Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-07-2012, 10:15   #15
Issander
 
Issander's Avatar
 
Reputacja: 1 Issander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodzeIssander jest na bardzo dobrej drodze
Po krótkim zobrazowaniu sytuacji przez Mirka wiedział, że czas podjąć decyzję. Spośród wszystkich jego słuchaczy tylko trzy osoby wydawały się godne powierzenia im obowiązków.

- Flores, van Otttel, Black za mną. Reszta odmaszerować – rozkazał głosem, który starał się jak najbardziej upodobnić do głosu Biskura wydawającego rozkazy na magostatku.

Odwrócił się do nich plecami i ruszył w stronę swojego pokoju. Po krótkiej chwili bezruchu z szeregu wyłonili się ci, których nazwiska wypowiedział. Razem z nimi ruszył inkwizytor Wolfgang Mehlbeere. Gdy cała piątka znalazła się już w miejscu, gdzie można było (tak się przynajmniej wydawało) bezpiecznie porozmawiać Mirko głośno wypuścił z siebie powietrze. Cała ta otoczka towarzysząca byciu szefem bardzo go stresowała. Gdy wszystkie twarze były skierowane na niego zaczął mówić. Całą mowę wcześniej sobie przygotował. Bez tego ciężko byłoby mu wykrztusić z siebie choć jedno składne zdanie.

- Panowie, nie będę owijał w bawełnę. Sytuacja jest tragiczna. Moje doświadczenie na obecnie zajmowanym jest bardzo znikome. Śmierć mojego mistrza totalnie mnie zaskoczyła i postawiła w krytycznej sytuacji. Dlatego postanowiłem, żeby zaangażować kliku członków załogi w śledztwo. A konkretnie was. Stojący obok was inkwizytor Wolfgang został moim asystentem. Jest on tutaj drugą najważniejszą osobą po mnie, co jest równoznaczne z koniecznością wykonywania jego rozkazów i poleceń. Chyba, że będą sprzeczne z moimi osobistymi lub polityką Świątyni. Ponadto, sugerując się waszymi kwalifikacjami zadecydowałem, że sierżant Aferad van Otttel został głównym śledczym i to on będzie kierował sprawą zabójstwa maga Biskura. Pozostała dwójka będzie pod jego dowództwem pomagać mu w tej sprawie. To tyle jeśli chodzi o sprawy organizacyjne. Jakieś pytania?

Stłumił jęknięcie, aczkolwiek nie potrafił zapanować nad wyrazem zaskoczenia malującym się na jego, jeszcze młodej, twarzy. Nie potrafił zrozumieć decyzji ucznia maga, która była nie tyle dziwna co kontrowersyjna. Jak w ogóle można wyobrazić sobie, iż żołnierz świątyni z tak niskimi kwalifikacjami miał zostać głównym śledczym? Żołnierz, który dotychczas jedynie dowodził nic nieznaczącą grupą bojową tłumiącą rebelie buntowników. Taki obrót spraw mógł dowodzić, że albo decyzja Mirko Vujacica była kompletnie nieprzemyślna, a zważywszy na jego brak doświadczenia i młody wiek nie powinno to nikogo dziwić, albo młody mag dążył do pozbycia się zadań, które mu powierzono.
- Sprzeciw. - Zareagował z opóźnieniem. Póki począł kontynuować zastanowił się nad przyszłymi słowami. Powoli układał zdania w myślach, by nie skompromitować się przed wyżej stojącymi członkami załogi. - Jako sierżant nie jestem uprawniony do tego rodzaju “przedsięwzięć” . - Zaakcentował zauważalnie. - Zwłaszcza gdy początkowe założenia mojej misji zakładały jedynie eskortę tudzież dowodzenie nad grupą mającą za zadanie usilnie chronić maga Biskura, a w następnej kolejności inkwizytora Wolfganga. - Urwał. Zmierzył podejrzliwym i nieco oskarżycielskim spojrzeniem owego inkwizytora. Wiedział, iż to on powinien zostać mianowanym na głównodowodzącego śledczego przez zwierzchników świątyni. - Skłonny byłbym nawet stwierdzić, iż takie postanowienie miało na celu pozbycie się ciążących na sobie zobowiązań, a w razie niepowodzenia zrzucenie winy na innych. - Zdawał sobie sprawę, że jako zwykły kapral bądź szeregowy zostałby posądzony o nieposłuszeństwo wobec przełożonych, lecz jako sierżant nie musiał się zbytnio obawiać. Władzę nad nim po części miała Świątynia i tylko ona mogła powierzać mu tak niecodzienne zadania.


Mirko podejrzewał, że któraś z obecnych w jego pokoju osób się zbuntuje i tak też nastąpiło. Sądził jednak, że przydzielona dla sierżanta rola będzie wyróżnieniem, nie karą. Postanowił nie polemizować i zagrać rolę twardego, nieustępliwego przywódcy. Nie wiedział jak wyglądał w tej chwili od zewnątrz, ale w środku czuł się małym przestraszonym chłopczykiem, którego ktoś rzucił na zbyt głęboką wodę.
-Jeśli odmawia pan wykonywania przydzielonych przeze mnie obowiązków to pańska sprawa. Niech pan jednak będzie uświadomiony, że podjętą przez pana decyzję przekażę do odpowiednich organów. Tutaj, na Marsie. Po tej rozmowie planuję udać się do Bazyliki celem uzyskania materiału dowodowego na temat zabójstwa. Jeśli nie uda się pan razem ze mną odbiorę to jako świadomy bunt i tak też zrelacjonuję to moim zwierzchnikom. A co do tych śmiesznych oskarżeń to uważam je za bezpodstawne i nie zamierzam ich komentować. Ktoś jeszcze ma coś do powiedzenia zanim zaczniemy pracę?
Uczeń maga miał szczerą nadzieję, że nikt więcej się nie odezwie. Gdyby to był sierżant van Ottel planował uciąć jego wypowiedź wpół słowa i kazać mu milczeć.


Obawy były uzasadnione. Z jednej strony to właśnie uczeń maga miał predyspozycje do wydawania mu rozkazów, z drugiej zaś był to jeszcze młody człowiek, którego decyzje mogły być nie do końca uznawane przez zwierzchników. Przeciwstawianie się w obecnej sytuacji miało zwoje zalety jak i wady. Szala nie przechylała się na żadną ze stron. Aferad w szczególnych okolicznościach mógłby podjąć się takiemu zadaniu dla dobra świątyni, aczkolwiek jedyną przeszkodą było to, iż nie posiadał żadnego doświadczenia w takich i podobnych misjach.
- Obawiam się, iż nie posiadam kwalifikacji oraz doświadczenia w takowych funkcjach. - Mierzył młodego maga ciężkim spojrzeniem. Wręcz wyzwał go do pojedynku na spojrzenia. Powtarzając to, że “jest to jeszcze dzieciak”, dodawał sobie otuchy. - Przełożeni zapewne wezmą to pod uwagę. Zapewne wezmą pod uwagę również to, iż młody mag zamierzał wymigać się od własnych obowiązków na rzecz własnych osobistych korzyści. Bądź zwolnić z obowiązków dostępnego inkwizytora. - Gdyby nie przeszywanie wzrokiem ucznia maga, pozwoliłby sobie na popatrzenie po innych zgromadzony. Chętnie poznałby ich opinie na ten temat.

Gregor zachichotał cicho pod nosem.
- Doprawdy. - powiedział cicho acz słyszalnie - Nie wiecie jeszcze niczego na temat zabójstwa, ale już zrzucacie odpowiedzialność na siebie nawzajem. Żałosne.
Wyprostował się i spojrzał twardym wzrokiem na wszystkich zgromadzonych.
- Panowie. Albo wyhodujecie sobie kręgosłupy, albo możecie uciekać na ziemię. Prowadzenie tak kiepsko zorganizowanej grupy do dzielnic Marsa, to w najlepszym wypadku wyrafinowana forma samobójstwa. Nie dla mnie, oczywiście. - znów zachichotał - Ja zdążę zniknąć zanim wasze ciała upadną na ziemię. O, i myśl nie związana z tematem naszej nadchodzącej i pewnej śmierci. - spojrzał na ucznia maga - Zdajesz sobie sprawę że powierzenie śledztwa w ręce sierżanta, po umieszczeniu w dokumentach, będziecie wyglądać na celowy sabotaż śledztwa? Zwłaszcza ze strony ucznia zamordowanego inkwizytora, który ma najwięcej do zyskania na jego śmierci? - Jego twarz ozdobił szeroki uśmiech - Ot, taka myśl. Bez znaczenia. - siadł w kącie sali, i zaczął gwizdać jakąś wesołą i bliżej nieokreśloną melodię.

Pilar i Sav wrócili do komnat.

