Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-08-2012, 00:27   #19
Radomir
 
Reputacja: 1 Radomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skałRadomir jest jak klejnot wśród skał
Trakt do „Zapadłej dziury”. Zmierzch.


Jeździec zawrócił i ruszył traktem w stronę, z której przyjechał. Jedną ręką trzymał wodze, w drugiej dzierżył garłacz, z którym prawie nigdy się nie rozstawał. Tuż przed zakrętem przyśpieszył. Kiedy tylko zniknął za zasłoną lasu dało się słyszeć potężny huk, niosący się echem jeszcze przez kilka chwil. Zanim ucichł Forester znów pojawił się w zasięgu wzroku, co chwila oglądając się przez ramię. Ściskał konia nogami pędząc w stronę wozu.

Nagle zza zakrętu wyłoniła się jakaś pokraczna postać, była tłusta i biegła na czterech łapach zakończonych czymś na podobieństwo płetw. Jej bieg przypominał raczej podskoki, długie i szybkie. Odległość malała. W pewnym momencie mutant wyskoczył znacznie wyżej i runął prosto na jeźdźca. Dało się słyszeć potężne mlaśnięcie i jeździec runął na trakt. Stwór mimo swej postury zgrabnie odbił się od konia, wrzasnął i zaczął pędzić w stronę Ulliego i Mawr, Wilhelm stał kilka kroków za nimi. Woźnica strzelił, ale bełt minął mutanta o kilka stóp.

W tym samym momencie zza zakrętu wyłonił się drugi mutant. Był znacznie większy i uzbrojony. W macce, która wyrastała mu gdzieś za plecami trzymał jakiś drąg nabijany żelastwem. Poruszał się kulejąc na zbyt długich nogach zakończonych kopytami. Cały tors pokryty szczeciną zalewała świeża krew.

Ruiny Wolfenburga. Zmierzch.


Ragen i Shimko nieufnie na siebie zerkając zaczęli szarpać za przysypaną kamieniami szmatę. Po kilku próbach zaczęła pękać, więc postanowili odrzucić trochę gruzu i spróbować jeszcze raz. Ragen chwycił kolejny głaz i rzucił na bok odsłaniając leżący pod nim but. Widać było jego zawahanie, a na twarzy pojawił się dziwny grymas. Shimko wykorzystując monet nieuwagi towarzysz chwycił za wystającą nogę i mocno szarpnął. W chwilę później dołączył do niego strażnik. Odrzucili jeszcze kilka kamieni i ich oczom powoli zaczęła ukazywać się cała postać. Na piersi miał herb miasta, a Ragen mimo zmiażdżonej twarzy rozpoznał w nim Bruna, strażnika, który zaginął kilka dni temu. Ragen cofnął się kilka kroków i otarł pot z czoła. Shimko przebiegł szybko wzrokiem po leżącym trupie i zauważył, że w zaciśniętej mocno dłoni coś ściskał.

W tym samym momencie zza rogu ruiny wyszedł Oleg, jeden z ochroniarzy.

- Znaleźliśmy kogoś – powiedział jakby do siebie. Jego wzrok powędrował za spojrzeniem Ragena. – O kurwa…

Ruiny Wolfenburga. Wnętrze zawalonej budowli. Zmierzch.


Gereke wszedł do zrujnowanego budynku. Przystanął na chwilę, aby przyzwyczaić wzrok do panującej w środku ciemności. W tym samym momencie coś uderzyło go w plecy. Wystraszony natychmiast odskoczył i odwrócił się, ale zobaczył tylko dwóch ochroniarzy. Ten, który go trącił parsknął śmiechem. Tubalny rechot zagłuszył jakiś szept.

- Ciiiiiiiii – syknął Gereke przystawiając wskazujący palec do ust – coś słyszałam.

Ochroniarze zerknęli na siebie niepewnie i zaczęli się przysłuchiwać.

- Słyszeliście coś? – zapytał jeden z szabrowników, którzy weszli tu chwilę wcześniej.

- W…odd..yy – ledwo co słyszalny szept rozległ się gdzieś w głąb pomieszczenia.

Wzrok Gerreke powoli przyzwyczajał się do panujących tu ciemności. Zaczął się powoli i dokładnie rozglądać. Mundrim, jeden z ochroniarzy ruszył pewnie przed siebie dzierżąc w dłoni pałę nabijaną ćwiekami. Dwaj szabrownicy zaczęli krzesać ogień. Gereke drgnął, tam w kącie coś się chyba poruszyło. Zasyczała pochodnia. Chwilowy rozbłysk światła oślepił go, pies zaskomlał i skulił. Teraz było widać, w rogu przygnieciona kamieniami leżała jakaś postać.

- Wch..odhh..yy – teraz dźwięk wyraźnie dochodził z tamtego miejsca.

Ruiny Wolfenburga. Gdzieś w oddali. Zmierzch.


Mocno zdenerwowany Ruppert szedł przed siebie ciągnąc za sobą swój nieodłączny wózek.

- Kamieniem. Chciał mnie uderzyć. – mówił do siebie pod nosem.

Raz po raz musiał wybierać inną drogę, bo jego „nieodłączny towarzysz” nie wszędzie mógł przejechać. Zaczął się wspinać na niewielkie wzgórze, skąd było widać prawie całą Zapadłą Dziurę, trakt i dużą cześć ruin. Kilka dni temu znalazł tam zawaloną piwnicę pełną potrzaskanych butelek. Kilka było jednak całych, to wystarczało na jego potrzeby. Rozejrzał się i zatrzymał. Na trakcie pół mili stąd widział dwa wozy, jeden przewrócony na bok, drugi przed zakrętem powoli jadący w stronę miasta. Obok chyba jakieś sylwetki, ale było zbyt ciemno żeby policzyć.

Nagle rozległ się huk. Przetoczył się jeszcze kilka razy ciągle coraz ciszej, aż w końcu znów zastała cisza.

Ciekawe. A kto to? – powiedział Ruppert pod nosem nerwowo się rozglądając.
 
Radomir jest offline