Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-07-2012, 14:15   #30
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Mathylda Hess naprawdę miała serce na ramieniu gdy szła w kierunku przeprawy promowej przez Reik. I to mimo, a może nawet przez drużynę dowodzonych przez siebie zbrojnych stanowiących najmężniejszy trzon straży miejskiej Griessenwaldu. Ufała swoim ludziom. W końcu nie na darmo została mianowana na stanowisko lokalnego kapitana. Ale konflikt jaki z tygodnia na tydzień narastał w jej mieście mimo jej usilnych starań, mógł bardzo źle znieść większe zgromadzenie uzbrojonych mężczyzn. Dlatego właśnie wzięła tylko ośmiu ludzi ze sobą.
Minęli rząd domów rybackich i weszli na gościniec. Było już późno. Zmierzch minął, ale niebo było jeszcze na tyle jasne, że nie wzięli ze sobą pochodni. Przystań promowa była doskonale widoczna. Prawie setka zgromadzonych dookoła. Niemal wszyscy z nich byli mieszkańcami Griessenwaldu. Znała ich dokładnie. A także przyczynę ich zgromadzenia. Że też pieprzona polityka sięgała nawet do takich dziur jak ich mieścina.
Griessenwaldczycy zablokowali przeprawę promową przez Reik. Zebrali z domów kto jaką broń miał i zajęli łodzie lokalnych przewoźników. Nie żeby ci ostatni jakoś bardzo protestowali. Wielu z nich wszak brało w tym aktywny udział. Domyślała się co chcą w ten sposób osiągnąć i prawdę powiedziawszy była na granicy ustąpienia.
- Nooo! - zawołał na jej widok chudy, łysiejący mężczyzna. Karel Strassdorfer był tutejszym rybakiem i jednocześnie corocznym kandydatem na wójta Griessenwaldu. Wójta, bo miasto mimo iż takim nazywane, praw marienburskich nie otrzymało i burmistrza mieć nie mogło. Jego działaniom i czynom nie mogła w zasadzie niczego zarzucić, ale jakoś od zawsze czuła do niego i zawsze błąkającej się w jego głosie drwiny, wstręt - Powitać, pani kapitan! Czyżbyście szli nas przegonić?
Mężczyzna parsknął. trochę kpiąco, a trochę z żalem.
- Nas. Mieszkańców Griessenwaldu! I to jak prędko! Starczyło jeno drogę dla paniątek zamknąć i proszę! Przypomniano sobie o nas. Ale my się nie damy rozpędzić panienko. To my jesteśmy Griessenwaldczyki. Tedy tym razem nie będzie próśb i czekania. Macie zbrojnych to wygnajcie won krasnoludy! Naonczas udrożnimy przeprawę.
Mathylda przez chwilę patrzyła na niego, a potem na zatrzymanych przez nich podróżnych. Kilku włóczęgów. Ze dwóch kupców nulneńskich. A także ta kobieta co przyjechała jak mówią z Altdorfu. Uczona jakaś. Pani kapitan już ją rozpoznwała, bo tamta od miesiąca pojawiała się w mieście załatwiając jakieś sprawy dla swojej wieży w pobliżu Czarnych Szczytów. Żałowała, że nie miała dotąd okazji porozmawiać z tą tajemniczą kobietą, a wyglądało na to, że ta właśnie ich opuszczała. Towarzyszył jej wyładowany po brzegi wóz i sześciu mężczyzn. Właściwie to przez te Czarne Szczyty cała sprawa wynikła. Krasnoludy były bowiem wcześniej ich właścicielami i dostarczając węgla wzbogacały trochę i miasto i siebie. Sprzedały jednak kopalnię jakiemuś arystokracie z Altdorfu. Że jakoby rozżalone, że złota w niej nie znaleźli, a oni przecież ten właśnie kruszec kopać chcieli. Bajdurzenie. Arystokrata dal wysoką cenę. I jeszcze opłacił krasnoludy na czas wybudowania mu wieży nieopodal kopalni. A potem wyjechał i słuch o nim zaginął. Krasnoludy zaś przeniosły się do podgrodzia gdzie w niewielkiej osadzie przepijały dobro i planowały wielkie podboje. Pieniądze się jednak skończyły, a z planów w czyn nie wyszło jak zwykle nic. Niby piaskowiec kopały z rzeki, ale znać było, że to jeszcze podlejsza praca dla nich niż węgiel. No i się zaczęło. Rozróby, awantury, bójki i coraz liczniejsze szkody jakie brodacze zapewniali Griessenwaldczykom. A teraz jeszcze jak wieść niosła, zaczęły palić okoliczne farmy i mordować ludzi. Świadków na to żadnych nie było, ale ostatnio krasnoludy zaczęły długi spłacać i ludziska zaczynały zadawać sobie pytanie. Bo niby skąd nagle pieniądz u brodaczy? Nie dziwota, ża zarządali przegnania krasnoludów. Problem polegał na tym, że Mathylda nie była głupia. Wiedziała jak się rzeczy mają. U krasnoludów nic nie bywa zapomniane, a klany zawsze mają baczenie na krzywdy wyrządzone ich braciom. Nie wiele brakowało by krwią spłynęły uliczki ich małej mieściny.
- Porozmawiam jutro z ich wodzem. Masz moje słowo Strassdorfer. Ale musisz udrożnić przeprawę.
- Znów mamy się zdać na ciebie? Nie ma mowy.
- Narażasz się w ten sposób wielu osobom, Strassdorfer.
- I tu się różnimy, pani kapitan. Bo ja się nie boję narażać jeśli idzie o dobro miasta.

Wiedziała, że nic więcej tu nie wskóra. Wiedziała też, że u krasnoludów również niczego nie wskóra. Może to jednak nie była posada dla niej. Miała nadzieję, że jutro uda jej się coś wymyślić w tej sprawie.

***

- Marnie to wygląda - rzekł podjeżdżając do niej na gniadym wałachu Tonn - Jakieś lokalne zatargi. Na zwłokę się zanosi.
- I co zamierzasz w tej sprawie zrobić, Herzen? - spytał Heidelman. Na szyi miał założony opatrunek. Zbyteczny po takim zadraśnięciu jakie mu zapewniła, ale jak widać z jakiejś przyczyny postanowił się z nim poobnosić - chyba jednak poczekamy tu kilka dni. A może potrafisz zrobić tę samą sztuczkę z... - tu pod nosem szacował tłum mieszkańców - czterdziestką mieczy najmarniej?
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline