Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-07-2012, 21:55   #21
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Kumalu średnio znał się na miejskiej polityce, ale widząc O'Neilla od razu poczuł przed nim respekt i to nie ze względu na jego ogromną siłę, a raczej na to co potrafił dostrzec w ciągu zaledwie chwilki obecności w tym pomieszczeniu. "Pantera w ludzkim ciele, czy coś?" - przemknęło przez głowę czarnoskórego wojownika. Obecność Golema, tylko wzmocniła odczucia tego co już i tak wszyscy wiedzieli, że jest przesrane. To tak jakby mała grupa antylop miała przejść niepostrzeżenie w odległości dziesięciu kroków od śpiącego stada lwów. Kumalu nie byłby jednak sobą, gdyby dał się ponieść strachowi. Gdy wielkolud wyszedł, począł przysłuchiwać się propozycjom towarzyszy i zdecydowanie najbardziej spodobał mu się pomysł Rosta.

-Roland dobrze gada, trupy wypłyną z miasta i za nim minie ta kwara-cośtam, to zdążą już skruszeć.
 
Komtur jest offline  
Stary 21-07-2012, 14:14   #22
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Przyjazne pogawędki potrafiły zabrać naprawdę sporo czasu, o czym wessani w wir dyskusji ochroniarze "Kuraka" szybko się przekonali. A raczej przekonał ich właściciel lokum, który posiadał chyba lepiej nastawiony zegarek niż reszta. Przywoławszy bandę do porządku szybko pozbawił kuchnię jej świeżego blasku zapoznając ją z zawartością wszelkich dostępnych pak i kufrów. Kaszlano-kichana epidemia towarzyszyła ochronie jeszcze długo po jej wyjściu poza próg oberży, zapach wyładowanych przypraw, których się nawdychali reklamował ich przejście w nozdrzach połowy dzielnicy. Papryczkowo-goździkowa nuta nie przeszkadzała jedynie truposzom, których trójkę udało się pomieścić w atakujących aromatem skrzyniach. Z czwartym umarlakiem było ciężko, ale w końcu połamawszy go jak krakersy, Rostowi i Kumalu udało się biedaczynę upchać do któregoś z capiących pieprzem pudeł. Feler był ten, że obaj musieli siedzieć na wieku kufra, bo inaczej badziew był gotów się otworzyć i odsłonić dobrze doprawioną potrawkę z rabusia. Ostatniego zasrańca nie dało się przewieźć inaczej niż skitranego pod szereg kocy i onuc, najbardziej narażonego na wyskoczenie spod prowizorycznego kamuflażu, gdy wóz kołatał się na wybojach. Co robić, wybór wehikułów był ograniczony zatem zaprzężona w dwa konie pociągowe furmanka z klekocących belek musiała wystarczyć. Odważne dziewczęta obrały pozycję na przedzie licząc, że ich delikatnie odsłonięte wdzięki przywiodą więcej uwagi niż obsadzone zakazanymi mordami składowisko skrzyń. Przez jakiś czas nawet im wychodziło.

Furgon toczył się w miarę sprawnie, od czasu do czasu tylko podnosząc wszystkim ciśnienie jakimś skocznym wygibsaem na kocim łbie czy zabłąkanej cegle. I do rzeki było już tylko parę przecznic, gdy nagle gdzieś w okolicy zakołatały na bruku dziesiątki podków. Może to i nic, ale Kerin jakoś tak żywiej smagnęła koniki po grzbiecie, a trzymająca się na słowo honoru konstrukcja wehikułu zaczęła desperacką walkę o przetrwanie. Już tylko parę domów, parę kamieniczek. Już słychać było szum spienionej rzeki dudniącej głucho między blokami nabrzeża. Rozpędzony wóz skręcał akurat w trakt wiodący prosto nad brzegi Selintan, gdy słyszana wcześniej kawalkada runęła weń z całą siłą. "Jasna cholera" – krzyknął ktoś w chaosie. Słychać było wizg koni, trzask desek, jęki i sapanie poobijanych.

