Tłumy wiwatujące na murach i na ulicach. Oddziały zbierające rannych i poległych kamratów. Humanoidalne sępy obdzierające trupy ze wszystkiego co było wartościowe...
Jadący na nietypowym wierzchowcu Raetar obserwował te wydarzenia z obojętną wyniosłością.
Walki pod murami Silverymoon i tocząca się bitwa nie były czymś co wzbudzało ekscytację maga... więc nic dziwnego, że ich zakończenie ledwie zauważył. Przez pole bitwy przeszedł wszak jak pstrąg płynący w górę rzeki. Przecinał wrogie wojska niczym ryba przecinająca nurt. A to że przy okazji otworzył przejście na tyły wroga z którego skwapliwie skorzystali barbarzyńcy zachodząc orki od “zadu”, ledwie raczył zauważyć.
Po prawdzie Samotnik nigdy nie czuł się graczem zespołowym. A tym bardziej nie czuł potrzeby lojalności, dla bandy tępych dzikusów których sprowadził do Silverymoon.
Ich intrygi godne sembijskich dzieciaków były zabawne, ale pozbawione realnych postaw.
A już szczytem bezczelności było zachowanie ich wodza...
Pan Czarciej Wieży nie był i nie zamierzał być popychadłem barbarzyńskiego osiłka czy też jego kacyka.
Podążał drogami miasta kierując się ku siedzibie tutejszych władców, by opowiedzieć o tym co znalazł i zdobył. I przypomnieć o ich powinnościach względem najemników.
Ulice bliżej Wysokiego Pałacu były wyludnione, a straż w samej twierdzy nieliczna.
Wszak większość toczyła boje na murach i wśród ulic miasta.
By nie robić niepotrzebnej sensacji, Samotnik nie wzywał więc kolejnych skorpionów tylko ostatnie metry przebył pieszo.
Nie został przyjęty przez władców miasta, tylko przez wysokiego, marszałko-szambelano-sekretarzo... Właściwie to Raetar nie zawracał sobie głowy zapamiętaniem jego imienia czy też funkcji bądź tytułu.
Ów człek był ubranym w bogaty strój urzędnikiem, a może szlachetką?
Zadufany w sobie i pełen pychy protekcjonalnie poinformował że najjaśniejsza i najwspanialsza...bla bla bla... lady Alustriel i jej doradcy omawiają ważne sprawy. I że może spytać się ponownie za kilka godzin.
Raetar podczas całej tej przemowy zaciskał i otwierał pięści coraz bardziej gotując się z gniewu. W końcu wyprostował rękę i w gadatliwego urzędnika strzelił fioletową błyskawicą. Trafiony nią mężczyzna zataczał się niczym pijany zając, więc walnięcie go pięścią w twarz i posłanie na podłogę nie stanowiło problemu.
Samotnik stanął stopą na piersi szlachcica i czekał przez chwilę, aż ten dojdzie do siebie.
- Co ? Co?! Co ty sobie myślisz?!- wściekłość mieszała się ze strachem w jego głosie.-
Zaraz zawołam straże...- śmiech, pogardliwy śmiech maga przeciął jego wypowiedź niczym miecz.-
I co one zrobią? Co mogą mi zrobić? Zabiłem dziś dziesiątki orków. Paru halabardników nie zrobi mi wielkiej różnicy.
-Aresztują.- wyjąkał zaskoczony sytuacją urzędnik.
-Aresztują? Doprawdy?- słowa zdawały się kpiną w ustach maga sięgającego po topór.-
Zabawny koncept. Myślisz, że zdążą zanim cię ukatrupię? Chcesz się przekonać?
Urzędnik próbował coś wydukać ze ściśniętego strachem gardła. A Raetar cisnął toporem, który z impetem wbił się tuż obok głowy mężczyzny.
-Poznaj Brunę. Ona wyjaśni ci co masz robić. I jaki dług zaciągnęło miasto wobec mnie i reszty osób, które ratowały wasze tyłki i ten grajdołek przed zniszczeniem.- rzekł zimnym głosem Samotnik, a Bruna odezwała się.-
Eeeechmmm... dzień dobry?
Zaś sam mag ruszył w kierunku okna mówiąc.-
Zaaa... trzy godziny, sprawy mają być załatwione. Za trzy godziny wrócę i odnajdę cię, jeśli nie będą.
Podszedł do okna, ocenił odległość. Pierzaste łuski na jego zbroi zafurkotały. Na ile jeszcze starczy mocy?
Wyfrunął przez okna, przez chwilę unosząc się w powietrzu, po czym coraz szybciej opadał w dół. Metr na ziemią magia zbroi wyczerpała się na dziś. Na szczęście dopiero, gdy był metr nad ziemią.
Raetar udał się do pobliskiego parku, których to w Silverymoon było wiele. Mniejsze lub większe obszary zieleni splatały się z budowlami tworząc harmonijną całość.
Wybrał jeden z tych na uboczu. Bardziej dziki i zaniedbany.
Bardziej... opuszczony.
Tu się przyczaił i tu zajął się oglądaniem zdobyczy. Kilka magicznych zwojów odrzucił na bok. Były mało znaczącą zdobyczą. I niewiele wartą dla Samotnika.
Mapy były ciekawsze. Szczegółowe i dokładne mapy zarówno Srebrnych Krain, jak i Silverymoon nie pasowały do orków. A jednak znalazł je w orczym namiocie.
Tuziny pism z rozkazami, napisanych we wspólnym i podpisane “Żelazna Wieża” lub “H”. Raetar kojarzył jakąś żelazną organizację, ale... Ale nie była to Żelazna Wieża, a Żelazny Tron. I jeszcze dwa dziwne przyciski do pieczętowania listów.
Informacje ciekawe dla Raetara, ale jeszcze bardziej ciekawsze dla jego mocodawców. Ci jednak byli zajęci na tyle by posłać do niego aroganckiego marszałko-szambelano-cośtam.
Samotnik nie widział więc powodu spieszenia się do nich ze zdobytymi informacjami. Zamiast tego wolał rozkoszować się pobytem na łonie ujarzmionej przez ogrodników natury. A do Wysokiego Pałacu wstąpi wieczorem... może... o ile nie zapomni.