Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-07-2012, 00:04   #129
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=4HbKeD6ZLlk&feature=related[/MEDIA]

- Więcej, więcej śniegu! – krzyknął ktoś i posypał na ich głowy konfetti, zrobione dziurkaczem z wyrwanych z zeszytu kartek.
- Przestań, kompot przedawkowałeś, czy co? – zaśmiał się inny głos – jeszcze nie ma Wigilii, nie czas na suszone śliwki...ani nic innego. Nie marnuj śniegu, pół nocy go robiłam! Mamy tylko dwa dziurkacze!

Na wpół uchylone drzwi otwarły się szeroko, kopnięte wyraźnie przez kogoś z zewnątrz. Ten ktoś obarczony był wielkim, futrzanym płaszczem, na pierwszy rzut oka zrobionym ze skórek królików.
- Mam – oświadczył dumny głos, wydobywający się spod biało-czarnej kupy futra – To będzie przebranie dla owieczek!
Wszyscy zamilkli, oszołomieni. Krzątanina ustała, oczy zgromadzonych w sali wbiły się w przybysza.
- No co? – futro wyładowało w kącie, a filigranowa blondynka zaczęła strzepywać z siebie krótkie, białe i czarne włoski, które poprzylepiały się jej do bluzki – owieczki mogą być czarne i białe, nie?
- Ale nie na raz! Planujesz pociąć to futro? Mamy przecież cztery owieczki? Co na to właściciel?
- Marudzicie – blondynka machnęła ręka – Baśka, przyniesiesz kartony? Będziemy robić gitary…
-Jasne – odpowiedziałam i wstałam z kolan, otrzepując pył i konfetti – Zaraz wrócę.

Wyszłam z sali, kierując się wąskim korytarzem w stronę toalet. Kurcze, nie chciałam nigdzie iść. No, ale jak się człowiekowi chce siku, to chce. Słyszałam za plecami, jak śmieją się i przekomarzają, i żałowałam, że musiałam wyjść. Brakowało mi tego - wygłupów, żartów, gadania o pierdołach. Nikt z moich znajomych – znajomych z domu kultury - nie miał pojęcia o ostatnich wydarzeniach. Powiedziałam tylko, ze potrącił mnie samochód – puder mamy był na prawdę niezły, ale siniaków nie zdołał ukryć. Przecież nie będę im ściemniać, że wpadłam na szafę po pijaku. Wiedzieli, ze nie pije… Ale o urojeniach, snach, trupach nie będą opowiadała. Bo chyba trochę jest tak, że jak o tym mówi, że to powoduję, ściągam.. tak jak myślenie o chorobie może ją przyciągnąć. Trzeba patrzeć z optymizmem w przyszłość, a nie rozpamiętywać. Graża wiedziała o facecie z pociągu, ale nie mówiłam jej o tym, co działo się potem. I nie chciałam mówić. Ani mówić, ani myśleć.

Weszłam do łazienki. Tej samej, pod która rozmawialiśmy pierwszy raz z Arturem. Wspomnienie jego przestraszonych oczu wróciło, ale szybko odepchnęłam je od siebie. Pewnie, że było mi go żal. Był miły.. i w ogóle. Ale był też – nie chciałam używać tego słowa, ale cisnęło się, nie pozwalało wyprzeć, szukałam innych, ale żadne nie pasowało – był świrem. Niestety. A ja miałam dosyć świrów. Jeśli zacznę wierzyć w urojenia innych, to przestane odróżniać prawdę od fikcji. Utonę w tych ułudach. Zwariuje. Zeświruję. Moje własne urojenia mi wystarczały. Nie potrzebowałam więcej.

Wyszłam z kabiny i podeszłam do umywalki. Spojrzałam w lustro. Bladość zniknęła, siniaki nie. Siniaki były realne, jak ktoś wpada pod samochód, to się poobija. I tyle. Zwykła rzecz. Tak, tego mi brakowało – ZWYCZAJNOŚCI.
Odkręciłam kran. Po chwili znów zerknęłam w lustro. Zamarłam. Za mną stał jakiś facet. Nie miał koszuli, zamiast niej zobaczyłam tatuaże. I krew. Krew na twarzy, na muskularnym torsie, rany. Odwróciłam się gwałtownie tłumiąc krzyk.

Łazienka była pusta. Przejechałam spojrzeniem po brudnych ścianach, przez chwile miałam ochotę sprawdzić kabiny, ale się powstrzymałam.
Stanęłam na powrót przed lustrem. Puściłam wodę, nabrałam jej w dłonie i zmoczyłam twarz. Wyprostowałam się i wbiłam spojrzenie w przymatowioną taflę.

- Wy-pier-da-laj. – powiedziałam wpatrując się sobie w oczy, głośno i dobitnie akcentując każdą sylabę - Wypierdalaj chuju złamany. Wypierdalaj kutasie. Wypierdalaj z mojej głowy. Get out. Get out of my mind. – powtórzyłam słowa zapamiętane z jakiegoś filmu.

Łazienka była pusta. To mój mózg produkował te omamy.

Wróciłam na górę i weszłam - do prawie pustej o tej porze – klubokawiarni. Jakaś parka obściskiwała się w kącie. Popatrzyłam na ladę: wuzetki, czy inne kremówki. Poczułam, jak żołądek podjeżdża mi do gardła, na krem nie byłam jeszcze gotowa. Wskazałam na leżącą nieco z boku, słodką bułkę do której wzięłam herbatę. Nie byłam głodna.

