drzwi i przygotować się na ich przyjęcie, kiedy zerknął na jedną z czarnych trumien i aż zadrżał od mocy którą emanowała. Podszedł bliżej i położył rękę. Włoski podniosły się na przedramieniu w jednej chwili a system ostrzegawczy włączył syrenę.
Cwaniaczek z pana Barona. Łypnął okiem na białą trumnę. Podpucha na wybebeszenie której można było stracić wiele czasu. Triskett zaczął się zastanawiać co dalej. Wszystko nie trzymało się kupy. Poszatkowane, bez żadnego wglądu w większy obraz. Najpierw Carringtonowa, która zniknęła jak kamfora. Nie usłyszeli o niej ani słowa. O niej,o wysuszonych łapach w samochodzie. Po co to wszystko było? Potem facet w Reflexie, potem demon na dachu, a teraz to. Seria przypadkowych scenek z którymi nie wiedział co zrobić dalej. Działania pozoracyjne, zasłona dymna, a chaos wokół narastał. Miał wrażenie że ta cała mapa i rozłożenie miejsc w których działy się te cholerne czary też było nieistotne. Przypadkowe. Bez sensu. Z zimną krwią zabił bezbronnego człowieka, może choć to na coś się przyda. Dotrzeć do MRu i zdać Irolowi raport a potem odnaleźć Lolę, może już wyszła ze szpitala. Egzekutorski organizm poczuł się zmęczony. I to nawet nie to, że jechał na soczku z gumijagód już tak długo bez porządnego posiłku. To coś innego.

Wrócili, słyszał wyraźnie pięć osób. Zdziwił się nieco kiedy zrozumiał że jeden zestaw obcasów na betonowym korytarzu należy do kobiety.
- Cześć. - Triskett odpalił fajka i spojrzał na Ninję. Na razie nie było jak pogadać swobodniej z tym całym tałatajstwem Kantykowym. A Deidre sporo wiedziała, na przykład wiedziała że przed nimi do bunkra wszedł Xaraf, rozpoznała go i nazwała po imieniu. A to powodowało, że Gary miał ochotę zadać jej parę pytań. Może nie w taki sposób jak Firebridge’owi, ale Ninja też nie była z nim szczera.
No ale na jej widok się ucieszył. Podobał mu się jej nazwijmy to sposób działania. A to że chciała aby on spieprzał z Xarafem na plecach go rozczulił niemalże.
- Bierzmy się do roboty. Pora się zawijać z Rewiru.
- Wydaje mi się, że Kantyk jest bezpieczniejszy tutaj, na dole - zasugerowała Egzekutorka - Wojsko prowadzi ciężki ostrzał kilku pobliskich kwartałów. Sander. Zostaw tutaj sługi barona, a sam przeprowadź nas na czuję MRu, tak jak prosiłam wcześniej.
Deidre spojrzała na Gary’ego.
- Kto zdjął Xarafa?
- No jak stropy wytrzymają to jest dobry pomysł. Zresztą kupa gruzu nie zaszkodzi chyba panu baronowi. Najwyżej najmiecie potem paru zombie z łopatami na wykopki. - Wcale nie mówił tego sarkastycznie. Chciał jak najszybciej dotrzeć na Canal Street do swojego nadal oficjonalnego pracodawcy. Nie wiedział nawet jak jest z tą całą Agencją po śmierci Angeli.
- Ja. - odpowiedział krótko Deidre.
- Rozumiem. Troszkę szkoda. Ale zasłużył sobie.
Zamilkła na moment.
- Na górze straszny pierdolnik. Tych krukomorfów jest coraz więcej. Mnożą się z cholerną łatwością. Nasi rozpierdzielili dwa mosty. Durnie. Przecież one potrafią szybować, na krótkie dystanse ale jednak. Musimy się przedostać do punktu kontaktowego. Będzie ciężko.
- Ołów i srebro na nie nie działają. Nawet przechrzczone przez siostrzyczkę voodoo. Sprawdziłem. Ostrzał artyleryjski w ciągle zamieszkały Rewir tylko dostarcza im więcej i więcej ciał do zasiedlenia. - Deidre o tym wiedziała, ale mówił na użytek łaka. Coś był jemu i jego kolegom winien.
Wyciągnął kuty na zimno żelazny farbain-sykes i bliźniaczy sztylet z brązu.
- Jak się tu znalazłaś? - Zapytał jeszcze. Jak uciekali on skupiał na sobie uwagę i to jego dopadł przydupas Nemein. Kruków nie było tak dużo. No ale ją obciążał balast w postaci Xarafa. To był od początku błąd.
- Nie udało mi się przebić. Wszędzie roiło się od tego tałatajsta. Ulice to istne piekło.
- Panie Sander, musimy dostać się do MRu. To wasz teren, na pewno może pan podpowiedzieć jakąś alternatywną dorgę niż bieg z przeszkodami aż do Tamizy.
- Mogę spróbować poszukać wam przewodnika. Ale to chwilę potrwa.
Gary zerknął na Ninję. Skoro nie przedarła się i widziała chyba więcej niż on to warto zwiększyć szanse i poczekać.
- Byłbym wdzięczny. Zależy nam na czasie.
 
Harard jest offline  
Stary 16-07-2012, 12:13   #282
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Scott odwzajemnił spojrzenie w oczy Żagwi. Nie miał zamiaru uciekać. Miał już dość podkulania ogon pod siebie a odkąd trafił do grupy “Trójkąt” to prawie w kazdej sytuacji musiał ratowac sie ucieczką. Zawsze jak gdzies wkładali swoją noge to okazywało się, że to ogródek jakiejś potęgi i trzeba było zawijać się z niego bądź stąpać po nim jak pod jakimś polu minowym.
A może był po prostu tchórzem? Jak ta sytuacja w piwnicy z diabelskim pomiotem? Przysypiał na lekcjach i chyba nie do końca miał pojęcie komu może dokopać a komu nie.

- A mamy go jakoś szanse zabić... odesłać? Spowolnić? - Scott poprawił pytanie nie odwracajac wzroku od Wirgina.

Nie miał zamiaru zostawiac juz nikogo za sobą jak GSRa w tej przeklętej piwnicy i pietro wyżej w kryjowce Chimery kiedy zostawił GSRy wyciagajać najpierw Laure.

- Właź do środka - warknął Wirgin. - Przeszkadzasz mi tutaj.

Krótka wymiana zdań podczas której demon nie stał, lecz pokonał kilka kolejnych kroków. Scott widział jego wypełnione ogniem oczy i dym unoszący się z nosa i ust
No i Nathan tyle się stawiał. Normalnie bycza kuźka. Nie ma co.
Nie miał zamiaru więcej dyskutować. Pan Żelazny o oczach za które wygrałby wszelkie plebiscyty u pań lubiacych, tych nie do końca dobrych charakterników, wiedział lepiej. Wyglądał na takiego co to nie jednego demona wciągnał nosem i wypuścił… sami się domyślcie którędy. Zapewne sam władca piekieł omijał go szerokim łukiem kłaniajac mu się w pas.
Nathan wzruszył ramionami i wlazł do korytarza sunąc po nim prawie na czworaka. O demonach wiedział tyle co nic więc nie będzie przeszkadzał w pracy Mistrzowi Cechu.
Wróć. Wiedział, że istnieją i są potężne ale nawet jako Egzekutor nie wiedział jak im przeszkodzić, jak im zagrozić. Jak wsadzić ciernia wdupę by bolało.
Korytarz był wąski. Szybkie poruszanie w nim było znacznie utrudnione, ale wysportowany Nathan nie miał z tym problemów. Szybko przedostał się przez wąski korytarz i stal się świadkiem niecodziennej sceny.
Natknął się na opukującego i macającego ściany Irola w półblasku światła ze znajdujacej się za plecami Nathana Sali bilardowej oraz świata z katowni do której Irol blokował Egzekutorowi drogę.

- To co robisz.. – Scott spojrzał za siebie - nie napawa optymizmem do tego czy znaleźliście wyjście? Nie chcę cię martwic Irol, ale jak Ice-man polegnie to demon usmaży nas tutaj jednym pierdnięciem.

- Sól lub żelazo!? – posłyszał Scott z katowni - Ma ktoś!?

Taaaa jasne i trochę pieprzu też mam” – pomyślał wkurwiony na swoje uzbrojenie
Irol przerwał swoją czynność i ruszył w kierunku Sali w której znajdowała się reszta. Scott też zrobił kilka kroków ale tylko tyle bo zaraz korytarz zablokowała Laura, którą Irol wepchnął do niego po ataku Bezcielesnego.

- Pomóż mi, Emma! – wrzeszczał przy tym. Zatem i tutaj zaczynało się robić nieciekawie. Scott jeszcze nie do końca wiedział dlaczego ale do jasnej cholery nie mógł się dostać do katowni bo blokowali mu przejście.
Potem był wrzask Emmy do Toopera. Po nim usłyszał jakiś rumor, trzask pękających ścian, sypiących się cegieł, ryki i wrzaski z miejsca, gdzie został Wirgin po tym jak wepchnał latynoskę.
Cholera
Ugrzązł w tunelu i nic nie zapowiadało by miał się z niego uwolnić. Z jednej strony niezbyt duża salka ze stołem bilardowym, w której miotał się demon i wkurwiona Żagiew. Z drugiej strony jakieś problemy w tez niezbyt dużej sali jak ją zdazył Nathan ocenić zza pleców Laury.
Poranionej Laury!!
Z jednej strony źle i z drugiej niedobrze a Nathan pośrodku niczym jakaś szmata, która zablokowała drożność rury.

- Irol co się tam dzieje?! - Egzekutor podczłapał tak blisko jak tylko mógł.

- Kurwa, kurwa, kurwa – wyrzucała z siebie Laura będąc w jakimś amoku.

Tymczasem na korytarzu robiło się coraz głośniej. Cokolwiek Żagiew i demon wyczyniali w sali ze stołem bilardowym, czynili przy tym nielichy hałas. Irol doskoczył do Laury, zaczął badać jej rany i ja pocieszać.

- … Widzę, że ten bezcieleśniak jest silny, skoro go nie przejęłaś…

- Bezcielesny… - sapnął Scott
Tylko tego mu było trzeba. Demon, Bezcielesny i ciasny korytarz mieszczący ledwo co krasnoluda. Super

Irol zerknął na Nathana.
- Mamy ducha w sali tortur. Gniewny jak następca królowej Elżbiety.

Ten wzruszył ramionami
- Nie mam broni wiec nie mogę zbytnio pomóc chyba że Przezroczysty się mnie po prostu wystraszy - ironizował będąc bezsilnym
- Lauro – zwrócił się do byłej policjantki - wiem że to ciężkie ale spróbuj jeszcze raz narzucić mu swoją wolę. Obiecaj mu zemstę. Co tam tylko chce. Przezroczyści zawsze tego chcą. Jak już go zwiążesz to spuść go na tego demona wmawiając że on za tym stoi.

Laura skinęła głową
- Ok – rzekła tylko i skupiła swoją moc przymrużajac oczy

- Już po was. Sargatanas pożre was i wypluje tylko kości – Scott posłyszał głos Prokopova - Zadarliście nie z tymi, co trzeba, kurwy.

Emma cos mu odpowiedziała ale tego Scott już nie słyszał bo od strony sali ze stołem bilardowym dało się słyszeć huk, a potem zapanowała gwałtowna cisza. Dopiero po kilku chwilach dotarło do nich, że ... korytarz, którym tutaj dotarli, został zawalony odcinając im wyjście i jedno ze źródeł światła

- Szlag – podsumował to Nathan kiedy jego położenie z każdą chwilą było coraz gorsze

Prokopova wybuchnał szaleńczym śmiechem.
- Wszyscy tutaj zdechniemy. Wszycy. Jednakowo

Wziął się cholernik za wróżbiarstwo

Laura starła krew z twarzy i weszła spowrotem do sali tortur

- Irol! – krzyknal Scott - dajcie mi jakies swiatlo to zaczne odgruzowywac. Nie mam zamiaru zdychac w tej ciasnej dziurze
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 16-07-2012, 19:53   #283
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Nasza sytuacja nie mogła być taka najgorsza. Max otworzył przejście dalej. Weszliśmy do kolejnego pomieszczenia. Nasza sytuacja okazała się jednak jedną z tych najgorszych. Cholerni Czarnoksiężnicy nie zostawili sobie drogi ucieczki. Pieprzeni kamikaze prosili się o kłopoty a teraz przez ich brak zapobiegliwości także i my znaleźliśmy się w szambie.

