Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-07-2012, 14:14   #22
Panicz
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Przyjazne pogawędki potrafiły zabrać naprawdę sporo czasu, o czym wessani w wir dyskusji ochroniarze "Kuraka" szybko się przekonali. A raczej przekonał ich właściciel lokum, który posiadał chyba lepiej nastawiony zegarek niż reszta. Przywoławszy bandę do porządku szybko pozbawił kuchnię jej świeżego blasku zapoznając ją z zawartością wszelkich dostępnych pak i kufrów. Kaszlano-kichana epidemia towarzyszyła ochronie jeszcze długo po jej wyjściu poza próg oberży, zapach wyładowanych przypraw, których się nawdychali reklamował ich przejście w nozdrzach połowy dzielnicy. Papryczkowo-goździkowa nuta nie przeszkadzała jedynie truposzom, których trójkę udało się pomieścić w atakujących aromatem skrzyniach. Z czwartym umarlakiem było ciężko, ale w końcu połamawszy go jak krakersy, Rostowi i Kumalu udało się biedaczynę upchać do któregoś z capiących pieprzem pudeł. Feler był ten, że obaj musieli siedzieć na wieku kufra, bo inaczej badziew był gotów się otworzyć i odsłonić dobrze doprawioną potrawkę z rabusia. Ostatniego zasrańca nie dało się przewieźć inaczej niż skitranego pod szereg kocy i onuc, najbardziej narażonego na wyskoczenie spod prowizorycznego kamuflażu, gdy wóz kołatał się na wybojach. Co robić, wybór wehikułów był ograniczony zatem zaprzężona w dwa konie pociągowe furmanka z klekocących belek musiała wystarczyć. Odważne dziewczęta obrały pozycję na przedzie licząc, że ich delikatnie odsłonięte wdzięki przywiodą więcej uwagi niż obsadzone zakazanymi mordami składowisko skrzyń. Przez jakiś czas nawet im wychodziło.

Furgon toczył się w miarę sprawnie, od czasu do czasu tylko podnosząc wszystkim ciśnienie jakimś skocznym wygibsaem na kocim łbie czy zabłąkanej cegle. I do rzeki było już tylko parę przecznic, gdy nagle gdzieś w okolicy zakołatały na bruku dziesiątki podków. Może to i nic, ale Kerin jakoś tak żywiej smagnęła koniki po grzbiecie, a trzymająca się na słowo honoru konstrukcja wehikułu zaczęła desperacką walkę o przetrwanie. Już tylko parę domów, parę kamieniczek. Już słychać było szum spienionej rzeki dudniącej głucho między blokami nabrzeża. Rozpędzony wóz skręcał akurat w trakt wiodący prosto nad brzegi Selintan, gdy słyszana wcześniej kawalkada runęła weń z całą siłą. "Jasna cholera" – krzyknął ktoś w chaosie. Słychać było wizg koni, trzask desek, jęki i sapanie poobijanych.

"BUM!"

Aeliana w ostatniej chwili zdążyła zatrzymać konie, wyhamować jadący wózek przed kolumną wojska otaczającego rozpędzone karoce. Dyliżansy przejechały dalej, jakby nigdy nic. Zatrzymała się tylko ariegarda kolumny, paru konnych zamykających przejazd. Poznali się od razu.

"No, no" – burmistrz w asyście O'Neilla i paru żołdaków nie krył rozbawienia – "Widzę, że i Wy w pośpiechu, i my w pośpiechu".
"Coś wam wypadło" – wtrącił sekretarz rozglądając się po fryzach pod kopułami kamieniczek.
Fakt. Kumalu i Roland wyfrunęli ze swego siedziska o mało, co nie ładując się pod kopyta przejeżdżających. Wyfrunął też ich ładunek, który w locie rozwinął się jak harmonijka i zaległ teraz w godnej człowieka-gumy pozie.
"Jak pan myśli panie burmistrzu, to dywan?" – urzędnik uformował kreskę ust w wyjątkowo dziwaczny uśmiech. Nie trzeba było widzieć kawałka dłoni, który w jednym miejscu przebił się przez osznurowane kocowo-szmaciane zawiniątko, by domyślić się zawartości pakunku.
"Dywan jak nic" – Ezra Kane puścił oko do zlanych potem dziewcząt – "Mówiąc Albercikowi, żeby wysprzątał lokal nie miałem na myśli aż takich porządków. No, ale. Liczę, że więcej niespodzianek dla mnie mieć nie będzie. Jazda!"
"Faux pas, moi drodzy, faux pas" – żachnął się O'Neill i – tak jak cała reszta – ruszył z kopyta za oddalającym się korowodem karoc i kawalerzystów.