"BUM!"

Aeliana w ostatniej chwili zdążyła zatrzymać konie, wyhamować jadący wózek przed kolumną wojska otaczającego rozpędzone karoce. Dyliżansy przejechały dalej, jakby nigdy nic. Zatrzymała się tylko ariegarda kolumny, paru konnych zamykających przejazd. Poznali się od razu.

"No, no" – burmistrz w asyście O'Neilla i paru żołdaków nie krył rozbawienia – "Widzę, że i Wy w pośpiechu, i my w pośpiechu".
"Coś wam wypadło" – wtrącił sekretarz rozglądając się po fryzach pod kopułami kamieniczek.
Fakt. Kumalu i Roland wyfrunęli ze swego siedziska o mało, co nie ładując się pod kopyta przejeżdżających. Wyfrunął też ich ładunek, który w locie rozwinął się jak harmonijka i zaległ teraz w godnej człowieka-gumy pozie.
"Jak pan myśli panie burmistrzu, to dywan?" – urzędnik uformował kreskę ust w wyjątkowo dziwaczny uśmiech. Nie trzeba było widzieć kawałka dłoni, który w jednym miejscu przebił się przez osznurowane kocowo-szmaciane zawiniątko, by domyślić się zawartości pakunku.
"Dywan jak nic" – Ezra Kane puścił oko do zlanych potem dziewcząt – "Mówiąc Albercikowi, żeby wysprzątał lokal nie miałem na myśli aż takich porządków. No, ale. Liczę, że więcej niespodzianek dla mnie mieć nie będzie. Jazda!"
"Faux pas, moi drodzy, faux pas" – żachnął się O'Neill i – tak jak cała reszta – ruszył z kopyta za oddalającym się korowodem karoc i kawalerzystów.

* * *

"Jasny chuj" – Dexter kopnął zalegającą na ulicy baryłkę aż potoczyła się na drugi koniec ulicy.

Koło, które obluzowało się przy szaleńczym hamowaniu teraz nijak nie chciało wpasować się z powrotem i po przejechaniu szybciej niż żółwio-ślimaczym tempem więcej niż kilkunastu metrów obluzowywało się znów, grożąc katastrofą całej eskapady. Fakt, że trupolca-myszoskoczka udało się pogruchotać jeszcze bardziej i na powrót zamknąć w skrzynce był marnym pocieszeniem. Zanosiło się na to, że nad samą rzekę nie ujdzie dojechać i przynajmniej przez kilkadziesiąt metrów kufry – i owego pościelowego zawijaka – trzeba będzie pieszo przetaszczyć. A nabrzeże rzeczywiście było pilnowane. Sorley i Aeliana podrałowali na dach którejś z okolicznych kamieniczek, by zlustrować okolicę i ocenić, jak naprawdę wygląda sytuacja. Różowo nie było.

* * *


Widok z trzykondygnacyjnej rudery starczał, by rozeznać się w okolicy. Nabrzeże oczyszczono ze straganów, kramów i cuchących zgniłym żarciem wózków – teraz rzeczywiście prezentowało się przyjemnie, bez całej tej jarmarcznej tandety i obwarzanków. Z drugiej strony jego pustka ułatwiała obserwatorom kontrolę okolicy i dłuższe wizytowanie brzegu rzeczki, a już szczególnie z całym tym biwakowym ekwipunkiem, który zbóje mieli na wózku mogło wzbudzić podejrzenia. Biały Most po prawej był oddalony o jakieś tysiąc stóp, drugi – stara drewniana kładka przerzucona przez selintańską toń – był o dobre sześćset stóp w lewo. Było wyraźnie widać, że oba są solidnie obsadzone i co jakiś czas kursuje między nimi grupka żołnierzy. Co gorsza, mniej więcej w połowie drogi między oboma przeprawami przystanął wózek, przy którym dzielne zuchy urządziły sobie jebany bufet. I teraz właśnie piątka z nich wsysała makaronowe nitki porzucając na moment groźne miny. Kusze jednak pozostawały groźne cały czas, nawet gdy ich właściciele mieli słodkie mordki umorusane pomidorowym sosem.

