Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-08-2012, 18:26   #150
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Tłumy wiwatujące na murach i na ulicach. Oddziały zbierające rannych i poległych kamratów. Humanoidalne sępy obdzierające trupy ze wszystkiego co było wartościowe...
Jadący na nietypowym wierzchowcu Raetar obserwował te wydarzenia z obojętną wyniosłością.
Walki pod murami Silverymoon i tocząca się bitwa nie były czymś co wzbudzało ekscytację maga... więc nic dziwnego, że ich zakończenie ledwie zauważył. Przez pole bitwy przeszedł wszak jak pstrąg płynący w górę rzeki. Przecinał wrogie wojska niczym ryba przecinająca nurt. A to że przy okazji otworzył przejście na tyły wroga z którego skwapliwie skorzystali barbarzyńcy zachodząc orki od “zadu”, ledwie raczył zauważyć.
Po prawdzie Samotnik nigdy nie czuł się graczem zespołowym. A tym bardziej nie czuł potrzeby lojalności, dla bandy tępych dzikusów których sprowadził do Silverymoon.
Ich intrygi godne sembijskich dzieciaków były zabawne, ale pozbawione realnych postaw.
A już szczytem bezczelności było zachowanie ich wodza...
Pan Czarciej Wieży nie był i nie zamierzał być popychadłem barbarzyńskiego osiłka czy też jego kacyka.

Podążał drogami miasta kierując się ku siedzibie tutejszych władców, by opowiedzieć o tym co znalazł i zdobył. I przypomnieć o ich powinnościach względem najemników.
Ulice bliżej Wysokiego Pałacu były wyludnione, a straż w samej twierdzy nieliczna.
Wszak większość toczyła boje na murach i wśród ulic miasta.
By nie robić niepotrzebnej sensacji, Samotnik nie wzywał więc kolejnych skorpionów tylko ostatnie metry przebył pieszo.

Nie został przyjęty przez władców miasta, tylko przez wysokiego, marszałko-szambelano-sekretarzo... Właściwie to Raetar nie zawracał sobie głowy zapamiętaniem jego imienia czy też funkcji bądź tytułu.
Ów człek był ubranym w bogaty strój urzędnikiem, a może szlachetką?


Zadufany w sobie i pełen pychy protekcjonalnie poinformował że najjaśniejsza i najwspanialsza...bla bla bla... lady Alustriel i jej doradcy omawiają ważne sprawy. I że może spytać się ponownie za kilka godzin.
Raetar podczas całej tej przemowy zaciskał i otwierał pięści coraz bardziej gotując się z gniewu. W końcu wyprostował rękę i w gadatliwego urzędnika strzelił fioletową błyskawicą. Trafiony nią mężczyzna zataczał się niczym pijany zając, więc walnięcie go pięścią w twarz i posłanie na podłogę nie stanowiło problemu.
Samotnik stanął stopą na piersi szlachcica i czekał przez chwilę, aż ten dojdzie do siebie.
- Co ? Co?! Co ty sobie myślisz?!- wściekłość mieszała się ze strachem w jego głosie.- Zaraz zawołam straże...- śmiech, pogardliwy śmiech maga przeciął jego wypowiedź niczym miecz.- I co one zrobią? Co mogą mi zrobić? Zabiłem dziś dziesiątki orków. Paru halabardników nie zrobi mi wielkiej różnicy.
-Aresztują.-
wyjąkał zaskoczony sytuacją urzędnik.
-Aresztują? Doprawdy?- słowa zdawały się kpiną w ustach maga sięgającego po topór.-Zabawny koncept. Myślisz, że zdążą zanim cię ukatrupię? Chcesz się przekonać?
Urzędnik próbował coś wydukać ze ściśniętego strachem gardła. A Raetar cisnął toporem, który z impetem wbił się tuż obok głowy mężczyzny.
-Poznaj Brunę. Ona wyjaśni ci co masz robić. I jaki dług zaciągnęło miasto wobec mnie i reszty osób, które ratowały wasze tyłki i ten grajdołek przed zniszczeniem.- rzekł zimnym głosem Samotnik, a Bruna odezwała się.-Eeeechmmm... dzień dobry?
Zaś sam mag ruszył w kierunku okna mówiąc.- Zaaa... trzy godziny, sprawy mają być załatwione. Za trzy godziny wrócę i odnajdę cię, jeśli nie będą.
Podszedł do okna, ocenił odległość. Pierzaste łuski na jego zbroi zafurkotały. Na ile jeszcze starczy mocy?
Wyfrunął przez okna, przez chwilę unosząc się w powietrzu, po czym coraz szybciej opadał w dół. Metr na ziemią magia zbroi wyczerpała się na dziś. Na szczęście dopiero, gdy był metr nad ziemią.
Raetar udał się do pobliskiego parku, których to w Silverymoon było wiele. Mniejsze lub większe obszary zieleni splatały się z budowlami tworząc harmonijną całość.
Wybrał jeden z tych na uboczu. Bardziej dziki i zaniedbany.


Bardziej... opuszczony.
Tu się przyczaił i tu zajął się oglądaniem zdobyczy. Kilka magicznych zwojów odrzucił na bok. Były mało znaczącą zdobyczą. I niewiele wartą dla Samotnika.
Mapy były ciekawsze. Szczegółowe i dokładne mapy zarówno Srebrnych Krain, jak i Silverymoon nie pasowały do orków. A jednak znalazł je w orczym namiocie.
Tuziny pism z rozkazami, napisanych we wspólnym i podpisane “Żelazna Wieża” lub “H”. Raetar kojarzył jakąś żelazną organizację, ale... Ale nie była to Żelazna Wieża, a Żelazny Tron. I jeszcze dwa dziwne przyciski do pieczętowania listów.
Informacje ciekawe dla Raetara, ale jeszcze bardziej ciekawsze dla jego mocodawców. Ci jednak byli zajęci na tyle by posłać do niego aroganckiego marszałko-szambelano-cośtam.
Samotnik nie widział więc powodu spieszenia się do nich ze zdobytymi informacjami. Zamiast tego wolał rozkoszować się pobytem na łonie ujarzmionej przez ogrodników natury. A do Wysokiego Pałacu wstąpi wieczorem... może... o ile nie zapomni.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline