Dzień po tym jak grupka awanturników dokończyła śledztwo i ostatecznie uratowała hrabiego przed niechybnym końcem, kompani za prośbą Wołodii spotkali się wspólnie nim każdy ruszył w miasto załatwiać swoje sprawy. Człek wiedział, że każdy ma wiele na głowie i nie miał zamiaru z każdym z osobna rozmawiać.
-
Słuchajta.- rzucił bez ceregieli -
Trza nam ustalijić jak długo tu będzijem i co dalej. Dobrze nam współpraca przebijega ale trzeba jakiś plan ułożyć, szto?- wejrzał na każdego z osobna -
Co robijimy? Wracamy do kapłanki, jej służki i Saraijid?- spytał unosząc brew.
-
Na razie - stwierdził Alex -
zostajemy tutaj. Zdaje się, że uśmiechnęła się do nas fortuna, mamy, że tak powiem, protektora, wysoko ustawionego. Jeśli interesy ktoś planuje rozwinąć, to zapewne tu będzie pole do popisu. A do kapłanki wrócić będzie można, gdy tu odpowiednie więzy zostaną zawiązane. Znajomości i kontakty to ponoć podstawa interesów wszelakiego kalibru.
Wujaszek jak to Wujaszek uśmiechał się cały czas, zadowolony z życia rzekł:
- Miasto ma wielkie możliwości, które warto wykorzystać moi przyjaciele. Kontakty, piękne damy, których serca pragną poznać wielkich mężów czy Zlate Franze spadające do sakiewki to coś - zadumał się na chwilę -
co warto wykorzystać. Kapłanka, cóż przykro mi to mówić ale większość z nas nie jest..no..ten.. - znów się biedaczek zadumał -
altruistą, o właśnie...altruistą. Poza tym co by nie mówić Wołdia... Jeśli pragniesz tej karczmy Wujaszek pomoże ale popytałem, poszperałem i kontakty. Kontakty, bo bez tego ani rusz - uśmiechnął się szczerze i radośnie
-
Taaa. Możemy tu chwilę zostać, jeszcze trochę dorobić koron, a potem wróćimy. -Mruknał Aliquam, sądząc iż Wujaszek powiedział już wszystko, co khazad by chciał rzec.
-
Ja na dobrą sprawę jechałem do Salkalten, gdy się spotkaliśmy - odezwał się Aaron -
Teraz, gdy z Aliquamem mamy tu fuchę w straży... zostaję, chyba, że macie widoki na robotę gdzieś indziej.
Wołodia skinął głową -
Upewnijić siję chcijał ja tylko.- rzekł gromko. Kozak nie miał zamiaru dłużej zawracać kompanom głowy. -
Zatem... Do potem.- rzekł z uśmiechem -
Anzelm, mogę na chwijilę?- podszedł do Wujaszka -
Chcijałem inwestować moje złoto, ale przyda mi siję nowa zbroja. Moja już uszkodzona mocno...- zrobił skwaszoną minę. Chciał odkładać swoje zarobki, a ciągle miał jakieś nowe potrzeby. Jednak była to inwestycja na przyszłość, wszak lepsza zbroja dawała mu lepszą ochronę a lepsza ochrona oznaczała pewniejszą przyszłość. Gdy Wujaszek dał Wołodii jego złoto, które dzień wcześniej kozak mu powierzył.
~***~
-
Zdrastwoj!- krzyknął przekraczając próg niewielkiej kuźni obok sklepu z brońmi i zbrojami. Starszy, grubszy człowiek podniósł wzrok znad kowadła i przetarł czoło podwiniętym rękawem. Wołodia wiedział, że kupowanie bezpośrednio u kowala bardziej się opłaca, gdyż to towar z pierwszej ręki.
-
Uważaj. Gorące tu wszystko. Czegoś chciał?- burknął bucowato człek.
-
Zbroiji szukam.- wyjaśnił bez ogródek.
-
Panie, dwadzieścia kroków stąd jest sklep, w którym mój syn wydaje towar.- wyjaśnił kręcąc głową.