Sorley i Aeliana zauważyli jednak, że problemy są przewidziane dla ich grupy nie tylko na bliską przyszłość, ale i na całkiem realną teraźniejszość. Słyszeli to dobrze.

* * *


"Hej, no naprawdę" – wąsaty wujaszek w kolczudze nie dawał za wygraną – "Zobaczcie, mamy porządny wózeczek, raz daw przeładujemy te Wasze paczuszki do nas i zawiezie się, gdzie trzeba".
"Zbytek łaski, panowie, zbytek łaski" – kręciła głową Kerin. Co za urocza nimfa, co za nadobna rusałka. Och, ach. Dzielni strażnicy miejscy, którzy akurat przejeżdżali w pobliżu nie mogli takiej słodkiej pannicy zostawić z problemem samej sobie. Zaraz tu całą paczkę podwiozą do strażnicy, zaraz wózeczek im podholują, szwagier kołodziej załatwi sprawę, naprzód śmiało – niech wskakują do nich na furgon. Dexter mógłby osiągać spore sukcesy w grach losowych, bo przewidział, że wąsate towarzystwo będzie sprawiać problemy, gdy tylko majestatyczny zarost któregoś ze stróżów prawa zamajaczył mu na horyzoncie. Kumalu z Rostem siedzieli na dupach twardo, nie mogąc się nawet za bardzo odwrócić, gdy któryś z sympatycznych strażników do nich zagajał. Lekko odwracali tylko głowy i kiwali potakująco w odpowiedzi na słyszane sto razy dowcipy, czując jak wieko kufra pod nimi zaczyna dziwnie pęcznieć.
"Dobra, raz-dwa, bo to naprawdę nie ma czasu" – najbardziej sumiasty z piątki wujkowatych stworzeń podlazł do siedzącej na koźle Kerin i chyżo sięgnął po jedną ze skrzyń – "Jasny gwint, co Wy tam macie, co?"
Próbował przez chwilę samemu nie dając uciec z rumianej twarzy pozie krzepkiego siłacza-jebaki, ale chyba jebnęły mu korzonki, bo skurczył się nagle i jakoś dziwnie posiniał.
"Oj, chłopaki... Sam nie dam rady jednak. Chodźcie no tu" – przywołał kompanów – "No i wy młodziaki, panie Czekoladko i ty Miśku, no ruszcie się tu, pomóżcie Zbyszkowi".
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 21-07-2012 o 14:21.
Panicz jest offline  
Stary 01-08-2012, 10:20   #23
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Roland siedział na kufrze i się nie ruszał. Na razie nie chciał kolejny raz 'negocjować', gdyż sytuacja w jakiej się znajdowali była mało wesoła, nawet jak dla niego. Choć mogłaby się zrobić weselsza, gdyby sprał parę kolejnych mord, ale starał się powsrzymywać. Nie odzywał się, gdyż w głowie kotłowału mi się tylko... ~ Zajebać ich... Zajebać... ~
I gdyby kobitki, bądź ktoś inny nie wymyśli lepszego planu, to zaraz przystąpi do swojego. Tyle, że wtedy będzie jeszcze zwłok do utylizacji.

Choć może to był plan właśnie plan. Banda, strażnicy... Posiekanych rozbójników już mieli, no może trochę za bardzo posiekanych, ale cóż... Teraz mogli mieć i posiekanych strażników. Tylko musieliby ich później przetransportować w inne miejsce, tu byli spaleni. Wtedy został by sam synalek, którego już się jakoś pozbędą.
 
AJT jest offline  
Stary 01-08-2012, 18:25   #24
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Kumalu czuł się nie swój. W języku Mebimbu stan taki określano jako "ubata thu mbulu alambe", co w wolnym tłumaczeniu oznaczało "spacer wśród stada najedzonych lwów". Sytuacja więc była napięta i tylko jakaś sprytna sztuczka mogła ich wybawić przed ugrzęźnięciem w jeszcze większym bagnie. Czarnoskóry wojownik z desperacją w oczach rozglądał się wokół, próbując wybrać odpowiednią drogę ucieczki, gdy nagle w jego pole widzenia weszło dwóch oprychów w bocznej uliczce. Szemrani kolesie widząc sytuację na drodze zatrzymali się, niepewni co dalej robić i wtedy to oświeciło Kumalu.

- B...bandziory! - krzyknął wskazując palcem w ich kierunku - To oni napadli dzisiaj na naszego pana!
 
Komtur jest offline  
Stary 02-08-2012, 00:39   #25
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Aeliana po raz wtóry już tego dnia zaklęła. Nic, kompletnie nic ostatnio nie szło po jej myśli. Straciła małą fortunę przed Narwell. W samym Narwell zajebała razem z innymi syna burmistrza, co skutecznie pozwoliło postawić jej znak zapytania przy rozdziale „po Narwell”. Jeśli jej męscy towarzysze nadal będą decydować, to rozdział ten nigdy nie ujrzy światła dziennego. Rzeka była obstawiona, pół miast o tym huczało. O zarazie. Najwidoczniej nie oni. Upierali się, by puścić trupy z nurtem. Ael chciała wpieprzyć ich do katakumb. Oni uparli się na pociachanie truposzy i pochowanie ich w dywany i inne takie. Ael chciała wmawiać, że trupy to ofiary zarazy. Ale, jak już było powiedziane, nic nie szło po jej myśli. Wisienkę na torcie stanowiło pojawienie się Kane'a i O'Neilla. Mężczyźni, przemknęło jej przez myśl, same kłopoty.

Całą sytuację przy wózku miała ochotę skwitować kolejnym, soczystym przekleństwem. Gdy usłyszała drącego się Kumalu, podążyła wzrokiem za tym, co pokazywał. Kurwa, gdzie go myśleć uczono, zapytała się samej siebie i pokręciła głową. Czym prędzej skoczyła w dół, zręcznie lądując w jednej z zacienionych alejek. Zanim jeszcze wyłoniła się z cieni, potrząsnęła rudymi lokami, upewniła się, że dekolt wygląda wystarczająco apetycznie.

- Panowie strażnicy, - krzyknęła, zanim ci zdążyli zareagować na słowa czarnoskórego. - Nasz towarzysz jest nietutejszy. Wiecie sami, panowie, jak tutejsze trunki na takich działają. Szanowni panowie raczą go nie słuchać.

Uśmiechnęła się słodko, kładąc dłoń na ramieniu Kumalu i ściskając je nieznacznie. Uścisk zdawał się być zaniechaniem jego kolejnych prób kłamstwa.

- Bylibyśmy też niezmiernie wdzięczni, - zaczęła z jeszcze słodszym uśmiechem. - Jeślibyście zostawili ładunek w spokoju i pozwolili nam ruszyć w naszą drogę. Widzicie, panowie strażnicy, wieziemy różne podarki dla wielmożów z Greyhawk na życzenie pana O'Neilla. Jeśli dowiedziałby się, żeście nam przeszkodzili, pewnie wysłałby Golema, żeby z wami porozmawiał o powodach takiej niegrzeczności. Tak charakterystyczne twarze jak wasze, mili panowie, łatwo znaleźć w tłumie.

Złodziejce nawet powieka nie drgnęła, gdy wszystkie te kłamstwa ulatniały się z jej ust. Miała tylko nadzieję, że strażnicy okażą się na tyle naiwni, by w nie uwierzyć, a jej towarzysze na tyle roztropni, by nie spalić jej kłamstwa.

- Oczywiście, jeśli pozwolicie nam kontynuować, pan O'Neill o niczym nie usłyszy. Bo i czemu miałby? Drodzy przyjaciele, jedźcie z bogami, a my damy sobie radę.