Oprócz braku widocznego przejścia spod sufitu zerkał na nas pogrążony w swoim bólu i krzywdzie Bezcielesny.

- Nieźle z deszczu pod rynnę – stwierdziła Morales.

Pewnie miało to brzmieć sarkastycznie, ale zabrzmiało bardziej płaczliwie. Ona jednak raczej nie powinna obawiać się duchów, więc miała zapewne na myśli fakt, że byliśmy odcięci bez dalszej możliwości ucieczki. Popchnęłam Czarownika do przodu tak żeby wszedł do środka tej katowni i od razu zwróciłam się do Toppera.

- Jest przejście dalej czy to ślepy zaułek? – Musieliśmy wiedzieć, na czym staliśmy żeby móc pomyśleć, co robić dalej.

- Nic nie wyczuwam - odpowiedział Topper. - To chyba miejsce rytualnych zbrodni. Musieli jakoś pozbywać się ciał. Resztek. Czegokolwiek. Gdzieś musi coś być. Dajcie mi chwilę.

Max zaczął obmacywać ściany pomieszczenia a Bezcielesny na górze otworzył szeroko usta i bryzgnął z nich krwią. Prawie udało mi się przed nią uskoczyć.

- Nie podoba mi się on - mruknął Topper. - Dziewczyny. Potraficie się nim jakoś zająć?

- To raczej robota dla Morales – wzruszyłam pokrytymi czerwoną cieczą ramionami - Max, jeśli nie ma stąd innego wyjścia to będziemy musieli wyjść tam - wskazałam kciukiem tunel, którym tutaj przyszliśmy - i odciągnąć demona i jego pomagierów.

Nekromantka skupiła swoją uwagę na widmie, Max dalej obszukiwał katownię a Irol gdzieś mi zniknął. Musiał wleźć z powrotem do tunelu. Sama chciałam się tam władować żeby ostrzec Scotta i Irona, że ta droga prawdopodobnie okazała się ślepym zaułkiem, ale Irol mnie w tym wyprzedził. Jak widać był pierwszy chętny do pełzania w tunelach. Rozejrzałam się po katowni. Co mi pozostało do roboty? Mogłam porzucać czymś w ducha żeby go powkurzać, poprzeszkadzać Topperowi pytając, co pięć sekund czy coś znalazł albo zacząć już wstęp do przesłuchania Prokopova polegający na skopaniu Czarownika. Tyle opcji i którą z nich miałam wybrać?

Westchnęłam. Laura i Max robili to, w czym byli najlepsi i najlepiej było pozostawić ich w spokoju. Topper swoim krasnoludzim nochalem obwąchiwał pomieszczenie szukając tajnych przejść, ukrytych drzwi i tym podobnych rzeczy a Morales jak zauważyłam stanęła naprzeciw Bezcielesnego, żeby się z nim zmierzyć. W tej sytuacji pozostało mi do roboty jedynie pilnowanie Prokopova. Postanowiłam, zatem połączyć rolę strażnika i okultysty. Nakazałam Czarownikowi usiąść po turecku na podłodze, wykręciłam mu ręce do tyłu i skułam własnymi kajdankami, do których posiadałam klucze i w razie, czego mogłam go z nich szybko rozkuć. Nie wiedziałam czy w obecnej sytuacji skuwanie Prokopova było rozsądne, ale obawiałam się, że w przeciwnym wypadku mógłby wykręcić jakiś numer.
Usiadłam za Czarownikiem żeby zabrać się za studiowanie tatuażu Prokopova i spróbować znaleźć wyjaśnienie, dlaczego Chimera nie odeszła z tego świata po przerwaniu Kręgu.
Cały czas coś mnie w tym rysunku niepokoiło, ale ledwie położyłam dłonie na plecach Prokopova to niemal równocześnie poczułam nieprzyjemne sensacje docierające gdzieś z boku. Spojrzałam w kąt sali. Jeśli zamiarem Morales było wkurwienie Bezcielesnego to szło jej znakomicie. Duch zaczął odciskać własne pietno na tym niewielkim pomieszczeniu. Poczułam smak krwi w ustach i jej zapach nie tylko z własnych ochlapanych przez widmo ramion, ale ze wszystkich stron. Wyczułam echo tortury, jaką zadano człowiekowi, którym niegdyś był ten Bezcielesny. Zrobiło mi się go żal. Naprawdę żal. Nigdy nie odczuwałam nienawiści do Bezcielesnych. One był inne niż reszta całego tego bałaganu związanego z Nieumarłymi. One cierpiały, tak prawdziwie. Nie kłamały. Nie oszukiwały. Pogubiły się w drodze na tamtą stronę. Szukały zrozumienia, zemsty, ostatniej szansy. Ciężko było stanąć przeciwko nim, bo zwykle im kibicowałam.


- Sól lub żelazo!? - Wykrzyknął Topper nie przerywając oględzin sali. - Ma ktoś!?

Wyrwało mnie to z zamyślenia. Zobaczyłam jak Irol wyprowadzał z pomieszczenia krwawiącą i słaniającą się na nogach Nekromantkę.

- Pomóż mi, Emma! – Wrzasnął Max.

Usłyszałam jak Prokopov zaczął coś nucić pod nosem. Czarownik robił chyba to, co najwyraźniej nie wyszło Wiedźmie. Chciał sięgnąć swoją mocą po Bezcielesnego.

Zaklęłam pod nosem. Znowu nie mogłam się przyjrzeć dokładnie plecom Prokopova. Gdybym była paranoiczką zaczęłabym podejrzewać, że ktoś specjalnie odciągał mnie od tego tatuażu i rozwiązania zagadki Chimery. Ale zaraz, przecież byłam paranoiczką a zatem to rzeczywiście musiało być celowe działanie. Wyszarpnęłam z pochewki na lewej łydce sztylet ze skuwanego na zimno żelaza. Przeznaczony był na istoty Faerie, ale w razie, czego mógł posłużyć do rozproszenia na jakiś czas energii Bezcielesnego. Podniosłam się do pionu i wyładowałam swoją złość na mamroczącym Czarowniku kopiąc go w nerki i wytrącając z koncentracji. Po moim ciosie Prokopov przestał koncentrować się na Bezcielesnym i zgiął się w pół, łapiąc spazmatycznie oddech. Zbliżyłam się do wściekłego ducha.

- Max! Jak nie trafię, skoryguj!- Krzycząc to cisnęłam sztyletem w manifestujące się widmo.

Wyjątkowo nie spudłowałam i Topper nie musiał teleportować sztyletu żeby po mnie poprawiać. Zresztą nawet nie wiedziałam czy nadal miał moce Żagwi teleportera po tej małej przygodzie z zamianą ciał.

- Tutaj coś jest. - Max klęczał teraz na ziemi.

Sztylet podziałał na Bezcielesnego, bo duch stracił znaczną część swojej zmanifestowanej powłoki. Reszta jego istoty spłynęła w dół i zaatakowała Czarownika. Akurat jemu dostało się pewnie zasłużenie, ale nie mogłam pozwolić żeby mi Bezcielesny uciszył kogoś, kogo potrzebowaliśmy przesłuchać. Szarpnęłam Prokopova za ramię i pociągnęłam go po posadzce w stronę Toppera. Duch zostawił już na jego nagim ciele czerwone szramy.

- Jak nie chcesz żeby cię ten duch wpierdzielił to lepiej zacznij gadać jak stąd zwiać - wysapałam przeciągając go do Maxa.

Wyciągnęłam Prokopova poza zasięg działania widma, ale duch materializował się na nowo i tym razem chyba miała zamiar walnąć Czarownika swoją pełną mocą. Prokopov jednak nadal nie zamierzał współpracować. Max zaśmiał się dźwięcznie a potem zaklął.

- Kratka ściekowa. Zasuwana i chyba za mała nawet dla mnie. Szlag.

Prokopov zachichotał wypluwając krew. Wreszcie postanowił otworzyć wredna gębę.
- Już po was. Sargatanas pożre was i wypluje tylko kości. - Zaszydził.
- Zadarliście nie z tymi, co trzeba, kurwy.

- Nieładnie panie Prokopov - pokręciłam głową zdegustowana - mówić tak w obecności damy.

Od strony sali ze stołem bilardowym walnęło naprawdę solidnie. Po okropnym huku zapanowała gwałtowna cisza. Chyba korytarz, którym tutaj dotarliśmy został zawalony odcinając nam wyjście.

Odpowiedzią Prokopova był szaleńczy śmiech.
- Wszyscy tutaj zdechniemy. Wszyscy. Jednakowo.

Jego wkład do rozmowy był mało sensowny i kusiło mnie żeby potraktować go paralizatorem. Na razie jedyną przydatną rzeczą, jaką powiedział było imię demona, który nas zaatakował. Oczywiście pod warunkiem, że nie skłamał. Spojrzałam na Maxa. Mieliśmy kilka palących problemów, które trzeba było rozwiązać. Pierwszym z nich był duch. Zamierzałam się za niego zabrać, ale do pomieszczenia weszła Laura i znowu natarła na Bezcielesnego. Oby tym razem jej się udało.

Druga sprawa to odcięty korytarz i demon na jego końcu. Słyszałam tuż pod drzwiami katowni niski głos Scotta, ale ani razu nie doleciał do mnie głos Irona. Żagiew został odcięty po drugiej stronie z demonem. Niedobrze. Z Wirgilla był kawał drania, ale jak długo mógł radzić sobie sam z Sargatanasem? Zapewne niezbyt długo.

- Max, otwórz tę kratkę i sprawdź czy rzeczywiście nie dasz rady w nią wleźć. Jak nie to szukaj dalej, może jeszcze coś tutaj jest. Jak nie to będziemy musieli wymyślić jeszcze coś innego. Czy teleporterzy mogą przenosić tylko obiekty nieożywione czy mogą teleportować żywą istotę?

- Ja tylko nieożywione.

- Znaczy, że musimy wymyślić coś innego.

Pytanie tylko co?
 

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 16-07-2012 o 22:58.
Ravanesh jest offline  
Stary 16-07-2012, 22:28   #284
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
KOT


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4rsx98UquzI&feature=related[/MEDIA]

Londyn i demon zmierzyli się ze sobą.
Można by rzec w epickim starciu. Walce dobra i zła, gdyby w tej opowieści sitniało coś takiego, jak dobro.

Kot – Duch Miasta – wierzył w zwycięstwo. Wierzył w swoje zapomniane moce. Uśpione.

Ostre jak brzytwy pazury wbiły się głęboko w ciało przeciwnika. Szarpały mięcho i żywą tkankę. Wyrywały kawałki krwawiącego ciała.

Krew – gęsta i ludzka – płynęła wartkim strumieniem, rozbryzgiwała się wokół, zachlapując zapomniany strych. Pełna kłów paszcza zgruchotała jedną rękę ciała, w którym skrył się demon. Kolejne zaciśnięcie szczęk i ramię, kruche i całkowicie ludzkie, zostało oderwane od reszty ciała.

Okaleczony demon nadal był jednak groźnym przeciwnikiem. Mimo poważnych ran udało mu się zrzucić rozszalałego Kota z siebie. Pięść zatoczyła łuk i trafiła nekomate w podbródek, posyłając na przeciwległą ścianę. Cielsko bestii rozwaliło cegły i strych przez chwilę wypełnił rdzawy pył. Pyl, z którego niczym nakręcona sprężyna szału, wyprysnął czarny, dwuogonisaty kształt.

Ale tym razem demon był już gotowy na spotkanie przeciwnika. Wyrwana z pobliskiej ściany deska złamała się na cielsku Kota z siłą, która znów posłała zmiennokształtnego w bok, na kolejną ścianę.

