Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-07-2012, 08:13   #28
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
To, że Heidelman nie dostał od razu w zęby zawdzięcza tylko i wyłącznie niewykształconym jeszcze nawykom. A raczej skutecznie zablokowanym przez Dietricha, którego refleksu nigdy nie potrafiła - a może nie chciała? - prześcignąć... a czego po prostu nie zdążyła się oduczyć. Nic to, jeszcze zdąży pokazać, co o tym myśli. Z listu jasno wynikało, że smarkaty dzieciak jest nikim więcej, tylko posłańcem, więc trzeba było jak najszybciej ustalić odpowiednią hierarchię. Nie zamierzała służyć jakiemuś kichającemu gołodupcowi, któremu wydaje się, że wszystkie baby to służące.
Nie odezwawszy się słowem, swoim zwyczajem zafurkotała spódnicą i ruszyła do stajni. Po drodze nakazała tylko Gutbagowi, że ma pilnować wieży - nikogo nie wpuszczać... i nie wypuszczać. Tak na wszelki wypadek. Osiodławszy konia wyprowadziła go za bramę. Nie zamierzała iść do Grissenwaldu piechotą. Miała przeczucie, że wtedy nie zdąży... a zamierzała złapać swoją eskortę jeszcze w mieście, zanim wyruszy do Altdorfu. Spodobali jej się. Skupieni na robocie, odzywali się tylko wtedy, kiedy było to konieczne. Rozumieli się bez słów, widać podróżowali razem nie pierwszy rok. Współpracowali ze sobą, nie powtarzając się bez sensu. Czuć było od nich to doświadczenie... na podstawie którego Mara założyła, że spotka ich teraz z lekka wczorajszych, ale gotowych po przyjęcia kolejnego zlecenia.

Jak się okazało, nie pomyliła się w swoich przewidywaniach. Z gorzkim uśmiechem przyglądała się, jak podpierając się wzajemnie wychodzą z karczmy i ruszają w kierunku stajni. Tak... ten widok był aż nadto znajomy... Spięła konia i stanęła na drodze ochroniarzom, natychmiast zsuwając się z siodła. Nie chciała ich prowokować. Natychmiast pojawił się przy niej jakiś wyrostek, przejmując lejce, które dała sobie wyjąć z ręki. I tak jej teraz tylko przeszkadzały. Tak samo, jak miedziak, który również z tej dłoni zniknął. Przyglądała się przez moment każdemu z mężczyzn, czekając spokojnie, aż ją rozpoznają. Dopiero wtedy się odezwała.
- Panowie, porozmawiajmy w środku.
Oszczędne skinięcia i już cała czwórka była gotowa do negocjacji. Jakimś cudem nagle stanęli prosto i pewnie, dwóch ruszyło do karczmy, dwóch pozostałych ją przepuściło, idąc dwa kroki z tyłu. Był to ostateczny argument dowodzący, że się nie pomyliła.
W kilku słowach przedstawiła szczegóły kontraktu. Będą szukać, aż znajdą. Płatne od dnia, przy czym za pierwsze dwa tygodnie z góry. O nic się martwić nie muszą, mają mieć tylko oczy dookoła głowy. Żadnych pytań. Nie ma możliwości zerwania umowy przed końcem.
Kiwali tylko na potwierdzenie jej słów.
Przedstawiła się na koniec, oni zrobili to samo. Oleg i Olaf Erhard - wyglądali na bliźniaków, choć nie pytała o to. Obaj barczyści, płowowłosi i szaroocy, choć nie grzeszyli urodą. Oleg musiał mieć w przeszłości złamany nos, dzięki czemu mogła ich bez większego trudu rozróżnić. Karl Staub - jedyny ciemnowłosy w tym towarzystwie, choć oczy szare, jak u całej czwórki. Twarz miał poznaczoną bliznami po ospie, więc zasłaniał ją jak mógł długimi włosami i trzydniowym zarostem. Nieco szczuplejszy ale też wyższy od reszty, rozglądał się nieustannie na boki, jakby w każdej chwili spodziewał się ataku. Ostatni z nich - Mika Tonn, był tu niepisanym szefem. Niższy od pozostałych, dorównywał jednak szerokością barków bliźniakom. Był do nich też jakby podobny. To samo spojrzenie, zarys szczęki, choć w oczach kryła się inteligencja, której jego kompanom brakowało. To on się targował przed podróżą z Altdorfu i tym razem również właśnie on się odezwał.
- Kiedy wyruszamy? - oznaczało to równocześnie pełną akceptację warunków. Chyba zrozumiał już, że znalazł kurę znoszącą złote jajka. Stawka, jaką oferowała, przewyższała znacznie zwyczajowe stawki. Nie warto było strzępić języka po próżnicy.
- Natychmiast. Musimy jeszcze zabrać z wieży mój wóz i towarzyszy podróży.
Pozostało tylko zakupić u karczmarza prowiant na co najmniej tydzień i mogli ruszać.

