Wiele nowego nastało w życiu Aarona Stolzmanna… choć właściwie to wcale nie! Choć miejsce i towarzystwo się zmieniły, to znów dom, praca - pewne schematy pozostawały takie same. Po przyjemnym podnieceniu i zastrzyku energii, jakie dał cyrulikowi udział w poprzedniej przygodzie, teraz następowała stagnacja.
W przeciwieństwie do Wujaszka, Aaron nie wyruszył na podbój salonów. Nigdy nie miał drygu do polityki i dworskich układów. Miał do tego za sztywny kark. Według niego zdobywanie wpływów wśród możnych było sztuką lizania ich butów i wspinania się wyżej i wyżej - aż dadzą ci wylizać swoje zadki. Stolzmann w ciągu dziesięciu lat życia w Wolfenburgu, nigdy nie osiągnął więcej, niż pracę felczera. Dziesięć lat starań o członkostwo w Gildii Medyków i dziesięć lat niepowodzeń - trudno o lepszy dowód braku politycznego talentu.
Tak, Aaron Stolzmann potrafił być fachowym rzemieślnikiem. Potrafił być też rzutkim i pomysłowym poszukiwaczem przygód. A teraz, gdy przygoda z niedoszłym zabójcą von Viehmanna dobiegła końca, nieświadomie wracał do roli rzemieślnika.
Tymczasem wykorzystał zarobione pieniądze i udał się miejscowy rynek. U krawca zamówił szykowny strój - piękny i wygodny. Z przyjemnością czuł na ciele dotyk jedwabnej koszuli, delikatnej wełny spodni, miękkiej skóry trzewików. Ale tak wyśmienite ubranie należało zachować na szczególne okazje - na co dzień Aaron powrócił do zwykłego, mieszczańskiego stroju.
Następnie udał się do kaletnika, gdzie wykonano dla niego skórzaną kurtkę. Z lubością przeglądał się w lustrze. Czarna skóra nabijana ćwiekami grubymi jak palec idealnie komponowała się z wielkim brzuchem i gęstą brodą. Na plecach kurtki Stolzmann kazał wymalować emblemat trupiej czaszki. Zdecydowanie w tym stroju stał wysoko w rankingu osób, których nie chcielibyście spotkać w ciemnej uliczce.
Gdy ubiór na różne okazje znalazł się w szafie, cyrulik skorzystał jeszcze z usług miejscowego zbrojmistrza, u którego wymienił swój sfatygowany tasak na porządny miecz. Prawdziwy miecz - broń bohaterów - znajdzie użytek w jego dłoni. Zaś na koniec mężczyzna odwiedził stajnie, wypatrując dla siebie odpowiedniego wierzchowca. Upatrzył sobie krępego, karego rumaka. Nie planował na razie podróży, więc odkładał zakup, lecz wolał mieć rozeznanie w ofercie masztalerza.
W międzyczasie bohaterowie mogli ze zdziwieniem spostrzec, że na wyposażeniu ich wspólnego domu znalazły się dziwne sprzęty alchemiczne. A to po prostu Stolzmann, nim administracja elektorska zajęła aptekę, wyszabrował nieco ciekawostek spośród własności ich przeciwnika. Szybko też odnalazł w sobie rzemieślniczą żyłkę i rozpoczął gotowanie jakichś tajemnych preparatów. Długimi godzinami odmierzał, podgrzewał, destylował, warzył… Okrutnie smrodliwy dym wydobywał się przy tym z chemicznej aparatury, zmuszając do wietrzenia mieszkania. „To ważne!” - ze skupieniem odpowiadał zapytany Aaron. Wreszcie skończył eksperymenty, napełnił pięć butelek dziwnym, mętnym płynem. Po czym schował butelki do kuchennej szafki. „Przydadzą się” - tłumaczył z uśmiechem.
Tak więc, oto był Aaron Stolzmann. Chodził na zakupy, siedział w domu i pracował. Spytajmy więc - czy zdziadzieje dokumentnie, czy jakaś przygoda znów obudzi w nim żyłkę awanturnika?
__________________ Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań. |