Alex niezbyt długo cieszył się słodkim ciężarem ponad dwustu złotych monet, które były efektem wykonania ostatnich zadań, tudzież pewnego dobrego uczynku. W końcu nie o to chodzi, żeby mieć pieniądze dla samego ich posiadania. Co wtedy miałby z nimi robić? Ustawiać w zgrabne stosiki? Kulać? Cieszyć się ich kolorem, ciężarem czy brzękiem, z jakim upadają na stół czy podłogę? Wszak nie był dzieckiem.
Pieniądz rodzi pieniądz. Tak przynajmniej mawiano. Dlatego też nie warto było trzymać z trudem zarobionego złota w skarpetce lub skrytce pod podłogą. Oddać do banku, na pewien procent? Może jednak lepiej było zaufać Anzelmowi, powierzyć mu garść złotych koron i z przyjemnością obserwować, jak interesy kwitną, a pieniądz się mnoży? To by chyba nie był zły pomysł. Tylko co robić samemu? Siedzieć i czekać, aż z nieba zacznie lecieć złoty deszcz?
Straż obywatelska... Nazwa była szumna i dumna, ale ale Alex miał wrażenia, że raczej chodzi o stworzenie małej prywatnej armii, całkowicie podległej hrabiemu i jego poplecznikom. Z jednej strony byłoby to ciekawe - mieć dobrze płatną posadkę i nie musieć się przejmować tym, co się włoży na obiad do garnka, z drugiej... Alexowi niezbyt odpowiadało bycie chłopcem na posyłki, czy człowiekiem od brudnej roboty. Ale, w gruncie rzeczy, czemu by nie spróbować? Może nie będzie to aż tak złe? Alexander Ranelf, sierżant straży przybocznej. To wcale nie brzmiało źle. A że trzeba było w końcu dukanie trzeba było zastąpić umiejętnością czytania i pisania? Cóż było robić. Coś za coś, jak powiadano.
Na szczęście hrabia dał się przekonać i nie wymyślił żadnego dziwacznego stroju, z barwy przypominającego pawia czy innego dziwnego stwora. Zwykły skórzany pancerz, ozdobiony jedynie herbem miasta. Nic rzucającego się w oczy. A jeśli założyło się płaszcz czy pelerynę, to już w ogóle można było zachować anonimowość. Co czasami mogło się przydać. |