***

Swoją eskortę zostawiła u wejścia do wieży, prosząc o zaprzęgnięcie koni do wozu i zapakowanie dodatkowych porcji prowiantu. Poza tym wóz był załadowany dokładnie tak, jak go zostawiła - przygotowany do natychmiastowego wyruszenia.
Skierowała się prosto do pracowni, w której spodziewała się zastać śpiącego Heidelmana. Przesadził z miodem, który i bez domieszki ziół miał usypiające działanie. Z niemałą satysfakcją znalazła go siedzącego przy biurku i śliniącego przez sen księgę z recepturami, które ona znała na pamięć od lat. Nie zdążył nawet wyjąć składników. Zajrzała do dzbana - pusty. Będzie miał kaca jak się obudzi. A obudzi się już za momencik...

Celnie wymierzonym kopnięciem podcięła nogę od stołka dostatecznie mocno, żeby głowa śpiącego wyrżnęła z impetem w stół jednak nie dość mocno, by go przewrócić.
- Wstawaj, Heidelman. Nie ma czasu na spanie. Zbieraj swoje rzeczy. Wyruszamy natychmiast.

Mężczyzna jęknął złapawszy się za głowę i potrząsnąwszy nią słabo spojrzał na Marę wzrokiem dość jak na poprzednią ostrożność bezpośrednio nienawistnym. Uniósł dłoń w charakterystycznym dla miotania czarów geście.
- Nie pozwalaj sobie Herzen! - warknął - Myślisz kelnereczko, że jak cię rada wybrała do tego zadania to sobie z tobą nie poradzę? Studiowałem magię tajemną gdy ty rzygi z podłogi wycierałaś! A teraz wynoś się stąd i daj mi pracować. Powiedziałem, że jutro wyruszamy! Ogłuchłaś?
Jego zdolności magicznych oczywiście nie potrafiła określić, ale bez wątpienia wyczuła nutę niepewności w jego głosie.

- Ja nie, ale Ty najwyraźniej tak - warknęła w odpowiedzi, unosząc ręce w podobnym geście. Jakby znikąd na stole pojawił się Diet, sycząc wściekle ze zjeżoną sierścią i położonymi płasko uszami, wyczuwając nastrój swojej pani - Widzę, że uważasz się za lepszego ode mnie tylko dlatego, że nosisz spodnie i przez całe swoje zasmarkane życie nie zhańbiłeś rąk uczciwą pracą. A teraz mi jeszcze udowodnij, że masz prawo stawiać się nie tylko wyżej ode mnie, ale też wyżej od tego, którego tylko nędznym posłańcem jesteś! Pokaż, czego się w trakcie tych swoich studiów nauczyłeś! - to mówiąc gwałtownie wyrzuciła obie ręce przed siebie, jakby akcentując wypowiadane słowa.
Z początku nic się nie stało. A przynajmniej takie wrażenie odniósł Heidelman, który - wbrew sobie nielicho przestraszony jej wybuchem, teraz hardo podniósł głowę. W ciągle wilgotnych oczkach malował się wyraz pogardy i nielicha złośliwość, gdy spokojnie kontynuował inkantację... aż zamilkł wpół słowa, zupełnie straciwszy rezon.

Wpatrywał się teraz w Marę, która stała przed nim z rękoma założonymi na piersi i z uśmiechem wpatrywała się w miecz, który samowolnie zatrzymał się na gardle jej rozmówcy. Był wyraźnie żądny krwi, bo nie omieszkał zostawić lekkiego znaku na nerwowo poruszającej się grdyce. Po chudej szyi spłynęło kilka kropel krwi, znacząc szkarłatem brudny kołnierzyk.
- A teraz zbieraj swoje rzeczy i chodź, zanim każę Cię płazem wypędzić na dziedziniec. Wyruszamy natychmiast, zgodnie z życzeniem Mistrza - już miała odejść, ale po chwili namysłu pochyliła się nad nim tak, że mocny zapach piżma i lawendy niemal odebrał mu oddech - I nie myśl sobie, Heidelman, że następnym razem się zemścisz - tu miecz ochoczo podniósł jego podbródek o pół cala wyżej, w kolejnym miejscu kalecząc skórę - Nie będzie następnego razu. A jeśli jesteś na tyle głupi, żeby czegokolwiek próbować, nie wyjdziesz z tego żywy. I nawet Twój śmierdzący góral nic na to nie poradzi.
Po ostatnich słowach ujęła rękojeść miecza, wytarła ślady krwi czystą szmatką i schowała broń do pochwy, po czym stanęła w drzwiach pracowni czekając, aż jej rozmówca opuści pomieszczenie.
Przez krótką chwilę jedynym poruszającym się elementem w pokoju był wściekle bijący na boki ogon kocura, który przyczaił się za księgą leżącą na biurku.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline