Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-07-2012, 20:07   #17
zabawowy sigmund
 
zabawowy sigmund's Avatar
 
Reputacja: 1 zabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłośćzabawowy sigmund ma wspaniałą przyszłość
Drużyna (- Rilaya)

Popis krasnoluda był bardzo wygodny. Ludo jeszcze przez chwile zastanowił się, czy wogóle wypada wrócić z pustymi rękoma. Najwyraźniej stwierdził, że warto.
Zebrał naręcz suchych gałęzi jako rozpałkę i wrócił do obozu. Tak by uniknąć narzekań cyrulika. Wystarczył ledwie jeden dzień, by zaczęły go denerwować.

Wszyscy byli jeszcze zajęci, więc postanowił spożytkować ten czas dla siebie. Rozebrał się i wskoczył w mętny nurt Talabeku. Woda, choć nie najbardziej krystaliczna, spełniła swój cel. Ożeźwiła ciało i umysł, zmyła resztki męczącego, pogmatwanego dnia. Ludo zanurzył się i przez chwilę bawił się w wodzie jak dziecko.
Gdy wyszedł postanowił jeszcze przeprać niektóre elementy garderoby, siedział nagi nad brzegiem, trzymając w rękach spodnie. Resztki wody na powierzchni jego skóry wyparowywały w duszną mgiełkę.
Spojarzał w leniwie przelewającą się masę wody. Zamyślił się.

Nie spodziewał się znaleźć pracy tak szybko i to na pewno nie tak dobrze dobrze płatnej. Nasłuchując odgłosów pracy pozostałych, zastanowił się nad kompanią, w której przyszło mu pracować. Krasnoludzki zabójca-strateg, wyniosła elfka(... Ludo przez chwilę zastanowił się, czy istnieją inne), zgorzkniały cyrulik, starzejący się pół-Tileański wojak...

Większość garderoby Ludo już suszyła się na sznurze pomiędzy drzewami. Spodnie wyschły na tyle, by zakryć nieskromną goliznę.

Tak... wojakowi można zaufać. Krasnoludowi zresztą też...
Został jeszcze bard, umiejący rzucać nożami i “chłopski szlachcic”. Apropos: Ile można się było otrząsać po głupiej burdzie na mieście? Czyżby pan nie nauczył go radzenia sobie w takich sytuacjach? Najwyraźniej prawdą było, że człowiek, któremu jest za dobrze, mięknie.

Ludovi nigdy nie było szczególnie dobrze.
Siedział już w koszuli i w spodniach przy ognisku, rozpalając pierwsze szczapy. Należało mu przyznać, że ogień rozpalał niezwykle sprawnie. Szczapy nasączone paroma kroplami oliwy, rozpaliły się jasnym, żywym płomieniem.

Tak czy inaczej. Jakakolwiek niedobraną jego drużyna być się zdawała, raczej życzył jej życia. Miał twardą psychikę i dużo widział, ale wiedział też, jak tragiczna jest utrata towarzyszy i ta samotność, która po niej następuje.

Siedział przy ognisku, ostrząc swoją szablę.Ostrze odbijało złoty, metaliczny poblask ogniska, nadając jego oczom dziki, nieziemski wyraz. Osełka raz po raz przejeżdżała po gładkim, połyskliwym metalu.
Broń była prosta, zgrabna. Parę gustownych ornamentów, nie zakłucało jej smukłej formy, tchnącej zimną, zabójczą skutecznością. Ostrza czasami nabierały charakteru swoich właścicieli, czasem właściciele nabierali charakteru swoich ostrzy.
Ludo czułby się dumny, będąc jak ta szabla: skutecznym, szybkim i pozbawionym skrupułów.

Gdy skończył ostrzenie broni, przejechał palcem po ostrzu. Skóra powoli otworzyła się po gładkim cięciu, upuszczając na ziemię kilka kropli krwi. Chłopak strzepał resztki krwi do ogniska, wykonał szablą młyńca w powietrzu. Leżała idealnie jak zawsze. Schował ją do pochwy.

Siedział teraz przy ognisku z szablą na podołku i paczkami sucharów obok. Nie był szczególnie głodny. Czekał na towarzyszy.

William równierz wrócił znad rzeki odświerzony w ubraniu jeszcze troche wilgotnym, zobaczył Luda siedzącego pzy ognisku, dostadł się do niego, wyciągnął coś do jedzenia i gorzałki, podał ludowi
-Może poznamy się bliżej, wygląda na to że spędzimy razem troche czasu razem, opowiedz mi cos o sobie.

