Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-07-2012, 18:39   #31
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Zwycięstwo przyjemnie krążyło w krasnoludzkich żyłach. Zmęczone rąbaniną mięśnie, okrwawione ostrze, umorusany pancerz i jucha mutantów wsiąkająca w deski pokładu. Gomrund był zadowolony... to była dobra walka. Oczywiście jak w każdej potyczce ofiary musiały zostać poniesione, ale dzięki bogom jego towarzysze nie ucierpieli poważnie... a on sam spisał się wcale dobrze. Praktycznie sam położył połowę z przeciwników. Wprawdzie ten pierwszy to była bułka z masłem to walka przeciwko czterem dziwolongom była już nielada wyzwaniem. Oczywiście dobrze wyszkolony, dobrze wyekwipowany i dobrze opancerzony przedstawiciel krasnoludzkiej rasy kontra czwórka pokrak to żaden znowu powód do dumy. Zrobił swoje i był z tego zadowolony... Kiedy skończył po swojej stronie barki okazało się, że dziobowaty przywódca już był praktycznie spętany i przygotowany do transportu do najbliższej osady.

Nawet przez myśl mu nie przyszło jak dalece od stanu zadowolenia się znajdzie już za niespełna kwadrans... w jaki mrok zostanie strącony.

Wchodząc na barkę krasnolud liczył, że być może znajdą jakiś lżywych ludzi... jakimż było dla niego zdziwieniem kiedy w ładowni odkryli żywy inwentarz. Kobiety, dzieci... mutanci! Pieprzeni mutanci. Barka mutantów. Wszyscy dotknięci skazą chaosu. Bez szasny na ratunek i ocalenie. Jedną ucieczką była dla nich śmierć... Krasnolud mógł uczynić ją łatwą i prawie bezbolesną. Nie palił się do tego to jednak wiedział, że chaos i mutanctwo trzeba wyplenić... co z tego skoro tylko on to wiedział. Konstabler zobaczył ni mniej ni więcej jak “rzecznych piratów”, których trzeba oddać pod sąd... Po krótkiej acz burzliwej wymianie zdań Gomrund zdecydował odpuścić tym bardziej, że już zdążył się pojawić kapitan podskaujący z radości na widok wypełnionej ładowni. Zakończył rozmowę - Żeby wam kuśki obwiędły i z szedł z barki mając zamiar wrócić na Kraniec Cierpliwości. Jak widać mieszkańcy Północy byli dalece mniej skorzy do okazywania litości tym, którzy w naturalny sposób zostali postawieni po przeciwnej stronie barykady.

“Odkrycie” jednego z marynarzy odebrało mu resztki zadowolenia... i blokady trzymającej go o krok od bestialstwa. Niczym we śnie poszedł po pojmaną przez Dietricha szumowię. Skurwysyna bez wyraźnych śladów mutacji. Postawiony na straży marynarz nie polemizował z furią w oczach krasnoluda... tym bardziej, że widział wcześniej do czego jest zdolny. Zax nie szedł chętnie i potulnie... do czasu aż nie dostał kilku ciosów i kopniaków... nim zeszli na ląd Płonący Łeb zabrał jeszcze linę... jakby mało mu było tej jaka posłużyła wcześniej do spętania jeńca. Na dobiegające z barki wołanie - Ej, mości krasnoludzie ale Konstabler przykazał aby więźniowi krzywdy nie czynić. Nie odpowiedział nic.

Milczał wtedy kiedy wieszał głową w dół kolaborującego z mutantami człowieka. Milczał kiedy zbierał suche i zbutwiałe drewno znajdujące się na kamienistym brzegu rzeki. Milczał kiedy układał chrust dokładnie pod głową Zax’a. Milczał kiedy ten na przemian groził i błagał. Kiedy skończył przygotowania powiedział tylko. - Ta dziewczynka nazywała się Lisa Sauber.