Aeliana rzuciła tyle uśmiechów i tyle kłamstw, że nawet wytrawny polityk, by się nie powstydził. Miała tylko nadzieję, że strażnicy okażą się ciemną masą i nie będą sprawdzać, ile prawdy było w jej kłamstwach.
 
__________________
"Information age is the modern joke."

Ostatnio edytowane przez Aro : 02-08-2012 o 00:54. Powód: Format tekstu.
Aro jest offline  
Stary 02-08-2012, 18:07   #26
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
- Niech was bogi wspomagają, kumotrzy! - Dexter zachwycił się dobrymi serduszkami strażników porządku i ochoczo ruszył pomóc ich wodzirejowi w ciężkim, acz zbożnym czynie.
- No, wujciu, to ja chwycę od dołu, o tak... - schylił się, niby że chcąc wziąć skrzynię na plecy, dobył sztyletu z cholewy i zaatakował niczym wąż.
Klinga wbiła się w gardło dobrego samarytanina z mlaśnięciem i chrupotem, gdy otarła się o kręgi, wychodząc z karku.
Skory do pomocy dobry wujek zamachł nieskladnie rękami, zagulgotał pociesznie i obryzgał krwią potężny i szlachetny zarost.
Dexter wyrwał sztylet z szyi nieszczęsnej ofiary własnego altruizmu, pozwalając jej osunąć się na ziemię, obrócił się w miejscu i runął na resztę łapsów, w biegu wyciągając z drugi nóż z bandolieru.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 02-08-2012, 21:03   #27
 
Wnerwik's Avatar
 
Reputacja: 1 Wnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetny
- Teraz to rzeczywiście trzeba będzie stąd zniknąć - pomyślał Sorley, gdy z wozu wypadł im jeden z truposzy. Wypadł tuż pod kopyta konia burmistrza Narwell, warto dodać. Oblał go zimny pot. Już miał wzywać mgłę dzięki mocy danej mu przez Olidamarrę, już miał znikać - nie sądził, by potrafił znaleźć jakieś sensowne wytłumaczenie dla tej sytuacji... Ale burmistrz i jego towarzysze sami znaleźli wytłumaczenie. A przecież nie będzie się z nimi kłócił, prawda?
Problem w tym, że teraz już na pewno ktoś sobie skojarzy zniknięcie syna Kane'a i bandę ochroniarzy wywożącą ciała z karczmy. Całą sytuację można było skwitować krótkim "ja pierdolę", co zapewne zrobiła większość obstawy, lecz nawet te słowa nie wyrażały całej beznadziei tej sytuacji...
Cała nadzieja w tym, że uda im się bez problemów wrzucić trupy do rzeki, a potem znikną gdzieś na mieście i poczekają aż sprawa przycichnie.

***

Ale jak to zwykle w życiu bywa, nigdy nic nie idzie gładko. Tym razem rozwaliło się koło. Najwyraźniej nie cieszył się dziś łaską swojego boga... Albo któryś z jego wrogów próbował zaszkodzić jego wybrańcowi! Tak, ta druga opcja była bardziej prawdopodobna... Przecież Olidamarra zawsze sprzyjał sprytnym i zuchwałym, a Sorley mógł się pochwalić posiadaniem obu tych przymiotów. To na pewno sabotaż, a nie niedociągnięcia jego planu!

