Na noc kapitan Reis najchętniej cumował w miejscach ucywilizowanych, jeśli nie w osadach, to chociaż przy brodach i przystaniach, nawet jeśli był zmuszony rzucić kotwicę dalej od brzegu. I tym razem zakotwiczyli przy niewielkiej redzie, blisko traktu, z daleka widać nawet było światła gospody. Kto chciał mógł przenocować na suchym lądzie. Reis jedynie stanowczym tonem zażądał od pasażerów, by nie opowiadali o niedawnych wydarzeniach, bo to tylko może przyciągnąć kłopoty.
Kilka osób skorzystało z możliwości zejścia na ląd. Kilka nie.
Ranek był bardzo chłodny i to ziąb obudził starszego marynarza Thomasa Schulza. Nadal brakowało dwóch szalup. Mężczyzna zaklął pod nosem przewidując kłopoty z wczesnym ściągnięciem pijanych pasażerów z lądowego przybytku. Zastanawiał się czy nie lepiej zamiast czekać od razu udać się po wszystkich. I wtedy dotarło do niego, co tak naprawdę jest nie w porządku.
Wczoraj wieczorem kilkoro pasażerów z powodzeniem zmieściło się do jednej szalupy.
Obchód obu statków bardzo szybko przyniósł odpowiedź. Morgan, altdorfczyk pilnujący zamkniętych pod pokładem mutantów leżał związany i zakneblowany obok szeroko otwartego włazu. Pomieszczenie w dole było puste.
Miało tylko jedno małe okno. Żadna z zamkniętych kobiet nie przecisnęłaby się przez nie. Choć, z drugiej strony, nikt nie sprawdzał jakie dziwne właściwości mają ich ukryte pod ubraniami ciała. A poza tym były tam jeszcze dzieci.
Morgan oberwał w głowę z zaskoczenia, od tyłu. Nic nie słyszał, nic nie widział. Podobnie jak śpiący na bocianim gnieździe chłopak.
Schultz z ociąganiem poszedł zameldować o wszystkim kapitanowi.
Tymczasem Reis nawet nie ukrywał ulgi. Pozbył się kłopotu i obowiązków. Humor poprawił mu się jeszcze, gdy na brzegu wypatrzyli porzuconą szalupę. W rezultacie nawet, gdy okazało się że prawdopodobnie zginęło kilka serów, trochę wina i wędliny, kapitan nadal był zadowolony.
Jedynie, poniewczasie, nakazał zinwentaryzować łupy.
***
Dzień wcześniej
Siwowłosa dziewczyna zeszła na ląd za krasnoludem. Oglądała kaźń z daleka. Potem, gdy Gomrund bardzo cicho i spokojnie poprosił ją żeby umyła przed pochówkiem ciało małej Lisy, odmówiła.
Podobnie jak krasnolud nie odzywała się tego dnia prawie wcale. Za to kilka razy uważnie przysłuchiwała się rozmawiającym o dalszych planach kapitanowi i konstabler.
Wieczorem, już kiedy rozstrzygało się kto zostaje, kto schodzi na ląd, podeszła na chwilę do Dietricha. Z kieszenie wyciągnęła króliczą łapkę.
-
Mam ją od dzieciństwa. Nigdy jej nie zgubiłam, choć niedawno wyrzuciłam. Pewnie nie zabrzmi to wiarygodnie, ale z powrotem przyniósł mi ją wielki kruk. – uśmiechnęła się mówiąc o tym, ale zaraz spoważniała, a nawet zawstydziła, że nadal potrafi –
W każdym razie chciałam ci ją dać. To znaczy właściwie pożyczyć. Na szczęście.
Wepchnęła łapkę zdumionemu Dietrichowi w rękę.
-
Wrócę po nią. –Dodała jeszcze, już odchodząc do dzielonej z Erichem kajuty.