-Dziękuję. - Ludo przez chwilę zamyślił się. Nie wiedział za bardzo od czego zacząć. Skonsternowany niedopatrzeniem. Uścisnął dłoń Williama. Wcześniej tego nie zrobił. Uścisk miał pewny, potem przyjąwszy gorzałkę, zaczerpnął łyka, kiedy palenie w gardle ustało, odezwał się.
-W ogóle miło pana poznać. Nie mam zbyt wiele do powiedzenia o sobie. Urodziłem się w Averlandzie, z ojca żołnierza armii imperialnej. Przez większą część życia służyłem... hmm... pomocą w nauce fechtunku panicza. Zapewne pan może poszczycić się ciekawszą historią.

Adamas rzucił ryby na brzeg ,czekając aż przestaną się rzucać. Następnie zaś rozepbrał się i postanowił zmyć siebie pot, oraz pył. Nie zajeło mu to długo. Wrócił do obozu niosąc w ręce dwa dorodne okonie. usiadł w milczeniu, wyszarpnął nóż z nie wielkiej pochewki, po czym zabrał się do pozbawienia ryb łusek, wypatroszenia ich, ogólnego przygotowania do spożycia. Jako, że był człowiekiem obdarzonym podzielną uwagą, postanowił zawiązać kontakt z mężczyzną ostrzącym miecz.
-Niezwykle interesujące to ostrze, ja co prawda preferuję proste miecze, nie zaś szablę. Jeśli mogę pytać, kto wykonał te ornamenty.- Adamas nie lubił ostrzy, które bardziej niż mieczami, były ozdobami, chciał jednak dowiedzieć się czegoś o swoich towarzyszach.

Ludo raczej rozumiał, że pytanie było raczej grzecznościowe. Grzecznym więc było odpowiedzieć.
-Nie mam pojęcia, szczerze mówiąc. Sznyt raczej północny. Bodajże Nordland.
- przejechał palcem po ornamencie, wyobrażającym najprawdopodobniej gałęzie świerku.
-Należała do oficera naszej armii. Musiała dobrze mu służyć.- niemal zaśmiał się do ostrza.
-Dość o mnie i o mojej szabli. Opowiedzcie o sobie. - Rozejrzał się po bardzie i wojaku.

Kiedy dzieci bawiły się w wodzie, Anselm rąbał drewno... typowe. Następnego dnia będą mu pewnie doskwierały plecy jeżeli nie ułoży się na czymś twardym w nocy. Siedział przy ognisku, podejrzewał, że krasnolud nie chce towarzystwa obcych. Kiedy grupa zaczęła gadać, podziwiając jak Ludo przeciera szmatą ostrze, Anselm postanowił przejrzeć własny inwentarz. Wyjmując pojedyńcze elementy swego rynsztunku mężczyźni ujrzeli wiele przedmiotów, których celu nie mogli odgadnąć, a bali się zapytać o ich przeznaczenie. Niezwykle intrygująca była sporych rozmiarów piła z krótkimi i gęsto ułożonymi zębami. Pytanie o podzielenie się historią najwyraźniej nie była skierowana do niego więc milczał.

Najemnik spojrzał na milczącego, naburmuszonego cyrulika, wykładającego swój inwentarz, dobitnie przypominający o jednym. W walce lepiej być tym, który uderza.
Noże, piłki, obcęgi. Amputacje, nacięcia, wyrwane zęby. Nic szczególnego. Nic nastrajającego pozytywnie, tym niemniej konował wykładał je nie tylko z ostentacją, ale też niejaką lubością.
Na dłużej zatrzymał się przy lwich rozmiarów pile, mogącej służyć równie dobrze, do kładzenia dębów, co przecinania kości.
Postanowiwszy ulżyć jego niewątpliwej potrzebie podzielenia się wiedzą o swoich narzędziach (na pewno przekraczającej tą, okazywaną przez pozostałych), Ludo skinął do niego głową:
- Może ty nam opowiesz o swoich zabawkach?

“Piła jest, noże do mięśni są, igły, nice też... skalpel 1, 2 ,3 też... gdzie jest 4?” cyrulik był zagłębiony w myślach kiedy Ludo do niego przemówił, już wyjął kolejny skalpel kiedy usłyszał pytanie. On naprawdę chciał słuchać o tych narzędziach. Słyszał, że niektórych to bawi, ale medyk miał zamiar jedynie sprawdzić, czy niczego nie zapomniał. Spokojnie wbił trzymany skalpel w ziemię i podał Rotshwertowi piłę.
-Na rozkaz inkwizycji odpiłowałem nią komuś głowę. Miał dwie i obie wrzeszczały... do dziś jestem lekko przygłuchy z tego powodu.- po czym wrócił do przeglądania narzędzi.