***

Schodząc z budynku rozważał jak najłatwiej i niepostrzeżenie dostać się do brzegu Selintan. Z pewnością nie będzie to łatwa sztuka, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę rozwalony wóz... i bandę pomocnych strażników.
Zeskoczył tuż za Aelianą, gotów pomóc jej w przekonywaniu strażników. Problem w tym, że ruda zaczęła gadać kompletne głupoty... Historyjka z podarkami była całkiem niezła (Sorley w końcu był niemal zawodowym oszustem, potrafił ocenić dobrą historyjkę), gdyby nie to, że ich wóz miał rozwalone koło! Nawet jakby chcieli to by nie dowieźli tych pieprzonych podarków (nawiasem mówiąc - ciekawe czy burmistrz ucieszyłby się z syna zapakowanego do skrzynki...).
- Dokładnie - potwierdził słowa współtowarzyszki niedoli. - To nasza sprawa, sami się nią zajmiemy. Przecież za to nam płacą... - Może gdyby dano mu dokończyć całą sprawę dałoby się rozwiązać bez problemu, ale niee, Dexter musiał się mu wciąć! Dosłownie się wciął. I to w gardło jednego ze strażników.
I to by było na tyle jeśli chodzi o dyskusję. Jeszcze więcej trupów. I co z nimi wszystkimi zrobić, do cholery? Chyba jako jeden z nielicznych w tej bandzie się zastanawiał nad takimi prozaicznymi sprawami. Reszta potrafiła tylko robić rozpierdol...
I tak o to rozmyślając Sorley wycofał się w stronę zaułka z którego przyszedł. Nie zamierzał walczyć, tylko by przeszkadzał. Zamiast tego postanowił pomóc!
- Olidamarro, ześlij swą boską łaskę swojemu wiernemu słudze i jego towarzyszom... - nie wątpił w to, iż jego patron ześle na nich swoje błogosławieństwo. Patron sprytnych i zuchwałych, no nie? Atak na strażników może sprytny nie był, ale z pewnością można go było zaliczyć do czynów zuchwałych.
 
Wnerwik jest offline  
Stary 02-08-2012, 23:35   #28
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
"O JASNY CHUJ!"

Brzuchaty konstabl podskoczył jak pasikonik, o mało co nie zgubił wpakowanego na łepetynę rondla. Równie rubensowski siwowąs po lewej od niego wybałuszył wielkie jak dukaty ślepia i ryknął w oślinioną gwizdałkę na szyi, ile sił w płucach. Świergot gwizdka pofrunął po alejkach błyskawicznie, zadudnił wśród okiennic i spłoszył do lotu osrywające markizę pobliskiej kamieniczki gołębie. Wujaszkowaci strażnicy walczyli tutaj o życie, nie zamierzali przebierać w środkach. A krwawo odpłacający im się za altruizm przewoziciele kufrów teraz już grali va banque.

Roth odwalił zawadzający mu kufer na bok, bryknął nad zewłokiem "szeryfa" i z impetem władował się między opasły duet stójkowych. Tyle, że żaden z nich nie rwał się do otwartej konfrontacji z kicającym jak cyga biesem. Siwulec nie miał warunków na gladiatora, sylwetką lokował się raczej w kaście kupieckiej. I jak ta kasta właśnie potrafił sprawnie i szybko kalkulować. Trzymaną w łapsku lampą z olejem grzmotnął naprzód, hyc w koński zad klaczy wpiętej w albrechtowy furgon. Ogniki prysnęły, gorąca ciecz chlusnęła na skórę biednego zwierzaka i na raz spłoszone stworzenie zerwało się do galopu. Naturalna kolej rzeczy, empatia u drugiej kobyłki była bez zarzutu i zwierzaki rwały teraz w dół, ku rzece, a wóz podrygiwał przedśmiertnie. Koło huknęło na którymś z kamyków, piasta poszła w niebyt, pasażerowie w piach, a cały ładunek na wszystkie świata strony.

Kumalu zerwał się z ziemi jako pierwszy, błyskawicznie zlustrował okolicę nagradzając dokonany wśród kramów i pak rozgardiasz najwyższą oceną. Broni dobył bez zastanowienia susami godnymi pantery skracając dystans do garnkogłowych. Uchylił się od nadlatującego bełtu, skulił pod sztyletami, które nadleciały gdzieś z boku. Antylopim skokiem zbił z nóg milicjanta, który akurat zamierzał się na Dextera dyszlem od wozu. Roth władował w niego dwa kordy, ale zupełnie pechowo, unieruchamiając oręż, gdzieś między wyprawioną skórą naramienników i kółeczkami kolczugi. Grubas strzelił, miał elegancką lekką kuszę i Touva na wyciągnięcie ręki. Gorzej, że nie miał wolnej ręki, kiedy Murzyn przygwoździł go do ziemi, a w dłoń na cięciwie wbił dexterowy sztylet.

