Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-08-2012, 18:40   #23
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
WSZYSCY
Rycerz był szybszy, silniejszy i bardziej doświadczony od każdego z was. Nic więc dziwnego, że nawet będąc rannym i osłabionym, zdołał zablokować cios Vonmira. Nie czekając, odbił ostrze Sunveryjczyka i obdarzył go silnym uderzeniem zaciśniętej pięści, które nim zachwiało. Vonmir już widział Coriaga z mieczem uniesionym do góry, gotowym do zadania ciosu, który mógł zakończyć żywot niedoszłego oficera. Cios ten jednak nigdy nie nadszedł. Urvyn był tuż za Vonmirem, gdy ten ruszył na rycerza i teraz dopadł do Coriaga, blokując świszczącą stal. Najemnik stał jednak zbyt niepewnie, impet uderzenia posłał go do tyłu. I zapewne byłby to koniec obu mężczyzn, gdyby nie młody gwardzista. W przeciwieństwie do Yngvara i Yithnee, którzy stali niczym marmurowe posągi, chłopak chwycił włócznię leżącą do tej pory u jego stóp. Chwytając ją pewnie w dłonie, wziął zamach. Świst. Grot, znajdując drogę pomiędzy żebrami i przez płuca, wyszedł z drugiej strony, zabarwiony na czerwień. Ser Coriag, jeszcze kilka chwil temu wieszczący niebezpieczeństwo swoją osobą, teraz zdawał się mniejszy, mniej groźny. Szeroko otwarte oczy, usta, z których uleciałby ostatni oddech, gdyby nie blokowałaby go krew. Ciało pozbawione kontroli, lecące w dół, ku ziemi. Zdawać by się mogło, normalny człowiek i śmierć jak każda inna. Nie w tym przypadku. Płomienie, jeszcze przed kilkoma chwilami, dzikie i nieposkromione, teraz skurczyły się do rozmiarów paleniska. Jedynie spopielone resztki gospody dawały nieme świadectwo, jak śmiercionośny był ogień. Wiatr, który się zerwał, wypełniony był energią. Elektryzującą, stawiającą włosy na karku energią. Wysuszone gardła, zniekształcony dźwięk, zupełnie jakbyście znajdowali się pod wodą. Ostry, metaliczny smak w ustach, tak dobrze kontrastujący z wszechobecnym zapachem świeżości, niczym po burzy. I wraz z ostatnim spazmem, który wstrząsnął ciałem ser Coriaga tr'Estyna, wszystko ustało. Jedynie gdzieniegdzie dało się wyczuć resztki magii, uciekających w dół, ku źródłom głęboko w ziemi. Ucichła muzyka, przy której tańcowała śmierć i zastąpiona została gwarem Ouameńczyków, ciężkimi krokami strażników i oddechami grupy najemników, próbującej dotrzeć do siebie po zdarzeniach tej nocy.

Perimar

Pięć dni zajęło im dotarcie do Perimaru, portu na Morzu Południowym. Sunveryjczycy często nazywali miasto klejnotem koronnym i ciężko było im się dziwić czemu. Nawet ze wzgórza, pół ligi od jednej z bram, najemnicy dostrzec mogli, że było to miasto tłoczne i głośne. Kamienne mury otaczały Perimar, który w większości był drewniany. Jedynie port, serce miasta, mogło pochwalić się kamiennymi budynkami. Stare Miasto, tak Perimarczycy zwali ową dzielnicą. Na jej skraju, na szczycie wzgórza dumnie stał zamek o wysokich, strzelistych wieżach. Na wyższych z nich łopotał sztandar Wielkiego Księcia: złoty gryf na zielonym tle. Na niższych natomiast dostrzec można było czarnego orła na szkarłatnym tle, należącego do Admirała Sunveru i pana Perimaru. Pod murami miasta, jak w każdej części Voserii rozpościerało się Podgrodzie. Brudne, śmierdzące i byle jakie stanowiło dom dla wszystkich tych, którzy za murami się nie zmieścili. Urvyn ruszył w dół wzgórza, kierując się ku najbliższej bramie, a reszta ruszyła za nim. Wierzchowce, uratowane przez młodego gwardzistę Adaileta i teraz martwego Orrica z pożaru, zaniosły ich aż tutaj, na wybrzeże. Urvyn był tym, który zaproponował ten kierunek, uprzednio podzieliwszy się ostatnimi słowami umierającego Lorda Kapitana. Argumentował, że nawet jeśli którekolwiek z nich jest przeciwne kontynuowaniu pościgu, łatwiej będzie im zniknąć w Perimarze, niźli w Ouamenie. I zdawało się, że miał rację. Przekroczywszy bramę miasta, najemnicy wkrótce zniknęli w tłumie Sunveryjczyków, Azaveryjczyków, Ellyrian czy nawet przybyszy z południa. Kierując się w stronę portu, mijali wiele straganów i namiotów, zamtuzów i tawern. Minęli świątynię Aperisa, górującą nad okolicznymi budynkami. Perimar pełen był rozrywek, sklepów i kupców. I statków. Statków ponad wszystko. W porcie była ich cała masa. Statki rybackie, kupieckie. Galery i karawele. Las masztów z wieloma różnymi banderami. Złoty gryf Sunveru, srebrny orzeł Azavertu, biały wilk Ellyrii. Lew Rozzhkaru, trzy skorpiony Blac'el'latu i gwiazda Iszkelet. Masa innych, mniej ważnych bander. Multum różnych języków. Tak dobrze najemnikom znany sunveryjski. Śpiewny azaveryjski, twardy ellyriański. Dziwnie melodie języków z południa. Mnóstwo towarów z różnych stron świata. A wszystko to napędzał pieniądz. Korony, floreny, szylingi czy denary. Nieważne z jakiego kraju, waluta zmieniała ręce często i gęsto.
- Jeden z tych kapitanów musi płynąć do Rozzhkaru. - Odezwał się Urvyn. - Spróbujmy znaleźć kogoś, kto nas weźmie.
I tak zostali rozdzieleni po raz kolejny. Urvyn i Adailet ruszyli pytać kapitanów z Azavertu. Yithnee razem z Vonmirem i Yngvarem sprawdzać mieli Ellyrianów, jako że Narsainka była jedyną, która znała ich język. Wszyscy natomiast mieli próbować szczęścia u Sunveryjczyków i południowców.
 
__________________
"Information age is the modern joke."
Aro jest offline