Jakkolwiek, raczej głupotą byłoby przyznanie się kim jest zabandażowany człowiek. Chyba lepiej będzie skłamać - nawet jeżeli uczeń maga i inkwizytor to zaakceptują, to zawsze któryś z niższych rangą żołnierzy może donieść do Cytadeli. Wymyślenie kim jest ów nieznajomy będzie proste - ot, spotkany Marsjanin, może stary przyjaciel, może znany mechanik. Jednak nie można zapomnieć o tym, że wychodząc stąd spotkali tego kolesia z dredami - czy czegoś się domyśli? Tak czy inaczej, jeżeli zamkną trumnę to nikt nie powinien niczego podejrzewać - jak ktokolwiek ma zauważyć zniknięcie zawartości, jeśli nikt tam nie zagląda? Poza tym, prawdopodonie nikt poza magiem-denatem nie wiedział, co było wewnątrz, a i tamten raczej nie przeszkadzał Savowi podcza standardowych konserwacji trumny, co najwyraźniej świadczyło, że on sam też nie był jakoś szczególnie nią zainteresowany.

Zarówno Sava jak i Pilara męczyły dziwne myśli. To niepodobne do Świątyni, być tak beztroskim. Sava uderzała zwłaszcza różnica pomiędzy Ziemią a Marsem - na tej pierwszej wszyscy zachowywali się tak, jakby od tej trumny zależało istnienie całego uniwersum, a przynajmniej porównywalna spotkałaby Sava kara, gdyby coś się z trumną stało. Tutaj nikt o niej nie pamiętał, nikt się nie interesował. Coś było nie tak, ale Sav raczej nie miał pomysłów na to, co dokładnie miałoby to być. Jakaś prowokacja urzędników Świątyni? Później zastraszą go odpowiedzialnością i zmuszą do stałej pracy na jej rzecz? To nie miało sensu, zbyt mało mogli ugrać, żeby to się opłacało. Tak czy inaczej, niepokój pozostawał.

Tymczasem Pilar był nie mniej zdziwiony, zresztą od samego początku. Na Ziemii zabezpieczenia jakie stosowano były bardziej niż znaczne, zaś tutaj “opiekował” się nim tylko jeden człowiek, a poza tym mógł robić, co chciał, pewnie mógłby nawet uciec... A przynajmniej tak się wydawało na pierwszy rzut oka - Zombie nie zdołał się jeszcze zorientować jak dokładnie wygląda sytuacja, poza ogródkami - zabito maga, są na Marsie... Przydałoby się to zrobić.

Członkowie grupy dopiero teraz mogli przyjrzeć się dokładnie Cytadeli, kiedy zmierzali w jej stronę. Majestatyczna budowla w kształcie znacznie wyciągniętej do góry kopuły robiła wrażenie nawet w porównaniu z wieżami na około, głównie dlatego, że była od nich wielokrotnie szersza. Całość wydawała się bardzo niestabilna, ale takie postrzeganie wynikało z przyzwyczajenia do ziemskiej grawitacji. Tu, gdzie była ona ponad dwa razy słabsza, taka konstrukcja nie wymagała nawet magicznego wspomagania.

Budynek odcinał się od wież także kolorystyczne. Wieże były przeważnie stalowo szare, niepokryte żadnymi powłokami, choć na ścianach znajdowały się niewielkie czerwonawe wzory a także linie wskazujące wyjścia i szyby wind. Cytadela zaś była częściowo stalowo-szara, a częściowo czarna, wspierając się niczym wielki, tłusty pająk na pajęczynie rusztowań opierających ją na wieżach marsjańskiej metropolii.

Chociaż wymagało to dłuższego przyglądania się, to można było dostrzec także drobniejsze różnice architektoniczne, tak jakby miasto powstało jako pierwsze, a dopiero potem do projektu dodano siedzibę Świątyni, choć oczywiście szczegóły powstawania tych kolosów zaginęły gdzieś w mroku dziejów.

Platforma otaczająca Cytadelę również była czarna. Chociaż w oczywisty sposób stanowiła ona ważny węzeł komunikacyjny w mieście, to w zasięgu wzroku nie było wielu ludzi. Nie dlatego, żeby unikali tego miejsca - po prostu jeśli musieli się już tutaj pojawić, to szybko przechodzili na kolejne platformy, nie było też tutaj żadnych straganów. Ciężko było powiedzieć, czy ludzie rzeczywiście tak bardzo się bali przebywać w cieniu Cytadeli, czy też były w tym celu wydane jakieś konkretne rozporządzenia. Bardzo niewielka część z tych ludzi co jakiś czas wkraczała przez ogromne wrota do Cytadeli, a pod murami stali strażnicy świątynni, w mundurach podobnych do tego, jaki nosił Aferad. Rzucali się w oczy choćby z tego względu, że zasadniczo miasto patrolowali członkowie policji korporacyjnej, gdyż była to jej posiadłość.