W tym czasie Sorley mruczał coś pod nosem, nucił jakieś inkanty i paplał litanie. Sprawił się świetnie, czuł, że łaska jego patrona spływa na kompanię zbirów szerokim strumieniem. Gorzej dla niego, że nie wyczuł zbliżającego się strażnika, który mruczał pod rudym wąsiskiem wszelkie znane mu modlitwy chroniące przed czarami. Zabobonny głuptak o magii nie miał zielonego pojęcia, ale całkiem słusznie kojarzył ją z pogrubionymi nazwiskami na listach gończych i całą masą problemów. Zagwizdał w swą piszczałkę czerwieniąc się z wysiłku, jakby miało to jego atakowi dodać mocy i huknął. Potężnie rąbnął buzdyganem. Kapłan zdołał uskoczyć chyba tylko dzięki interwencji swego boga. Dzięki temu tylko mógł oglądać wybitą w ścianie magazynu dziurę i wykruszające się z budynku cegły. I własny bark, który przykulił się nieco, a wystająca dotąd lekko kość czarodziejsko zniknęła z widoku. Po bólu, który wydarł mu się z gardła nietłumionym rykiem poznał, że kość wciąż gdzieś tam jest. I falami kłującego gorąca komunikuje, że nie da o sobie tak łatwo zapomnieć.

Roland ruszył na strażników z opóźnieniem, przygnieciony po upadku którymś z kufrów i zaplątany w plandekę, która jakimś cudem zerwała się z pobliskiego budynku. Widział, że Sorley jest w tarapatach, widział też, że siwowąsy gwizdacz robi okolicy swym świstaniem bardzo niezdrową reklamę. Wystrzelonego przez dowódcę patrolu pocisku uniknął przypadkiem, w pędzie nie miał czasu na zwody. Zrzuconych mu pod nogi ze strażniczego wózka beczułek z wodą uniknąć już jednak nie zdołał, niezdarnie potykając się na posłanym z furmanki ładunku. Oberwał w łydkę, nie wiedział od kogo i jak. Nawet się nad tym nie zastanawiał, czuł tylko, że jucha płynie wartko i lada moment skończy się pora na sprinty. Póki co, poderwał się jeszcze, zamachnął, nie miał dobrego pola widzenia, ale skutecznie rozdzielił siwego z jego gwizdkiem, instrument pacnął gdzieś w piach.

Aeliana przyszła z odsieczą przypartemu do muru klerykowi, który z coraz większą trudnością uskakiwał od wymachów rozeźlonego "Rudolfa". Nie chciała bawić się w półśrodki i od razu obrała na cel gardło strażnika. Pochwycony od tyłu, połaskotany nożem po grdyce konstabl ścichł szybciutko. Działając społem i z pełną determinacją Kumalu, Roth i Roland prędko dokończyli też sprawę z dwoma pozostałymi zbrojnymi barwiąc uliczkę wystrzałowym karmazynem. Kłopot był tylko z sierżantem.

Ten kucając na koźle strażniczego furgonu zaciął konie po zadach i brykał teraz w siną dal, gwiżdżąc przeraźliwie na swej piszczałce. Pod garnczkowatym hełmem musiał być już nieźle rozgotowany, ale prędko doznał ochłody. Włos stanął mu dęba, a zimny pot rozlał po całym cielsku, gdy załapał, że ma pasażera. A konkretniej pasażerkę. Kerin, która jakimś akrobatycznym fikołkiem zdołała wedrzeć się do pędzącego wózka z trudem łapała teraz równowagę na rozdygotanym pojeździe. Skoczyła na ofiarę niczym lampart, ostrza wycelowała bezbłędnie, ale nie doceniła siły zwierzyny. Podkulony strażnik chwycił dziewczynę za kostkę, szarpnął nią jak goryl, porwał ze sobą, gdy oboje runęli z kozła w pył uliczki.