Safatorael był niczym wcielony szał. Nim Kot poderwał się z ziemi demon już był przy nim. Jedyną dłonią złapał za żuchwę zwierzęcia i oderwał ją z trzaskiem. Pazury Kota w tym samym ułamku sekundy jednak oderwały ludzkiemu nosicielowi pół twarzy.

Oba demoniczne byty odskoczyły od siebie brocząc krwią.

Na kolejny ułamek sekundy, by za chwilę doskoczyć do siebie w szaleńczej próbie zmazania jeden drugiego z tego świata.

Dwie dzikie bestie. Zrodzone w piekłach, jakich wielu ludzi nie potrafiło sobie nawet uzmysłowić. Nieczułe na ból. Nie zważające na otrzymywane rany, w ukradzionych śmiertelnikach ciałach.

W pewnym momencie zwarte w śmiertelnym uścisku bestie przebiły ścianę kamienicy i z wysokości strychu wypadły nie przerywając walki nawet na chwilę

Ciała zderzyły się z betonem. Kości pękły, ale i to nie zakończyło starcia tytanów.

Kot wykorzystał moment pierwszy wyrywając pazurami gardło Safatoraela, lecz w tej samej sekundzie ręka demona, nczym ostrze, przebiła jamę brzuszną nekomaty i znalazła drogę do jego serca.

Gwałtowne szarpnięcie i Kot został pozbawiony życia.

Poharatane ciało Shaya Keana nie miało jednak już szans na przetrwanie. Odniosło zbyt wiele zniszczeń w szaleńczym ataku Kota. Po chwili pozbawiony demonicznej woli trup spoczął niespełna pół kroku od pokonanego wroga.

Safatorael – jeden z przyzwanych na Konwergencję demonów, jeden z faworytów krwawej gry – odpadł z rozgrywki pokonany przez siłę, którą zlekceważył.



GARY TRISKETT

Krotka wymiana spojrzeń z Deidre, sprawdzenie broni i ruszyli po schodach na górę. Obojętnie, nawet nie spoglądając w stronę byłego regulatora, minęli ciało Xarafa.

Dla nich był wrogiem. Zginął jak wróg. Sam sobie winny tego, że nie potrafił dobrze wybrać strony, po której się opowiedział. Bo niekiedy zło i dobro różnią się jedynie kolorem pionków na szachownicy. Niczym więcej.

Schody z piwnic wyprowadziły ich na górę, do jakiś pomieszczeń. Gdzieś niedaleko coś się paliło, bo wyraźnie wyczuwali charakterystyczny smród.

Po głowie Garyego galopowały setki niespokojnych myśli. Nic tutaj nie pasowało. Układanka sypała się, jak domek z kart. Nic nie trzymało się w niej kupy. Albo on miał zbyt wąską percepcję. Zbyt mało wiedział.

Znaleźli się w jakiś magazynach. Kegi po piwie, metalowe beczki, skrzynki, paczki – to był magazyn jakiegoś pubu. Z tego co Gary wiedział baron Kantyk miał pod sobą kilkanaście nocnych lokali. Znanych w całym Rewirze klubów ze striptizem dla spragnionych fangbangerów obojga płci.

Deidre zatrzymała się na moment pośród tych dóbr, sięgnęła po jedną z butelek i otworzyła ją rozbijając szyjkę o ścianę. Spienione piwo, nie zwracając uwagi na ewentualne kawałki szkieł, wlała sobie do gardła.

Z magazynu mogli wyjść prosto na zawalony gruzem dziedziniec, bowiem ostrzał artyleryjski rozwalił doszczętnie jedną ze ścian magazynu.

Sander przywołał do siebie jednego ze swoich pomocników – niewysokiego chłopaczka o wystających siekaczach i rudych włosach. Loup – garou. Bez wątpienia opętana wiewiórka. kurwa. Coraz zabawniej.

- To jest Matti – Sander nie tracił czasu. – Zna przejścia i postara się was przeprowadzić do posterunku waszych z MRu.

Matti wyglądał na nieźle spietranego.


- Musimy unikać otwartych przestrzeni - powiedział. – Dwa najbliższe mosty zostały zburzone. Najbliższe wyjście z Rewiru jest jakieś półtorej mili stąd. Damy radę?

Znak zapytania wyraźnie wyczuwalny w ostatnim zdaniu zaniepokoił Gary’ego. Deidre wyglądała jednak na spokojną.

- Gotowi? – Matti zapytał z nadzieją, że odpowiedzą „nie”. Ale się zawiódł.

Po chwil dwójka egzekutorów MR-u prowadzona przez Zmiennokształtnego ożywieńca, sługę wampirzego barona, opuściła częściowo zniszczony budynek i ruszyła za Mattim.

To, co czekało ich na ulicach można było określić jednym, jakże pięknie trafionym słowem „chaos”.

Niektóre budynki płonęły. Inne zamieniły się w gruzowiska i rudery. Cały kwartał wyraźnie ucierpiał od ostrzału z dział.

To, kurwa, wyglądało jak regularna woja. – pomyślał Gary i miał rację.

W tej jednej chwili, jeśli nawet przez moment żałował strzału w głowę Xarafa, to przestał. Nie było bowiem wątpliwości, że ten zgrywający twardziela były regulator ponosi znaczną część odpowiedzialności za zniszczenia i śmierć, jakie teraz spadły na Rewir.

- Są – Matti przykucnął za jakąś kupą gruzów i wskazał dłonią jakieś ciemne kształty. Doskonale znane obojgu prowadzonym przez niego śmiertelnikom.

Kruki. Setki czarnych, widmowych kruków szybujących na niebie, kilka przecznic od nich. To właśnie w to miejsce waliły działa, a od ich kanonady ziemia trzęsła się pod ich stopami, a huk eksplozji nie pozwalał na rozmowę inaczej niż krzykiem.

Deidre przez chwilę przyglądała się z ponurą miną kłębowisku widmowych ptaszydeł.

- Zmiana planów, Gary – nachyliła się nad uchem kompana. – Zobaczę, co tam się dzieje. Ty idź z Mattim do naszych. Zobacz, kto stal za plecami Xarafa. Namierz skurwiela, może będzie wiedział, jak powstrzymać tą kruczą pizdę.

Gniew kipiał z oczu dziwnej egzekutorki, a Gary znów miał wrażenie, że dziewczyna urosła. Nawet Matti musiał coś wyczuć, bo bardziej przywarł do swojej sterty gruzów.

- Jeśli to przeżyjemy, a ty nie zawalisz, Gary – Deidre spojrzała na Trisketta, a jej tęczówki zmieniły barwę na czerwień – to masz u mnie najlepszy seks w swoim całym życiu. Obiecuję.

Potem spięła się, wyskoczyła na kilka stóp w górę i niczym pantera pomknęła w rumowiska.

- Nie wiedziałem, że po stronie Hyclów robią demony – wyjęczał Wiewiór, gdy Deidre znikła w pobliskich gruzowiskach.

Huk eksplozji przywołał Garyego do rzeczywistości.


LAURA MORALES, EMMA HARCOURT, NATHAN SCOTT


Byli uwięzieni w podziemnej celi pod „Czarną Syreną”. Z Bezcielesnym, którego Laura ponownie próbował przejąć.

Twarz nekormantki wyglądała straszliwie. Pocięta, pokrwawiona, zapewne na zawsze oszpecona. Co więcej, Laura ledwie co słyszała. Moc ducha bólu poraniła jej bębenki w uszach. Uczyniła z niej prawie głuchą kobietę.

Nathan rzucił się po ciemku na rumowisko. Odrzucał na bok kolejne kawałki gruzu, pracując na hyperadrenalinie, niczym humanoidalna maszyna górnicza. Szybko jednak zorientował się, że jego działania nie mają sensu. Nawet jeżeli odrzuci jeden kawałek, to odrzucając nie ten co trzeba, powodował kolejne zapadnięcia się korytarza.

- Zbyt niestabilne – powiedział Irol, który próbował pomóc egzekutorowi, ale bez rezultatu. – Przynajmniej ten dupek pozostał po drugiej stronie. Razem z demonem.

Żart wypadł kiepsko.

Emma w końcu miała chwilę na przyjrzenie się tatuażowi na plecach Prokopova. Przeszył ją zimny dreszcz, kiedy zrozumiała, co widzi.

To było dzieło sztuki. Prawdziwe arcydzieło okultystycznej precyzji. Nieskończony krąg. Coś, jakby punkt łączący Dominium Strachu w Piekle – wylęgarnię Chimer i im podobnych demonicznych pomiotów - z ciałem Prokopova. Ktokolwiek zrobił ten tatuaż, był cholernym geniuszem złej magii. Nie tylko posiadał mroczną wiedzę na godnym pozazdroszczenia poziomie, ale też miał talent, który zmieniał ją w chodzący pentakl przywołania. Co więcej, wcale nie tatuaż był sercem do zagadki. Czy też raczej inny tatuaż. Drugi. Mniej widoczny. Ukryty pod pierwszym, zrobionym zapewne dla zmyłki.

Laura narzuciła swoją moc Bezcielesnemu. Wzbudziła jego gniew, czując, jak rany na twarzy i przedramionach rozwierają się szerzej, a potem rzuciła ducha przeciwko demonowi.

Dla Bezcielesnego kupa gruzu nie stanowiła problemu ani przeszkody. Przeszedł przez nią, jakby tony gruzu nie były najmniejszą przeszkodą. Laura prowadziła go, podsycała jego gniew. A po chwili pojęła, jak to jest, gdy jamnikiem szczuje się ogromnego, wściekłego pitbulla. Bezcielesny zdążył tylko raz użyć swej mocy na tym, na którym kazała mu to uczynić, a potem Laura poczuła ... jak moc demona rozrywa ducha na strzępy, jak pozbawia go tej resztki nie-życia, jakie ten posiadał. Wściekłość demona uderzyła w nekromantkę, powodując dodatkowy krwotok z nosa. Nagle unicestwienie kontrolowanego ducha pozbawiło ją resztki sił witalnych. Mogła jedynie usiąść i odpoczywać, czując, że jeszcze jedna podobna próba i wyląduje na dłuższy czas w szpitalu, o ile ją przeżyje.

- Mam – Max Topper ucieszył się głośno. – Przywarł rękoma do podłogi, wypowiedział kilka mocnych słów, i ... podłoga sali tortur zawaliła się pod nim z trzaskiem.

Emma miała szczęście, ale Prokopov zdecydowanie mniej.

Kiedy runęła podłoga, Fantomka była poza miejscem wypadku, ale czarownik nie.

Kiedy przebrzmiał rumor i Emma zerknęła w dół ujrzała kilka metrów pod sobą, w czerwonym świetle lamp oświetlających katownię, rumowisko gruzów i leżących na nim bez ruchu Toppera i Prokopova.

Moc Maxa dosłownie wyrwała dziurę w ziemi, do skrytych kilka metrów głębiej tuneli. Wyraźnie wyczuwała smród zatęchłych, zawilgoconych piwnic.

- Co się stało? – w wejściu pojawiła się zdezorientowana twarz wszędobylskiego Irola.

Prokopov na dole poruszył się wyraźnie, lecz Topper nadal nie dawał znaku życia. Z góry Emma wyraźnie zauważyła, ze jedna z nóg jej przyjaciela znajduje się pod stertą gruzu.


WSZYSCY


Duch Miasta wstał z miejsca, w którym siedział. Odłożył gazetę. Nie spieszył się. Poczuł śmierć jednego ze swoich nieświadomych obrońców. Kolejnego Poczuł, że reszta nadal jest zbyt daleko, by pomóc mu w jego walce. Zagubiona. Zdezorientowana. Nie wiedząca, w jakiej grze przyszło im zagrać.

Duch Miasta zamknął oczy.

Gwałtowny podmuch wiatru wyszarpnął gazetę z jego rąk.

Kartusz papieru poszybował w stronę Osi. Zetknął się z nią i zapłonął.

Duch Miasta zamknął oczy i uwolnił swoją moc. Delikatnie, ale mniej subtelnie, niż zazwyczaj.