* * *

"Jasny chuj" – Dexter kopnął zalegającą na ulicy baryłkę aż potoczyła się na drugi koniec ulicy.

Koło, które obluzowało się przy szaleńczym hamowaniu teraz nijak nie chciało wpasować się z powrotem i po przejechaniu szybciej niż żółwio-ślimaczym tempem więcej niż kilkunastu metrów obluzowywało się znów, grożąc katastrofą całej eskapady. Fakt, że trupolca-myszoskoczka udało się pogruchotać jeszcze bardziej i na powrót zamknąć w skrzynce był marnym pocieszeniem. Zanosiło się na to, że nad samą rzekę nie ujdzie dojechać i przynajmniej przez kilkadziesiąt metrów kufry – i owego pościelowego zawijaka – trzeba będzie pieszo przetaszczyć. A nabrzeże rzeczywiście było pilnowane. Sorley i Aeliana podrałowali na dach którejś z okolicznych kamieniczek, by zlustrować okolicę i ocenić, jak naprawdę wygląda sytuacja. Różowo nie było.

* * *


Widok z trzykondygnacyjnej rudery starczał, by rozeznać się w okolicy. Nabrzeże oczyszczono ze straganów, kramów i cuchących zgniłym żarciem wózków – teraz rzeczywiście prezentowało się przyjemnie, bez całej tej jarmarcznej tandety i obwarzanków. Z drugiej strony jego pustka ułatwiała obserwatorom kontrolę okolicy i dłuższe wizytowanie brzegu rzeczki, a już szczególnie z całym tym biwakowym ekwipunkiem, który zbóje mieli na wózku mogło wzbudzić podejrzenia. Biały Most po prawej był oddalony o jakieś tysiąc stóp, drugi – stara drewniana kładka przerzucona przez selintańską toń – był o dobre sześćset stóp w lewo. Było wyraźnie widać, że oba są solidnie obsadzone i co jakiś czas kursuje między nimi grupka żołnierzy. Co gorsza, mniej więcej w połowie drogi między oboma przeprawami przystanął wózek, przy którym dzielne zuchy urządziły sobie jebany bufet. I teraz właśnie piątka z nich wsysała makaronowe nitki porzucając na moment groźne miny. Kusze jednak pozostawały groźne cały czas, nawet gdy ich właściciele mieli słodkie mordki umorusane pomidorowym sosem.

Sorley i Aeliana zauważyli jednak, że problemy są przewidziane dla ich grupy nie tylko na bliską przyszłość, ale i na całkiem realną teraźniejszość. Słyszeli to dobrze.

* * *


"Hej, no naprawdę" – wąsaty wujaszek w kolczudze nie dawał za wygraną – "Zobaczcie, mamy porządny wózeczek, raz daw przeładujemy te Wasze paczuszki do nas i zawiezie się, gdzie trzeba".
"Zbytek łaski, panowie, zbytek łaski" – kręciła głową Kerin. Co za urocza nimfa, co za nadobna rusałka. Och, ach. Dzielni strażnicy miejscy, którzy akurat przejeżdżali w pobliżu nie mogli takiej słodkiej pannicy zostawić z problemem samej sobie. Zaraz tu całą paczkę podwiozą do strażnicy, zaraz wózeczek im podholują, szwagier kołodziej załatwi sprawę, naprzód śmiało – niech wskakują do nich na furgon. Dexter mógłby osiągać spore sukcesy w grach losowych, bo przewidział, że wąsate towarzystwo będzie sprawiać problemy, gdy tylko majestatyczny zarost któregoś ze stróżów prawa zamajaczył mu na horyzoncie. Kumalu z Rostem siedzieli na dupach twardo, nie mogąc się nawet za bardzo odwrócić, gdy któryś z sympatycznych strażników do nich zagajał. Lekko odwracali tylko głowy i kiwali potakująco w odpowiedzi na słyszane sto razy dowcipy, czując jak wieko kufra pod nimi zaczyna dziwnie pęcznieć.
"Dobra, raz-dwa, bo to naprawdę nie ma czasu" – najbardziej sumiasty z piątki wujkowatych stworzeń podlazł do siedzącej na koźle Kerin i chyżo sięgnął po jedną ze skrzyń – "Jasny gwint, co Wy tam macie, co?"
Próbował przez chwilę samemu nie dając uciec z rumianej twarzy pozie krzepkiego siłacza-jebaki, ale chyba jebnęły mu korzonki, bo skurczył się nagle i jakoś dziwnie posiniał.
"Oj, chłopaki... Sam nie dam rady jednak. Chodźcie no tu" – przywołał kompanów – "No i wy młodziaki, panie Czekoladko i ty Miśku, no ruszcie się tu, pomóżcie Zbyszkowi".
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 21-07-2012 o 14:21.
Panicz jest offline