Usiadłam przy stoliku i wtedy poczułam na plecach czyjeś spojrzenie. Ktoś wpatrywał się we mnie, intensywnie, zaborczo, tak, ze prawie przewiercał mi plecy na wylot. Odwróciłam się powoli. Nikogo. Poza parką pod ścianą, nieco z boku, z lewej strony i znudzoną kelnerką za ladą. Podmuchałam herbatę i znów poczułam to spojrzenie. Ktoś mnie obserwował. Odwróciłam się znowu, szybciej. Nic.

Zmieniłam stolik, wybrałam taki w samym kącie. Ustawiłam krzesło w rogu , dosunąwszy je maksymalnie do ściany. Miałam stąd dobry widok. Poza tym – nikt nie zmieściły by się między oparciem krzesła a ścianą. Sprytnie to obmyśliłam.

Bułka była ewidentnie wczorajsza, ale to dobrze. Łamałam małe kawałki, żułam dokładnie i łykałam powoli, sprawdzając reakcję żołądka. Nic. Świetnie. Nie byłam głodna. Muszę jeść. Od niejedzenia ludzie dostają zwidów, czytałam o tym. Bułka rosła mi w ustach, jakby nasiąkając herbatą zwiększała dwa, trzy, a może pięć razy swoją objętość. Łamałam coraz mniejsze kawałki, ale to nie pomagało. Każdy z nich rósł i z trudem przechodził mi przez gardło. Kruszyłam bulkę nadal, pozwalając kawałkom spadać na plamoodporny obrus na stoliku.

Nie powinnam była tu przychodzić. Zrozumiałam to w końcu. Nie powinnam bywać w miejscach, które kojarzą mi się z tamtymi wydarzeniami. Tu przecież siedzieliśmy z Arturem, wtedy, jak szyby zalały się krwią. Jak WYDAWŁO mi się, ze się zalały. Teraz, mimo że siedziałam wciśnięta z krzesłem w kąt, znów WYDAWAŁO mi się, że ktoś mnie obserwuje.

Zrozumiałam. Potrzebowałam widywać normalnych ludzi, spotykać się z osobami, które doświadczają realności, nie urojeń. Za każdym razem, jak się widywałam z Hirkiem, Patrykiem, dziewczynami, Grześkiem zajmowaliśmy się wałkowaniem tych naszych zwidów. I potem robiło się coraz gorzej. Nie wiem, czy ja ich tym „zarażam”, czy oni mnie, kto jest katalizatorem. Może nikt nie jest winien? Może dopóki każde z nas jest samo, to nie zostaje osiągnięta masa krytyczna? Poza tym.. przecież tyle się słyszy o sugestii, hipnozie. Wyobrażamy sobie nie wiadomo co – w końcu każdy po śmierci, tragicznej śmierci, kumpla ma prawo być emocjonalnie rozchwiany, prawda? – ale my nie możemy ciągle wrócić do równowagi, bo w kółko to roztrząsamy.

To bez sensu. Wykańczamy się, wykańczamy się nawzajem tym gadaniem, analizowaniem, opowiadaniem. I przyciągamy do siebie różnych.. świrów. Jak ta cała Dziara. Albo Artur.

Myśli wirowały mi w głowie jak szkiełka w kalejdoskopie, który ktoś kręci ciągle szybciej i szybciej. Ale - w przeciwieństwie do tekturowej tuby, która zawsze pokazywała inny wzór - za każdym razem, jak zatrzymywałam ten szaleńczy pęd, myśli układały się w ta samą figurę-przesłanie: NIE MOŻESZ SIĘ Z NIMI SPOTYKAĆ. ŻYJ NORMALNIE.

Tak, to musi być. To. Ukruszyłam kolejny kawałek bułki na stosik, który wyrósł przede mną. Rozejrzałam się jeszcze raz, w poszukiwaniu tej osoby, która się we mnie wpatrywała. Nic. Zmusiłam się do przełknięcia ostatniego kawałka, pokruszone resztki zsunęłam do prawie pustej szklanki i przez chwile patrzyłam, jak wchłaniają w siebie herbatę. To samo my robimy. Spotykamy się razem i wciągamy – wpychamy w siebie nasze koszmary, sycąc się nimi, mieszając sobie nawzajem w głowach. Bo dodając do siebie nasze strachy nie otrzymujemy ich prostej sumy. Tworzymy nową jakość – coraz straszniejszą.

Tak, to musi być to.

Ktoś szturchnął mnie w ramię. Drgnęłam przestraszona.
- Baśka – Graża stała nade mną – Gdzie giniesz? Nie chciałam cię przestraszyć..
- Zamyśliłam się – powiedziałam – Sorry, kartony..
- A, to potem – Graża machnęła ręką – przyjechało jakieś liceum, wyświetlają im Wirujący seks. Wyobrażasz sobie, żeby nas ze szkoły zabrali na film o takim tytule? – przewróciła oczami.
Zaśmiałam się. – Co chcesz, idzie nowe…
- Chodź , pani Halinka powiedziała, że nas wpuści nas na seans. Liceum wykupiło całą salę. Wszyscy idą. Dokończymy jasełka potem. Zresztą – maluchy i tak już wróciły do przedszkola.
- Idę, pewnie, że idę. Patrick jest boski. – powiedziałam wstając – Ale potem muszę już wracać do domu. Wiesz, matka się deneruje…

Wychodząc z kawiarni znów poczułam na sobie czyjeś spojrzenie.

Pieprzyć to.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6oKUTOLSeMM[/MEDIA]
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 19-07-2012 o 00:13.
kanna jest offline