Pociągnął, popchnął, uderzył, opóźnił, przyśpieszył z trwogą zauważając, jak wielu otacza go wrogów i jak niewielu sojuszników.

Ale Duch Miasta nie poddawał się. Już kiedyś, podczas Drugiej Wojny Światowej, ocaliła go przed zniszczeniem ze strony nazistów mniejsza grupka dzielnych ludzi.

Walka dopiero się zaczynała. A on, Duch Miasta, nie poddawał się nigdy.

Usiadł na ławce i zaczął karmić gołębie, nie przerywając jednak swojej wszechpotężnej magii i wsłuchując się w echa wybuchów i toczonych wszędzie wokół walk.

Figury poruszały się po skomplikowanej, podzielonej na małe fragmenty mapie.


Gra powoli wkraczała w finalną fazę. I nic, ani nikt już nie mogło tego powstrzymać.
 
Armiel jest offline  
Stary 17-07-2012, 01:08   #285
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
ticking clock - tykanie zegara - uhr ticken geräusch - saat sesi - reloj tic tac - YouTube

Czas uciekał, serce biło jak młot a słowa biły jak młot. Zatrzymałem się po szaleńczym biegu. Dyszałem ciężko, krew z nosa i chyba ust kapała na podłogę starego schronu. Patrzyłem na demona. Postąpiłem krok w jego stronę. Wrócić. Wszystko odkręcić. Zatrzymałem się. Nie było już odwrotu. I tak to zrobi. Żeby pokazać, że z nim się nie zadziera. Jeszcze do niego wrócę. Połamię mu wszystkie kości. Co do jednej. Sprawię, że będzie błagał. Ale nie teraz. Musiałem przeżyć. Musiałem! Odwróciłem się gwałtownie. Zatoczyłem. Odciąłem moc. Skoczyłem do drabiny. Podciągnąłem się, ręce odmawiały posłuszeństwa. Zahaczyłem nogi o szczeble drabiny i podciągnąłem się. I jeszcze raz, gwałtownym wyrzutem ciała. Uciec. Biec. Musiałem na tym się skupić. Nie myśleć o tym co się tu działo. Demon nie ścigał mnie, nawet się nie poruszył. Na końcu spiralnej drabiny natrafiłem na metalową, pordzewiałą klapę. Uderzyłem w nią mocno, nic. Pchnąłem barkiem. Ani drgnęła. Usłyszałem klaskanie i śmiech "księgowego".
- Wieczne odpoczywanie zamienimy na wieczne cierpienie. A potem wypuszczę ją na ciebie. Obiecuję, Russelu Caine.
Wydostać się stąd! Po prostu wydostać!
- I tak byś to zrobił skurwielu...
Słowa wyrwały się same. Wtedy zobaczyłem przycisk obok klapy, uderzyłem w niego.
- Może jednak nie.
Może... Jak Mythos chciał we mnie zasiać niepewność. Na pewno! Nie mogłem już się zatrzymać. Do przodu! Uderzałem w guzik i w końcu usłyszałem zgrzyt. Klapa zaczęła się podnosić. Wyrzutem umęczonych mięśni ramion wyrwałem się na górę. Pomieszczenie. Duże, ciemne. Pachniało stara krwią i psującym się mięsem. Gdzieś huknęło. Rozglądałem się panicznie wyławiając jakieś stare maszyny, taśmociąg, haki pod sufitem i troje drzwi. Rzuciłem się w stronę bliższych. Gdy już byłem przy drzwiach znowu huknęło, tym razem rozpoznałem, że to wybuch gdzieś niedaleko. Pordzewiały hak upadł tuż przede mną, podniosłem go nie wiedząc czemu i pobiegłem dalej. Korytarz, długi, zakręcający, drzwi, pomieszczenie, wyraźniejszy odór gnijącego mięsa, jakieś ochłapy, skrzynie, następny korytarz i następny... Płuca bolały jakby miały zaraz eksplodować, mięśnie protestowały. Ból pozwalał nie myśleć. I w końcu dotarłem do wyjścia, przez otwarte drzwi wpadało światło ujawniając stojącą sylwetkę mężczyzny. Sylwetka podniosła karabin szturmowy do ramienia, powoli. Zadziałałem instynktownie. Wyrwałem cieniowi broń i rzuciłem się w bok kucając jakby ktoś był z tyłu. Karabin złapałem jeszcze w locie, krótko przymierzyłem i przestrzeliłem w kolano dla poprzedniego właściciela broni. Padł z krzykiem. Spojrzałem za siebie. Nikogo nie widziałem jednak w cieniach ktoś mógł się kryć. Podszedłem do "sylwetki". Moją ofiarą nie był żaden demon. Chłopak był młodszy ode mnie o parę lat, ładnych parę lat. Może nawet jeszcze się nie golił. Drżącą dłonią próbował wyciągnąć pistolet za paska. Kopnąłem go w rękę a potem w ranną nogę. I zacząłem pytać. Nie musiałem uciekać się do gróźb, był miękki. Pył na szachownicy. Należał do organizacji paramilitarnej współpracującej z MRem, obstawiał tę część ruin. Jego grupę napadły jakieś upiory i skrył się w ruinach. Gdzie wpadł na mnie. Mówił coś jeszcze o demonicznych ptaszyskach. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że od początku słyszałem krakanie wydobywające się chyba z setek dziobów. Młody mówił dalej. Szybko, z wyraźnym bólem w głosie. Że nazywa się James Slayer, że ma rodziców, dziewczynę, chciał mi nawet pokazać jej zdjęcie. Ratował swoje życie. Nie wiem czy naprawdę widziałem go wcześniej z naziolami czy sobie to wyobraziłem. Skróciłem jego życie. Kolba uderzyła o ramię a między oczami trupa pojawiła się dziura. To był jego koniec ale sam ochłonąłem. Czułem się jak na jakimś haju gdy obszukiwałem trupa. Zdjąłem kurtkę, poplamioną na kołnierzu krwią by przykryć szpitalny dres. Wyjąłem z niej dwa zapasowe magazynki do M14, sprawdziłem też ten w karabinie. 51 kul ołowianych. Wyrzuciłem wszystko. Zabrałem za to fajki, "popularne" i zapałki. Do tego nóż, wojskową kosę, pakiet pierwszej pomocy i arafatkę. Pistolet zawędrował za pas. Glock 17, jak moja pierwsza spluwa. Załadowany po brzegi srebrnymi kulami. Założyłem też jego buty, o numer za duże, solidne wojskowe. Będzie w nich gorąco. Na koniec sięgnąłem po portfel Jamesa. Zdjęcie dziewczyny, chudej nastolatki, prawo jazdy, gumki i trochę kasy. Pieniądze przełożyłem do kieszeni a portfel rzuciłem na ciało. Odpaliłem papierosa dopiero za trzecim razem łamiąc drżącymi dłońmi wcześniejsze zapałki. Zostawiłem ciało za sobą, nie miałem wyrzutów sumienia. Wyszedłem z budynku


Niebo było czarne, ruszające się, składające się z setek, tysięcy ptaków. Słońce ledwo się przez nie przebijało, nie miałem pojęcia jaka jest pora dnia. Co raz któryś z nich pikował w dół, czasem po parę. Spojrzałem za tym, który kierował się niedaleko mnie. Wśród ruin, dość świeżych ruin leżały ciała. Większość dosłownie rozerwane na strzępy, niektóre wtopione w cegły, MR musiał użyć bomb zapalających. Nieumarli nie byli objęci konwencją Genewską a cywile po tej stronie rzeki byli spisani na straty. Rachunek zysku i strat. Kruk pikował prosto na najlepiej zachowane ciało jakby chciał się na nim pożywić. Zamiast tego wtopił się w kobietę, która zaraz po tym wstała. Nie był pierwszej młodości a wybuch wyłupił jej oko i pokiereszował strasznie twarz. Chociaż raczej nie sam wybuch a jego skutki. Kobieta stanęła niepewnie na nogach a jej ręce uległy deformacji, wyprostowały się gwałtownie i zlały w bezkształtną masę z niej zaczęły wyrastać kości w jakiejś chorej parodii kości. Straszydło rozejrzało się jedynym zdrowym okiem i zaczęło chodzić bez celu, chyba mnie nie zobaczył. Zacząłem się śmiać. Niezdrowym, obłąkańczym chichotem. bardzo ludzkim. Jego przyczyną nie było wszechobecne zniszczenie do którego przyczynił się MR i Neiman. Nie była to groźba Andreafusa, to, że najprawdopodobniej spełni swoją groźbę. Przypomniała mi się piosenka. Gdy się opanowałem ruszyłem przed siebie podśpiewując. Emily lubiła mój głos.
- Somewhere over the rainbow, blue birds fly
And the dream that you dare to why, oh why can't I?

Well I see trees of green and red roses too
I watch them bloom for me and you
And I think to myself
What a wonderful world


Z oczu płynęły mi pojedyncze łzy mieszając się z krwią zaschniętą na twarzy. Śpiewałem dalej idąc wśród ruin.

- Well I see skies of blue, and I see clouds of white
And the brightness of day
I like the dark
And I think to myself
What a wonderful world
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 31-07-2012, 12:47   #286
 
Suriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skał
Moc Maxa dosłownie wyrwała dziurę w ziemi, do skrytych kilka metrów głębiej tuneli. Wyraźnie wyczuwalny był smród zatęchłych, zawilgoconych piwnic.
Wielka ciemna dziura ziała niedaleko moich nóg. Byłam tak oszołomiona ostatnimi wydarzeniami, że właściwie mało mnie to w tej chwili obchodziło, właściwie mało do mnie docierało.

- Co się stało? – w wejściu pojawiła się zdezorientowana twarz wszędobylskiego Irola.

- Cholera jasna! - to była jedyna odpowiedź, którą na obecną chwilę Fantomka mu zafundowała.

Emma zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu, a raczej po tym co niego zostało. Wkońcu zlokalizowała to czego szukała. Zgarnęła swój sztylet z kutego na zimno żelaza, który walał się teraz na resztce pozostałej podłogi. Wsunęła go do ukrytej pochewki i podpełzła do wyrwanej dziury. Ciekawe co tam jeszcze ukrywa.
Ostrożnie opuściła się na dół. To było dość ryzykowne posunięcie.

Na górze usłyszałam jak pomstuje na dole, więc na szczęście nic jej się nie stało.
- Max na krwiożercze wróżki zębuszki miałeś tylko otworzyć kratkę ściekową a nie wywalić cała podłogę. Jak się okaże, że coś ci się stało to osobiście złoję ci skórę.

Cholera zaczęło do mnie docierać, że coś musiało się stać Topperowi, że upadek z większej wysokości nie przeszedł bez echa. Nie było odpowiedzi na pomstowanie Emmy, zaczęłam się obawiać że to coś poważnego.

Scott wychylił się zaraz za Irolem stojąc obok koordynatora. Rozejrzał się po pomieszczeniu, zajrzał do dziury którą wywalił leżący teraz na dole Topper, po chwili cofnął się i pochylił nade mną. Wziął mnie na ręce i podszedł do krawędzi nowo powstałego wyjścia.

Zarzuciłam Scottowi ręce na szyję i przytrzymałam się jak tylko mogłam najmocniej.

Kiedy skoczył zamknęłam oczy.

Scott sprawnie przetoczył się po rumowisku nie robiąc krzywdy ani sobie, ani mi.

Po skoku postawił mnie na podłodze w pobliżu rannego. Lekkie światło z góry ledwo było w stanie rozproszyć panujące na dole ciemności.

- Irol rzuć latarkę i szykuj się na skakanie – Scott rzucił ku górze i przykucnął przy Prokopovie chciał chyba zobaczyć czy wyszedł z tego cało.

Emma w tym czasie zaczęła odgruzowywać Toppera.

Irol sprawnie zeskoczył na dół, byliśmy w komplecie tylko do cholery gdzie. Latarka koordynatora dawał na tyle blasku, byśmy mogli zorientować się w otoczeniu.
Znajdowaliśmy się w czymś co wyglądało na stary kanał kanalizacyjny. Bez szamba, wyschnięty, ale zapach niestety pozostał. Sądząc po zastosowanych materiałach i rozwiązaniach konstrukcyjnych nieczynny od naprawdę dawien dawna.