Westchnął... zasmiał się ponuro, pociągnąwszy kolejnego łyka.
-Raz pracowałem dla Naszych...Niby drobna sprawa, księgi zaczęły ginąć ze świątyni Sigmarytów. Pewnie jakiś akolita chciał dorobić na boku.... Byłem tam nowy, nadałem się do zbierania informacji.
Dość powiedzieć, że nie wiele widziałem. To co zobaczyłem wystarczyło, bym parę wieczorów po tym spędził na wymiotowaniu, załatwiło mi parę bezsennych nocy miesiące później...
- Odkorkował swój bukłak, zaczerpnąwszy łyka puścił słodką, Talabecką nalewkę po towarzystwie.
-Młody byłem. Młodszy niż teraz. Zdążyłem już zabić parę osób, ale to było nic, przy tym. co inkwizycja urządziła w dwa wieczory.. Pewnie zasiekłem drugie tyle, co do tej pory, pomogłem spalić parę ruder... Z ludźmi w środku.
Na koniec, gdy już opuszczałem to miasto z pełną sakiewką, wciąż nie byłem w stanie zrozumieć o co tak naprawdę w tym wszystkim chodziło.
Młody byłem. Wtedy nie wiedziałem, że nie bierze się zleceń od młotów. Nigdy.

Zabójca warknął pod nosem.
- Powinieneś się cieszyć, człeczyno, że ciągle macie takich ludzi jak łowcy czarownic. - Zaczerpnął następny pełny kufel z beczułki i pochłonął go błyskawicznie - Zawsze za bardzo pobłażaliście, pozwalaliście by chaos - Splunął z głęboką pogardą na ziemię - gnieździł się wśród was. I to widać. Mutanci, kulty. Wojownicy z Pustkowi Chaosu, niech zadławią się własną krwią i szczezną, wywodzą się od was. Nie mam ni krzty współczucia dla którejkolwiek z ofiar waszych łowców.

-Ha! Ty to możesz mówić Khazadzie.
-Zaśmiał się do powracającego bukłaczka.
Ze swoją krwią, niewrażliwą magię, z tymi ostrzami a łapach, z imperium przodków, którzy nigdy nie wpuścili Chaosu do swoich domów. Właśnie ty możesz tak mówić.
Możesz nie mieć współczucia, szczególnie jak stajesz bronią przeciwko ich broni. Pysznie się z takimi walczy. Nawet jeśli masz potem wątpliwości, to przecież ty albo oni? Musiałeś działać.
Ci których tam spaliliśmy... Wtedy nie ostał się już nikt zdolny walczyć. Kobiety, starcy, zmutowane dzieci... ciekawe, czy to było ich pierwsze życzenie, gdy przychodziły na świat- Urodzić się z rogami.
Zabiliśmy bezbronnych... Po wszystkim wiedziałem, że to w końcu sługi chaosu, a jak chaos, to bij, czyż nie? I nie. Nie powiem, żebym nie cieszył się, że młoty czuwają nade mną. Dobrze, że jest ktoś, kto może zabić bezbronnego za mnie i oszczędzić mi odrazy.

- Żałosne. - Stwierdził po prostu krasnolud.
- Słudzy chaosu, skażeni chaosem. Co próbujesz mi udowodnić? Jestem niezwykle ciekaw. Wolałbyś by te twoje człecze dzieciątka z rogami żyły wśród waszego społeczeństwa. Do kiedy? I co miałoby się z nimi dziać dalej, hm? - Krasnolud uderzył pięścią w drzewo, z którego aż poszły drzazgi. - Jestem pewny że matka żołnierzy rozerwanych na strzępy przez już dorosłych mutantów napewno by ci podziękowała za ich oszczędzenie. Niewinni? Niewinni!? Wasze bawienie się w zakazanej wiedzy, wasza pobłażliwość, wasze przebaczanie, wasze tak zwane sumienie, zabiło więcej istnień niż cokolwiek innego. Możesz zapytać rodziny które zniszczyły burze chaosu, czy czują że osoby związane z chaosem są niewinne. I jeszcze jedno. - Spojrzał prosto w oczy człowieka. - Nigdy Khazad nie poddał się skazie chaosu. W przeciwieństwie do was i tych po tysiąkroć przeklętych elfów.

Człowieczek zaśmiał się pod nosem. Bardziej z rezygnacją. Wysłuchał przemowy krasnoluda. Nie odwracał się, by spojrzeć na drzewo. Utrzymywał kontakt wzrokowy. Długi, nieprzerwany, lekceważący...