Z początku ogień ledwo muskał suche gałązki... delikatnie, nieomalże niezauważenie. Dające ledwie odrobinę ciepła. Szczochy spłynęły po korpusie wisielca, do twarzy a następnie z sykiem lądowały w czymś co za jakiś czas miało być ogniskiem. Krasnolud milczał, a zwyrodialec wierzgał i wił się niczym opętany. Ogień pochłaniał coraz to nowe drewienka. Wrzaski bólu przeszywały okolicę. - Powiem, wszystko kurwa powiem... AAAAA... Gomrund milczał... ale niedbale rozkopał chrust. Płomień przygasł. Smród nadpalonych włosów, uryny i strachu mieszał się z wonią palonego drewna. Zax opowiedział... znacznie więcej niż brodacz chciałby usłyszeć. I o dziewczynce i o mutantach. Nie przerywał. Nie zadawał pytań. Słuchał. Jakby wymierzał sobie pokutę za klęskę jakiej nie zdołał zapobiec w życiu małej. Każde słowo było niczym kańczug spadający na jego obnażone plecy. Każde zdanie niczym uderzenie żelaznych biczów rozrywało skórę, szarpały ciało i wyrywały je kawałkami. Kiedy usłyszał skomlenie.. - Błagam nie rób tego, powiedziałem już wszystko... ja nie chciałem... błagam... Krasnolud rozniecił ogień. Jednak nie aż tak duży aby złagodzić cierpienie szybką śmiercią. Płomienie kawałek po kawałku trawiły głowę Zax’a.

Ci którzy zostali zwabieni krzykami jeńca mieli okazję na chwilę refleksji czy aby napewno przydomek krasnoluda z Norski wziął się od koloru jego płomiennorudej czupryny lub też gorączki w jaką wpadał czy przypadkiem nie z zamiłowania do okrucieństwa.

Bez jakiejkolwiek iluzji komentarza wrócił na barkę. Lisa... ciało Lisy było już obleczone w płócienny worek z mocnego płótna i spoczywało obok innych zabitych. Była gotowa aby po marynarsku oddać ją wodzie. Brodacza jakby ktoś wbił w pokład. Był zgarbiony i mały. Stał w bezruchu i gapił się tak do czasu aż ktoś go nie poklepał po ramieniu... być może jako wyraz kondolencji. Otrząsnął się na chwilę... poszedł do swojej kajuty i wrócił z czystą koszulą... z jakimiś szmatami i oliwą. Wiedział, że to nie on powinien tego uczynić. Wiedział, że to zadanie kobiet... ale nie miał kogo poprosić. Widocznie to był dzień, w którym odkupienie win bardzo drogo kosztowało.

Spróbował z jej delikatnego ciała zmyć niewyobrażalne cierpienie ostatnich kilku dni... Krew zmywana z Lisy Sauber plamiła mu ręce... każda kolejna odsłaniana rana jakby odciskała się w nim. Gdzieś bardzo głęboko... tak głęboko że nawet najmocniejszy spirytus nie będzie jej w stanie uleczyć. Nie wiedział ile mu zajęło to czasu nim udało mu się puścić wyładowaną nasączonym oliwą drewnem łódkę z prądem rzeki Reik. Widział jak oddala się poczucie winy obleczone w całun jego koszuli. Jak ogień zaczyna pochłaniać wszystko... oczyszczać skalaną niewinność, uwalniać ducha z tej zbrukanej powłoki. Wpatrywał się tak, aż łódź nie zniknęła mu z oczu.

***

Siedział nieobecny na pokładzie nie reagując na kapitana “sugerującego” aby ruszył dupsko i zabrał się za przenoszenie ładunku z barki na holka. Nie reagował na poruszających się po pokładzie długonogich... wrócił na jedną chwilę kiedy Konstabler przylazł z pretensjami o zamęczenie więźnia. Wtedy wrócił z takim gniewem w spojrzeniu, że służbista sam zrozumiał iż to jest cholernie niewłaściwy moment... na kontynuowanie tej rozmowy. Nawet sugestia Eckarta “aby dał mu spokój” nie była konieczna... Gomrund siedział i wpatrywał się w zakrwawione dłonie. Właściwie to cały był pomazany... krwią, resztkami mutantów, błotem i potem. Ale to dłonie były umazane w niewinnej krwi Lisy Sauber.

Za każdym razem kiedy zamykał na dłużej oczy pojawiał się obraz wynaturzenia o koziej głowie bezpardonowo dźgającej ciało martwej dziewczynki. Głowa raz po raz uderzało o burtę łódki a nieobecny wzrok błagał o pomoc... Dlatego Gomrund starał się z całych sił nie zamykać oczu.
 
baltazar jest offline