Noga Toppera, która ukazała się po zdjęciu z niej gruzu, wyglądała paskudnie. Leciała z niej krew, a z rozdartej skóry wystawała kość.

- Da radę iść? - Irol z troską spoglądał na poharatanego Toppera.

- No coś ty! - Emma spojrzała na Irola jak na uczniaka, który wyrwał się do odpowiedzi i kompletnie nie trafił - Ma otwarte złamanie z przemieszczeniem kości, sam to nawet nie wstanie.

- Aha - odpowiedział Irol w lekkim szoku.

- Nie ma innej rady, ktoś go musi nieść - stwierdziła Emma rzecz oczywistą.

- O matko - wyszeptałam na widok nogi Toppera. To było dla mnie jak zimny prysznic, zebrałam się w sobie. Resztki adrenaliny zaczęły ponownie krążyć w moich żyłach, nie było czasu na roztkliwianie się i odpoczynek, to załatwię później, dużo później miałam nadzieję.

- Trzeba jak najszybciej zatamować krew i usztywnić mu nogę. Scott musisz mi pomóc, sama nie mam za dużo siły. Ktoś ma pasek? - zwróciłam się do pozostałych. Trzeba mu założyć opaskę uciskową bo się wykrwawi i usztywnić mu nogę.

Zaczęłam rozglądać się za jakimiś kawałkami drewna. Na dole walały się tylko pręty zbrojeniowe, połamane po hokus pokus Toppera.

Trudno, jak się nie ma co się lubi, to się nie ma co się lubi i tyle. Wzięłam dwa pręty i oczyściłam je z gruzu, znalazłam też kawałek wystającej deski, ale za mały żeby starczył sam.

- Ja go mogę ponieść i tak do niczego się na razie nie nadaje – Scott stał nad nami z latarką.

- Dobra, Scott dawaj pasek, Irol spodnie nie spadną ci bez niego. Wyciągnij pasek Toppera - zwróciłam się do Scotta - Emma uciskaj ranę w tym miejscu, pokazałam jej jak to robić. Rozdarłam kawałek koszulki i założyłam prowizoryczny opatrunek.

Po raz pierwszy chyba Emma nie dyskutowała tylko robiła wszystko co jej powiedziałam. Wyraźnie martwiła się o niego. A jednak za tą maską cynizmu kryją się jakieś uczucia.

- Na jakiś czas powinno wystarczyć.

Zapięłam jeden pasek na nodze powyżej rany. Usztywniłam nogę dwoma prętami i kawałkiem deski, które przymocowałam do nogi za pomocą dwóch kolejnych pasków.

- Musi trafić do szpitala, narazie nic więcej tu nie wymyślimy. Scott nieś go ostrożnie, żeby się rany nie pootwierały na nowo. Jeśli to stare kanały ściekowe powinniśmy natrafić szybko na jakiś właz na górę.
 
__________________
Nie musisz być szalony żeby tutaj pracować, ale to pomaga:)
Suriel jest offline  
Stary 31-07-2012, 15:19   #287
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Przestałem śpiewać, łzy przestały lecieć. Szedłem. Mechanicznie, rozglądając się tylko odruchowo. Dym gryzł w gardło nawet przez arafatkę, do spółki z dziwnymi ptakami na niebie ograniczał widoczność. Czułem się jak w jakimś horrorze, irracjonalnie. Zagruzowana ulica przypominała jakieś Kosowo, człapiące gdzieniegdzie hybrydy, jedyni mieszkańcy tego miejsca nie zwracali na mnie uwagę. Tak jak ja na nich. Budynki płonęły po oberwaniu bombami fosforowymi, tak samo jak zapałka którą odpaliłem następnego papierosa. Mechanicznie, z nawyku nie z głodu. Jedynym celem był koniec tej uliczki, zatraciłem się w marszu, w muzyce wybuchów i krakania, która dochodziła jak przez watę. Niejasno czułem zmęczenie mięśni, wyczerpanych wcześniejszym wysiłkiem. Z dymu wyłoniła się dziewiątka ludzi, zauważyłem ich dopiero po chwili. Każdy z bronią długą, którą celował do hybryd a tej urywało kończyny. Jak za wskazaniem czarodziejskiej różdżki. Nie słyszałem strzałów. Machnięcie. Hybryda-dziewczynka straciła skrzydło. Następne machnięcie. Głowa kruczastego bezdomnego zniknęła. I tak w kółko. Patrzyłem na nich za stosu gruzów, nie wiem z jakiego budynku odpadły. Nie obchodziło mnie to. Znalazłem się za nimi odruchowo, ciało posłuchało starych nawyków. Wszystkie hyrbydy leżały na ziemi, niektóre próbowały się czołgać. I wtedy wyszło ich Nemezis. Wielki, barczysty mężczyzna z długimi włosami i ciężkim budowlanym młotem, który nawet on musiał trzymać oburącz. Podchodził do każdego trupa i rozwalał mu nim głowę, robił to z jakąś taneczną gracją, hipnotyzującą, przyciągającą mój wzrok. Łak. Łaki zaprowadzały porządek na Rewirze. To moja robota ale nie miałem na nią sił. Po prostu nie miałem. Chciałem się położyć. Mój czysty upór i poczucie sprawy, które napędzały mnie podczas spotkania z demonem gdzieś zniknął. Niech odwalą moją robotę. Ktoś ją musi robić. Czemu nie one? Świat i tak już stanął na głowie. Ludzie nie dawali rady. Mieszańców było za mało, byli za słabi. Podobnie jak ja. Co mnie pchnęło do wstania? Nie wiem. Jakieś resztki tego sukinkota, którego Rachel we mnie dostrzegła ponad rok wcześniej. Kazały mi wstać i ruszyć. Ciało samo się napędzało, krok mi się wydłużył, nawyki zakorzenione głęboko w umyśle nakazały mi iść jak najbliżej resztek ściany. Oczy rejestrowały całą sytuacje, wysyłały sygnały do ciała z pominięciem umysłu, który się poddał. Przynajmniej tak to zapamiętałem. I wtedy wszystko się spieprzyło. I chodź raz uratowało mi to życie

Ptaki dostrzegł swój łup. Mnie. Ich krakanie przedzierało się przez wybuchy, przez mój przytępiony słuch by dostać się do mózgu. Rwać go na drobne strzępy. Roznosić. Oparłem się o ścianę. To byłoby łatwe. Poddać się. Albo zmusić się to ostatniego tytanicznego wysiłku. Wyciągnąć pistolet. Skończyć ze sobą.

Nie doczekanie! Nigdy dobrze nie znosiłem ataków na moją osobę. Nie to, żeby ktoś je dobrze znosił ale ja je znosiłem jeszcze gorzej. Wywoływały we mnie rządzę walki. Nie dałem ujścia telekinezie jak w samochodzie podczas gdy Mythos recytował wierszyki. Bo to nie mogło się tak skończyć. Nie ta bajka. Jeżeli byłem wstanie sięgnąć po broń to też dać wstać. I dać krok. A potem drugi. I unicestwić (dzięki mojej przymusowej randce z Mythosem nauczyłem się odróżniać unicestwienie od śmierci) Andrealfusa. Po to ja byłem naczelnym sukinkotem tego miasta. I człowiekiem. Tak, wtedy po raz pierwszy od dawna pomyślałem sobie jako o człowieku. Nie necrohybrydzie, nie Russelu Caine, nie mieszańcu. Człowieku! Mściwym dupku, który miał zamiar skopać komuś tyłek. Zauważyłem, że łaki napieprzają do ptaszków pikujących na mnie a jakiś blondyn pędził mi na spotkanie. Biegł szybko, bardzo, jak nieumarły. Pieprzony łak. Nienawidzę tałatajstwa. Ruszyłem mu na przeciw. Jak mucha w smole ale nie mogłem być bierny. Gdy się prawie zrównaliśmy, gdy widziałem jego chude ciało łamiące prawa fizyki złapał mnie za ramię i krzyknął do ucha.
- Ruszaj, jak chcesz oddychać!
Był kurewsko silny, prawie wyrwał mi rękę. Próbowałem nadążyć, dorównać mu jednak bardziej niż biegłem byłem ciągnięty. Blondynowi chyba o to chodziło, chciał mnie odciągnąć od kruków. Ich wpływ osłabł, ciągle bolało jak diabli ale ostatnio zaliczyłem już parę takich "migren". Wbrew powszechnej opinii gdy mózg chce wypłynąć można działać. Zabijać. Ale to musiało poczekać. Zostałem brutalnie wepchnięty w resztki jakiejś bramy. Prosto w ramiona kobiety, łaczki. Była mego wzrostu, o drobnych piersiach i ciele sportsmenki, nie mój typ, nie lubię kobiet ode mnie silniejszych, nie to, żeby był to jakiś kompleks... I nie to, żeby teraz sie to dla mnie liczyło bo babsztyl przyparł mnie do muru i to nie w ramach gry wstępnej. Trzymała mnie jak szmacianą lalkę i szczerzyła się garniturem paskudnych psich kłów. Jedyne co w niej było piękne to oczy, zielone w których chciało się utonąć. Tylko, że w tych pięknych oczach widziałem całe jezioro nienawiści. Nie zdążyłem nic zrobić i to nie przez jakiś marazm w jakim tkwiłem wcześniej, była za szybka. Zdążyłem tylko jej się przypatrzyć, jeszcze sekunda i by mi rozszarpała gardło. Mało poetycki koniec. Jak każdy inny.
- Diana. Dość.
Ktoś stanął w mojej obronie, chyba blondyn. Kobieta odchyliła głowę, ciężko dyszała.
- Zobacz na jego kurwa kurtkę, Marko.
Trzęsłem się cały, bałem się tym czystym pierwotnym lękiem, który odczuwali moi przodkowi (nie pytajcie po jakiej linii) w jaskiniach gdy kupili się do ogniska a w mroku rozbrzmiewał warkot. Nie potrafiłem wziąć się w garść a oni to widzieli. Jednak musiałem działać. Zawsze działam. Zwykle nawet od tego nie ginę.
- Spokojnie! Niewiem o co chodzie! Jestem regulatorem!
No tak. Russel, mistrz blefu się potknął. "Spokojnie wielkie nabuzowane bestie, jestem tym, który na Was poluje." Doskonała blaga Russel.
- O prrrrroszę.
Tyle usłyszałem od Diany nim ta się cofnęła, utrzymałem się jakimś cudem na nogach jednak moja sytuacja się nie poprawiła. Mężczyzna, który do mnie podszedł był szczupły, żylasty i mego wzrostu jednak o tym jaki jest groźny mówiło co innego, jego spojrzenie. W życiu może parę razy widziałem u kogoś tyle agresji. Podobne odczucia musiały mieć moje ofiary.