-
Aj tam. Z młodymi ludźmi to nije da siję dogadać nijak, da.- odpowiedział smutno -
Tylko złoto, złoto i złoto. Nije poznali prawdzijiwej wojaczki, nije docenijają dobrej jakości broni i ochrony jaką daje pożądna zbroja.- skomentował kozak.
Kowal odłożył swój młotek obok rozgrzanego ostrza.
-
Masz rację.- stwierdził chłodno kowal -
W czasie burzy wielu młodzieńców, miast bronić swej ojczyzny przed siłami chaosu kryli się jak tchórze po lasach i podziemiach zamków.- stwierdził zniesmaczony. Kozak przytaknął mu głową. -
Co dokładnie Cię interesuje przybyszu?- burknął po chwili namysłu.
-
Zbroja. Kolcza, da.-
-
Mhm...- zastanowił się spoglądając na Wołodię dokładnie, jakby chciał ocenić jego wymiary. -
Coś mam. To powinno być dobre...- rzekł pochylając się pod jednym ze stołów, gdzie w drewnianym kufrze trzymał dwie zbroje. Kozak podszedł, odebrał pancerz i sprawdził wzrokiem.
-
O tym mordercy słyszał? Ponoć zabity i spokój w mieście zapanował.- rzekł kowal.
-
Da. Nije było łatwo go wytropijić, ale w końcu siję udało.- odrzekł Wołodia.
-
Nie rozumiem. Chcesz mi powiedzieć, że pomagałeś przy zabiciu tego mordercy?- uniósł lekko brew.
-
Da... Pracujem dla hrabijego. Myśli, że skąd bijedny kozaczyna z północy mijałby na nową zbroję złoto. A tak poza tym... Ile ona kosztuje?- spytał kowala.
-
Eeee...- zastanowił się -
Sto pięćdziesiąt.- rzekł po chwili właściciel kuźni.
-
Ale myślę, że możemy się dogadać. Spuszczę do stu, jeśli wstawisz się u hrabiego, by brał ode mnie sprzęt.- rzekł wyraźnie podniecony swoim pomysłem. Wołodia spojrzał na starego człeka, po czym raz jeszcze zbadał trzymaną zbroję.
-
Robijisz porządne rzeczy, da. Wijesz co to odwaga. Hrabija byłby zadowolony z współpracy z tobą... Spróbuję go przekonać. Myślę, że w cijągu kijilku dni kto siję do cijebie zgłosi.- uśmiechnął się do kowala a ten odwzajemnił uśmiech i uścisnął spoconą, brudną dłonią, dłoń Wołodii. Kozak zapłacił za zbroję w ten sposób pozbywając się całego swojego złota. Teraz musiał znaleźć tylko jakąś pracę by się nieco odkuć...
~***~
Południem, kiedy kompani rozeszli się po Salkalten by załatwić swoje sprawy kozak udał się do Słonej, gdzie miał swoje rzeczy w izbie na piętrze. Wielu rodaków, którzy przebywali w środku nie zwróciło na niego większej uwagi. Dla nich był jednym z wielu, którzy szukają skrawka ojczyzny z dala od domu. Tylko niektórzy podchodzili i gratulowali, kilku natomiast na jego widok szeptało coś przy stoliku. Kozak miał to gdzieś. Udał się prosto do gospodarza uśmiechając się szeroko.
-
Polej wać pan.- rzekł gromko.
Spiakov ruchem ręki zaprosił do stołu Wołodię. Był to mężczyzna o typowo kozackiej facjacie, którą zdobiły długi wąsik, nie przystrzyżony równo i broda. Włosy na głowie miał wygolone, poza kosmykiem znajdującym się po środku. Nalał Wołodii kielich i potem i sobie.
- Siadaj przyjacielu – rzekł z uśmiechem.
Kozak usiadł wygodnie rozglądając się dookoła -
Ciężkie dni ostatnio.- rzekł w rodzimej mowie -
Mordercy żeśmy się z kamratami pozbyli, co to zabijał od jakiegoś czasu i straż miejska go szukała.- dodał -
Kawał skurczybyka...- zadumał się na chwilę nie wierząc, że sam to powiedział. Nieco przygasł na myśl o moralnych konsekwencjach służby u hrabiego. -
Polewaj.- dodał uśmiechając się niezbyt szczerze.