Zebedeusz nie zamierzał przejmować się swoimi ranami. Były lekkie wręcz powierzchowne. Serce waliło mu jak oszalałe, a krew spływała mu po rękach, ostrzu miecza. Oczy zimno i spokojnie jednak nadal spoglądały na pobojowisko. Zebedeusz podszedł do martwego Zyberta i przeszukał go, licząc że może coś ciekawego znajdzie przy martwym towarzyszu. Spojrzał na Detlefa i Franca i rzekł:
- Spróbujcie ich uratować. W kupie siła, ja nie potrzebuję pomocy.. - rzekł hardo
Gdyby towarzysze się ociągali mikstura Zyberta poszła na Knuta. Jego odwaga zrobiła na nim duże wrażenie. Zasłużył by żyć. Zasłużył by widzieć że jego porażka nie poszła na marne.
Miał plan. W istocie banalny ale by go zrealizować musiał dotrzeć do szefa orków. Zabić go, zabrać klejnot, uratować wioskę.. a potem jak to w bajkach "żył długo i szczęśliwie". Zebedeusz uśmiechnął się na myśl o tym.
Młody żak poczekał aż się wszyscy ogarną i potem rzekł: - Skoro już zaczęliśmy coś..zakończmy to.. lub polegnijmy - wyszczerzył usta szyderczo przez chwilę wyglądając dość..mrocznie a może obłąkanie
__________________ Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-) |