- Zgubiłeś się, hyclu?
Głos miał spokojny, wiedział, że to działa lepiej od krzyków i gróźb. Jednak podobieństwo pod względem postury czy agresji nie były jedynym, które nas łączyły. On miał swoją własną osobistą wendetę skierowaną w stronę regulatorów tak samo jak ja w stronę martwych. Nie wiem co mu kiedyś zrobili moi byli kumple po fachu i niezbyt chciałem to wiedzieć. Stąpałem po cienkim lodzie, bardzo cienkim. I wcale mi nie pomagało, że w koło huczał ogień a ktoś bezlitośnie napierniczał z artylerii. Zagadkowy ktoś wcale nie był MR... No dobra, pewnie nie był. Bardziej RBLem ale dla łaka to było wszystko jedno tak samo jak dla mnie czy miałem przed sobą łaka czy wampira, którego mogłem zabić. Zatopić się w jego bólu i strachu. Na walkę nie miałem szans więc zaczął wciskać kit a najlepszy kit opiera się na prawdzie.
- Uciekłem. Słuchajcie, wiem, że loup-garou nie lubią nas a jacyś imbecyle zarządzili masakrę niewinnych ale nie mam z tym nic wspólnego a antypatie powinniśmy odłożyć na bok. Kawałek stąd, w stronę w którą szliście jest demon, najprawdopodobniej to jego słudzy zabili Jamesa. Więził mnie bo miałem dobrać się Neiman do dupy. To ona i parę innych demonów odpowiada za ten pieprznik. Też chcę ich powstrzymać. To jak? Spróbujemy razem coś zrobić z tym pieprznikiem?
Lekki ruch ręką. Nie było to uderzenie a przyzwolenie. Tak czy siak nie miałem jak się bronić. Nie stawiałem jednak beznadziejnego oporu to by ich sprowokowało dodatkowo. Starałem się rozluźnić mięśnie gdy Diana się bawiła. Złapała mnie i bez najmniejszego wysiłku cisnęła przez całą bramą aż walnąłem o drugą ścianę. Po sekundzie znowu była przy mnie i walnęła mnie o jeszcze inną ścianę. A może tę samą? Starałem się zachować przytomność i za głośno nie jęczeć z bólu. Przez parę sekund leżałem na ziemi podziwiając przez dziury w sklepieniu czarne niebo, które tworzyły kruki. Długo to nie trwało bo Diana wskoczyła mi na klatkę piersiową wyrywając z mego gardła następny jęk. Patrzyłem na jej długie kły i piękne, obłąkane oczy.
- Ciekawe - mruknął zimnooki łak. spoglądając na mnie z góry. - Jak niby mógłbyś okazać się pomocny.
Mimo całej grozy, bólu i oszołomienia ciągle myślałem na zimno. Analizowałem błyskawicznie tak jak inni błyskawicznie działają w walce. Odezwałem się w końcu lekko roztrzęsionym głosem, takim jakiego oczekiwali. No i stłumionym bo Diana ze mnie nie zeszła.
- Bo wiem co planują! Kurwa! Jestem po Waszej stronie! Balliff mi ufa! Czego kurwa chcecie?! Zemścić sie? A to ja Wam coś zrobiłem czy te dupki z RBLu?! Chcę tylko dorwać odpowiedzialnych za ten rozpiździel!
Mówiłem szybko jakby zależało od tego moje życie. Jakby nie patrzeć w sumie zależało. Diana jednym szarpnięciem postawiła mnie do pionu, ciągle patrzyłem prosto w jej oczy. Ponoć są zwierciadłem duszy i tak było w istocie. Łaczka nie tylko
chciała mordować, ją to kręciło. Najnormalniej w świecie podniecało ją, że mogła mi spuścić łomot.
- Balliff ci ufa.
Zimnooki machnął ręką i Diana niechętnie odsunęła się ode mnie. Po za tą trójką reszta dalej stała w bramie i waliła do kruków, które najwidoczniej uznały mnie za smakowity kąsek. Zimnooki podszedł do mnie i wyciągnął dłoń palcami w stronę twarzy. Zatrzymał je tak na sekundę, próbując mnie zastraszyć. Opuszki delikatnie przesunęły się po policzku ścierając krew. Marko wsunął sobie palec do ust przez chwilę smakując krew.
- Balliff jest złamanym i naiwnym ćwokiem, który zaufałby nawet pracownikowi skarbówki.
- O co Wam kurwa chodzi? Najpierw mnie ratujecie a teraz chcecie zabić? Dawajcie, byle szybko. Tylko potem spalcie ciało by te kruki nie zrobiły swego fiku-miku. Albo powiedzcie o co biega!
- Wyszczekany - warknęła Diana drapieżnie. - Mogę go zerżnąć?
- Może potem - uspokoił ją Marko. - Mówisz że jesteś regulatorem, chodzisz w kurtce paramilitarnych chujków co polują na
łaki, mówisz że Baliff ci ufa, mówisz że chcesz pomoc, że wiesz co tu się dzieje. Tylko jest kurwa jeden mały problem. Nikt kurwa najwyraźniej nie ma pojęcia co się tutaj dzieje i skąd wylewa się to całe gówno. Nawet Benedykt.Nawet baronowie pijawek. Nikt.
I znalazłem swoją furtkę. Moją broń. Tak jak wiedźma znajduje odpowiedni rytuał a egzekutor broń na swego przeciwnika tak ja dostrzegłem co oni chcieli usłyszeć. I miałem swoją kartę przetargową. Może i nie wiedziałem wszystkiego ale trochę się sam dowiedziałem, trochę powiedział mi Mythos a trochę ten pieprzony demon. Pewnie byłem jednym z lepiej poinformowanych ludzi na Rewirze i mogłem to wykorzystać. Spokojnie stałem gdy Marco teatralnym gestem poprawiał mi zmiętą, zakrwawioną kurtkę.
- Więc, jeśli faktycznie coś wiesz, to mów.
- To nie moja kurwa wina. Powiedziałem funflowi Bededykta Kantykowi kogo ma pytać o tych zielonych. W skrócie?
- Chodź z nami - Marko spojrzał na Żagiew groźnie. - Nie próbuj zwiewać. Nie próbuj niczego. Bo ostatnim twoim zmartwieniem będzie Diana i jej chuć. Benedykt z tobą pogada.
Na całe szczęście nie musiałem tłumaczyć dla tego złamańca o co chodzi i mogłem porozmawiać z królem łaków. Żałowałem, że wiele o nim nie wiedziałem. Ponoć był silny, co najmniej jak Cameron z którym obecnie nie mogłem się mierzyć. I Emma z nim współpracowała podczas sprawy z Mythosem. To było tak dawno... Czy coś o nim mówiła? Nie mogłem sobie przypomnieć więc dalej ciągnąłem moją grę.
- To byłaby przyjemność w porównaniu do NASZYCH zmartwień.
Teatralnie wolnym gestem wyjąłem glocka i go odbezpieczyłem.
- Na ten szajs działa srebro czy żelazo?
Drugą ręką dobył noża szturmowego, broni w posługiwaniu się którą byłem mistrzem
- Srrebro lepiej trzymaj z daleka od nas, kochaniuśki - warknęła Diana.
Cóż. Moim znakiem rozpoznawczym (takim nietoperzem batmana) oprócz przystojnego ryja i skłonności socjopatycznych było to, że czasem pieprzne coś głupiego licząc, że to będzie śmieszne. Oczywiście było tak i tym razem gdy próbowałem się odgryźć Dianie. Skierowałem pistolet w górę jakbym chciał go rzucić.
- Spokojnie piesku. Srebro na ptaszki. Łapie.
I przegiąłem. Oczy Diany zalśniły morderczo. Przekroczyłem cienką granicę jej opanowania. Ciało loup garou
zaczęło puchnąć, rosnąć, morfować w hybrydę człowieka i czegoś, co psem na pewno nie było. Jak na moje to jej mamusia musiała być stanowczo lekkich obyczajów.

http://slavfolklore.files.wordpress....rewolffem.jpgl

Mogłem się z nią spróbować. Póki morfowała za pomocą noża i telekinezy spowolnić na parę sekund i w tym czasie naszpikować ją srebrnymi kulami. Tylko po kiego? Jej funfle by mnie zabili w ułamku sekundy. Pozostało mi tylko wybronić się słownie.
- Spokojnie. Gramy po tej samej stronie. Może po wszystkim potoczy się inaczej ale na razie naprawdę zależy mi na oczyszczeniu Rewiru z demonicznego plugastwa tak jak Wam. Marco, jakbyś mógł poprowadzić... Zasady łapię.
Zimnooki nie poprosił. Rozmazał mi się w oczach i raptem znalazł się przy Dianie, dostrzegłem jak stanął przy Dianie i złapał ją za kark. Rozległ się huk i łaczka leżała na glebie w kałuży krwi w której bieliły się zęby. Diana spotulniała równie szybko, jak wpadła w szał.
- Wiesz, jak ja nie lubię nieposłuszeństwa.
Cały spięty schowałem nóż za pas a pistolet ciągle trzymałem skierowany w górę. Rozejrzałem się po łakach, reszta miała całą awanturę gdzieś zerkając tylko na sekundę podczas bój dwóch garuchów. Napieprzali do kruków jakby to był ich cel w życiu.
- Idziemy przez kwartał podrygusów - zdecydował mężczyzna z młotem dysponujący głosem potężnym, jak huk pociągu. - Żywczyk niech trzyma się blisko. Marco, skoro go niańczysz to go pilnujesz. Ruszamy!
Ciekawe... Czyli jednak to nie zimnooki tu dowodził. Nie mogłem za długo analizować sytuacji bo mój "opiekun" popchnął mnie na ulicę gdzie łaki w biegu napieprzały do ptaków. Pobiegłem za nimi z gnatem w łapie jednak nie strzelając, miałem za mało naboi, mogłem wziąć karabin. Co raz zerkałem na garuchów, szczególnie mimowolnie na Dianę w ponownie ludzkiej postaci. Tak jak niezbyt mi się podobało gubienie przez Charliego ciuchów podczas transformacji tak teraz jak najbardziej. Jedno próbowałem sobie przypomnieć. Kim do jasnej cholery mogą być podrygusy i dlaczego będą próbowały mnie zabić?
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 31-07-2012 o 15:22.
Szarlej jest offline  
Stary 04-08-2012, 14:23   #288
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Ciało Xarafa w kałuży krwi zostało już za nim. Tak jeszcze nikogo nie zabił, a zdarzało mu się przecież kąpać w azotanie srebra nieżywych sukinsynów aby wymusić zeznania. Kiedyś powiedział Loli, że urodził się do tej roboty, że nic innego nie potrafi, a adrenalina jest mu potrzebna do życia jak tlen. Ona to chyba rozumiała, tak jak wcześniej CG. Teraz zaś chciało mu się rzygać. Niesmak w ustach potęgował tłusty dym snujący się pomiędzy palącymi się budynkami. Gruzowisko przesiąknięte krwią i śmiercią. Strachem i pożogą.
Tak skończy się ten ich zasraniutki świat? Żniwami? Polowaniem jakichś popierdolonych cudaków w niezrozumiałych dla ludzi igrzyskach?
Deidre odkorkowała sobie butelkę i wlała pieniącą się zawartość do gardła, Gary’emu zaś momentalnie usta wypełniły się śliną. Odwrócił wzrok i popatrzył na nowego towarzysza. Wiewiór Matti bał się tak że niemal czuł jego strach jakby sam był łakiem. Rewir kończył się, znikało z mapy to co ten chłopak nazywał domem. Coś się kończy, obojętnie czy to co Gary musiał zrobić powiedzie się czy nie.

Dobra, dość pierdolenia. Pora się skupić na robocie i wracać do domu. Do Loli.
- Gotowi. – odpowiedział Wiewiórowi i machinalnie sprawdził po raz kolejny broń. – Nie musisz zgrywać bohatera Matti. Wystarczy jak przeprowadzisz nas do posterunku. Unikamy otwartych przestrzeni, gonimy cichcem do celu.
Zniszczenia były dużo większe niż to co widział z piwniczki pubu. Rewir już nie istniał. Wszystko znikało w plątaninie gruzu i żelbetonu, dymu i płomieni. Triskett zacisnął zęby.
- Po prostu przeprowadź nas za rzekę.

Latające ptaszydła Nemein krążyły niemal nad samymi głowami. Zauważyli od razu że cały ostrzał skupia się teraz w jednym miejscu, tam gdzie skupisko latających skurwieli było największe. Kryli się w rumowiskach, przemykali chyłkiem i puszczali przechodzące monstra kilkanaście metrów koło siebie, bez podejmowania walki. Nic by to nie dało. Przysiedli w ruinach sklepu, a Deidre zaczęła tłumaczyć zmiany w planie. Nie podobało mu się to, nie powinni się rozdzielać. Wydobycie czegokolwiek z przezroczystego Xarafa i przyciśnięcie sukinsyna dla którego robił potrwa trochę. A to co widzieli wyglądało Triskettowi na jakąś kulminację. Zaraz jednak wątpliwości zbladły w świetlne kolejnych rewelacji. Ja pierdolę, od początku przeczuwał że było z nią coś nie tak. Podejrzewał już w bunkrze Nemain ale że aż tak…
- Żonaty jestem. – odpowiedział spokojnie, uśmiechając się szeroko – Tak jakby…
Tak bardzo to widać? Że mu się podoba tak że aż iskrzy? No pewnie jako demon widziała przez niego na wylot a i zaczepki wcześniejsze też nie pomagały.
- No ale jak chciałaś mnie zmotywować, to ci się udało. – Popatrzył w czerwone oczka Ninjy bez strachu. – Jesteś w porządku. Nie daj się kurwa zabić. Dowiem się co i jak i wrócę z kawalerią. Pozamiatamy to wszystko. Obiecuję.
Mrugnął okiem i uśmiechnął się znowu obserwując jak znika zwinnie jak kot pomiędzy zwałami gruzu.
- A co żeś Wiewiór myślał? – humor mu się jakoś poprawił. – Radzić sobie jakoś trzeba z brakami kadrowymi. No, to skoro impreza większa jest tam, to my idziemy tędy. – pokazał przeciwny kierunek.

Półtora mili. Daleko. Szczególnie że to nie spacerek po Hyde Parku.
- Są duże i nieruchawe. Skrzydła nie pomagają się poruszać wśród ciasnych i wąskich przestrzeni. – powiedział już podczas ruchu. – W razie czego prowadź w zaułki i zapadamy w dziury. I nie bój się, mamy tylko dotrzeć w pobliże mostu. Nawet jak łażą w pobliżu, jak dojść za rzekę to już mój problem. Ty tylko doprowadź mnie w pobliże a potem zmykaj do swoich.
- Ty, słuchaj. – oglądnął się za siebie. - Jakoś fajniej wyglądała nawet z tymi czerwonymi oczami, nie? Czy to tylko ja tak mam?
Matti spojrzał na niego jak na świra, a Gary parsknął cicho. Miał nadzieję że jeszcze wpadnie na Ninję kiedyś.
 
Harard jest offline  
Stary 04-08-2012, 19:52   #289
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=cvzu3bKgt5Y&list=PL82CE2AB24FCDD944&index= 9&feature=plpp_video[/MEDIA]

Kiedy Laura sprawiła się jako pielęgniarka pierwszego stopnia Scott dźwignął Toopera na ręce. Tak jak przewidywał. Jaki wzrost taka waga. Trzymajac ostroznie fearie na usługach Ministerstwa Regulacji rozejrzał się w koło. Ciemno. Oczy nie za bardzo przenikały mrok w świetle latarki
- Teraz gdzie? – zapytał niepewny dokąd mają iść

- Prosto. Innej drogi nie ma - Irol odzyskał język w gębie. - Emma, użyj swoich mocy i idź przodem. Scott i ja poniesiemy Maxa. Laura. Ty weź latarkę i przyświecaj nam drogę.

- Dobra - Laura wzięła latarkę i kilka razy nią uderzyła w dłoń żeby zadziałała.

- Dam sobie radę Irol nie musisz pomagac

Emma zaniepokoiła się o więźnia – Prokopova i koniec końców pchała go jako straz przednią by lepiej nie powiedzieć jako wabika gdyby coś miało nas zaatakować w tych kanałach, tunelu czy czymkolwiek było to miejsce.
Tunel był stary i brudny.



Wąski i niezbyt wysoki, ale po chwili zmienił się. Stal się większy i szerszy. Zdecydowanie bardziej przypominał zapomniane tunele metra niż kanalizacyjne.



W pewnym momencie ujrzeli z boku wąskie przejście do jakiegoś bocznego tunelu, chociaż główny korytarz prowadził dalej prosto.

- Czujecie coś dziewczyny swoimi zmysłami? W tym stanie wolałbym się nie natknąć na gniazdo jakiś superbadziewi – Nathan przystanał i zerkał w boczny tunel. Zasięg jego wzroku sięgał zaledwie kilku kroków

- Nie czuję nic specjalnego Zmysłem Śmierci, a twoje wczesne ostrzeganie milczy Scott? - głos Emmy rozbrzmiał w tunelu

- Tak, zmysły milczą jak grób. Proponuję iść głównym korytarzem – Egzekutor wskazał głową przed siebie nie chcąc zbaczać w napotkana odnogę

Emma jednak oponowała. Nie chciała zostawiać za sobą korytarza z którego może wypaśc stadko krwiożerczych fenomenów albo Zielonoślinych Zainfekowanych. Scott musiał się z nią zgodzić. Do roboty rozpoznawczej powinien mieć dobry sprzęt a nie miał nic i po prostu chciał stad wyjśc jak najszybciej. Nie mieli czasu na ekplorację kanałów. Emma miała jednak dar przekonywania. Popatrzyła na Łowcę tym swoim wzrokiem, który Scott nazywał „Zrób tak jak ja chcę, głąbie”
Scott skinął potakująco głową niczym jakaś marionetka.
- Irol dasz rade ponieść go sam? - spojrzał na Toppera

- Trochę mogę - Koordynator nie wyraził sprzeciwu.
W sumie to nawet nie czekał na odpowiedź ostrożnie przekazując niesionego Toopera pod bezpieczne skrzydła koordynatora

- Laura daj mi ta latarkę - wziął ja od latynoski. Potrząsnął kilka razy bo ta zaczęła przerywać i tak bladą smugę światła.
Już miał ruszyć na czele peletonu, kiedy zatrzymała go Laura

- Może to tunel techniczny. Mogły tam zostać jakieś lampy, lub latarki. Pójdę z nim, zaczekajcie tu, bez sensu żeby wszyscy się tam pchali. Odpocznijcie.
Laura ostrożnie ruszyła za Scottem

- Nie rozdzielamy się - rzekł krótko stopując zapędy byłej policjantkki do tego byśmy się rozdzielili

- Chcesz rannego ciągnąć przez tunel żeby sprawdzić co w nim jest? - Laura przystanęła.

- Tooperowi teraz nic nie jest. Przynajmniej nic gorzej. Rozdzielajac się zmniejszamy nasze szanse, a jak tam jest wyjście to po nikogo nie będzie trzeba się wracać. Jak widzisz ranny sam nie chodzi .
Zrobił kilka kroków w boczną odnogę korytarza rozglądając się uważnie.

- Irol dasz radę sam nieść Toppera? – posłyszął za sobą Laurę

- Raczej nie. Nie jestem typem kulturysty.

Normalnie Scottowi nóż się otwierał w kieszeni gdyby go miał. Mieli się NIE ROZDZIELAĆ. Czego Laura nie zrozumiała. Poszukał pomocy u kogoś innego z grupy.

- Emma na co czekasz? - zwrócił się do Chudziny, która ciągle stała w tym samym miejscu nie wiedząc czy zostać czy ruszyć za nim.

- W dwójkę nie damy rady nieść go tak żeby nie urazić złamania – Laura nie ustępowała - Scott to się nie uda

Emma tez wyraziła się jasno. „My zostajemy. Ty węszysz”. Nathan machnął tylko zrezygnowany ręka - To czekajcie tutaj. Jak mnie coś będzie żerać to będę krzyczał - zażartował sobie głupkowato idąc dalej w korytarz. Czuł się cholernie nagi bez broni. Co prawda paradował z nagim torsem ale bardziej niż koszulki brakowało mu karabinu pełnego zmieszanych pestek razacych wszelkich bywalców Rewiru
Nathan szedł prostym korytarzem, który prowadził go przez około dwieście metrów, aż w końcu dotarł do rozwidlenia w kształcie litery Y. Oba odchodzące od miejsca w którym stał korytarze wyglądały dość podobnie. To musiały być stare poziomy metra.
Scott sięgnał po znaleziony kamień i maznął na ścianie „V” i ruszył w lewą odnogę oświetlajac sobie drogę. Drugi korytarz zostawił na później. Na ścianach szukał oznaczeń, które mogłyby mu powiedzieć gdzie dokładnie jest. Stare tunele metra też miały swoje oznaczenia.
Tory dawno temu przerdzewiały, podobnie jak reszta. Nie dało się zidentyfikować miejsca. Ale po przebyciu stu kroków w pierwszy tunel po prawej zobaczył małe drzwi z napisem “NIE.... W..ĘP ...WZ....ON ...IO...Y.” To musiał być kolejny tunel techniczny lub coś w tym rodzaju. Po drugiej stronie ujrzał również wąską, stalową drabinkę prowadzącą w górę, do klapy. I wtedy usłyszał jakiś hałas. Głuche, narastające dudnienie gdzieś nad swoją głową. Jękliwy dźwięk przemknął nad nim, przetoczył się i znikł, odpłynął w dal.
Scott wcisnął latarkę za pasek tak by świeciła do góry i zaczął się wspinać po drabince. Kiedy był już na samym szczycie przypatrzył się klapie. Była zaspawana ale nie zraziło to Scotta. Przełożył jedna nogę przez szczebel drabinki by złapać oparcie a rękoma starał się odchylić klapę by zobaczyć ostrożnie gdzie jest. Poczuł opór więc zaparł się i naparł z całych wspomaganych hiperadrenalina sił.
Ani drgneła. Na wąskiej drabince nie miał jednak zbyt wiele miejsca by wykorzystać swoją siłę w pełni.
Zlazł z drabinki, nawet zbytnio się nie wkurzył niepowodzeniem. Podszedł do drzwi i trzepnął w nie z buta. Wleciały do środka z metalicznym łoskotem. Za drzwiami znajdowało się pomieszczenie pełne starych zapajęczonych urządzeń elektrycznych pamiętających chyba jeszcze czasy przełomu XIX i XX wieku. Po krótkiej eksploaracji pomieszczenia Scott był pewien, że nic nie miało szansy już zadziałać. Z pomieszczenia prowadziło jeszcze jedno wyjście, bez drzwi. Poprowadzony w betonie tunel prowadził prosto w mrok. W mrok, na końcu którego zalśniło niespodziewane światło latarki.
- Cholera – mruknał pod nosem. Wolał nie natknac się na nikogo bo to nie wróżyło nic dobrego w takim miejscu ale z drugiej strony mogli się tutaj tułać wiele godzin szukając wyjścia.
Co prawda to, że ktoś lub coś trzymało latarkę świadczyło, ze nie jest wampirem, Bezcielesnym ani innym łakiem wszak Ci nie potrzebowali światła jak i zapewne wielu innych Fenomenów. Musiał zaryzykować. Ruszył szybko w kierunku światła. Oby nie jak ćma do ognia.
- Hej! - rzucił w końcu - Zbłądziłem !- zwolnił i czekał na reakcje.

Reakcji nie było. Światło znikło, chyba za jakimś zakrętem. Ponownie przyśpieszył chcąc złapać jeszcze Niosącego Światlo bądz przynajmniej zerknąć skąd lub dokąd idą.
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 06-08-2012, 18:29   #290
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Nie miałam pojęcia, jakiej mocy użył Max, ale zdecydowanie przesadził. Co więcej nie wiedziałam nawet czy on sam zdawał sobie sprawę z tego co robił czy tylko celował mniej więcej gdzieś tak żeby osiągnąć jakikolwiek efekt. Nowe zdolności Toppera były zastanawiające i gdybym miała więcej czasu spróbowałabym je zanalizować i zrozumieć.
Gdybym miała więcej czasu...Gdyby mężczyźni rozumieli kobiety...A kobiety mężczyzn...I gdyby Egzekutorzy...Ech te złudne marzenia i próżne nadzieje.

- Co się stało? – Irol pojawił się prawie jak znikąd.

- Cholera jasna! – Za głupie pytania miałam ochotę zepchnąć Rudzielca na dół.

Ruszyłam na kolanach w stronę wyrwanej dziury po omacku przesuwając dłońmi po posadzce w poszukiwaniu sztyletu z kutego na zimno żelaza. Zaniedbanie takich szczegółów mogło doprowadzić później do czyjejś śmierci, w tym nawet mojej. Kiedy wsunęłam go na jego miejsce od razu poczułam się pewniej. Ostrożnie zsunęłam się na dół i zaczęłam przedzierać w kierunku leżącego Toppera.