- Nie chcę i nie mogę ci niczego udowodnić krasnoludzie ponad to, że jesteś bigotą. Wciąż widzisz Chaos jako wroga stojącego na polu bitwy. Gdzieś za drzwiami twojej twierdzy.
Widzisz to jako walkę. Równą, bohaterską, piękną... Mówisz zabić. -nie zastanawiasz się jak i kogo?
Wiesz, dziecko - przyszły gwardzista i biedny, pokręcony bachor tak samo piszczą kiedy płoną żywcem. I każdy człowiek zareaguje na oba piski tak samo. Widziałem w życiu wielu skurwysynów. Znamenita większość nie potrzebowała nawet ogona, by szkodzić. Tu nie ma pola bitwy - nie ma prostej linii między dobrymi “nami” i tymi złymi do pochlastania. To nie jest takie bajecznie proste jak to, w co chciałbyś wierzyć.
-Pociągnął płytkiego łyka.

- Mylisz się człeczyno. Mylisz się i nie zdajesz sobie nawet sprawy jak bardzo. - Zabójca odetchnął głęboko. - Możesz stawiać argumenty jakie tylko chcesz. I choć prawdą jest że zamiast spalić małego mutanta, wolałbym zgnieść mu czaszkę, nie przekonasz mnie że mutant zasługuje na życie. A wiesz dlaczego? - Spojrzał uważnie na człeka - Pewnie nie. Więc cię oświecę. Jeśli ktoś został skażony Chaosem, prędzej czy później stanie się zły i szalony. Proszę udowodnij iż jestem w błędzie. Czy kiedykolwiek mutant pomógł niewinnej osobie? Czy kiedykolwiek Chaos uczynił cokolwiek innego niż mordowanie i zniszczenie? Masz rację, człeczyna nie potrzenuje ogona by by skurwysynem. Brak honoru i jakichkolwiek wartości wśród twej rasy jest powszechnie znany. Nie potrzebujecie żadnego pretekstu by zabić, zgwałcić lub okraść jeden drugiego. Różnica jest taka że mutant stanie się skurwysynem zawsze, a zwykły człeczyny tylko czasem. Więc swoją sympatię do mutantów możesz sobie wsadzić głęboko w rzyć, tam gdzie przynależy.

Wypowiedź krasnoluda stawała si coraz dłuższa, coraz bardziej mglista i wyczerpująca. Nie wiedział wprost od czego zacząć. Czy od wykazania się kronikarską wiedzą i imiennym wymienieniem dobrego mutanta, dalszą argumentacją, czy po prostu oburzeniem się na Khazada za jego twardy łeb, jego brak zrozumienia. Stwierdził, że nie ma sensu brnąć w to dalej, ujął sprawę prostą.

- Wiesz krasnoludzie... Gdybym kiedykolwiek bronił mutantów, czy chaosu, to tej nocy wynosiłbym dzieciaki z płonącej rudery.
Różnimy się tylko tym, że nigdy w życiu nie musiałeś podkładać żagwi, by zabić istoty nawet nieświadome tego, czym przyszło im się stać... Mam już dość tej dyskusji. Widzę, że nie dojdziemy do porozumienia.-
Rozsiadł się wygodnie, po czym zreflektował się.
- A. I jeszcze jedno. Kolegia magii. Jeśli kiedyś zdarzy ci się minąć ruinę jednej z waszych dawnych twierdz, to wspomnij sobie, że teraz właśnie nasze chłopaki, igrając z chaosem, a nie te pruchiejące mury ratują rzyci nasze i wasze.

Zabójca zaśmiał się rubasznie.
- Jak mówiłem. Preferuję zgniatać czaszki małych mutantów. Nie palić ich. Na co tracić czas? Nie są tego warci. I tak, zdaję sobię sprawę z istnienia waszych kolegiów. Jak również z tego że bronią “nas” przed inwazją chaosu. Prowadzoną przez ludzkich czarnoksiężników. Jak również z faktu że są tak niekompetentni, że przy każdej większej inwazji chaosu muszą wzywać elfy na pomoc. Za każdym razem. O, i nawiasem mówiąc, nigdy żadna z naszych górskich twierdz nie padła ofiarą chaosu.


-Wystarczył czas krasnoludzie.
Wzniósł bukłak.
-Dość tego. Za bigoctwo!-
Wzniósł toast, po czym pociągnął naprawdę głęboki łyk.

- Ha! - Zabójca wypił duszkiem następny kufel.
- Prędzej wy niż my, człeczyno. Bez znaczenia, wasi magicy i reszta. Za miękcy jesteście by żyć w tym świecie.

Anselm uniósł brew słysząc dialog. Dziwiło go, że doszło do niego po tym jak rzucił prostą historyjkę, na “odpierdol się”, która nawet nie była prawdziwa, aby Ludo zrobił dokładnie to.

Wykaż się Avder.
 

Ostatnio edytowane przez zabawowy sigmund : 21-07-2012 o 15:51.
zabawowy sigmund jest offline