Strażnicy bez słowa wpuścili ich do środka. Może dostali takie rozkazy, a może po prostu widzieli ich poprzedniego dnia, kiedy prowadziła ich sama zastępczyni Wielkiego Inkwizytora? Nie miało to znaczenia.

Wewnątrz członków grupy spotkało niejedno zaskoczenie. Już od początku poczuli lekki wiaterek - otaczała ich spora przestrzeń. W przeciwieństwie do ciasnych, wręcz klaustrofobicznych pomieszczeń i korytarzy w wieżach, to miejsce przypominało raczej ziemskie katedry. W takim stylu też urządzono wnętrza - neogotyckie kolumny podtrzymywały sklepienie, na którym aż gęsto było od dekoracyjnych rzeźb i fresków.

Jednak w przeciwieństwie do miejsc, co do których niektórzy byli przyzwyczajeni z Ziemii, tu było znacznie mniej ludzi. W ziemskich siedzibach Świątyni zawsze były tłumy - inkwizytorzy, słudzy, żołnierze, ale też i mnóstwo petentów i szlachciców. Tutaj zaś ogromne sale świeciły pustkami, ale też nie wydawały się być przystosowane do obsługiwania takiego ruchu.

W pierwszej, reprezentacyjnej sali znajdował się tylko jeden wielki, kamienny półokrągły stół, za którym siedział samotny urzędnik. Natychmiast po waszym wejściu wwiecił w was oczy i nawet nie mrugnął, dopóki nie podeszliście do blatu.
- Słucham? W jakiej sprawie?

David.

Wiadomość.

Przyszłość pokaże, czy zrobiłam najgłupszą, czy też najlepszą rzecz, ale w tamtym momencie była to jedyna mozliwa. Szukali hakera, znaleźli uliczną podżegaczkę - zabrali mnie do Cytadali nie wiążąc ze sobą tych dwóch spraw. Wiesz, jak to wygląda - około roku aresztu, przesłuchania - a nuż kogoś wydam? Nie, nie bój się o to. Potem proces i dziesięć lat pracy na asteroidach albo Plutonie wyroku. Tak więc na jakiś czas jestem bezpieczna - potem jakoś dam radę uciec albo Ty mnie wydostaniesz... Choć przyznaję, że to najsłabszy punkt planu.
Są też dobre wieści. Wydaje się, że coś się tu dzieje - w każdym bądź razie jest tu ich mało, no i wydają się być skupionymi na czymś zupełnie innym. Więźniów sprawdzają jedynie pobieżnie, dzięki czemu mogłam zatrzymać komunikator, chociaż muszę go trzymać w miejscu, w którym nie sprawdzają, strasznie to niewygodne na dłuższą metę, ale aż strach pomyśleć, co by się stało, gdybym wpadła, prawda? W każdym bądź razie, daje mi to spore pole do popisu - już zhakowałam zamek w drzwiach - chyba wybiorę się na małą przechadzkę. Intryguje mnie to wszystko, wiesz, że mam nosa i ten nos właśnie teraz swędzi mocniej niż kiedykolwiek ostatnio.
Co do komunikatora, najlepszą porą na wysyłanie wiadomości jest koło siedemnastej, wtedy strażnik ucina sobie popołudniową drzemkę, w nocy źle, bo robią nam czasem naloty. Tak więc wyłączaj nadajnik, żeby nie namierzyli źródła ani odbiorcy transmisji, włączaj od 17:00 do 17:05 (czasu lokalnego), ewentualna komunikacja tylko w tych minutach. Daj znać, jak sobie radzisz - ale dopiero jutro i tylko jeśli ja napiszę pierwsza. Dzisiaj muszę sprawdzić, czy przypadkiem nie wprowadzili jakiegoś nowego systemu namierzania, którego istnienia nie przewidziałam. Przyznam, że trochę ryzykuję... Ale czyż nie to właśnie cały czas robimy?


Poza tym, że cała wiadomość była szyfrowana przez program, to dodatkowo ostatnie kilka zdań było napisanych prostym szyfrem, którego czasem używali, kiedy ktoś mógł złamać szyfr automatyczny. Jednak do jego odkodowania potrzeba trochę czasu no i pewnie kawałka papieru.
 
Issander jest offline