Lądowanie nie było miękkie i Kerin czuła, że jak nic potrzebuje dłuższych wakacji od cyrkowych figli. Posiniaczona twarz i rozbite, opuchnięte wargi też nie pomagały w cwanych numerach (w tym wypadku oklepanych sztuczkach opartych na seksapilu, które Jasna miała ograne do perfekcji). Grunt, że ostatni strażnik nie żył. I grunt, że... Grunt? Grunt palił się całej bandzie pod nogami. Może i całe przedstawienie z patrolowymi nie trwało długo, ale ich desperackie świsto-ryki musiały dojść do właściwych uszu. Sorley i Aeliana wiedzieli nawet do czyich. Ba, po dachowej obserwacji wiedzieli nawet, z jakim sosem makaron smakuje żołnierzom najbardziej. I wiedzieli, że oderwani od michy żołdacy będą wyjątkowo wkurwieni.

"Z-z-zbierzmy to gówno do kupy..." – warknął Sorley, ale szybko załapał, że nie znajdzie innych entuzjastów grzybobrania. Furgon z rozpędzonymi końmi władował się do rzeki, trupy porozlatywały się na wszystkie strony, a przybycie kolejnej porcji wujkowatych wojowników było tylko kwestią czasu. W tym ambarasie zbójnicy dopiero po chwili zauważyli, że nie zgadzają im się rachunki. Może i nie byli rewelacyjni z matmy, ale w liczeniu do dziesięciu świetnie dawali sobie radę. A teraz nie mogli doliczyć choćby do pięciu. Pięciu ukatrupionych w albrechtowej karczmie zbójów mianowicie. Mieli tylko czterech. I jednego – jak nic – brakowało.
 
Panicz jest offline  
Stary 04-08-2012, 11:51   #29
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Trupy leżały przy brzegu rzeki i Kumalu nie mógł zmarnować takiej okazji. Szybko zebrał żelastwo należące do strażników, jeden płaszcz, kilka pasów i podbiegł do rozrzuconych szczątków. Po drodze krzyknął do kumpli - Pomóżcie mi do kurwy nędzy! - krótko był w tym mieście, ale kląć nauczył się zawodowo.

Kumalu rozciągnął płaszcz, zebrał na niego szczątki syna burmistrza, a następnie starannie je związał, obciążając jednocześnie żelastwem. Sekundę później cisnął makabryczne zawiniątko prosto w ciemne odmęty rzeki.
 
Komtur jest offline  
Stary 04-08-2012, 20:59   #30
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Wytarł obie klingi w mundur strażnika, nie omieszkając przy okazji pozbawić denata sakiewki, po czym je schował.
Rozejrzał się po ulicy, oceniając sytuację. Szybko ruszył w stronę truchła wyjątkowo pomocnego pana władzy.
Trącił jego trupa nogą. Wąsacz o złotym sercu nie poruszył się. Widać, zdążył się już wykrwawić.
Dexter chwycił więc typa pod ramiona i jął wykopywać go z jego wdzianka.
Ci jednak, którzy spodziewają się tutaj jakiejś obrzydliwej, homoerotycznej sceny nekrofilskiej, srodze się zawiodą. Roth pozbawił bowiem nieszczęśnika munduru, garnka uchodzącego za hełm, pasa i gwizdawki, słowem, atrybutów strażnika. Chciał zabrać też wąsy, ale nie miał jak ich sobie przykleić, więc zostawił je na miejscu. Poza tym, bez wąsów stójkowy wydawałby się autentycznie nagi.
Zdobywszy te artefakty, sam się w nie ustroił. Wypróbował też swój krok krawężnika, ale o mało co się nie wyjebał, więc odpuścił.
- Jestem strażnikiem. - pochwalił się kompanom, wciskając na głowę garnek i dmuchając w gwizdek. - Ktoś jeszcze chce się zaciągnąć, czy mam was wszystkich wsadzić do pierdla?
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172