- Max na krwiożercze wróżki zębuszki miałeś tylko otworzyć kratkę ściekową a nie wywalić cała podłogę – mamrotałam żeby zagłuszyć lęk i niepokój. - Ja się okaże, że coś ci się stało to osobiście złoję ci skórę - w moim głosie pobrzmiewała wyraźna troska kontrastująca z wypowiadanymi słowami.
Przykucnęłam przy leżącym przyjacielu, sprawdziłam puls, oddech i zabrałam się za odgruzowywanie nogi Toppera. Pod tą sterta wydawał się nawet mniejszy niż był i taki całkiem bezbronny. To zapewne musiała być jakaś sztuczka Faerie a dokładniej krasnoludów żeby wydawać się mniej groźnymi istotami niż w rzeczywistości byli. Do licha przecież sama widziałam jak ten mały ludek rozpierdzielił ogromny kawał betonu. Fakt, że przy tym dowalił sam sobie nie umniejszał wcale mocy, jaką posiadał. No i znowu wróciłam do rozmyślań nad zdolnościami Maxa. On sam zresztą sam mi kiedyś powiedział, że moce były zależne od duszy ich posiadacza a nie ciała. Jak się to, zatem miało do tego, że Topper władał teraz zdolnościami Szpiczastych Czapek? Albo się pomylił albo jako Żagiew zawsze miał w sobie krew krasnali i predyspozycje do wykorzystywania ich mocy. Możliwe, że nawet gdyby Mythos nie ukradł mu ciała to Max w końcu dochrapałby się tych zdolności a i sama zamiana ciał mogła przyspieszyć ten proces.

Reszta dołączyła do mnie, kiedy już udało mi się uwolnić Maxa spod sterty kamieni. Nie znałam się na medycynie, ale fakt, że Topperowi wystawała spod skóry goła kość nie świadczył najlepiej o jego stanie.

Morales za to przeciwnie miała dużo lepsze obeznanie z takimi sprawami i zajęła się nogą Maxa. Ja bym go po prostu wzięła krasnala na ręce i kazała mu być dzielnym, ale opatrzenie i usztywnienie złamania chyba było lepszą opcją. Zresztą nie musiałam nawet nieść Toppera, bo Scott się zaoferował do tej roboty. W sumie dobrze, bo pomimo tego, że Max był bardzo niski to jednak dość mocno nabity, jak to krasnoludy.

Irol przypomniał sobie, że teraz, kiedy Topper był nieprzytomny to on tutaj był najwyższy stopniem i zadecydował w sprawie naszych dalszych poczynań kompletnie przeoczając przy tym osobę naszego więźnia, który błyskał w ciemnościach swoim gołym tyłkiem.

- Emma, użyj swoich mocy i idź przodem. Scott i ja poniesiemy Maxa. Laura. Ty weź latarkę i przyświecaj nam drogę. – Komenderował Brendanus.

- W porządku Irol, ale kto w takim razie zajmie się Prokopovem? Chcesz go tutaj zostawić? – Zapytałam.

- Prowadź go przed sobą.

- Czyli ma być czujką waszej czujki, tak?- Stwierdziłam bardziej niż zapytałam.

- Coś musimy zrobić. Czy mam myśleć o wszystkim? Kurde koordynatorem jestem czy co? Mogę zarządzać zza biurka, ale w terenie się gubię. – Jeśli to miało być zabawne to w obecnej sytuacji nie było.

- Spoko wezmę go przed siebie tylko mi się tutaj nad sobą nie rozczulaj. – Urwałam dyskusję.

Ruszyliśmy tunelem. Gdyby Topper był przytomny to pewnie potrafiłby powiedzieć o nim coś więcej i być może nawet docenić jego konstrukcję. Dla mnie miejsce było brudne i dość odstręczające. Uważałam żeby niczego nie dotykać i nie złapać przy tym jakiegoś syfa, chociaż właściwie najgorszego syfa to już dotykałam prowadząc go przed sobą. Po krótkim marszu zauważyłam, że tunel się rozszerzył. I nie musiałam się już obawiać, że zahaczę głową o sufit. Było zdecydowanie luźniej i nie musiałam się już bać, że otrę się o coś, o co nie powinnam i złapię tężca. Baczniejszą uwagę zaczęłam zwracać teraz na swoje stopy. Nie chciałam nadepnąć jakiegoś szczura.

Poza tym tunel zaczął przypominać swoim wyjściem stare zapomniane odnogi metra a to oznaczało, że mogły się łączyć z tymi nowszymi a tam mogliśmy znaleźć już bezpieczne wyjście na powierzchnię.

Po drodze minęliśmy jakiś boczny korytarz. Zdrowy rozsądek podpowiadał żeby kontynuować dalej wędrówkę głównym tunelem, ale nie chciałam zostawiać za sobą niesprawdzonego przejścia. Tym bardziej, że mieliśmy ze sobą Egzekutora, który mógł śmignąć tam i z powrotem zanim my zdążylibyśmy zrobić z trzydzieści kroków.

- To może, chociaż zajrzyjmy do tego bocznego żeby zobaczyć, co zostawiamy za sobą. - Zaproponowałam.

Gdyby Nathan obawiał się pójść tam sam byłam gotowa mu towarzyszyć, chociaż to zamieniłoby bardzo szybki rekonesans w nieco dłuższy rekonesans, ale ze zdziwieniem zrozumiałam, że Scott chciał w tę boczna odnogę ciągnąc wszystkich, nawet nieprzytomnego Toppera. I po co to, komu?


Nathan wziął latarkę i ruszył do przodu a Laura chciała sprzeciwiła się targaniu po bocznych korytarzach Maxa i sama chciała pójść ze Scottem.

- Emma, na co czekasz? – Rzucił do mnie Nathan, bo nie dołączyłam do ich kawalkady.

Westchnęłam pod nosem i oderwałam wzrok od pleców Prokopova, który znowu zaczęły mnie niepokoić. Ten cały rekonesans był moim pomysłem, ale jak mieli zamiar robić z tego takie mecyje to już wolałabym olać ten boczny korytarz i pójść dalej głównym tunelem.

- Jakbyś tyle nie gadał tylko poszedł od razu to już byś zdążył wrócić Scott - powiedziałam głośno w stronę pleców Egzekutora - Bez sensu żebyśmy się tam wszyscy ładowali, tylko byśmy cię spowalniali. I nie masz się tam, czego obawiać. Szczury cię raczej nie zjedzą a największe zagrożenie zostawiliśmy za sobą. Jak się będzie korytarz ciągnął w nieskończoność to wróć do nas i pójdziemy dalej tym głównym. - Pokręciłam głową z dezaprobatą - Nie jesteśmy zastępem skautów, który błąka się po ciemnym lesie. Nie musimy trzymać się za rączki do cholery. - Przewróciłam oczami kończąc swoją wypowiedź i znowu zamilkłam koncentrując uwagę na Prokopovie.

- Ułóżmy go wygodnie na ziemi, w ciemnościach nic i tak nie zobaczymy - Laura podeszła do Irola, pomogła mu ułożyć Toppera i usiadła obok żeby odpocząć.

Zerknęłam w stronę, w którą poszedł Nathan. Tak jak przypuszczałam w krótkim czasie oddalił się na tyle daleko, że ledwo było już widać światło trzymanej przez niego latarki. Czekaliśmy na jego powrót w ciemnościach. Zaczęłam zastanawiać się czy to rzeczywiście był dobry pomysł. Na pewno nie mój najlepszy. Rozważałam nawet pomysł żeby wrzasnąć tam gdzie znikł Egzekutor i powiedzieć mu, aby wracał, ale stwierdziłam, że przesadziłam, przecież nie byliśmy bandą przestraszonych dzieciaków żeby bać się ciemności. Poza tym Topper jęknął cicho i zapytał słabym głosem:
- Gdzie jestem?

Od strony Prokopova poczułam zawirowania Całunu, które postawiły mnie na równe nogi. Czarownik drżał dziwnie i wydawał z siebie jękliwe odgłosy.

Najpierw odwróciła się w stronę Toppera, ale potem szybko złapałam Prokopova i trzasnęłam go po omacku otwarta dłonią w ucho.
- Przestań natychmiast. Nikt ci nie omówił, że od tego się ślepnie?

Poprzednim razem wyrwanie go z transu pomogło i liczyłam ze cokolwiek by kombinował i tym razem uda mi się go od tego odwieść. Gdyby nie przestał robić tego czegoś, co robił to miałam zamiar potraktować go z shockera.

- Leż spokojnie – w ciemnościach rozległ się głos Laury która odpowiedziała Topperowi - Scott poszedł poszukać drogi, jesteśmy w jakiś starych tunelach pod Syreną, chyba pozostałości metra. Masz otwarte złamanie, postaraj się nie robić gwałtownych ruchów. – Mówiła uspokajającym tonem tak żeby powstrzymać Krasnala od próby podniesienia się.

Oczy Maxa błysnęły w ciemności.
- Kto do kurwy nędzy przyłożył mi stalowe, zardzewiałe pręty do ciała? Czy ktoś wie, co to jest tlenek żelaza? Pospolita rdza. Może niespecjalnie bolesne, ale na pewno nie zaliczę tego do przyjemnych doznań. Moja skóra za chwilę wejdzie w bolesną reakcję alergiczną z tym szajsem, więc z łaski swojej zdejmijcie to ze mnie. Bardzo proszę.

Znałam dobrze Toppera i wiedziałam, że właśnie zbliżył się do momentu, w którym jego spokojna natura mogła w jednej chwili zmienić się w wybuch wściekłości Faerie.

- Cholera, skąd miałam wiedzieć ze masz uczulenie, w tunelu nie miałam wyboru, albo to albo zwisająca noga i więcej urazów i byś się wykrwawił . Szlag by to wszystko trafił – Laura po omacku zaczęła szarpać się z prętami doczepionymi do nogi Maxa.
Szczerze mówiąc nie przyszło mi do głowy, że sama rdza tak jak żelazo mogła zatruć organizm Faerie, ale dobrze to było wiedzieć. Tak na przyszłość.

- Lauro - zaśmiał się Topper mimo bólu przyjaźnie. - Mam metr wzrostu, nochal jak kartofel i włochate, spiczaste uszy. Jak sądzisz, czym jestem? I co działa jak takich jak ja. Ale niezależnie od tej skuchy, bo sam bym pewnie tak skusił, dzięki za pomoc.

Przestałam słuchac Maxa i zastanawiać się nad bojowym wykorzystaniem sproszkowanej rdzy, bo Zawirowania Całunu wokół Prokopova się nasiliły. Tatuaż na jego plecach zaczął emanować ciepłym pomarańczowym blaskiem i zdawał się poruszać pod skórą. Ten widok rzucił mi dosłownie i w przenośni nieco światła na moje przypuszczenia, co do rysunku i roli Prokopova. Facet poprzez ten tatuaż był niczym chodząca samonaprawiająca się brama do tego miejsca, poza naszym światem, gdzie w ciemnościach lęgły się wszelkie chimery, demony strachu i ciemności. A jak wiadomo taka brama działała w dwie strony i była wielokrotnego użytku. I właśnie teraz ktoś dobijał się z drugiej strony, a może nawet już otwierał drzwi. Poza tym zrozumiałam, że Czarnoksiężnik niczego nie kombinował. Jego mamrotanie było próbą przytrzymania tych drzwi. Najwyraźniej schwytany Czarownik wiedział, co zamierzało przeleźć przez niego i bał się tego jak diabli.

W obecnej sytuacji mogłam tylko wesprzeć Prokopova w jego staraniach, ale rozważyłam różne opcje i wyszło mi, że tutaj na dole po ciemku niewiele mogłam zrobić. Potrzebowałam źródła świtała żeby otoczyć Czarownika kręgiem a gdybym go nawet wyrysowała to nie moglibyśmy się już stąd ruszyć. Jedynym wyjściem było zepsucie samej bramy. Wydobyłam sztylet. Mogłam od razu spróbować ciąć na ślepo, ale do bardziej precyzyjnej roboty także potrzebowałam światła. Jednakże, jeżeli brama zacznie się otwierać nie będę miała wyboru.
 
Ravanesh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172